172758.fb2 Druga C?rka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Druga C?rka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

16

Hotel „Waltham” okazał się całkiem przyzwoity. Apartament z dwiema sypialniami był utrzymany w błękitach i fioletach i umeblowany wiktoriańskimi podróbkami. Jedna sypialnia znajdowała się na antresoli, druga na dole, naprzeciwko małej kuchni. David postawił swoją torbę w sypialni na parterze, bliżej drzwi. Melanie krążyła niespokojnie po salonie, nadal biała jak prześcieradło.

W aptece koło mieszkania Davida kupili podstawowe kosmetyki. Niestety, w pobliżu nie było sklepu z ubraniami, więc Melanie musiała się zadowolić starym podkoszulkiem Davida i za dużymi spodniami od dresu. Wyglądała w nich na bardzo drobną, zwłaszcza kiedy splotła ręce na piersi i stanęła przy oknie, wpatrzona w bezksiężycową noc. Z autostrady dochodził ryk pojazdów. Światło reflektorów omiatało jej twarz, rozbłyskiwało w oczach.

– No i? – odezwał się w końcu David. – Co sądzisz?

– Jest świetnie.

Czekał na coś więcej, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wiedział, co powinien zrobić. Od czasu rozmowy z Quincym Melanie zamknęła się w sobie. Jej oczy przygasły i patrzyły martwym spojrzeniem; usta zacisnęły się w bezkrwistą linię. Dotarła do krańca wytrzymałości, pomyślał. Teraz albo się ugnie, albo złamie. Niestety, nie potrafił się zorientować, na co się zanosi, a to go trochę przerażało.

Melanie włączyła telewizor. Elegancka spikerka spoglądała poważnie w kamerę i mówiła:

– Dziś rano w centrum Bostonu miała miejsce strzelanina. Pokazano fasadę hotelu. Ludzie gapili się na drzwi wejściowe. Paru turystów robiło zdjęcia.

– Na razie nie wiadomo, co się stało – powiedziała spikerka i migawka skończyła się bez komentarza.

Melanie wyłączyła odbiornik. Wzięła gazetę, przejrzała ją, odłożyła. Wzięła popielniczkę. Ręce jej się trzęsły. Jezu, jakie ona ma małe dłonie, zauważył Dawid. Nie wyobrażał sobie, żeby kiedyś była zamknięta w szopie z kimś w rodzaju Russella Lee Holmesa.

Postawił laptopa na stole. Zamierzał pracować przez całą noc: szukać informacji, załatwić dokumenty. Punktualnie o siódmej rano miał się spotkać z Lairmore’em. Nie będzie miło. Lairmore lubił porządek, chciał mieć wszystko poukładane jak w pudełeczku. Nie będzie zadowolony, kiedy się dowie, że jego agenci badają sprawę morderstwa sprzed dwudziestu pięciu lat.

Poszedł do kuchni, wrzucił mrożonki do lodówki i zawahał się.

Plecy go zabolały. Cholera, ból narastał.

Nie spał dobrze, był zdenerwowany. No i strzelał, a kopnięcia broni nigdy nie wychodziły mu na zdrowie. Dobrze, że go przydzielono do tych nudnych papierzysk. Nie mógłby ganiać przestępców po ciemnych zaułkach. Nie był już Supermanem. Jego życie ograniczało się do trzech radosnych opcji każdej nocy: marchewka, kalafior czy brokuły?

Wybrał kalafiora i wetknął dwie torby mrożonek za pasek dżinsów. Wyglądał jak idiota i tak też się czuł.

Melanie nie siedziała już na kanapie. Wróciła do okna i stała z dłońmi na szybie. W jej postawie było coś przeraźliwie smutnego i zastraszonego.

Nagle nawiedziło go wspomnienie. Miał dziewięć lat, a matka wreszcie wróciła ze szpitala. Leżała na kanapie w salonie, a on, ojciec i Steven stali wokół niej. Ojciec i brat uśmiechali się z wysiłkiem. Ojciec wyjaśnił im to wcześniej: mama umiera. Nie można już nic zrobić. Teraz muszą być dzielni. Jak najdzielniejsi.

Mama potargała mu włosy, pogłaskała Stevena po policzku, jak dziecko, i odwróciła głowę spokojnie, z pokorą. W jej oczach było tyle bólu, że David stracił dech.

Wszyscy usiłowaliśmy być dla niej dzielni, zdał sobie wtedy sprawę. A tak naprawdę to ona była najdzielniejsza. Chcieliśmy być bohaterami, a ona była największą bohaterką z nas. Och, jego matka była najwspanialszą kobietą na świecie!

