172722.fb2 Dostawca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Dostawca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

ROZDZIAŁ 16

Morgan nie wiedziała, co robić. Próbowała próśb i gróźb, i nic nie pomogło. Zrozumiała, jak czuje się zwierzę schwytane w pułapkę. W końcu zadzwoniła do Brada.

– Brad, dzięki Bogu, że jesteś! Trzęsę się jak osika!

– Zaraz, zaraz, uspokój się. Co się stało?

– Chodzi o Hugh Brittena – wykrztusiła. – Chyba do reszty mu odbiło. Brad, on nie chce zostawić mnie w spokoju, a ja nie mam pojęcia, co robić!

Była przerażona. Jej drżący głos przypominał nieco ptasi świergot. Powoli, słowo po słowie, Brad wyciągnął z niej, co się stało. Wreszcie Morgan nieco się uspokoiła.

– To już coś więcej niż molestowanie seksualne – powiedziała. – Boję się, że ten człowiek zrobi krzywdę mojej rodzinie! Courtney ciągle leży w szpitalu. Wydatki rosną z godziny na godzinę. A jeśli Britten przekona AmeriCare, że trzeba je obciąć? Nie sądzisz, że powinnam pójść na policję?

– Nie, na razie nie masz żadnych dowodów. Kwiaty i groźby przesyłane e-mailem nie wystarczą.

– Powiedz, nie wyolbrzymiam tej sprawy, prawda?

– Ten facet ma poważne urojenia, Morgan. Masz prawo się bać. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że tacy ludzie jak Britten potrafią tylko dużo gadać. Mimo to myślę, że popełniłaś błąd, wysyłając mu tamten e-mail.

– Nie powinnam była stanowczo zareagować i powiedzieć mu prawdy? – spytała.

– Ludzie z pogranicza psychozy – a zaczynam podejrzewać, że kimś takim jest Britten – nie reagują na bezpośrednie próby zmiany ich postępowania. Na twoim miejscu po prostu ignorowałbym go dalej. Ale cóż, zrobiłaś, co uważałaś za stosowne. Britten wie, gdzie mieszkasz?

– Niestety.

– No to niech przyjdzie – powiedział Brad – bo będę tam z tobą. Może wreszcie zrozumie, że „nie" znaczy „nie", kiedy dotrze do niego, że nie jesteś sama.

Brad obiecał, że będzie u niej przed jej powrotem z pracy i słowa dotrzymał. Zjawił się o wpół do siódmej, a Morgan przyjechała po dziesięciu minutach. Obejmując ją, poczuł, że mimo popołudniowego upału jej skóra jest zimna. Morgan nerwowo rozglądała się na wszystkie strony. Upewniwszy się, że Brittena nie ma w pobliżu, razem weszli do domu i zamknęli drzwi na klucz. Po krótkiej rozmowie ustalili, że to Brad będzie z nim rozmawiał.

Punktualnie o siódmej ciszę przeciął dźwięk dzwonka. Brad był pewien, że uda mu się przemówić Brittenowi do rozsądku. Gdyby to nie poskutkowało i doszłoby do rękoczynów, wiedział, że bez trudu poradzi sobie z tym wymoczkiem.

Po otwarciu drzwi Brad, który nigdy nie widział Brittena na oczy, nie posiadał się ze zdumienia. Ubranie tego faceta nie dość, że było źle dobrane, to jeszcze stanowiło kombinację kilku stylów i dekad. Dzwony rodem z lat sześćdziesiątych, buty – z siedemdziesiątych, koszula z krótkim rękawem właściwa dla lat dziewięćdziesiątych i zapinana wełniana kamizelka, której nie dało się przypisać do żadnej epoki. Brad wyciągnął rękę.

– Proszę wejść, doktorze Britten. Spodziewaliśmy się pana. Britten słabo uścisnął jego dłoń.

– A pan to…?

– Brad Hawkins. Jestem przyjacielem Morgan. Britten uśmiechnął się jak na zawołanie.

– Ach, doktor Hawkins. Oczywiście. – Morgan stanęła za plecami Brada. – Witaj, Morgan. Miałem nadzieję, że będziemy sami.

– Nie ma mowy – powiedziała twardo.

– Że co proszę?

