172770.fb2
Różne tajemnice wychodziły na jaw dopiero po latach…
O dziesiątej rano zadzwonił ksiądz proboszcz.
– Ksiądz wikary już odzyskał przytomność, ale jeszcze nie należy go męczyć – powiedział, błyskawicznie doprowadzając mnie do pełnej sprawności umysłowej. – Sądzę, mógłbym, a może nawet powinienem, z panią porozmawiać. Jak pani się czuje?
– Doskonale – zapewniłam go bez sekundy zastanowienia. – Mogę przyjechać bez problemu. O której?
– O pierwszej może? Do kościoła…
Znalazłam się pod tym kościołem nawet przed pierwszą, bo gnała mnie niecierpliwość. Poprzedniego wieczoru, nie uzyskawszy nazwiska Renusia, zakończyłam akcję telefoniczną, dwie kolejne pomyłki bowiem, w których wyrwałam ze snu obcych ludzi, dały mi do zrozumienia, że zrobiło się trochę późno. Nawet przyjaciół i znajomych po północy głupimi pytaniami nie powinno się nękać, mogą bardzo ochłonąć w przyjaźni.
Ksiądz proboszcz stworzył mi nowe nadzieje.
Ksiądz już na mnie czekał.
– Ten list zapamiętała pani bardzo dokładnie – pochwalił. – Nie zabrał go złoczyńca, ocalał. Ja go mam. Pani się nazywa Chmielewska?
Przyświadczyłam.
– Judyta?
– Nie. Joanna.
– A koperta była zaadresowana do kogo? Do Judyty czy do Joanny?
Zdenerwowałam się natychmiast. W pośpiechu trzęsącymi się rękami wyrzuciłam wszystko z torebki, znalazłam kopertę, jak psu z gardła wyjętą.
– Do żadnej – powiedziałam, nie wiadomo dlaczego z ulgą, bo zysku z tego nie było. – Tylko pierwsza litera. J. Chmielewska.
Ksiądz proboszcz obejrzał kopertę, popatrzył na mnie ze współczuciem i westchnął.
– No właśnie…
Coś mi się nagle miotnęło w umyśle.
– Zaraz, ale na liście było… Z drugiej strony…
Sutanna posiadała kieszenie, z jednej proboszcz wyciągnął list w nie najlepszym stanie. Odwrócił.
– To samo. Pierwsza litera. J. Chmielewska.
– Co to znaczy siła sugestii – powiedziałam, niemal ze zgrozą. – Niech ksiądz popatrzy, gotowa byłam przysięgać, że tam jest imię! Tak uwierzyłam, że to do mnie! Tak to odczytałam!
– Otóż to – przyświadczył ksiądz, kiwając głową. – A tymczasem nie wiadomo, czy nie nastąpiła pomyłka. Mogło wcale nie o panią chodzić, tylko o tę drugą. O Judytę.
Gapiłam się na niego, ogłupiała i pełna rozterki. A może i rzeczywiście pomyłka, a te wszystkie kombinacje z Miziutkiem i Renusiem stanowią kretyński wymysł, czystą fantazję, idiotyzm, którego słusznie nie rozumiem. Judycie zamierzali podrzucić głowę Heleny, a nie mnie! Nic dziwnego, że próbowali odebrać… Zaraz, a noga…? Niechby, psiakrew, ta Judyta kulała! Z jakiej racji to świństwo spadło na mnie…?!
– I co? – spytałam ze śmiertelnym oburzeniem. – Co ta Judyta?
Ksiądz znów ciężko westchnął z wielkim zakłopotaniem.
– Judyta Chmielewska to była przyjaciółka nieboszczki Heleny Wystrasz. Tyle ksiądz wikary mógł mi powiedzieć. Może do niej ten list napisała, chociaż z drugiej strony, treść trochę nie pasuje…
– I gdzie ona jest, ta Judyta, do pioruna ciężkiego, może trzeba ją znaleźć, może ona coś wyjaśni…?!
Ksiądz proboszcz zachował spokój kamienny, nie poddał się moim emocjom.
– Adresu jej nie znamy. Kim jest, nie wiemy. Może pani powinna rozważyć, czy sprawa dotyczy pani, czy jej.
Wbrew wszystkiemu, oszołomieniu, oburzeniu, sprzecznym chęciom i wewnętrznym protestom, spełniłam jego życzenie.
