172248.fb2 Czy p??noc wybije? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Czy p??noc wybije? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

5.

– Ten człowiek jest naprawdę szalony? – zapytała z niedowierzaniem Kate. – Takie odnoszę wrażenie – odparł Noah. – A pani nie?

– Może nie chodzi o tego samego… Nie wyglądał na… Był zupełnie… normalny.

– Powtarzam tylko, co powiedział mi Seth. Opis podany przez panią zgadza się niemal co do joty.

– Co za Seth?

– Przyjaciel. – Umilkł na chwilę. – Czy pani nie rozumie, że to zmienia całą sytuację? Każde niebezpieczeństwo ma podwójną wagę, jeśli mamy do czynienia z kimś nieobliczalnym.

Kate zadrżała, zamknęła oczy. Zawsze odczuwała lęk przed przestępcami chorymi umysłowo. W jaki sposób można się bronić przed szaleńcem?

– Ten typ nazywa się Ishmaru?

– Tak – odparł. – Będę w motelu. Proszę do mnie dzwonić. Odłożyła słuchawkę, nadal jednak wpatrywała się w aparat.

Sprytnie, Noah. Powiedzieć mi tyle, abym umierała ze strachu, a potem odejść i zostawić mnie samą z tymi upiornymi myślami.

– Wcześnie dziś wstałaś, Kate. – Do kuchni weszła Phyliss, była jeszcze w szlafroku. – Nie spałaś dobrze?

– Nie. – Skrzyżowała ręce na piersiach, jakby w ten sposób mogła uwolnić się od uporczywego uczucia chłodu. – Tak sobie myślałam, Phyliss… Może byłoby dobrze wybrać się razem w jakąś niedługą podróż?

Nie potrafisz się z nami rozstać, co? – Charlie Dodd poprawił sobie okulary na nosie, kiedy Kate weszła do laboratorium. – A może stęskniłaś się za mną? Czy to możliwe, że przez te wszystkie lata kryłaś się ze swoją namiętnością?

– Zgadłeś, Charlie. – Uśmiechnęła się, wysunęła górną szufladę w swoim biurku i przez chwilę wertowała papiery, szukając wyników testu przeprowadzonego na dzień przed śmiercią Michaela. Była przekonana, że położyła je właśnie tutaj. – Nie mogę sobie poradzić.

– Wcale mnie to nie dziwi. – Wstał i podszedł do niej. – Co tu właściwie robisz? Powiedziałem wczoraj, że mogę ci przynieść do domu wszystko, czego potrzebujesz.

Do diabła, gdzie te papiery?!

– Tak, wiem, ale chciałam zabrać je od razu. – Nie, w szufladzie ich nie ma. Może wepchnęła je tamtego dnia do torebki, zanim wyszła z instytutu. Była wtedy bardzo zdenerwowana. – Niewykluczone, że zabrałam papiery do domu.

– Potrzebujesz jeszcze czegoś?

– Nie. – Dyskietka z zapisem wszystkich danych oraz laptop znajdowały się w bagażniku samochodu. – Zamierzałam po prostu przejrzeć te wyniki. – Podniosła słuchawkę telefonu i wystukała numer Alana w komisariacie. – Cześć, chciałam poprosić cię o pomoc.

– Po to tu jestem.

– Czy możesz wysłać radiowóz pod mój dom także dzisiejszej nocy?

– Jasne. Już pomyślałem o tym. – Po chwili milczenia zapytał: – Jakieś kłopoty?

– Nie, po prostu czułabym się pewniej. Byłabym też bardzo zobowiązana, gdyby przez parę najbliższych tygodni jakiś wóz patrolowy mógł przejechać co jakiś czas obok mego domu. Wyjeżdżamy na trochę.

– Dokąd?

– Jeszcze nie wiem. Jutro wsadzę Phyliss i Josha do samochodu i ruszymy w drogę. To nam dobrze zrobi.

– Ale chyba nie wyjeżdżasz, bo się wystraszyłaś? Nie ma się czego bać, Kate. Mogę zapewnić ci bezpieczeństwo.

– Po prostu chcę opuścić to miejsce na jakiś czas.

Chwila ciszy.

– Dobrze, w takim razie jedź. Ale bądź ze mną w kontakcie. Dopilnuję, aby tu wszystko było w porządku, możesz jechać bez obaw.

– Dzięki, Alan. – Zawahała się. – Czy słyszałeś kiedykolwiek o człowieku, który nazywa się Ishmaru?

– Chyba nie. A powinienem?

Nie wiem. – W ogóle nic nie wiem, uświadomiła sobie zrezygnowana. Nie była nawet pewna, czy to prawdziwe nazwisko tego człowieka. Mogła jedynie mieć nadzieję, że Noah nie wprowadził jej w błąd. – A mógłbyś spróbować zebrać trochę informacji na jego temat?

– O co tu chodzi, Kate?

– Po prostu czy mógłbyś to zrobić?

– Dobrze, spróbuję. Od razu teraz?

– Jak tylko będzie to możliwe.

– Potrzebuję trochę czasu. – Zastanawiał się przez chwilę. – Wydaje mi się, że coś przede mną ukrywasz. I to mi się nie podoba.

Ani mnie, pomyślała.

– Muszę już kończyć, Alan. Dzięki za wszystko.

Odłożyła słuchawkę.

– Jak słyszę, nie będziesz na nabożeństwie żałobnym Benny – odezwał się Charlie. – Myślałem, że zostaniesz na ten czas w mieście.

Rzeczywiście, zapomniała zupełnie o nabożeństwie. Będzie musiała pamiętać o wysłaniu kwiatów.

– Uznałam, że lepiej zadbać o zmianę w scenerii.

– To ci właśnie doradzałem.

– I jak zwykle miałeś rację.

– Tak, miewam ją przeważnie zawsze.

– W tak skonstruowanej wypowiedzi tkwi poważny błąd logiczny.

– Musiałem dodać to zastrzeżenie. Nie chciałem, aby zabrzmiało to zbyt samochwalczo. Daj spokój! – Odwróciła się do wyjścia. – Bywaj, Charlie. Zobaczymy się za parę tygodni.