– Niech pan posłucha, doktorze – wtrącił Brad. – Morgan wszystko mi powiedziała. Nie życzy sobie pańskich kwiatów i e-maili. Ponieważ wygląda na to, że jej słowa nie docierają do pana, pozwolę sobie to panu wytłumaczyć. W telegraficznym skrócie: ona nie jest panem zainteresowana.

Uśmiech nie zniknął z twarzy Brittena.

– Dziękuję za lekcję interpretacji, ale kiedy będę potrzebował porad, to o nie poproszę. Wątpię, czy wie pan cokolwiek na temat jej potrzeb. Posłuchaj, Morgan, ja…

– Nie – uciął Brad. – Niech pan najpierw mnie wysłucha. Może w pracy przywykł pan do gnębienia swoich podwładnych, ale związki osobiste opierają się na innych zasadach. W świecie rzeczywistym „nie" jest zwykłym trzyliterowym słowem, które nie ma żadnych ukrytych znaczeń. Dlatego zachowaj pan swoje e-maile, swoje kwiatki i swoje łapy dla siebie!

– Rozumiem, że to groźba? – powiedział Britten bez mrugnięcia okiem.

– Niech pan to sobie rozumie, jak chce. Powiem jedno. Jeśli nadal będzie pan j ą niepokoił, Morgan skontaktuje się z adwokatem. Pańskie liściki miłosne i nasze zeznania wystarczą, by w mgnieniu oka załatwić panu sądowy zakaz zbliżania się do niej! Proszę mi wierzyć, gazety uwielbiają podobne sensacyjne historie, a pan na pewno nie życzyłby sobie takiego rozgłosu!

Uśmiech powoli spłynął z twarzy Brittena i na jego miejsce pojawił się wyraz zaciekłego uporu.

– Robisz wielki błąd, Morgan. Oboje robicie.

– Drzwi są za pańskimi plecami – uciął Brad. – A teraz wynoś się pan stąd.

Przez długą chwilę Britten patrzył na nich z nienawiścią. Potem odwrócił się sztywno i wyszedł. Brad zatrzasnął za nim drzwi, po czym oparł się o nie plecami.

– Boże jedyny – powiedział. – Co się ze mną dzieje?

– Nic – odparła Morgan, biorąc go za rękę. – Byłeś super.

– Super? Chciałem zachować zimną krew. Zamiast tego wściekłem się i o mało co nie rozwaliłem mu łba! Jezu, jak mogłem dać się tak sprowokować?

Ten typ był taki bezczelny, taki pewny siebie! Chryste – westchnął Brad Zawaliłem sprawę, co?

Morgan objęła go i oparła mu głowę na ramieniu.

– Zrobiłeś, co trzeba – powiedziała i pocałowała go delikatnie w policzek.

Brad wyszedł po godzinie, kiedy było jasne, że Britten już nie wróci. Morgan natychmiast włączyła system alarmowy i sprawdziła wszystkie drzwi i okna. Brad dzwonił do niej co pół godziny. Wreszcie około północy Morgan zrobiła się senna, wyłączyła talk-show Davida Lettermana i zapadła w lekki, przerywany sen.

Następnego dnia obchód i zabiegi zajęły Bradowi całe przedpołudnie. Była już prawie pierwsza, kiedy poszedł do swojego gabinetu. Ledwie stanął w progu, rejestratorka powiedziała mu, że ktoś do niego dzwoni.

– Cześć, Bradfbrd. Tylko jeden człowiek tak się do niego zwracał.

– Simon, ty łajdaku – powiedział Brad. – Masz coś ciekawego?

– Tak mi się wydaje. Już dawno nie miałem do czynienia z tak interesującym przypadkiem. Trochę się nad nim nagimnastykowałem. Ten skubaniec to roztocz, ale z kurzem domowym nie ma nic wspólnego. Są pewne podobieństwa, ale jeszcze więcej jest różnic. Przeciętny patolog ich nie zauważy.

– Bemie Kornheiser byłby niezadowolony, gdybyś go nazwał „przeciętnym".

– Na pewno jest dobry – ciągnął Crandall – ale to robota dla specjalistów. W każdym razie, zadzwoniłem do znajomego z Anglii. Angole mają świra na punkcie takich rzeczy. On polecił mi kogoś innego. Słyszałeś o Richardzie Fieldingu?

