172779.fb2
— Część dokumentów — ciągnął odgadując jego myśli rozmówca — dowodzi powiązań z poważną belgijską wytwórnią materiałów wybuchowych. Nie robili sobie złudzeń, ale przyjęli zamówienie ze względu na trudną sytuację finansową. Wielu innych kierowało się pewnie podobnymi pobudkami.
Zabrzmiało to zniechęcająco.
— Co nam w takim razie pozostaje? — zapytał Malko. — Skoro jest już za późno…
— Obawiam się, że niewiele — przyznał Baxter. — Krytrony wędrują po świecie, a reszta materiałów jest najprawdopodobniej w Iraku. Pozostaje wywarcie presji dyplomatycznej, na to jednak Irakijczycy gwiżdżą. — Dlaczego w takim razie tak usilnie przeszkadzali nam dotrzeć do Beara?
— Chcieli możliwie najdłużej utrzymać sekret. Uderzyć na Izrael z zaskoczenia. Sytuacja stała się zapalna. Nie sposób zataić przed Izraelczykami naszych ostatnich odkryć. A Izrael, z Shamirem u steru władzy, gotów jest zaatakować prewencyjnie, tak jak to zrobił parę lat temu, bombardując reaktor jądrowy w Tammouz — dodał Malko.
— Właśnie. Ale tym razem to nie wystarczy. Jedynym środkiem zapobiegawczym byłoby starcie Iraku z mapy. Przeleciał anioł, uginając się pod ciężarem uczepionych do skrzydeł bomb atomowych… Oczywiście takie powiązanie zmartwiłoby niewielu. A z pewnością ani Irańczyków, ani Syryjczyków. Jakież jednak ryzyko eskalacji! Jeśli Izrael nie unicestwi dział Beara, Bliski Wschód stanie przed widmem katastrofy nuklearnej. Amerykanin wstał, wyraźnie wykończony.
— Potrzebuję paru godzin na precyzyjną ocenę sytuacji. Spotkamy się wieczorem. Zweryfikujemy dane. To pochłania masę czasu. Czterdzieści osób w wielu krajach nie zajmuje się niczym innym. Wszystko wpływa do centralnego komputera w Langley.
Pamela krążyła jak lew po klatce, strzeżona przez Elka, na którego policzku widniała długa szrama. Na widok Malka call-giri zerwała się i niemal rzuciła na niego. — Ten łajdak nie daje mi wyjść!
Elko spojrzał na nią ponuro. Kolejna kandydatka pod garottę. Gdyby nie respekt wobec Malka, stłukłby ją porządnie i wybił z głowy spacery.
— A dokąd się pani wybiera? — zapytał Malko.
— Dzwonił Bear. Chce się ze mną zobaczyć, ma kłopoty. Sądzi, że Irakijczycy chcą go uprowadzić. Zdołał się im wymknąć.
— Gdzie jest?
— To nie pańska sprawa.
Malko wzruszył ramionami i usiadł na łóżku.
— W takim razie nie ruszy się pani stąd…
Pamela podbiegła do niego zionąc wściekłością. — Nie dość jeszcze zawracaliście mi dupę?! Facet ma kota na moim punkcie. Chce mnie wyciągnąć z tego gówna. To moja ostatnia szansa, bo ta dziwka, pana przyjaciółka Mandy, poderwała mi narzeczonego. Jej słowa brzmiały szczerze, trudno jednak było wykluczyć, że jest manipulowana.
— Dobrze — ustąpił Malko. — Może się pani z nim spotkać, ale idę z panią. Chcę z nim pomówić. — Tak jak z tymi dwoma w zamku — zaśmiała się szyderczo. — Jego też pan załatwi!
— Nie jestem mordercą — zaprotestował Malko. — Mam dla niego propozycję, na którą może przystanie.
— A jakąż to?
— Sposób na wyciągnięcie z tego was obojga. Więc?
— Czeka na mnie w „Hiltonie”. W pokoju.
A więc nie chodziło tylko o rozmowę…
— Zawiozę panią. Ale proszę nie próbować żadnych sztuczek. To kosztowałoby drogo i panią, i jego. Pomówię z nim i zostawię was samych.