– Dobrze. Przykro mi z powodu Rudzika. Zastygła w pół ruchu, odwróciła się do niego. – Co?

– Nie słyszałaś jeszcze? Rudzik nie żyje.

– Jak to się stało? Wzruszył ramionami.

– Nie bierz sobie tego do serca, to nie ma nic wspólnego z twoimi eksperymentami. Rudzik zdechł dwa dni temu.

– Skąd wiesz, że to nie rezultat eksperymentów? Mogła przecież nastąpić opóźniona reakcja.

– Nie, skręcił sobie kark.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Skręcił sobie kark? Wydostał się z klatki?

– Nie, to musiał być jakiś dziwaczny wypadek. Hej! – dodał spiesznie. – Tylko nie dostań szoku. To był tylko szczur doświadczalny, a nie twój najbliższy przyjaciel!

Tak, to prawda, ale ona naprawdę lubiła tego szczura. Cztery ostatnie eksperymenty przeprowadziła z jego udziałem i potem wydawało jej się, że Rudzik odczuwa, podobnie jak ona, dumę i podniecenie z powodu pomyślnych wyników.

– Jesteś pewien, że nie wydostał się z klatki?

– Laborantka twierdzi, że przedwczoraj nakarmiła go o wpół do siódmej i wtedy siedział w klatce cały i zdrowy. – Charlie uśmiechnął się. – Głowa do góry. Obiecuję, że zanim wrócisz, w laboratorium znajdzie się inny szczur doświadczalny, równie uroczy jak Rudzik.

– Dzięki – mruknęła Kate z roztargnieniem i czym prędzej skierowała się do wyjścia.

Zaginione dokumenty. Martwy szczur doświadczalny.

Wybuch miał także zatrzeć wszelkie ślady po RU2.

Może Ogden myśli nawet, że już teraz współpracujemy.

Ale żeby zabijać szczura tylko dlatego, że służył jej do przeprowadzania eksperymentów? Zresztą ochrona w Genetechu działa znakomicie. W jaki sposób sprawca mógłby się dostać do budynku niezauważony, a potem spokojnie odszukać jej pracownię i laboratorium? Może to rzeczywiście nieszczęśliwy wypadek, jak powiedział Charlie. Każda inna próba wyjaśnienia tej sprawy jest niedorzeczna.

Nie, nie tak: każda inna próba wyjaśnienia tej sprawy jest przerażająca.

– Masz beznadziejny gust w doborze moteli – orzekł Seth, kiedy Noah otworzył drzwi. – Założę się, że pełno tutaj pluskiew.

– Co tu, u diabła, robisz? – ofuknął go Noah. – Mówiłem przecież, żebyś czekał w chacie.

– Rozmyślałem o Ishmaru. – Seth wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. – Doszedłem do przekonania, że jestem ci potrzebny tutaj.

– Z Ishmaru poradzę sobie sam.

Seth pokręcił głową.

– Tak ci się tylko wydaje. – Opadł na krzesło, przerzucił nogę przez oparcie. – Wyszedłeś już z wprawy. Może nawet nigdy jej nie miałeś. Nie jesteś równorzędnym przeciwnikiem, przynajmniej nie wobec Ishmaru.

– A co w nim takiego szczególnego?

– Jest szalony… a ty normalny. Nie mógłbyś go pojąć.

– A ty?

– Do diabła, tak! Mnie też ogarnia nieraz szaleństwo. – Zrobił żartobliwy grymas. – W przeciwnym razie nie przyjechałbym do ciebie, proponując, że rozdepczę tego szczura. – Rozejrzał się dokoła. – Nie ma ekspresu do kawy. Teraz jestem już pewien, że to wszawy motel. Chodźmy gdzieś na lunch. Nie miałem nic w ustach od wczorajszego wieczoru.

– Nie mogę stąd wyjść. Muszę czekać, na wypadek gdyby zjawiła się Kate. – Spojrzał na Setha. – Jedź do chaty. Mówię poważnie, Seth. Nie powinieneś był tu przychodzić. Nie lubię, jak coś krzyżuje mi plany.

Powiedział to ostrym tonem, wykluczającym sprzeciw. Seth powoli wyprostował się na krześle.

– A ja nie lubię otrzymywać rozkazów. Dawniej wspólnie ustalaliśmy plan działania.

– Tym razem to niemożliwe. Musimy załatwić to na mój sposób.

– Na twój sposób… – Seth obserwował go przez chwilę. – Wiesz, coś mi przyszło do głowy. Mieliśmy sześcioletnią przerwę w kontaktach, kiedy odszukałeś mnie pięć lat temu. To było po wynalezieniu przez ciebie RU 2.

Noah zesztywniał.

– I co z tego?

– Po prostu zastanawiam się, czy kierował wtedy tobą sentyment do dawnych dobrych czasów, czy też zamierzałeś mnie po prostu wykorzystać.

Odpowiedziało mu milczenie.

A więc jednak to prawda, uświadomił sobie Seth. Noah nigdy nie potrafił kłamać.

– Poświęciłeś wiele energii, aby zwerbować mnie do realizacji swego planu. Wspominałeś dawne czasy, abym przypadkiem nie zapomniał, ile jestem ci winien. Te tygodnie spędzone na pokładzie „Cadro”, wspólne polowania…

– Nie bądź głupcem. Jesteś moim przyjacielem. I tak bym cię odszukał, wcześniej czy później, nawet gdyby nie wyniknęła ta sprawa.

– Tak, po prostu znalazłeś pretekst, aby zrobić to wcześniej. Nie lubię, jak się mnie wykorzystuje, Noah. To pozostawia we mnie uczucie niesmaku.

– Mam rozumieć, że się wycofujesz?

Nie. – Seth uśmiechnął się krzywo. – Przecież wyświadczyłeś mi kiedyś olbrzymią przysługę. Obiecałem ci wsparcie i dotrzymam słowa. Ale widzę, że to cholerne RU 2 znaczy dla ciebie diabelnie dużo. – Wstał, podszedł do drzwi. – Tak więc udam się posłusznie do chaty i zaczekam tam na ciebie.

– Seth. – Noah zmarszczył brwi. – Jesteś moim przyjacielem. Najlepszym przyjacielem.