– Nie, a powinienem?

– Niekoniecznie – powiedział Simon. – Fielding był wszechwiedzącym guru w dziedzinie acari, rzędu, do którego należy ten twój robaczek. Facet umarł dwadzieścia lat temu, ale był prawdziwym pasjonatem i robił cholernie dobre notatki. W moje ręce trafiła kopia dziennika, który prowadził przed śmiercią. Jezu, zaglądam do tych notatek i co widzę? Te same roztocza, co w twoim preparacie.

– Czy ten Fielding wspominał coś o tym, że mogą one wywoływać choroby u ludzi?

– A owszem – odparł Crandall. – Opisał zaobserwowany w Kenii przypadek gwałtownej reakcji alergicznej, którą jego zdaniem spowodowała jakaś toksyna albo obce białko wydzielane przez roztocza.

Brad wysłuchał go w skupieniu.

– Czy to możliwe, by te roztocza były tylko czynnikiem skażającym?

– Czynnikiem skażającym? Który przyleciał tu aż z Afryki Wschodniej? Mało prawdopodobne.

– Jak sądzisz, czy ma to związek z tym, co stało się z tym dzieckiem? To znaczy z klinicznego punktu widzenia, czy to mogło być główną przyczyną śmierci?

– Nie mogą tego stwierdzić z całą pewnością – powiedział Crandall -ale gdybym miał zgadywać, tak bym powiedział. Odkryłeś coś naprawdę niezwykłego, Bradford. Myślałeś, żeby to opisać?

– Jeszcze tylko tego brakowało. Na razie najważniejszą sprawą jest ratowanie życia dzieci, a ty bardzo mi w tym pomogłeś.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Mam pomysł. Przefaksuję ci zapiski z dziennika Fieldinga. Rzuć na nie okiem, może coś cię zainteresuje. – Crandall zawiesił głos. – Co się właściwie tam u was dzieje, do pioruna? – spytał. – Kilka dni temu lekarz sądowy podrzucił mi innego owada do identyfikacji. Znaleziono go w przewodzie słuchowym szkieletu noworodka z anencefalią. Okazało się, że to bardzo rzadki chrząszcz, zgadnij skąd pochodzący?

– Niech pomyślę. Z Afryki Wschodniej.

– Brawo. W entomologii sądowej dwa tak niezwykłe odkrycia nigdy nie zdarzają się przypadkiem. Brad poczuł ukłucie w karku.

– Myślisz, że jedno ma związek z drugim?

– Z tym będziesz musiał zwrócić się do Ośrodka Zapobiegania Chorobom.

Choć stany patologiczne wywołane obecnością roztoczy w układzie oddechowym nie leżały w kompetencjach Ośrodka, był on lepiej wyposażony niż wszelkie inne agencje zajmujące się badaniem chorób. Brad jednak miał nie najlepsze doświadczenia z pracującymi tam ludźmi. Zanim urzędnicy wyślą inspektorów w teren, a ci sporządzą raport, może już być za późno.

Brad podziękował Simonowi, obiecał, że będzie z nim w kontakcie, i odłożył słuchawkę. Następnie rozsiadł się wygodnie na krześle i zmarszczył brwi. Działo się coś bardzo, bardzo dziwnego. Coś, co, jak sugerował Simon, nie mogło być tylko zbiegiem okoliczności. Brad uznał, że w końcu tak czy inaczej prawdopodobnie skontaktuje się z Ośrodkiem, ale na razie musiał naradzić się z Morgan.

Im więcej myślał o tej sprawie, tym więcej przerażających myśli przemykało mu przez głowę, krążąc niczym robaczki świętojańskie. Wszystkie noworodki były ubezpieczone w tej samej firmie. Duże zmiany w liczbie aborcji i urodzin nastąpiły po modyfikacji polityki tejże firmy wobec klientów, co mogło sugerować motyw finansowy. Przerażający los dzieci… Liczba pytań wzrastała w zastraszającym tempie, a odpowiedzi wciąż pozostawały nieznane. Odkrycie Simona Crandalla dorzuciło jeszcze jedno: co, u licha, robiły afrykańskie roztocze w płucach martwych noworodków?

