172770.fb2 Dwie G?owy I Jedna Noga - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Dwie G?owy I Jedna Noga - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

– Mówić dalej?

– Tak. Bardzo proszę.

– Możliwe, że im trochę zaszkodziłam, ale chyba nie bardzo. Kretyństwem zupełnym było ostrzegać mnie głowami, kto, na Boga, nie zareaguje w obliczu tru…

Omal nie rąbnęłam „trupiego łba”, bo się trochę zdenerwowałam, sformułowanie może nie najszczęśliwsze pod każdym względem. Ugryzłam się w język.

– Ludzkich szczątków – skorygowałam. – Z drugiej strony jednakże nie byli pewni, co ta Helena do mnie powiedziała i napisała, mieli nadzieję, że się przestraszę. Więc w zasadzie wszystko rozumiem, mnóstwo wiem i nic mi z tego.

Proboszcz z wikarym znów się porozumieli wzrokiem. Jakieś sedno rzeczy w tej zbrodniczej imprezie musiało stanowe tajemnicę spowiedzi i nie mogli mi go wyjawić.

Powinnam odgadnąć je sama.

Zaczęłam głośno myśleć.

– Renuś przez posły rąbnął stryja dla spadku – powiedziałam na chybił-trafił. – Albo pierwszego męża swojej żony. Nie pasuje to do niego. Kombinuje z byłym ubowcem, też dziwne, to jego chcą wykończyć, żeby ciągnąć zyski, bo on za głupi.

Kochająca małżonka w pełni aprobuje… nie, niemożliwe, na Nowakowskiego polecieć nie mogła, są granice… Ktoś trzeci tam się plącze, a Nowakowski może robić za szantażystę…

Obaj księża słuchali z uwagą, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie zauważyłam nawet, że wymieniam imiona i nazwiska, które wcale nie musiały padać przy spowiedzi. Jakiś błysk w samej głębi oka księdza wikarego powiedział mi, że jestem na dobrej drodze.

Z pewnością ksiądz wikary z tego błysku nie zdawał sobie sprawy, bo opuściłby powieki. Zastanowiłam się.

– Wezmę to wszystko pod uwagę – obiecałam. – Pogadam z normalnymi ludźmi.

Uciec, nigdzie nie ucieknę, bo nie mogę jeszcze chodzić po nierównym gruncie, ale zachowam ostrożność i wtrącanie się jawne nieco pohamuję. Zadzwonię do policji, może mnie zaczną pilnować, z nadzieją, że stanowię przynętę…

I równocześnie już zaczęłam planować na bieżąco. Zadzwonię, akurat, już się rozpędziłam, jutro przyjeżdża Grzegorz, tylko mi tego brakuje, żeby się za mną pętali. Za trzy dni owszem, po jego wyjeździe. No dobrze, mogę zakładać łańcuch u drzwi…

– Byłoby może wskazane, żeby pani pomyślała o troszeczkę dawniejszych czasach – podsunął zachęcająco ksiądz proboszcz. – I o tych jakichś dokumentach, o które jest pani podejrzewana. Zdarza się, że czasem ktoś sam nie wie, co ma…

Obrzęchana czarna teczka… Zmiłuj się Panie, nie przystąpię teraz przecież do przeszukiwań piwnicy! Końskich sił do tego potrzeba i ze stu zdrowych nóg! Jeśli przypuszczenia, tak Grzegorza, jak i glin, są słuszne i rzeczywiście dostałam rykoszetem z broni palnej, złoczyńcy wiedzieli, co robią. Znaleźli na mnie niezły sposób.

– Ja już więcej nie mogę powiedzieć – oznajmił ksiądz wikary słabo i żałośnie.

– Sam chciałeś, synu – wytknął mu ksiądz proboszcz bardzo łagodnie. – Ale wystarczy, pani ma już o tym wszystkim jakieś pojęcie? Zdoła pani uniknąć nieszczęścia…

– A, właśnie! – przypomniałam sobie nagle. – Ta Judyta, przyjaciółka, powiedziała, że wysłała list do mnie. Może z niego dowiem się jeszcze więcej.