– Wiem. Jesteś do mnie przywiązany, prawda? Przez ten mój fatalny urok. – Seth otworzył drzwi. – Nie martw się, nie stać mnie na to, aby wyrzucić cię za burtę. Nie mam aż tylu przyjaciół, żebym mógł się ich pozbywać. – Spojrzał mu prosto w oczy. – Tylko że tych, których mam, nigdy nie wykorzystuję. Nie próbuj mną manipulować w przyszłości, Noah. – Postąpił parę kroków do przodu, ale zatrzymał się znowu. – Jeśli chcesz ocalić życie tej Kate Denby, to coś ci poradzę: nie siedź tu bezczynnie na tyłku, nie czekaj biernie, ale rusz się i miej na nią oko, bo możesz być pewien, że ubiegnie cię Ishmaru.

– Jeden ze znajomych Kate, oficer policji, wysłał radiowóz, aby patrolował jej ulicę. A ja muszę zostać tutaj, na wypadek gdyby przyszła. – Po chwili dodał: – I nie jestem jednym z twoich ludzi, Seth. To moja gra.

Tak, twoja, która zresztą może wyjść ci bokiem, pomyślał Seth. Ale co to mnie obchodzi? Już cię ostrzegłem.

– Jasne, to twoja gra – powiedział na głos.

Zamknął za sobą drzwi i wsiadł do wynajętego samochodu. Żałował już, że tu przyjechał. Postąpił jak głupiec. Powinien był wiedzieć, że Noah spróbuje utrzeć mu nosa.

Dowiedział się za to więcej, niż chciał wiedzieć.

Najlepiej o tym zapomnieć. I tak niczego to nie zmienia, nawet jeśli wie teraz, iż Noah nie jest tak czysty, jak się wydawało. Nadal są przyjaciółmi.

Spojrzał na zegarek. Trzecia trzydzieści pięć. Może znaleźć się wkrótce w samolocie. Umywa ręce od Ishmaru. Powodzenia, Noah.

Powodzenia, Kate Denby.

Promienie wieczornego słońca przenikały gałęzie, migocząc na ścieżce. Ishmaru biegł szybko przez las. Zawsze wybierał motele położone w takim terenie. Ruch był niezbędny, tylko w ten sposób mógł przygotować się należycie do zabijania.

Przyśpieszył tempo. Serce przepełniała mu szalona radość.

Jest rączy jak jeleń.

Jest niepokonany.

Jest wojownikiem.

Ale wojownik nie powinien słuchać takiego durnia jak Ogden. Zabijanie powinno być konsekwencją odwagi, a nie zimnej kalkulacji. Ostatniej nocy przeleżał długo, nie zmrużywszy oczu; rozmyślał o dzisiejszym zadaniu i czuł, jak narasta w nim dezaprobata wobec sposobu, w jaki miałby pozbawić swoją ofiarę życia.

Stanął na szczycie wzgórza i dysząc ciężko, sięgnął wzrokiem w dal. Przed nim rozciągało się w dole osiedle małych schludnych domków, podobne do tego, w którym mieszkała Kate Denby. Osłaniając oczy dłonią, mógł dostrzec na horyzoncie również tamto osiedle. Ucieszył go fakt, iż jej dom znajduje się tak blisko innych. To podniecające wyzwanie, przemknąć tam jak cień, aby zadać cios.

Ale Ogden nie zgadza się na takie jawne zadanie ciosu. Chce, żeby on skrył się pod maską kłamstwa i podstępu.

Ishmaru czuł się tym wszystkim poruszony i wiedział, że nie bez powodu. Od pierwszej chwili, kiedy zetknął się z Kate Denby, instynkt podpowiadał mu, iż to niezwykła kobieta. Czyżby miał znowu do czynienia z Emily, wysłaną tu, aby go prowokować? Postanowił oddać się medytacjom i czekać na znak.

Opadł na kolana, umoczył palec w błocie, następnie pomalował nim w szare smugi policzki i czoło. Potem wyrzucił ręce w górę.

– Prowadź mnie – wyszeptał. – Spraw, aby wszystko stało się jasne.

Jego przodkowie zwykli modlić się do Wielkiego Ducha, on jednak był już mądrzejszy. Wiedział, że Wielki Duch tkwi w nim samym. Był zarówno Dawcą Chwały, jak i Pogromcą.

Trwał tak na klęczkach, z rozrzuconymi na boki rękami. Upłynęła jedna godzina, druga i trzecia.

Promienie słońca zgasły. Cienie wydłużały się z każdą chwilą.

Niedługo będzie musiał dać za wygraną. Jeśli nie doczeka się znaku, nie pozostanie mu nic innego, jak tylko poddać się woli Ogdena.

W zaroślach na prawo od niego rozległ się nagle dziwny chichot.

Poczuł, iż rozsadza go radość.

Nie wykonał żadnego ruchu. Nadal wpatrywał się przed siebie, ale kątem oka zerknął na krzewy.

Mała dziewczynka obserwowała go z zainteresowaniem. Nie mogła mieć więcej niż siedem, osiem lat, miała na sobie kraciastą sukienkę i plecak. Uczucie szczęścia spotęgowało się, gdy dostrzegł jej jasne włosy. Nie był to płowy blond, jak u Kate Denby, lecz blady, jak u Emily Santos. Zbieg okoliczności? Niemożliwe. Na pewno przyciągnęła ją tu jego moc.

Dziewczynka przekaże mu znak. Jeśli uda mu się odnieść zwycięstwo nad nią, będzie to oznaczało, że może zignorować Ogdena i podążyć właściwą drogą.

Podniósł się z wolna i już otwarcie spojrzał na dziewczynkę.

Nie przestała chichotać.

– Masz brudną twarz. Coś ty?… – Umilkła, jej oczy zogromniały. Cofnęła się o krok.

Poczuła moją moc, pomyślał zachwycony.

– Ja nie chciałam… – wyjąkała. – Nie…

Obróciła się na pięcie i pobiegła co sił przed siebie.

Pobiegł za nią.

Jej ucieczka nie miała sensu. Był rączy jak jeleń. Był niepokonany. Był wojownikiem.

