172779.fb2 Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

— Nie!

Dwa wystrzały zlały się w jeden wybuch. Georges Be-;ii zatoczył się, ściskając pudełko z czekoladkami i patrząc szeroko rozwartymi z przerażenia oczyma. W wyciągniętej do przodu prawej ręce trzymał jeszcze klucze. Jak każdy brutalnie skonfrontowany ze śmiercią człowiek, wyglądał tak bezbronnie, że Zeva ogarnął cień wątpliwości. A jeżeli centrala się pomyliła? Jeżeli ten człowiek był niewinny?

Strzelili po dwa razy, celując w korpus. Stali obaj w pozycji szermierza, choć odrzut beretty był bardzo słaby. I jeszcze dwa razy, ustawiając lufę zgodnie z położeniem przewracającego się ciała. Czekoladki upadły na ziemię. Zev postąpił krok naprzód i przytknąwszy pistolet do głowy mężczyzny, wystrzelił jeszcze dwie kule. W ciele ofiary znalazło się już dziesięć kul, w tym dwie — w głowie. Bear już się nie ruszał. Gad machinalnie zaczął zbierać łuski. Na korytarzu panowała cisza. Stłumione odgłosy strzałów nie dobiegły do uszu lokatorów odizolowanych solidnymi drzwiami. Zev pchnął Gada ku windzie i powiedział spokojnie:

— Zostaw to.

Łuski i tak nie mogły donikąd zaprowadzić. Każda sekunda spędzona w tym miejscu stanowiła natomiast ogromne niebezpieczeństwo.

Wsiedli do windy. Gad, dla którego ta misja była pierwszą „prawdziwą”, był zupełnie roztrzęsiony. Na dole wysiedli bez pośpiechu i wrócili do samochodu. Wokół panowała cisza. Gad i Zev nie mieli ochoty rozmawiać. Zev Arner usiadł za kierownicą i wyprowadził ostrożnie samochód. Jadąc aleją Lonise zatrzymali się przy numerze 18, tuż przy placu Stephanie. Wysiedli zamykając samochód. Obok stało renault 16. Zev sięgnął za zderzak, wyjął kluczyki i ruszył w stronę lotniska. — Pan van Temieren pragnie z panem pilnie mówić — zaanonsowała Mortonowi Baxterowi sekretarka. — Proszę łączyć — powiedział szef Stacji.

Zasłaniając słuchawkę, powiedział do Malka:

— To nasz korespondent w żandarmerii królewskiej. Informuje mnie o wszystkim, co się dzieje, możliwie najszybciej. Ma dostęp do wszystkich dalekopisów policji śledczej. Amerykanin zwołał zebranie z udziałem przedstawiciela Mossadu w związku z „nawróceniem” Georgesa Beara. Oczywiście obecni byli również Malko i Chris Jones. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, Georges Bear doprowadzi ich prosto do tych, których szukali od tygodni. Morton Baxter powiedział przyjaznym głosem „halo”, ale już po chwili wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. — To niemożliwe! — wykrzyknął.

— Co się stało? — zapytał Malko.

— Zamordowano Georgesa Beara!

Informacja ta ścięła Malkowi krew w żyłach. Nie mogło stać się nic gorszego.

— Irakijczycy?

Amerykanin pokręcił głową, wysłuchawszy dalszych szczegółów.

— Nie sądzę. Sąsiad znalazł na korytarzu ciało nafaszerowane ołowiem. Wezwał policję, która zastała w garażu dwóch uzbrojonych Irakijczyków. Początkowo myślano, że to oni, ale ich broń nie była używana, oni sami zaś siedzieli w samochodzie jeszcze pół godziny po dokonaniu morderstwa. Obserwowali wóz Beara. Wydaje się, że są poza podejrzeniami. I nikt nic nie widział;ini nie słyszał.

— To musieli zrobić gudłaje — powiedział posępnym głosem Chris Jones.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na pobladłego przedstawiciela Mossadu.

— Nie widzę podstaw, by oskarżać mój kraj — odezwał się niepewnie — ale natychmiast to sprawdzę. Muszę wrócić do ambasady.