Wyglądało na to, że informacją o liście sprawiłam wikaremu ulgę niewymowną.

Odetchnął głęboko i popatrzył na proboszcza, który też się wyraźnie ucieszył.

– Miejmy wielką nadzieję, że nie musiała w nim niczego ukrywać!

Podziękowałam księdzu wikaremu i zgodziłam się wyjść.

Wykluczywszy chwilowo kontakt z policją i nie przewidując już żadnych obowiązków na dziś, pozwoliłam sobie na pewien luz. Przerzuciłam się na doznania całkiem prywatne.

Moje myślenie z miejsca poszło dwutorowo. Jeden tor ściśle dotyczył Grzegorza, bo w rozmowach telefonicznych przeoczyłam drobnostkę, mianowicie komunikację.

Czym on przyjedzie z tego lotniska? Mafią? Mafia ciągle tam stoi, miliony bierze za każdy kurs, zapomniałam go o tym uprzedzić. A nawet gdybym pamiętała, to i co z tego, autobusem przecież jechał nie będzie, a prawda, mogłam mu zamówić radio-taxi, sam sobie mógł zamówić. Teraz już za późno, nie zdołam się z nim porozumieć, ale może mu przyjdzie do głowy pożyczyć samochód, tam jest wypożyczalnia…

Drugi tor, rzecz jasna, rzucił mi się na głowę. Uczesanie…!!! Wreszcie należało potraktować sprawę poważnie, fryzjer czy kraa…? Dziś czy jutro rano…? Do dwunastej bym zdążyła, świeżutkie, prosto od krowy, fryzjerskie trzech dni nie wytrzyma, tylko ta noga cholerna… W paryskim hotelu było mi łatwiej, umywalka na odpowiedniej wysokości, u siebie zapewne wlecę głową do wanny. Niby można prysznicem, ale brakuje mi trzeciej ręki. Diabli nadali…

Znając życie, zdecydowałam się jednakże na dziś. Zależy mi specjalnie, zatem jutro rano może się na przykład okazać, że nie ma wody. Coś tam robią i zamknęli na trzy godziny, akurat te, decydujące dla mnie. U fryzjera będzie kolejka, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętają i tak dalej. O nie, żadnych głupich lekkomyślności, tylko dziś!

Z serca pożałowałam pończoch, niechby już miał, skoro lubi. No tak, gdybym została jego żoną, garderoba zatrułaby mi życie… Ale może bym się zdołała przyzwyczaić, przyzwyczajenie jest drugą naturą, w końcu kiedyś bywałam elegancka nawet w najdzikszy upał. Jednak spróbuję klapek na wysokim obcasie, sprawdzę od razu…

W obliczu takich problemów nic więcej już się we mnie nie mieściło. W nosie miałam Renusia, Miziutka, zbrodnie, afery, policję, cały ten konglomerat odsuwając w przyszłość. Niech mi teraz nie trują, zajęta jestem.

Dojechałam do domu, wysiadłam, weszłam na parter i ni z tego, ni z owego, zamiast iść dalej po schodach do góry, wyszłam na drugą stronę budynku.

Fryzjer znajdował się na zapleczu. Na tych pięciu parterowych schodkach przyszło mi na myśl, że mogę umyć ten piekielny czerep u fryzjera dzisiaj, a jutro rano tylko poprawić. Rozpylić Vittel w sprayu, wysuszyć na elektrycznej lokówce i lepiej się będzie trzymało, niż normalne uczesanie, a woda sobie może być albo nie być. Uniknę przy tym nocnych katuszy.

W ten sposób głowa uratowała mi życie, a co najmniej zdrowie.

Żadnego wybuchu nie usłyszałam, u fryzjera grało radio. Sąsiedzi również zachowali umiar, podzwonili do drzwi i powęszyli pod nimi, podejrzewając gaz, ale nic nie śmierdziało, więc dali spokój. Głupio, bo mogłam leżeć w środku nie dobita, nie leżałam jednak i byłam im później szczerze wdzięczna, że nie zdewastowali mi ani drzwi, ani zamka.