– Zapakowałaś mój laptop i gry wideo? – zapytał Joshua.

– Znalazły się w bagażniku tuż po kiju baseballowym i rękawicy łapacza – odparła Phyliss. – I nawet nie proś, żebyśmy próbowali tam zmieścić choćby jedną twoją zabawkę więcej. Nie wiem, czy znajdziemy w bagażniku miejsce na walizki.

– I tak mamy w nich tylko ubrania – mruknął Joshua. – Po co komuś ubrania do spania? Mogliśmy wyjąć moją pidżamę i…

– Nie – zaprotestowała stanowczo Kate i zatrzasnęła bagażnik. – Wracaj teraz do domu i wykąp się. Sprawdzę tylko opony i olej, a potem przyjdę do ciebie. I lepiej, żebyś już leżał w łóżku.

– W porządku. – Joshua wykrzywił się do niej i pobiegł do domu.

– Rozzuchwala się – zauważyła Phyliss. – Myślę, że ta podróż dobrze mu zrobi.

– Też mam taką nadzieję. Możesz potrzymać latarkę? Zrobiło się już tak ciemno, że niewiele widzę.

– Oczywiście. – Phyliss podeszła bliżej i skierowała snop światła na silnik, podczas gdy Kate wyjęła bagnecik wskaźnikowy, aby sprawdzić poziom oleju.

– Trochę za mało. Jutro przed wjazdem na autostradę zatrzymamy się na stacji benzynowej.

– Szybko zdecydowałaś się na ten wyjazd – mruknęła Phyliss. – To do ciebie niepodobne.

Kate uśmiechnęła się.

– Jestem według ciebie powolna i nudna, czy tak?

– Tego nie powiedziałam.

– Mogę chyba zrobić coś czasem pod wpływem impulsu?

– Owszem. – Phyliss umilkła na moment. – Ale nietypowe dla ciebie jest także to, że uciekasz przerażona przed jakimś młodym bandziorem, który zainteresował się naszym domem.

– Pomyślałam sobie, że nam wszystkim przyda się chwila wytchnienia.

Phyliss przeszywała ją wzrokiem.

– Czy coś się stało, Kate?

Powinna była przewidzieć, że Phyliss okaże się wystarczająco bystra, aby dostrzec jej napięcie.

– Oczywiście, że coś się stało. Mamy w domu żałobę. – Uklękła i zaczęła mierzyć ciśnienie w lewej przedniej oponie. – Idź może do domu i nie pozwól Joshowi, aby ukrył swoją rakietkę tenisową w poduszce, dobrze? Bardzo mu zależało na zabraniu w podróż własnej poduszki.

– Mnie też wydało się to podejrzane. – Phyliss zaśmiała się cicho. – Co za spryciarz! – Weszła do domu.

Joshua jest zawsze dobry jako pretekst do zmiany tematu rozmowy, pomyślała Kate. A może Phyliss po prostu świadomie zaakceptowała tę zmianę, bo szanuje sferę prywatności, zarówno własną, jak i…

– Co pani tu robi?

Serce skoczyło jej do gardła, natychmiast jednak wzięła się w garść, kiedy podniosła wzrok: mężczyzna, który wystraszył ją tym nagłym pytaniem, miał na sobie niebieski mundur policjanta. Nie zauważyła nawet, w którym momencie radiowóz podjechał pod jej dom.

– Nie chciałem pani wystraszyć – uśmiechnął się mężczyzna. – Jestem Caleb Brunwick. Pani doktor Denby?

Poczuła się niezręcznie. Trudno byłoby wyobrazić sobie kogoś, kto wyglądałby mniej groźnie. Caleb Brunwick był korpulentnym mężczyzną o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach i twarzy pooranej zmarszczkami. Kiwnęła głową.

– To nie pan pełnił tu dyżur ostatniej nocy?

Nie. Dopiero wróciłem z urlopu. Byłem z wnukami w Grand Tetons w stanie Wyommg. Piękna kraina. Myślałem nawet, aby osiąść tam na starość. – Przykucnął obok i wziął od niej ciśnieniomierz. – Zajmę się tym.

– Dziękuję. – Wstała i wytarła dłonie o dżinsy. – To bardzo miłe z pańskiej strony. Mogę zobaczyć pana identyfikator?

– Jasne. – Podał jej odznakę. – Proszę bardzo. To bardzo mądre, że jest pani tak ostrożna.

– Zaraz ją zwrócę, ale przedtem zadzwonię na posterunek.

– Nie ma sprawy. – Przeszedł do drugiej opony. – Przykro mi, że przyjechałem tak późno. W osiedlu Eagle Rock, jakieś dziesięć mil stąd, zaginęła mała dziewczynka. Ponieważ miałem tamtędy przejeżdżać, poproszono mnie, abym zatrzymał się na parę minut i sporządził raport.

– Mała dziewczynka? Przytaknął ruchem głowy.

– Nie zdążyła na autobus szkolny.

Mój Boże, cóż to za okropny świat, skoro dziecku może grozić niebezpieczeństwo tylko dlatego, że spóźniło się na autobus! Na domiar złego wydarzyło się to tak blisko ich domu! Joshua codziennie wraca ze szkoły autobusem.

– Dlaczego nie odwiózł jej nikt z nauczycieli?

– Nie poprosiła. Osiedle, w którym mieszka, znajduje się niedaleko szkoły, tuż za wzgórzem. – Spojrzał na nią. – Wiem, co pani czuje, ale policja przeszukuje już cały teren. Może po prostu poszła do koleżanki. Wie pani, jakie są dzieci.

Tak, wiedziała, jakie są dzieci. Beztroskie. Ufne. Impulsywne. Bezbronne.

– Wyjeżdża pani? – zapytał policjant. Przytaknęła.

– Jutro rano.

– Dokąd się pani wybiera?

– Jeszcze nie wiem.

– Moim zdaniem, warto by spróbować do Wyoming. – Nachylił się nad oponą. – Wspaniała kraina…

– Może tak właśnie zrobię. – Uśmiechnęła się i uniosła dłoń z jego odznaką. – Oddam ją panu za chwilę.

Zanim porozumiała się z komisariatem i zwróciła odznakę policjantowi, upłynęło co najmniej dziesięć minut.