Niedługo potem rak zabrał ją z tego świata.

Wrócił do hotelowego pokoju. Teraz był dorosły. Stał z mrożonkami za paskiem spodni. Znany ból obejmował mu żebra.

Powinien być silniejszy. Powinien się zachowywać jak mężczyzna. Niech to szlag…

– Musisz się przespać – rzucił opryskliwie.

Melanie odwróciła się do niego. Jej twarz nie wyrażała nic.

– A ty? Co zamierzasz?

– Pracować. Jutro mam spotkanie z szefem, a potem z wywiadowcą Jaksem. Dużo roboty.

Zmarszczyła brwi!

– A co ja mam robić?

– Nie rzucać się w oczy. Odpocząć. Pooglądać telewizję.

– Pooglądać telewizję? – powtórzyła zduszonym głosem. Na policzki wystąpił jej ciemny rumieniec. Może jednak przesadził z tą beztroską. – Ależ oczywiście. Telewizję. Od dwóch dni podejrzewam, że jestem bachorem mordercy, adoptowanym przez innych morderców, którzy chcieli zatuszować swoją zbrodnią. I mam sobie pooglądać telewizję. Cholernie dobry pomysł. Cofnął się o krok. W nim także się gotowało. Trudno, nie znalazł właściwych słów. I co z tego? Był zwykłym facetem. Przepracowanym, niedocenionym, sfrustrowanym seksualnie facetem.

– Zabrałbym cię ze sobą – poinformował ją zimno – ale w FBI nie ma ochronki.

Zacisnęła pięści. Widział wyraźnie tętno pulsujące jej na szyi. Nagle zabrakło mu tchu.

Melanie chce walczyć, zdał sobie sprawę. Ma ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, uciekać. Widział to wszystko w jej oczach.

Święta Melanie, dobra Melanie, idealna córka i siostra. Wreszcie ją zrozumiał. Chowała w sobie cały gniew, nienawiść, strach, ponieważ była adoptowana i nie mogła sobie pozwolić na niewdzięczność. Nie mogła być gorsza od Meagan.

Nagle zapragnął ją pocałować. Chciał się znaleźć tuż przy niej, dotknąć jej warg i poczuć, jak pulsują w nim uczucia. Dzika Melanie. Zraniona Melanie. Prawdziwa Melanie. Chciał uczciwości, a było to kłamstwo największe ze wszystkich.

– Chcę być sama – oznajmiła niespodziewanie.

– Ciągle się ukrywasz? Będziesz się dalej uśmiechać i udawać, że wszystko w porządku?

Zrobił krok w jej stronę.

– I kto to mówi! – Uniosła wysoko głowę. Usiłowała udawać spokój, ale widział, że jest wkurzona jak sto diabłów. Policzki jej płonęły, oczy także. Wyglądała wspaniale.

Zrobił jeszcze jeden krok. Pokręciła głową.

– Nie! Cholera, nie i koniec! Nie obchodzi mnie, jak wyglądasz, ani to, że pachniesz „Old Spice’em”. Nie obchodzi mnie, że nie kochałam się od nie wiem kiedy. Nie obchodzi mnie, że kochanie się z tobą byłoby o niebo lepsze niż rozmyślanie o Russellu Lee Holmesie…

– Więc o tym myślałaś! – wyrwało mu się tryumfalnie. Zacisnęła usta.

– Pewnie, że tak. Wziąłeś mnie na ręce, wtedy, pierwszego dnia, i przy tobie czułam się bezpiecznie. – Głos jej zadrżał. Westchnęła tęsknie, a to westchnienie pociągnęło go ku niej. Ale Melanie potrząsnęła głową i znowu była spokojna. – Ale to nie była prawda, co? To nie był akt dobroci, tylko obowiązek służbowy. Okłamałeś mnie! Mam już tego dość, wszyscy mnie okłamują!

– Miałem zadanie do wykonania. Nie wszystkie kłamstwa są takie same. Parsknęła nieprzyjemnym śmiechem.

– To tylko słowa. Tylko słowa. Boże, Boże…

Osunęła się na krzesło. David posłał wszystko do diabła i podszedł do niej.

Opierała mu się, uciekała. Objął ją ramieniem; jeśli go zdzieli pięścią, będzie mógł mieć pretensję tylko do siebie. Ale nie uderzyła. Westchnęła, rozpaczliwie i bezbronnie. A potem silna, samodzielna Melanie Stokes rzuciła mu się w ramiona.