Nie czekali nawet na mnie na schodach, bez żadnych złych przeczuć zatem dotarłam do własnych drzwi, przekręciłam klucz, nacisnęłam klamkę i weszłam do holu, odruchowo prztykając kontaktem. Światło się nie zapaliło. Zdążyłam pomyśleć, że nawaliła żarówka, uczyniłam krok, wlazłam na coś lewą nogą, zaklęłam bardzo porządnie i znieruchomiałam.

Nie było ciemno. Na zewnątrz jeszcze dzień biały, a wszystkie drzwi z holu miałam oszklone, padało przez nie światło dostateczne, żebym uświadomiła sobie, co widzę.

Dość długo stałam, przyglądając się wnętrzu, i powolutku ogarniał mnie podziw.

Co w tym holu wybuchło, rzecz jasna nie miałam pojęcia. Pewno bomba. Raczej nieduża, bo nawet nie powyrywała drzwi z zawiasów i nie przeniosła impetu do innych pomieszczeń. Za to sam hol wyglądał dziwnie, kwadratowy był, różne szczątki upstrzyły go symetrycznie, głowa Heleny, w drobnych kawałkach, poniewierała się wszędzie, na jej fragment właśnie wlazłam. Wieszak częściowo zleciał, a częściowo wbił się w ścianę, okruchy rozbitego żyrandola dekorowały głównie podłogę, stolik i dwa krzesła nie nadawały się do żadnego użytku, chyba że do kominka. Ucieszyłam się, że nigdy nie trzymałam w holu na przykład telefonu, też by się rozleciał. Pod kuchennymi drzwiami ujrzałam poszarpaną parasolkę.

Najmniej ucierpiał obrus, wisiał na klamce drzwi do łazienki. Buty też prawie ocalały, stały w niskiej szafce, połamane drzwiczki szafki wpadły do wnętrza i zdemolowały nieco tylko jedną parę, pozostałe poprzewracały się i ugniotły, ale bez wielkiej szkody dla zdrowia. Za to w strzępy poszła stara, nieprzemakalna kurtka z ortalionu, która i tak już wyglądała okropnie, ale wciąż mi było szkoda wyrzucić ją definitywnie. Teraz wreszcie mogłam pozbyć się jej z czystym sumieniem. Dostrzegłam w tej ruinie elementy pocieszające.

Przestałam podziwiać widoki, odnalazłam miękkie ranne pantofle, każdy w innym miejscu, prawie nie uszkodzone, wytrząsnęłam z nich tynk, zmieniłam obuwie i udałam się na zwiedzanie reszty pomieszczeń. Poza drobinami szkła, które poleciało najdalej, nie ujrzałam w nich nic ciekawego, eksplozja nie miała wielkich ambicji, poprzestała na dewastacji holu.

Ktoś zadzwonił do drzwi, uchyliłam je, nie otwierając szeroko. Okazało się, że sąsiad.

Wyraził niepokój i zaciekawienie, coś chyba u mnie wybuchło, wszyscy słyszeli, co to było?

– Kineskop – odparłam smutnie, bo prawdy mówić nie zamierzałam, a żadnego innego łgarstwa nie zdążyłam wymyślić. – I to w dodatku nie mój, znajomy zostawił, żeby z nim nie latać po mieście. Był chyba uszkodzony. Miałam zamiar wynieść go do piwnicy, ale ciągle zapominałam, może to i lepiej.

– Do piwnicy! – podchwycił sąsiad z rozgoryczeniem. – Jak to, jeszcze się pani nie włamali?

– Gdzie? Do piwnicy? Kto?!

– Nie wiem. Złodzieje chyba? Do mnie się włamali już dwa razy. Raz, muszę przyznać, nawet dość kulturalnie, ale drugi raz na chama. Ja tam zrobiłem sobie warsztat, nic nie ukradli, to mnie dziwi, za to poprzewracali wszystko. Jak trąba powietrzna, jakby ktoś czegoś szukał w ataku furii. Bili się czy co?

Zainteresowałam się z uprzejmości.

– Dawno to było?

– A skąd! Parę tygodni…