Kiedy weszła do pokoju Joshuy, chłopiec był już w pidżamie i miał bardzo nieszczęśliwą minę.

– Chcę zabrać jeszcze rakietę do tenisa.

– Zabierasz ze sobą tyle sprzętu, że mógłbyś otworzyć tam na miejscu sklep sportowy.

– Nigdy nie rozstawałem się z rakietą tenisową.

– W takim razie zawrzyjmy układ: zostawisz w domu rękawicę do baseballu, a weźmiesz za to rakietę tenisową.

Otworzył szeroko oczy, patrząc na Kate ze zgrozą.

– Mamo!

Wiedziała doskonale, że Joshua nie przystanie na taką zamianę, nie zostawi swojej ukochanej rękawicy.

– Nie? W takim razie musisz zrezygnować z rakiety.

Wpatrywał się w nią przez długą chwilę, wreszcie kiwnął głową.

– Dobrze, teraz kolej na moją propozycję. Zostawię rakietę w domu, ale jeśli tam okaże się, że jest mi jednak potrzebna, pójdziemy do sklepu i kupisz…

Cisnęła w niego poduszką.

– Ty wstrętny brzdącu!

Uśmiechnął się.

– Trudno, musiałem spróbować. – Wskoczył do łóżka. – Babcia mówiła, że musimy wstać o piątej.

– Babcia ma rację… jak zwykle. – Nakryła go kołdrą i prostując się, musnęła ustami jego czoło. – Joshua, co byś zrobił, gdybyś pewnego dnia spóźnił się na autobus do domu?

– Zatelefonowałbym ze szkoły do babci.

– Wiesz chyba, że nie byłybyśmy na ciebie wściekłe. Na pewno byś do nas zadzwonił?

Zmarszczył brwi.

– Jasne, przecież już powiedziałem, że tak. A dlaczego pytasz, czy coś się stało?

– Nie, nic takiego. – Modliła się w duchu, w imieniu rodziców tamtej dziewczynki, aby to była prawda. – Dobranoc, Joshua.

– Mamo? Odwróciła się do niego.

– Zostaniesz tu jeszcze trochę?

– Nie chcesz chyba… – Urwała na widok wyrazu jego twarzy. – Coś nie tak?

– Nie wiem… Czuję się… Mogłabyś zostać przy mnie na trochę?

– Czemu nie? – Usiadła na brzegu łóżka. – Miałeś dużo wrażeń. Nic dziwnego, że jesteś trochę podenerwowany.

– Wcale nie jestem podenerwowany.

– W porządku, przepraszam. – Wzięła go za rękę. – A przeszkadza ci, jeśli powiem, że ja jestem podenerwowana?

– Nie, jeśli naprawdę jesteś.

– Naprawdę jestem podenerwowana.

– Wiesz, nie chodzi o to, że się boję. Po prostu czuję się trochę… tak jakoś dziwnie.

– Chcesz teraz porozmawiać o pogrzebie?

Na jego czole pojawiła się natychmiast głęboka zmarszczka.

– Przecież powiedziałem ci, że już o tym nie myślę.

Nie nalegała. Najwidoczniej jeszcze za wcześnie na taką próbę zbliżenia. I dobrze. Może nawet ona sama nie potrafi jeszcze doprowadzić do takiej sytuacji. Jedyne, czego mu trzeba, to ujrzeć ją w stanie załamania.

– Tylko zapytałam.

– Po prostu posiedź przy mnie trochę, dobrze?

– Oczywiście. Tak długo, jak zechcesz.

Wcale nie wygląda jak wojownik, kiedy tak siedzi na łóżku syna, pomyślał Ishmaru. Był rozczarowany. Kate wyglądała na istotę łagodną, po prostu kobiecą, pozbawioną ducha i charakteru.

Zaglądał do sypialni chłopca przez wąską szczelinę w żaluzjach na oknie.

Spójrz na mnie. Daj mi wejrzeć w swą duszę.

Ale ona nie patrzyła w ogóle w jego stronę. Czyżby nie wiedziała nic o jego obecności? A może drwi sobie z niebezpieczeństwa, jakie on stanowi dla niej?

Tak, to chyba to. Bo przecież jego moc jest dziś szczególnie wielka. Muszą odczuwać ją nawet gwiazdy. Udany zamach jak zwykle spotęgował jego siłę i sprawił mu szaloną radość. Tamta mała dziewczynka doświadczyła jego mocy, zanim jeszcze zacisnął dłonie na jej szyi. A ta kobieta najwidoczniej drwi sobie z niego, udając, że nie czuje jego wzroku.

Mocniej ścisnął w ręku przecinak do szkła. Mógł w każdej chwili rozciąć szybę i udowodnić tej Kate Denby, że jego nie wolno ignorować.

Ale nie, pewnie o to jej właśnie chodzi. On natomiast, chociaż szybki, znalazłby się w niekorzystnej sytuacji. Ma do czynienia z wytrawnym wojownikiem. Ona próbuje go znęcić i przywieść w ten sposób do zguby; taktyka godna właśnie wytrawnego wojownika.

Proszę bardzo, on też nie jest w ciemię bity. Poczeka na dogodny moment i zada miażdżący cios – na oczach tych baranów, którymi się otoczyła.

I zanim jeszcze umrze, będzie musiała przyznać, że jego moc jest niezrównana.

Joshua leżał niemal godzinę, nie mogąc zasnąć. Nawet potem, kiedy wreszcie powieki mu opadły, spał lekko, jak zając.

Dobrze się składa, że wyjeżdżamy na jakiś czas, pomyślała Kate. Joshua nie był dzieckiem przewrażliwionym i może właśnie dlatego każdy przejaw przygnębienia chłopca wytrącał resztę domowników z równowagi.

Drzwi do pokoju Phyliss były zamknięte. Może i ja powinnam już iść do łóżka, uświadomiła sobie Kate. Chociaż z drugiej strony… Wiedziała, że i tak nie będzie w stanie zasnąć. Przedtem, w rozmowie z synem, powiedziała prawdę: rzeczywiście odczuwała zdenerwowanie, niepokój… i jakby żal. Tu był jej dom, miał stanowić jej przystań. Wolała nie myśleć o nim jak o twierdzy.