Wstał, żeby odejść. Szef Stacji CIA podniósł się, również bliski apopleksji, i groźnie podniósł palec. — Jeżeli to wasi durnowaci Rambo z Tel Awiwu — warknął — to proszę im powiedzieć, że potwornie się wygłupili, bo facet przeszedł na naszą stronę. Nie wiem, jak teraz odnajdziemy ten transport! Ale nie nam przecież spadnie na łeb bomba atomowa! Szykują ją dla was! Izraelski dyplomata wymknął się bez słowa. W świetle tego, o czym go poinformowano, śmierć Beara była prawdziwym kataklizmem.

* * *

Pamela była zdruzgotana. Patrzyła przed siebie zaczerwienionymi oczyma. Jakby naprawdę kochała Beara… Malko powiadomił ją o śmierci narzeczonego po powrocie z ambasady. Gorylom i Elkowi też nie było do śmiechu. Tyle trupów i tyle wysiłku na nic!

— Z pewnością zrobili to Żydzi! — powiedział Malko. — Zwrócili się do nas o informacje na temat Beara. Sposób, w jaki go zgładzono, nie pozostawia cienia wątpliwości.

— Co się ze mną stanie? — jęczała Pamela. — Mnie też zamordują. Musicie mnie chronić. Naprawdę chciał ze mną wyjechać. Właśnie przyniesiono mi kwiaty. Była bliska histerii. Chris uśmiechnął się do niej uspokajająco.

— Dopóki jest pani z nami, włos z głowy pani nie spadnie.

— A potem, durniu? — poczerwieniała poirytowana.

— Może się ze mną ożenisz?

Tej możliwości Chris najwyraźniej nie wziął pod uwagę. Malko podszedł do stołu, na którym stały kwiaty i bezwiednie zerknął na załączony do nich liścik. W oczy rzuciło mu się jedno słowo: ROTTERDAM.

— Idę do ambasady. Mam pewien pomysł.

Pamela poderwała się i uczepiła jego ramienia.

— Idę z panem. Nie zostanę z tymi pawianami.

Malko odsunął ją zdecydowanie.

— Żydzi o pani nie wiedzą. A tu jest pani zupełnie bezpieczna. Przy Chrisie i Miltonie nic pani nie grozi. Goryle niemal mruczeli, zadowoleni z pochwały.

Malko wymknął się czym prędzej i trzy minuty później parkował przy bulwarze du Regent.

Baxter był w grobowym nastroju. Powitał Malka gniewnym okrzykiem:

— Ci zasrani Żydzi z ambasady zarzekają się, że nie mają o niczym pojęcia! Jeszcze trochę, a zaczną mi wmawiać, że Bear popełnił samobójstwo… Ot, po prostu wpakował sobie parę kul w plecy…

— Nieistotne — przerwał Malko. On już nie żyje.

— A my tkwimy w gównie — podsumował posępnie Baxter.

— Może nie.

Amerykanin spojrzał na gościa jakby ten obwieścił mu główną wygraną na loterii.

— Proszę mówić jaśniej!

— Otóż — zaczął Malko — Georges Bear miał jechać jutro do Rotterdamu, aby — teoretycznie — udać się dalej do Iraku. Nie planował więc podróży samolotem — w takim wypadku odleciałby z Brukseli. Sądzę, że można wykluczyć pociąg i samochód. Pozostaje podróż statkiem. Baxter rozsiadł się wygodnie i uśmiechnął sardonicznie. — A wie pan, ile jest portów w Rotterdamie? Setki, a może i tysiące. Roją się od statków jak cmentarze od szczurów.

— Domyślam się — przyznał Malko. — I nie przypuszczam, żeby interesujący nas statek pływał pod iracką banderą. Jest natomiast prawdopodobne, że wszystkie irackie transporty wędrują tym samym statkiem. Musimy skontaktować się ze wszystkimi portami, w których dokonywano załadunku na rachunek Cosmos Trading Corporation i sprawdzić, czy nie powtarza się jakiś jeden statek. Kiedy szef Stacji pojął wreszcie ten plan, poderwał się z fotela.