Była taka malutka… Prawie jej nie czuł. I te jedwabiste jasne włosy, i cytrusowy zapach… Chciał, żeby była przy nim bezpieczna. Zmiłuj się, Boże, ale chciał być jej bohaterem.

Posadził ją sobie na kolanach i zaczął kołysać.

Nie płakała. Domyślił się już, że nie mogła. Zacisnęła dłonie na jego bluzie, schowała twarz na piersi. Oparł policzek na jej głowie.

– Kocham ich – szepnęła. – To moja rodzina, a ja ją kocham. Czy to źle?

– Nie – wymamrotał ochryple. – Nie.

– Zawsze dawali mi wszystko. Bawili się ze mną, kochali mnie. Boże, chodzili ze mną na wyprzedaże. Stokesowie na wyprzedażach. Przecież wtedy mnie nie oszukiwali. To niemożliwe.

– Nie wiem. Nie wiem.

Mocniej zacisnęła pięści.

– Znowu mam dziewięć lat. Obudziłam się w szpitalu z tymi przewodami i igłami w ciele, ale tym razem nikt po mnie nie przyjdzie. Tym razem nie ma nikogo.

– Ciii…

Zaczęła płakać, więc pocałował ją w czubek głowy. I jeszcze raz, tylko mocniej. Odgarnął jej włosy, scałował łzy z policzków. A w chwilę potem całował już jej kark, czoło, uszy. Wszystko, byle nie usta. Nie przekraczać granicy, nie przekraczać granicy.

Podniosła twarz. Musnął kącik jej warg, brodę, czubek nosa, dołeczek w policzku.

– Jeszcze – szepnęła. – Jeszcze…

Więc pocałował szyję, delikatnie, jakby był nastolatkiem. Objął wargami płatek ucha i przesunął po nim językiem. Westchnęła, poruszyła się niespokojnie. Skubnął jej ucho zębami, a ona naparła na jego krocze. Teraz oboje oddychali bardzo szybko.

Miała długą, piękną szyję. Ach, ta szyja… I policzki. Gładkie jak jedwab. Przesunął wargami po linii szczęki, a potem wrócił, jakby przyciągał go magnes, do kącika ust. Oddech Melanie parzył mu skórę. Czuł jej napięcie, oczekiwanie pełne uniesienia. Gdyby któreś z nich odrobinę odwróciło głowę, jeden pocałunek przeważyłby szalę. Jej usta, rozchylające się łakomie. Wspaniały, upajający zapach Melanie Stokes.

Czuł jej drżenie. Boże, serce mu się rwało na strzępy.

Powoli, bardzo powoli oderwał się od niej. Oboje westchnęli, a to o czymś świadczyło.

Prowadził dochodzenie przeciwko jej ojcu i nadal nie powiedział jej całej prawdy. A przecież wychowano go na innego człowieka. Jeśli nawet nie mógł być baseballistą, o czym marzył jego ojciec, potrafił zachować się jak mężczyzna.

– Jak się czujesz? – szepnął po chwili.

– Lepiej.

Nadal dotykała jego krocza. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Cóż, jemu także nie. To jeden z plusów bycia dorosłym. Można się swobodnie przytulać.

Owinął sobie na palcu pasmo jej włosów. Miała piękne włosy. I pięknie pachniały. Można by w nich zanurzyć obie ręce i twarz.

Erekcja zaczęła się robić niewygodna. Musiał zmienić pozycję.

– Używasz „Old Spice’a” – wymamrotała Melanie. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tego używa.

– Mój ojciec – wyjaśnił z roztargnieniem i zajął się badaniem malutkiego, podobnego do muszelki uszka.

– Jesteście ze sobą blisko, prawda?

– Byliśmy. – Miała ładne uszy. Pewnie ma także śliczne paluszki u stóp, pomyślał.

Podniosła głowę i spojrzała na niego.

– Byliście?

– To się zmieniło. Tak bywa.

– Przez twoją chorobę? Czy ojciec jest tak samo rozmowny, jak ty?

– Wszystkiego nauczyłem się od niego.

– Ach, tak. I nie ma już matki, która was ze sobą łączyła. To niedobrze.

– Chyba tak. – Nigdy o tym nie myślał w ten sposób. Może miała rację.

– Opowiedz mi o matce – poprosiła poważnie. – Powiedz mi, jak to jest, kiedy się mieszka z ludźmi, którzy na pewno są twoimi rodzicami i zawsze będą cię kochać.