A potem przyszła mu do głowy jeszcze bardziej przerażająca myśl: czyżby ktoś umieścił je tam celowo?

Hugh Britten lizał rany zadane jego dumie, kipiąc ze złości i rozpamiętując, co spotkało go w domu Morgan. To upokorzenie wzmogło stale nękają? ce go poczucie wyobcowania. Britten był rozdarty między silnym ego a przytłaczającym brakiem wiary w siebie. Niepewny swojej wartości, starał się osiągnąć sukces jedyną metodą, jaką znał – przez pełne wykorzystanie intelektu.

Mimo wszystkich swoich osiągnięć był kompletnym nieudacznikiem, jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie. Zupełnie nie radził sobie w sytuacjach „sam na sam". Łatwo się peszył. We wczesnej młodości unikał dyskusji jak ognia, przez co czuł się mięczakiem. Uważał siebie za wiecznego słabeusza, Brad Hawkins był znienawidzonym symbolem, jego przeciwieństwem, mężczyzną, którym on sam nigdy nie będzie.

Cóż z niego za głupiec, że w ogóle zainteresował się tą kobietą! Owszem, była dość ładna, ale to, co do niej czuł, wykraczało poza zwykłe pożądanie. Najbardziej spodobała mu się w niej jej błyskotliwa inteligencja. Była doktorem medycyny, choć samo to niewiele znaczyło. Znał wielu lekarzy, których uważał za wybitnie nierozgarniętych. Tymczasem doktor Robinson posiadała dar dociekliwości. Britten odkrył to, nadzorując jej pracę. Miała lotny umysł i cięty język. Była tak bliska ideału jak żadna inna kobieta.

Britten nie potrafił zapanować nad gniewem. Wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej wymyślne plany zemsty. Dawniej, kiedy czuł się upokorzony, zamykał się w sobie, nosząc w sercu ból i złość. Teraz miał dość pieniędzy i wpływów by podjąć stanowcze działania przeciw ludziom, którzy go skrzywdzili.

Lista jego wrogów była długa i nieustannie się powiększała. Na jej szczycie znajdowały się władze uczelni. Członkowie zarządu igrali z nim, kusili nominacją na dyrektora systemu szkolnictwa wyższego, by w końcu bezlitośnie go wykorzystać. Teraz sami poznają smak upokorzenia. Lada dzień stanowy departament zdrowia miał zadecydować o zamknięciu oddziału intensywnej terapii noworodków. Rozgłos nadany sprawie przez media skłoni wiele pacjentek do złożenia skarg – niektórych uzasadnionych, innych nie. Wkrótce potem Finansowy Zarząd Ochrony Zdrowia odmówi dalszego finansowania szpitala ze środków publicznych.

Znakomitym posunięciem było podjęcie współpracy z AmeriCare. Daniel Morrison, ten nadęty bufon, nie miał najmniejszego pojęcia o finansach. Nawet najbardziej nieudolny ekonomista przedstawiłby te same propozycje co Britten, ale nie dostałby takiego wynagrodzenia: opcje na zakup akcji, nagroda, której wysokość uzależniono od poziomu zysków. Jeśli optymistyczne prognozy się sprawdzą, wkrótce zostanie multimilionerem.

Nie zawsze trzeba było uciekać się do takich metod jak w przypadku doktora Schuberta. Boże, przecież ten człowiek sam siebie niszczył! Co, u diabła, skłoniło młodego stażystę do wpisania do karty pacjentki uwag, będących praktycznie przyznaniem się do winy? I jak to się stało, że przez trzydzieści lat nikt ich nie zauważył?

Jednak kwestia Morgan Robinson i tego pretensjonalnego doktora Hawkinsa… Nie ulegało wątpliwości, że obydwoje kpią sobie z niego. Dla nich Britten zamierzał przygotować specjalną karę, coś bardziej wymyślnego. Ta kobieta doskonale bawiła się jego kosztem, a facet delektował się tym, że może go poniżyć. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni! Na początek postanowił podrażnić się z nimi, zadać im cierpienie. Doskonale znał ich słabe punkty.

I dobrze wiedział, od czego zacząć.