Wziąwszy pod uwagę rozwój wydarzeń, nie wiedział, co może wyciągnąć z Beara. Warto było jednak spróbować. Przeszedł do pokoju, w którym czekali goryle. Chris zajęty był czyszczeniem berrety, Milton — przeglądaniem „Penthouse’a”.
— Schowajcie zabawki. Idziemy na spacer.
— Uregulujemy rachunki? — uśmiechnął się Chris. — Nie, pobawimy się w nianię. Z tą damą, którą tak panowie lubią…
Zaczerwienili się jak dzieci, aż Malko pomyślał, że Pamela przerobiła ich na swoje kopyto…
Hali „Hiltona” był pusty i cichy. Milton został na dole przy windzie, a Malko z Chrisem odprowadzili Pamelę. Dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach z numerem 645 i zastukała trzy razy.
— Pamela? — zapytał po chwili niepewny głos.
— Tak.
— Jesteś sama?
— Tak.
Zgrzyt klucza i drzwi otwarły się. Chris wpadł w nie jak huragan przewracając inżyniera. Ten poderwał się, sięgnął do teczki i w jego ręce pojawił się herstall. Padł wystrzał. Kula otarła się o Malka. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i krzyk Pameli, która rzuciła się do ucieczki. Chris Jones podstawił jej nogę i jak długa runęła na dywan. Goryl potężnym ciosem wytrącił broń z ręki Beara. Herstall wylądował w kącie pokoju, poza zasięgiem rąk właściciela. Z nastroszonymi resztkami włosów i wybałuszonymi oczyma Kanadyjczyk rzucił się ku drzwiom. Zatrzymał go Malko.
— Wezwij policję! — krzyknął Bear do Pameli. — Zamordują nas!
Chris uniemożliwił ten zamiar wyrywając kabel telefonu. Malko szepnął Bearowi do ucha:
— Panie Bear, nie zamierzam pana zabić, chcemy trochę pogawędzić. Nie jesteśmy z Mossadu…
Malko uchwycił jego pełne zdumienia spojrzenie. Przytrzymał go jeszcze przez sekundę i uwolnił. Rozgniewana Pamela podciągnęła pończochy. Malko zwrócił się do niej:
— Proszę wyjaśnić, kim jesteśmy. I co dla pani zrobiliśmy. W zamku Amboise i w Wiedniu.
— Przeszkodzili tamtym mnie ukatrupić… — powiedziała niechętnie.
— Tamtym? Jakim tamtym? — zainteresował się Georges. — Pańskim irackim przyjaciołom — odpowiedział Malko. — Dwukrotnie usiłowali zgładzić Pamelę.
Oczy inżyniera rozbłysły gniewem.
— Zorientowali się, że przez nią możecie dotrzeć do mnie? — zapytał.
— Tak.
Po raz pierwszy od początku całej afery Malkowi udało się dopasować do siebie wszystkie elementy „układanki”. Musiał to jednak jeszcze sprawdzić. Ktoś zapukał do drzwi. Dobiegł ich niespokojny kobiecy głos.
— Czy wszystko jest w porządku? Słyszeliśmy jakieś hałasy. Malko otworzył drzwi i powitał pokojówkę rozbrajającym uśmiechem.
— Jak najbardziej. Czy coś się stało?
— Och, nic takiego! Wydawało mi się, że słyszę wybuch.
— To nie u nas — zapewnił.
Georges Bear uspokoił się. Najwyraźniej zszokowany nowościami, pożerał Pamelę wzrokiem. Z jej zachowania wynikało, że zadowolona jest z zastępczego narzeczonego. — Panie Bear, pracuję dla CIA. Nie musi mi pan wierzyć, ale pani Balzer zna szereg faktów łatwych do sprawdzenia. To my włamaliśmy się do pańskiego biura. W ten sposób odkryliśmy plany superdziała. Nie ma w tym nic zaskakującego, bo pracował pan już dla Irańczyków. — Gdyby panowie z Waszyngtonu nie byli tak ograniczeni, pracowałbym nadal dla Amerykanów.