Nie mógł odpowiedzieć. Ból w jej oczach był tak wielki, że gardło mu się ścisnęło.

– Proszę…

– Nie wiem. Niewiele pamiętam. Wiesz, jakie są dzieci. Dostajesz świat i uważasz, że ci się należy.

– Czy piekła ciasteczka? Kiedy leżałam w szpitalu, wyobrażałam sobie mamę w białym fartuszku z falbankami, piekącą ciasteczka z czekoladą. Nie wiem, dlaczego mi to przyszło do głowy.

– Tak, piekła ciastka. Z czekoladą. I makaroniki. I takie z zielonym lukrem na dzień świętego Patryka. Boże, od dawna o tym nie myślałem. – Potarł czoło.- I, eee… czytała nam bajki. I kazała nam sprzątać. Śmiała się nawet z opowieści ojca. I była bardzo ładna. Pamiętam, że według mnie była najładniejsza na całym osiedlu.

– Była wspaniała.

– Tak – szepnął. – Była. Pamiętam… Pamiętam, jak wróciła z tatą ze szpitala. Kazali nam usiąść. Pamiętam, że trzymali się za ręce, a tato płakał. Pierwszy raz w życiu widziałem, że płakał. Potem powiedzieli: „Rak”. Tylko tyle. „Rak”, jakby to wyjaśniało wszystko.

– Nie wiem, jak to wyjaśnić dziecku.

– Oni też nie wiedzieli. Ojciec powiedział, że musimy pomagać mamie w domu, więc razem z bratem zabrałem się do sprzątania zaraz tego pierwszego dnia. Po raz pierwszy w życiu sprzątaliśmy łazienkę i było to spore zaskoczenie. Do twojej wiadomości: mydło nie czyści nierdzewnej stali. A żebyś nas widziała z odkurzaczem…!

– Narobiliście bałaganu?

– Wessało nam zasłony. Kto by pomyślał? Uśmiechnęła się.

– Musieliście wyglądać słodko.

– Aha. Mama poszła na chemioterapię, a my wyszorowaliśmy podłogę w kuchni. Zaczęły się naświetlania, umyliśmy okna. Matka nie wstawała z łóżka, wypraliśmy dywany. Sąsiedzi nieustannie do nas wstępowali. Przynosili nam zapiekanki i takie różne, bo kiedy żona „nie czuje się dobrze”, mąż i dzieci z pewnością głodują. Chwalili nas za to, że tak pięknie sprzątamy w domu, że tak dobrze wyglądamy. Jacy z nas dzielni chłopcy. Mama wróciła do szpitala. Zdjęliśmy pościel z łóżek i wymyliśmy wszystkie meble. Wypraliśmy zasłony, wypolerowaliśmy sztućce. A potem wróciła do domu. Wróciła do domu, położyła się w naszym przepięknie wysprzątanym salonie i umarła. Bo rak jest właśnie taki. Zabija cię, nawet jeśli masz wspaniałych synów i wspaniałego męża, którzy wychodzą ze skóry, żeby utrzymać cię przy życiu.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Bardzo mi przykro…

Wzruszył ramionami. Był bardziej wstrząśnięty niż się spodziewał. Nie znalazł odpowiednich słów, by zmienić nastrój. Nigdy o tym nie myślał. Nie myślał i już. A teraz czuł się bezbronny.

Zdjął Melanie z kolan, wstał i odszedł parę kroków. Widział, że zrobił jej przykrość, ale nie potrafił się zmusić do powrotu.

– Ja… nie umiem o tym mówić – wyznał.

– Wiem.

– Muszę… no, muszę mieć trochę swobody.

– Wiem.

– Jezu, ile pecha można mieć w życiu?

Tym razem nie znalazła odpowiedzi. Zrobił wdech i wypuścił powietrze ze świstem. Pozbieraj się, Riggs, do cholery. Pozbieraj się. Rozejrzał się po pokoju.

– Robi się późno. Co ty na to?

– Tak, pora do łóżka. – Nagle oblała się rumieńcem. – To znaczy… spać. Każde w swoim pokoju.

– Ty idź na górą. Chcę być blisko drzwi.

– Naprawdę nie będzie cię przez cały dzień?

– Muszę iść na to spotkanie. Szef się trochę wkurzył, jak usłyszał o strzelaninie. Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale to się nie zdarza co dzień, zwłaszcza w sekcji przestępstw gospodarczych.

– Spisałeś się znakomicie – powiedziała z przekonaniem. – Obroniłeś mnie. Zraniłeś go.

