172779.fb2
Mimo wyśmienitego wychowania młodego arystokraty narząd począł zwiększać objętość niczym kurczak karmiony hormonami. Mandy Łajdaczka wzmogła tempo, stosując lekki, ale niezwykle skuteczny masaż. — Pamelo, kochanie — zaczęła jak najmilszym głosem — chciałabym wziąć coś z samochodu, ale boję się iść sama w tych ciemnościach. Czy pożyczysz mi na chwilę Kurta?
— Ależ oczywiście — mruknęła Pamela uszczypliwie, świdrując ją oczyma.
Mandy wstała. Kurt poszedł w jej ślady, plecami odwracając się do Pameli. Nigdy jeszcze nie natrafił na kogoś w rodzaju Mandy Brown. Wzięła go pod rękę i ruszyła między drzewa parku.
Po dwudziestu metrach zatrzymała się nagle na pustej, słabo oświetlonej ustawionymi na ziemi lampami ścieżce wiodącej na parking.
— Boli mnie noga!
Stanęła twarzą do austriackiego szlachcica, który skorzystał z okazji, by przyciągnąć ją do siebie i wsunąć dłoń za dekolt. Mandy odsunęła natychmiast jego kaftan i przez czarny dżersej ujęła członek, o który już wcześniej się zatroszczyła.
— Ho, ho! Jesteś w formie! — szepnęła lubieżnym głosem.
Poparła słowa gestem i spuściła spodnie Kurta uwalniając więźnia. Kurt drgnął.
— Chwileczkę! Ja…
— Powinieneś wiedzieć, czego chcesz — powiedziała wprost.
Ujęła członek w dłoń, oparła się o stary dąb i przykucnęła przed Kurtem narażając się na rozdarcie sukni. Kiedy jej usta zacisnęły się na wzbudzonym członku, Austriak wydał jęk rozkoszy. Pamela nigdy nie wykazywała takiego temperamentu. Tymczasem Mandy zajęła się nim, jakby od tego zależało jej życie, nie przestając w duchu obliczać czasu potrzebnego Malkowi na wyspowiadanie Pameli. Podstępna idea zrodziła się w łajdackim rozumku Mandy. Czemu by nie odbić Pameli narzeczonego? To ją nauczy rozumu. I wzmoże jej zainteresowanie Kurtem. Mężczyzna wsunął dłonie pod girlandy skórzanych róż i zacisnął palce na jej piersiach, wydając śmieszne, krótkie jęki i wypowiadając niemieckie słowa. Ta dziewczyna w opiętej skórzanej sukni i diademie aplikująca mu nadzwyczajną masturbację, oszałamiała go.
Z dali dobiegały odgłosy zabawy. Poczuł napływ nasienia i znieruchomiał z wysuniętymi do przodu lędźwiami.
— Mały egoista! — rzuciła zadyszana Mandy odsuwając się od niego.
Zaniemówił, ona zaś pociągnęła go w stronę parkingu, nie czekając ustania erekcji. Postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym. Znalazłszy się przy mercedesie Malka, odwróciła się i oparła o drzwi. Zgrzytnął zamek sukni i po chwili kobieta została tylko w pończochach i diademie. Nie musiała nic mówić. Kurt, ostatni z książąt von Wittenbergów, wszedł w nią jednym pchnięciem i zaczął poruszać się jak opętany.
— Nie pali się — rzuciła Mandy. — Nie spiesz się tak.
Trzeba było zostawić dość czasu Malkowi.
Kiedy MalEo dotarł do stolika Pameli, dziewczyny już nie było. Rozejrzał się bezradnie wokół. W tym tłumie nie sposób było ją odnaleźć. Na wszelki wypadek zawrócił w stronę zamku. Tam natknął się na Chrisa Jonesa. — Rozdzielamy się. Trzeba ją znaleźć. Spotkamy się przy grajkach.