A jednak, czy tego chciała, czy nie, w tej chwil była to jej twierdza. Należało więc upewnić się, czy żołnierze są na swoich posterunkach. Sprawdziła zamek w drzwiach frontowych, następnie przeszła szybkim krokiem do salonu. Na radiowóz może popatrzeć z okna.

Phyliss, jak zwykle, zaciągnęła zasłony przed pójściem spać. Instynkt jaskiniowca, pomyślała Kate, chwytając za sznurek. Odseparować się od świata zewnętrznego i stworzyć sobie swój własny. Pod tym względem jesteśmy obie, ona i ja, podobne…

Stal tuż pod oknem, tak blisko, że oddzielała ją od niego tylko kilkumilimetrowej grubości szyba.

Boże! Wyraziste kości policzkowe, długie, czarne, proste włosy splecione w kucyk, naszyjnik z paciorków. To on… Todd Campbell… Ishmaru…

Uśmiechał się do niej.

Jego wargi poruszyły się, przez szybę usłyszała słowa:

– Nie chciałem, abyś mnie ujrzała, dopóki nie wejdę do środka, Kate. – Uniósł dłoń, pokazał jej przecinak do szkła. – Ale to nic. Jestem już niemal gotów i nawet podoba mi się, że załatwimy to w ten sposób.

Nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Wpatrywała się w niego jak urzeczona.

– Równie dobrze możesz mnie wpuścić do domu. I tak nie potrafisz mnie powstrzymać.

Szarpnęła za sznur, zaciągając zasłony, jakby mogła w ten sposób wykluczyć go ze swego świata.

Barykadę między nimi tworzyły jedynie szyba i materiał zasłony…

Usłyszała zgrzyt przecinaka tnącego szkło.

Odskoczyła w głąb pokoju, potknęła się o taboret, w ostatniej chwili utrzymała równowagę.

Boże, gdzie ten policjant? Powinien dojrzeć Ishmaru, mimo iż światło na ganku jest zgaszone.

A może tego policjanta wcale tam nie ma?

Czy Michael nie wspominał nigdy o korupcji w szeregach policji?

Zasłona poruszyła się.

Przeciął szybę.

– Phyliss! – Przebiegła przez hol. – Obudź się! – Gwałtownie otworzyła drzwi do pokoju Joshuy, jednym susem znalazła się przy nim, wyciągnęła go z łóżka.

– Mamo?

– Cśś, ani słowa! Rób, co ci powiem, dobrze?

– Co się stało? – W progu stanęła Phyliss. – Co z Joshuą? Źle się czuje?

– Musicie natychmiast opuścić ten dom. – Popchnęła ku niej chłopca. – Ktoś stoi za oknem. – Miała nadzieję, że on istotnie jest jeszcze za oknem. Jezu, oby nie znajdował się już w salonie. – Wyjdźcie tylnymi drzwiami i biegnijcie do Brocklemanów.

Phyliss ujęła wnuka za rękę.

– A ty?

Z salonu dobiegł ich jakiś dźwięk.

– Idźcie już. Zaraz was dogonię.

Odprowadzała ich wzrokiem, kiedy wybiegli tylnymi drzwiami.

– Czekasz na mnie, Kate?

Jego głos zabrzmiał blisko, zbyt blisko. Phyliss i Joshua z pewnością nie dotarli jeszcze do ogrodzenia. Nie zdążą uciec. Trzeba go zatrzymać.

Spojrzała w tamtą stronę; jego ciemna sylwetka niczym cień majaczyła w progu.

Gdzie rewolwer?

No tak, zostawiła go w torebce, na stole w salonie. Ale żeby wziąć torebkę, musiałaby przejść koło niego. Zaczęła wycofywać się do kuchni. Phyliss zostawiała zazwyczaj na wierzchu patelnię, aby móc z rana przyrządzić śniadanie…

– Mówiłem, że wejdę do środka. Dziś nikt nie potrafi mnie powstrzymać. Otrzymałem znak.

Nie dostrzegła w jego dłoniach żadnej broni, ale może z winy ciemności, zakłócanej jedynie przez wątłą poświatę księżyca, która sączyła się przez okno.

– Powinnaś dać za wygraną, Kate.

Jej dłoń zacisnęła się już na rączce patelni.

– Niech mnie pan zostawi w spokoju! – Skoczyła do przodu i z całych sił zadała mu cios w głowę.

Poruszał się zwinnie jak kot, ale uderzenie dosięgło celu.

Mężczyzna osuwał się na podłogę…

Puściła się pędem w stronę salonu. Żeby tylko zdążyć wyciągnąć broń!

Za sobą słyszała tupot jego nóg.

W biegu złapała torebkę, dopadła drzwi, przez moment szamotała się z zasuwą.

Teraz do radiowozu, tam siedzi ten policjant.

Biegnąc ścieżką, otworzyła torebkę, a potem odrzuciła ją w trawę. W dłoni ściskała kolbę rewolweru.

– Jego tam nie ma, Kate – usłyszała za sobą głos Ishmaru. – Jesteśmy tylko my dwoje.

Rzeczywiście: za kierownicą radiowozu nie dostrzegła nikogo.

Obróciła się na pięcie i poderwała broń do góry.

Za późno.

Rzucił się na nią i przygniatając ją do ziemi, wyrwał rewolwer z jej dłoni, po czym odrzucił go daleko. Jak on to robi, że porusza się tak prędko?

Leżała, walcząc zaciekle, ale zaczynało jej już brakować tchu. Jego kciuki wpijały się w jej gardło.

– Mamo! – Przeraźliwy krzyk Joshuy przeszył mrok wieczoru.

Co on tu robi? Przecież miał uciec do…

– Odejdź, Josh… – Dłonie Ishmaru zacisnęły się jeszcze mocniej, przerywając jej w pół słowa. Czuła, jak uchodzi z niej życie. Musi coś zrobić. Broń. Leży tu gdzieś obok, w trawie…

Wyciągnęła rękę, szukając po omacku. I oto natknęła się na rewolwer. Metalowa rękojeść była chłodna w dotyku i wilgotna od trawy. Nie, nie zdoła jej użyć. Cały świat ciemniał jej przed oczyma.