Skrzywił się niechętnie.

– Po tylu godzinach strzelania do tarczy powinienem umieć trafić tam, gdzie by go zabolało.

– To był człowiek, nie tarcza.

– No, zobaczymy, co będzie, kiedy znowu się pojawi. Spróbuję nie siedzieć za długo w biurze. Wyśpij się, zamów duże śniadanie, odpocznij, złap oddech.

– Może tak zrobię – powiedziała po chwili milczenia. – Powinnam zadzwonić do matki.

– Nie.

– Tak. Nie mogę zniknąć na całą noc i nie dać jej znać. Nie masz pojęcia, jak ona się o mnie martwi.

Rzucił jej przeciągłe spojrzenie.

– Nie mów jej, co tu się naprawdę dzieje. To niebezpieczne. Ciągle nie wiemy, kto jest w to zamieszany i dlaczego.

– Powiem, że zostanę na noc u koleżanki.

– Tylko bez szczegółów. Szczegóły są niebezpieczne.

– Tak, sir – mruknęła. Zrobiła krok ku schodom, ale kiedy spojrzała na mroczną antresolę, ramiona same się jej zgarbiły.

– Wiesz co, zostawię światło zapalone – powiedział.

– Nie, nic się nie dzieje. Jestem dorosła. Nie boją się ciemności.

– Tak, ale ja jestem z FBI i, prawdę mówiąc, nie ma takiego agenta, który by nie spał przy zapalonym świetle. Przysięgam, że tak jest.

W jej uśmiechu było tyle wdzięczności, że serce mu się ścisnęło.

– Dziękuję.

Poszła na górę. Patrzył za nią, a strużki wody z mrożonego kalafiora ściekały mu po plecach.

Zajął się komputerem. Przyniósł faks, który dostał od Chenneya. Otworzył policyjne akta sprawy sprzed dwudziestu pięciu lat.

Pulsujący ból rozrywał mu plecy. Oczy piekły od niewyspania. Zrobił sobie rozpuszczalnej kawy i pracował dalej.

– Nie, nie chciałam tego powiedzieć! Melanie, pomieszałaś mi w głowie, wszystko mi się poplątało…

Melanie jakby jej nie słyszała.

– Mam rodzinę, bo wyglądałam jak zamordowana dziewczynka. Mam dom, twoją miłość… bo ty chciałaś ją odzyskać.

– Nie! Nie to chciałam powiedzieć…

– Tak, mamo, to. Wreszcie zbliżamy się do prawdy. Dlaczego w naszej rodzinie to takie trudne?

– Melanie, kochanie, posłuchaj mnie. Jestem tylko człowiekiem. Na początku… na początku nie byłam całkiem zdrowa. Może widziałam to, co chciałam widzieć. Wiedziałam, że nie jesteś Meagan. Pamiętasz, jak cię ubierałam w te koronkowe sukienki i jak ci kręciłam loki? Pamiętasz, jak się wtedy czułaś? A ja to dostrzegłam. Zdałam sobie sprawę, że robię ci krzywdę… i przestałam. Zdałam sobie sprawę, że jednak nie szukam Meagan. Już jej nie miałam, ale dzięki Bogu dostałam inną dziewczynkę, Melanie Stokes, która lubiła używane ubrania i stare meble. I przekonałam się, że kocham tę dziewczynkę z całego serca. Uleczyłaś mnie, skarbie. Jesteś moim największym szczęściem i przysięgam, że nie żyłaś w kłamstwie. Kocham cię. Przysięgam.

Nie usłyszała odpowiedzi. Tylko lodowate milczenie, oznaka wątpliwości jej córki, oznaka bólu.

Zamknęła oczy. Po policzku potoczyła się łza. Nie otarła jej.

– Melanie? – szepnęła.

– Kochałaś Meagan?

– O Boże, dziecko… Ponad życie. Znowu milczenie.

– Muszę… muszę już kończyć.

– Melanie, ciebie także kocham.

– Dobranoc, mamo.

– Melanie…

– Dobranoc.

Trzask odkładanej słuchawki. Patricia została sama w ciemnościach.

Wróciła myślą do tych ciepłych słonecznych dni w Teksasie, kiedy jeszcze miała swoją pierwszą ukochaną córeczkę. Pomyślała o liście zostawionym w jej samochodzie. I o synu, który już się nie odzywa do ojca. O Jamiem O’Donnellu i o wszystkich grzechach, których nie można odkupić.

– Już dość, Boże – szepnęła. – Ta rodzina już zapłaciła za wszystko.