Ruszył prosto ku zamkowi. Kiedy dochodził do brukowanego dziedzińca, blask światła padł na czyjąś sylwetkę, którą zaraz skryły ciemności. Był to kelner w białej marynarce, z tej odległości jednak nie można było dojrzeć twarzy. Jeszcze przez chwilę Malko kontynuował poszukiwania. Potem pewna myśl uderzyła go niczym piorun. Na tym balu wszyscy byli przebrani. Służące i służący też. Co tu robił kelner? Trzeba było się upewnić. Zaczął szukać gospodarzy i przypomniał sobie, że siedzą przy stole „Króla” w dole na trawniku. Pędem ruszył w tym kierunku. Musiał jednak odczekać do końca popisu orkiestry, nim dotarł do jednego z braci Saint-Brice’ów, organizatorów balu. — Mój drogi, to niezwykle udany bal.
— Ależ ja nie ruszyłem palcem… no, prawie. Mam wspaniałych gości. Te kostiumy, te starania. Czujemy się nieswojo — zapewniliśmy tylko otoczenie.
— Ale jakie wspaniałe! Nawet personel jest w kostiumach, prawda?
— Oczywiście.
— Wydawało mi się jednak, że widziałem kelnera w białym fraku.
— Absolutnie wykluczone — przerwał gospodarz. — Nie zaangażowałem ani jednego.
— Musiałem się pomylić — uznał Malko.
Skończył rozmowę i pędem ruszył w stronę zamku. Mężczyzna był intruzem. Wziąwszy pod uwagę, co działo się w Wiedniu, istniało duże prawdopodobieństwo, że to Irakijczyk. Domyślał się, że spróbują kolejnego zamachu na Pamelę, nie sądził jednak, by przyjechali za nią do Amboise. Tym bardziej należało ją odnaleźć. Nim sprzątną ją pod jego nosem. Pamela Balzer jakby zapadła się pod ziemię!
Zresztą poszukiwania w ciemnościach, wśród setek kręcących się gości, przypominały szukanie igły w stogu siana. Malko natknął się na Chrisa Jonesa w salonach zamku. Milton gdzieś przepadł.
— Nie widział pan człowieka w białej marynarce? — zapytał Malko. — Obawiam się, że to Irakijczyk. — Holy shit! — wykrzyknął goryl. — Przed chwilą przechodził z tacą, ale nie pomyślałem o tym. — Gdzie to było?
— W skrzydle kuchennym.
Malko rozejrzał się zamyślony. Po kolacji Pamela wstała od stołu. Dokąd mogła pójść? Może jest z przyjaciółmi, może w zamkowych toaletach. Musiał ją znaleźć. I przetrząsnąć park nim będzie za późno. Odszedł. Chris ruszył za nim. Elko zniknął, obarczony zadaniem przeszukania pokoi na górze. Malko bezwiednie namacał ukryty pod kaftanem pistolet. Szósty zmysł mówił mu, że obecność człowieka w białej marynarce stanowi niebezpieczeństwo.
Pamela nie szukała toalety, ale telefonu. Rozmowa z Mandy, podobnie jak dziwne ostrzeżenie w przeddzień wyjazdu z Wiednia, zaintrygowała ją. Nie rozumiała, dla czego wisiała nad nią groźba. Chciała rozmawiać z Tarikiem Hamadim. Tu, wśród setek ludzi, czuła się bezpiecznie. Musi jednak wrócić do Wiednia.
Otwierała drzwi jedne po drugich, nie mogąc znaleźć tego, czego szukała. Żałowała, że puściła narzeczonego z Mandy. Zrobiła to tylko po to, by zadzwonić. Przypadkowo znalazła się na esplanadzie i ruszyła ścieżką wiodącą przez trawnik ku parkingowi. Tam stały samochody z telefonami, a jeżeli Mandy pieprzyła się z Kurtem, pora była wkroczyć do akcji. Pamela szła szybko, odwrócona tyłem do miejsca zabawy. Nagle wyrosła przed nią sylwetka kelnera w białej marynarce. W pierwszej chwili zadała sobie pytanie, skąd się wziął w tym miejscu, potem chciała po prostu go ominąć. Wtedy; wypowiedział jej nazwisko. Spojrzała na niego i od razu: rozpoznała jednego z przyjaciół Kamela.
— Co pan tu robi? — Pamela, ogarnięta panicznym strachem, z trudem wymówiła tych parę słów i instynktownie cofnęła się ku światłom zamku.
— Szukałem pani, pani Balzer. Pan Tarik chce z panią mówić. To pilne.
— Gdzie?
— Mamy na parkingu samochód z telefonem.