– Nie wiem – powiedziałam po długiej chwili. – Nie jestem pewna. Coś mi się zaczęło rysować w odniesieniu do mnie, a w dodatku wiem, że Helena miała przyjaciółkę, która powinna dużo wiedzieć. Helena, jak sam ksiądz widzi, chciała mi coś tam powiedzieć, możliwe, że przyjaciółka wie co. Jak by ją znaleźć? Żadnej Judyty Chmielewskiej nie znam i w ogóle o takiej nie słyszałam.
Ksiądz proboszcz zmartwił się i zakłopotał na nowo.
– Jedyne, co ksiądz wikary mógł powiedzieć, to to, że one mieszkały gdzieś blisko siebie. Tam, gdzie nieboszczka Helena pracowała. Nic więcej. Ogłoszenie…? A może policja by ją znalazła?
Poczułam się trochę nieswojo.
– Policja owszem, zapewne bez trudu. Ale ja, proszę księdza, do policji zełgałam, nie powiedziałam o liście.
– Dlaczego? – zdziwił się proboszcz.
– Nie wiem. Na zdrowy rozum trudno wyjaśnić. Ale zaczęło mi wychodzić, że istnieje jakaś afera, która dotyczy mnie osobiście i prywatnie, mam na myśli tę babę z listu, która mnie nienawidzi. Jest taka. Żeby to rozwikłać, trzeba by cofać się w przeszłość, nie każdy zrozumie, szczególnie powody tej nienawiści. To nie ja jej zrobiłam coś złego, tylko ona mnie. Ogólnie biorąc, coś tu nie gra, chciałam najpierw sama się czegoś dokopać, a potem dopiero uszczęśliwiać gliny. Ksiądz już z nimi rozmawiał?
– Tak. O wypadku księdza wikarego. Tego listu jeszcze wtedy nie miałem.
– To może ja go zabiorę. I dam im. Przyznam się do łgarstwa, na Sybir mnie za to nie wyślą. I powiem o Judycie.
Ksiądz proboszcz zgodził się ze mną bez namysłów i wahań.
– Tak istotnie będzie lepiej. Zaraz, muszę pani więcej powiedzieć. Ksiądz wikary bardzo jest zatroskany, ja zresztą również, ale pewne prawa nas obowiązują i są sprawy, które należy zostawić sprawiedliwości boskiej. Ksiądz wikary jeszcze się waha i rozważa, no, nie w tej chwili, bo się źle czuje, ale być może później powie coś więcej. Coś, co pomoże sprawiedliwości ludzkiej. Otóż świętej pamięci Helena wykryła, że niewinny człowiek został zamordowany, i bała się, jak widać słusznie, o siebie. Zabójca ciągnie zyski ze swojej zbrodni. Nie powinno się tego zostawić bez żadnego przeciwdziałania.
– Ksiądz wie, kto to jest? – spytałam, nieco wstrząśnięta.
– Ksiądz wikary wie. Ale to jest właśnie to, co usłyszał w konfesjonale.
– Znaczy umrze, ale nie powie. Ale wspominał, w rozmowie ze mną, że coś wydedukował samodzielnie…?
– Owszem. Chociaż niewiele zdążył. Myślę, że będzie chciał porozmawiać z panią, jak tylko poczuje się lepiej.
– Przyjadę na pierwszy sygnał – obiecałam płomiennie. – Wolałabym najpierw rozmawiać z księdzem wikarym, a potem z glinami, ale mam obawy, że mi to źle wyjdzie. No dobrze, niech będzie, przyznam się im do łgarstwa…
Ksiądz proboszcz całym sobą zaaprobował moje postanowienie. Z całej rozmowy wyniosłam jedną konkretną korzyść, mianowicie nazwisko owej tajemniczej przyjaciółki Heleny…
Za to uparcie nie miałam nazwiska Renusia. Siedziałam przy telefonie i zastanawiałam się, gdzie dzwonić, nadal po znajomych czy jednak do policji. List od Heleny gryzł mnie w sumienie. Dodatkowo miotał się po mnie kler, ksiądz proboszcz i ksiądz wikary, informacje o zyskownej zbrodni jałowiły mi umysł, zamiast dodawać mu wigoru.