Próbowała kopnąć go kolanem w pachwinę.

– Przestań walczyć – szepnął. – Zadałem sobie wiele trudu, abyś mogła umrzeć śmiercią wojownika.

Zwariowany sukinsyn. Naprawdę myśli, że ona da za wygraną?

Uniosła broń i nacisnęła spust.

Niemal poczuła, jak gwałtownie drgnęło jego ciało, kiedy przeszył je pocisk.

Ucisk dłoni na szyi zelżał. Podparła się na łokciach, wysunęła spod niego, uklękła tuż obok.

Ishmaru leżał na wznak. Naprawdę go zabiłam? – pomyślała oszołomiona.

– Zrobił ci krzywdę! – Joshua nachylił się nad nią, po policzkach ciekły mu łzy. – Byłem za daleko, nie mogłem go powstrzymać. Nie mogłem…

– Ćśś… – Objęła go, przytuliła czule. – Wiem. – Zakasłała. – Gdzie babcia?

– U Brocklemanów, rozmawia przez telefon. Wybiegłem z ich domu i…

– Nie powinieneś był tego robić.

– A ty powinnaś była pobiec z nami! – zawołał chłopiec. – Wtedy on nie zrobiłby ci krzywdy.

Nie była teraz w stanie dyskutować, zamiast słów z jej gardła wydobywało się coś jakby skrzek. Odchrząknęła.

– Nie jest tak źle, jak…

– Jest źle – przerwał jej niski głos. Odwróciła się i ujrzała szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę.

Odruchowo uniosła ponownie broń, wycelowała w niego.

– Spokojnie. – Podniósł ręce do góry. – Przysłał mnie Noah Smith.

– Skąd mam wiedzieć, że to prawda? – Czy mogę teraz wierzyć komukolwiek?, przyszło jej nagle do głowy.

– Nie może pani wiedzieć. Niech pani nadal celuje we mnie, a niebawem poczuje się lepiej. Jestem Seth Drakin.

Seth. Noah wspomniał coś o nim.

– Co pan tu robi?

– Już powiedziałem: Noah uznał, że potrzebuje pani pomocy. Przyjechałem jako ochroniarz. – Po krótkiej chwili dodał: – Ale wygląda na to, że trochę się spóźniłem. – Nogą odwrócił ciało Ishmaru na bok. – Czy to on był tu wczorajszej nocy?

Kiwnęła głową.

– To Ishmaru, nie ulega wątpliwości.

– Nie żyje?

Seth nachylił się, obejrzał ranę.

– Nie. Brzydka rana w prawym boku. Nie wygląda na to, aby pocisk uszkodził jakąś arterię. Rana jest chyba piekielnie bolesna, ale niezbyt poważna. Szkoda. Chce pani, żebym go wykończył?

– Co? – Spojrzała na niego zaszokowana.

– Nic, tak sobie tylko pomyślałem. – Odwrócił się do Joshuy. – Biegnij po babcię, chłopcze.

Joshua przeniósł wzrok na Kate. Skinęła głową.

– Powiedz jej, żeby zadzwoniła po karetkę.

Joshua puścił się pędem na przełaj przez trawnik.

– Karetkę dla kogoś, kto chciał panią zabić? – zdziwił się Seth.

– Nie, dla mnie. Nie chcę brać na siebie odpowiedzialności za zabicie człowieka, jeśli mogę temu zaradzić.

– Bardzo szlachetnie – odparł. – Obawiam się, że ja nie byłbym na tyle wspaniałomyślny. – Powiódł wzrokiem po długim szeregu domów. – Jak widzę, ma tu pani wielu sąsiadów skorych do przyjścia z pomocą. Ktoś z nich musiał usłyszeć huk wystrzału.

– Większość z nich wie, w jaki sposób zginął Michael, a od dwóch dni widują zaparkowany pod moim domem radiowóz policyjny. To naturalne, że się boją. – Wzdrygnęła się. – Ja też byłabym przerażona.

Przez chwilę obserwował ją bacznie, potem uśmiechnął się.

– Nie wierzę, że kryłaby się pani za zamkniętymi drzwiami, widząc, że któryś z pani sąsiadów znalazł się w niebezpieczeństwie. Zaraz wrócę. – Wszedł do domu i po chwili zjawił się ze sznurem od zasłon. Uklęknął przy Ishmaru i szybko, sprawnie związał mu ręce na plecach.

– Co pan robi? On i tak jest teraz bezbronny.

– Skoro nie pozwoliła mi go pani zabić, muszę przynajmniej coś zrobić, aby nie był już niebezpieczny. Ishmaru cieszy się opinią człowieka sprawiającego swym przeciwnikom nie lada niespodzianki. – Podał jej rękę, pomógł wstać. – Chodźmy już, musimy stąd zniknąć, zanim zjawią się policja i pogotowie.

– Mam uciekać?

– Przed chwilą postrzeliła pani człowieka.

– W obronie własnej. Nie zatrzymają mnie za coś takiego.

– Może nie na długo, ale czy naprawdę chce pani zostawić tu syna samego na czas składania wyjaśnień w komisariacie?

– Mojemu synowi nic teraz nie grozi.

– Na pewno? A gdzie się podział policjant, który miał pilnować domu?

Spojrzała na biało-czarny radiowóz.

– Nie wiem.

– Zapewne wydaje teraz spokojnie forsę otrzymaną od Ogdena. Wierzy pani, że policja zacznie przesłuchanie i w tym samym czasie wyśle tu kogoś do ochrony Joshuy?

– Wystarczy. Nigdzie z panem nie pójdę. Może pan mnie okłamuje? Nawet się nie znamy. – Machinalnie przeczesała dłonią włosy. Nie potrafiła zebrać myśli. – Mam zamęt w głowie.

– Nie musi pani nigdzie ze mną iść. Proszę pojechać do motelu i spotkać się z Noahem. Nie ma już czasu na popełnianie błędów. Nie pani jedna płaciłaby za to.

Zapłaciłby także Joshua. A jego trzeba chronić. Może ten Seth Drakin ma rację. W każdym razie potrzeba trochę czasu, aby sobie to wszystko ułożyć w głowie. Z zapałem pokiwała głową.