Przez ułamek sekundy Pamelę ogarnęło przeczucie, że ten tajemniczy zbieg okoliczności został zaaranżowany. I że ten Arab przybył tu, żeby ją zabić… — Niech pan mu powie, że może z tym poczekać!
Zadzwonię jutro rano!
Zawróciła, chcąc iść w stronę zamku. Teraz naprawdę się bała. Irakijczyk ruszył za nią. W ciemnościach nie wiedziała, czy jest uzbrojony, ogarnięta paniką zawołała jednak:
— Odczep się, bo zacznę krzyczeć.
Groźba była niemal śmieszna. Orkiestra przed zamkiem robiła niemiłosierny hałas.
Przyspieszyła, słysząc szybkie kroki Irakijczyka odwróciła się, i wtedy mężczyzna skoczył jej do gardła. Elko Kirsantem szedł przez trawnik, gdy dobiegł go krzyk Pameli. Dziewczyna musiała być tuż obok. Ruszył’ w kierunku jej głosu i trzydzieści metrów dalej dostrzegł w ciemności dwie szamoczące się na trawie postacie. Zbliżył się i rozpoznał mężczyznę w białej marynarce, duszącego leżącą na plecach kobietę. Broniła się ze wszystkich sił. Garotta sama weszła mu’w ręce. Zakradł się po cichu, niepostrzeżnie założył garottę na szyję Irakijczyka i wprawnie zacisnął. Z gardła Selima wydobyło się potworne charczenie. Poczuł, że coś wrzyna mu się w ciało. Przez parę sekund próbował się uwolnić, potem zrozumiał, że to niemożliwe i wypuścił Pamelę. Zastanawiał się, kto atakuje go tak zażarcie. Przeciwnik kopnął go gwałtownie kolanem w plecy, rzucił na ziemię, runął na jego ramiona i zacisnął pętlę. Selim poczuł, że zbliża się koniec. Mobilizując resztę energii wsunął rękę za pas, by wydostać pistolet. Pamela wstała i jak opętana pognała ku parkingowi, ogarnięta jednym pragnieniem — czym prędzej wyrwać się ze śmiertelnej zasadzki. Gdy obejrzała się za siebie, mężczyźni nadal walczyli.
Znajdujący się nieco dalej Malko ledwie dosłyszał krzyk Pameli. Pognał przez trawnik ku drzewom, pociągając za sobą Chrisa Jonesa. Gdy biegli, z grupy gości wynurzył się łysy mężczyzna w białej marynarce i z wyrazem przerażenia na twarzy ruszył pospiesznie w stronę, gdzie na trawniku stały jeszcze nakryte stoły. Chris krzyknął. — Hoty cow, to facet, który chciał załatwić tę Wiedenkę! Malko zawahał się. Najpilniejszą sprawą było jednak iść w sukurs Pameli, o ile nie było za późno.
— Proszę iść za nim — rzucił do Chrisa. — Ja zobaczę, co się tam dzieje.
Selim zdołał chwycić pistolet i wycelować w napastnika. Elko zobaczył go i w porę uskoczył w bok. Padł strzał i kula utkwiła w parkowym drzewie.
Gwałtownym ciosem w nadgarstek Elko wytrącił przeciwnikowi broń. Zaraz potem wcisnął jego twarz w trawę. Trzymał oba końce garotty jedną ręką. Rozgniewany niespodziewaną ripostą zacisnął je, wkładając więcej serca w dzieło. Po paru sekundach Selima ogarnęły drgawki, nogami kopał ziemię. Znieruchomiał z wczepionymi w trawę dłońmi. Definitywnie.
Elko wstał rozglądając się wokół. Zobaczył nadbiegającego mężczyznę. Pospiesznie schował garottę. Wyrwał zza pasa astrę, odbezpieczył ją i ukrył się za drzewem. Kiedy Malko przechodził obok niego, zagwizdał cicho i wyszedł z kryjówki. — Elko! Co tu się dzieje? To pan strzelał?
— Nie, to on — odpowiedział, wskazując nieruchome ciało. — Oby tylko strzał nie ściągnął tu gospodarzy! Ten typ próbował udusić dziewczynę!
— Gdzie ona jest?
— Uciekła w tamtą stronę — wskazał ręką.