– Pojadę do motelu.

– Znakomicie. Zadzwonię do Noaha, uprzedzę go o pani wizycie. Mam przynieść coś z domu?

– Nie.

– Niech się pani przypadkiem nie rozmyśli. – Przeszywał ją wzrokiem. – I nie wybiera się nigdzie sama. Potrzebuje pani absolutnie naszej pomocy.

– Pojadę do motelu – powtórzyła. Odwróciła się, patrząc na idących w jej stronę Joshuę i Phyliss. Uświadomiła sobie, że nadal ściska w dłoni rewolwer. Wepchnęła broń do torebki. – Mogę to panu obiecać.

– Proszę się pośpieszyć. – Zerknął na Ishmaru. – Nie wolno go rozwiązywać. Wydaje mi się, że on tylko udaje nieprzytomnego. Jest pani pewna, że nie chce, abym wysłał go do krainy wiecznych łowów?

Ton jego głosu był beznamiętny, rzeczowy. Cóż to za dziwny człowiek. Zadrżała na całym ciele.

– Mówiłam już, że nie chcę.

– Tylko zapytałem. – Zawahał się. – Wolałbym nie zostawiać pani samej. Myślę, że poczekam tu, dopóki pani nie odjedzie.

– A co pan z nim zrobi, kiedy mnie tu nie będzie? Zabije go? Nie odjadę pierwsza, nie ufam panu.

Z uznaniem kiwnął głową.

– I słusznie.

– Proszę odjechać.

– Niech pani przyrzeknie, że nie rozwiąże mu rąk.

– Przyrzekam – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– W takim razie już mnie tu nie ma. – Szybkim krokiem ruszył przed siebie.

Przez moment odprowadzała go wzrokiem. Pojawienie się tego człowieka przed jej domem było tak samo zadziwiające, jak wszystko inne tego wieczoru. Zadziwiające i przerażające. Miała wrażenie, że Seth Drakin wie dokładnie, który guzik nacisnąć, aby nagiąć ją do swojej woli.

– Emily…

Nagły szept sprawił, że zesztywniała, a potem obróciła się na pięcie, aby rzucić okiem na leżącego w trawie mężczyznę.

Miał otwarte oczy, wpatrywał się w nią jak urzeczony. Ciekawe, jak dawno temu odzyskał świadomość?

– Wiedziałem, że to ty, Emily.

– Na imię mi Kate.

– Zgadza się, także Kate. – Uśmiechnął się. – Jesteś… wspaniała, Kate. Dobrze… się spisałaś.

Przeszył ją zimny dreszcz. Ten człowiek leży tu z raną zadaną przez nią, a jednak w jego głosie brzmi prawdziwy podziw. Noah miał rację, to szaleniec.

– Dlaczego pan to zrobił? – wyszeptała.

– Triumf… Będzie potrójny, kiedy zabiję was wszystkich. – Zamknął oczy. – Ale wystarczyłabyś nawet sama, aby przynieść mi zaszczyt, Kate. Już nie mogę… się doczekać.

Odruchowo cofnęła się o krok i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że przecież nie ma powodu do lęku. Ten człowiek nie stanowi już dla niej zagrożenia. Jest ranny i związany, a poza tym policja ma się zjawić lada chwila. Słyszała nawet wycie syreny. Zadzwoni z motelu do Alana, opowie mu, co się wydarzyło, a on dopilnuje, żeby ten łajdak wylądował w więzieniu, znalazł się daleko od nich.

Odwróciła się od niego i poszła na spotkanie Joshuy i Phyliss.

Ishmaru otworzył oczy, spoglądał na tylne światła hondy oddalającej się ulicą.

Przepełniało go uczucie szczęścia. Ta kobieta pokonała go, ale on nie odczuwał z tego powodu żadnego wstydu. Kobiety zawsze były istotami wyjątkowo zimnymi i zaciekłymi, pod tym względem nie miały sobie równych. Dlatego właśnie wojownicy przekazywali swoich jeńców na tortury kobietom. Rana, którą zadała mu Kate, była straszliwą torturą. Samo oddychanie sprawiało potworny ból i ona wiedziała o tym. Kiedy ten mężczyzna zapytał ją, czy ma go wykończyć, ona się sprzeciwiła.

Tamten był przekonany, że kieruje nią litość, ale Ishmaru wiedział, jak jest naprawdę: Kate chciała, aby on cierpiał. Wolała, żeby leżał nadal w trawie, świadom tego, że to jej sprawka. Miał całkowitą rację, dopatrując się w niej niezwykłej mocy.

Syreny… dźwięk syreny w oddali…

Nieważne, co powiedziała. Wezwała ambulans i lekarze mają się nim zająć: wszystko po to, żeby stanął znowu na nogi i mógł ponownie się z nią zmierzyć. A więc zrozumiała, że nie uniknie tego starcia, gdyż tak chce przeznaczenie.

Ale zjawi się także policja. Oto wyzwanie dla niego. Trzeba uciekać, a dopiero potem odnaleźć ją.

Bardzo sprytnie, Kate.

Najwidoczniej sprawdza go, aby się przekonać, czy jest godzien ponownego z nią spotkania.

A więc pokaże jej, że tak; jest tego godzien.

Przeturlał się na brzuch i zaczął się czołgać w stronę otwartych drzwi frontowych. Posłuży się tym odłamkiem szyby, który wyciął uprzednio. Przetnie sobie więzy, a potem wyjdzie tylnymi drzwiami i zniknie w gąszczu pobliskich domów.

Krwawił dość obficie, każdy ruch, nawet najdrobniejszy, potęgował ból. Ale to nieważne. Ból nie był dla niego niczym nowym.

Wczołgał się w cień domu.

Dźwięk syren narastał.

Szybciej, szybciej… Oparł się plecami o mur i w ten sposób zdołał się dźwignąć na nogi.

Nagły zawrót głowy sprawił, że zatoczył się bezwładnie.

Z trudem wziął się w garść i chwiejnym krokiem ruszył ku wejściu.

Widzisz, Kate, nadchodzę.

Jestem ciebie godzien.