— To prawie niewykonalne — wykrzyknął — ale genialne!

I walnął Malka w plecy, przyprawiając o utratę tchu. — Jeżeli nam się uda, załatwię panu honorowe obywatelstwo Langley. Będzie pan mógł kandydować w wyborach, zostać burmistrzem i mieć całą masę dupozawracania! Hamadi miał wrażenie, że jego żołądek wypełniony jest ołowiem. Sam fakt, że Żydzi zgładzili Beara, który pozostawał pod opieką jego najlepszych ludzi, stanowił już poważną porażkę. Przede wszystkim jednak oznaczało to, że przeszli do ofensywy. Pamela Balzer straciła w zasadzie znaczenie, o ile oczywiście Bear nie podał jej przed śmiercią informacji dotyczących wyjazdu. Jego wściekłość potęgował fakt, że call-girl była niedostępna, zamknięta w pokoju hotelu „Amigo” pod opieką amerykańskich goryli.

Trzeba było ratować, co się da, ściśle mówiąc — to, co było teraz najważniejsze. Tarik Hamadi podyktował sekretarce kilka teleksów. Należało przyspieszyć realizację ostatniej, europejskiej fazy operacji „Osirak”. Wpół do trzeciej nad ranem na trzecim piętrze ambasady amerykańskiej rozświetlone były wszystkie okna. Bladzi, nie ogoleni, zmęczeni agenci CIA prowadzili w różnych językach rozmowy telefoniczne, zbierając informacje wczytywane natychmiast w komputer. Urzędnicy portów nie wykazywali zbyt wiele dobrej woli, gdy proszono ich o przetrząsanie rejestrów… A wszystko było kwestią godzin. Według informacji przesłanej przez Beara wyjazd nastąpić miał nazajutrz. Agenci CIA pospieszyli, gdzie tylko było można, szeleszcząc banknotami, by zachęcić do współpracy.

Malko przełknął gumowatą kanapkę oraz przesączone tłuszczem frytki i ziewnął. Zastanawiał się, czy na pewno wpadł na dobry pomysł. Siedzący obok niego Baxter ogrzewał w dłoniach trzeci kieliszek „Geston de Lagrange”, wciągając dla rozjaśnienia myśli aromat koniaku. Jego także zaczynało ogarniać zniechęcenie. Do gabinetu wszedł zastępca Baxtera, w krawacie na bakier, ale promieniejący dziecinną radością. — Chyba coś mam — zaanonsował.

— Co takiego?

— Komputer wskazał pojawienie się tego samego statku z towarami dla Iraku w kilku portach: Atenach, Londynie, Antwerpii, Neapolu, Maladze. „Gur Mariner”, transportowiec zarejestrowany na Bahamach. Narodowość załogi nie ustalona.

— Proszę natychmiast dzwonić do portu w Rotterdamie — rozkazał Baxter.

Dopił koniak i zapalił cygaro. I Malko, i on nie mieli odwagi popatrzeć na siebie. A jeżeli był to fałszywy alarm? Minuty wlokły się w nieskończoność. Kapitanat portu w Rotterdamie podzielony był na sektory, a o tej porze pracowali jedynie dyżurni mający inne problemy na głowie. Teleksy z Langley napływały jeden za drugim, przynosząc nowe informacje. Irak złożył oficjalny protest w związku z podaniem przez jeden z brytyjskich dzienników informacji, jakoby zamówiony był jedynie rurociąg. Zabójstwo Georgesa Beara dokonała, zgodnie z wiadomościami rozpowszechnianymi przez brukselski „Soir”, nieznana organizacja palestyńska. Policja belgijska zachowała całkowite milczenie. W biurze pojawił się ponownie agent CIA. Promieniejąc radością wymachiwał jakąś kartką.

— Jest! — krzyknął. — „Gur Mariner” jest w Rotterdamie, przy nabrzeżu numer 3. Zgodnie z planem odbija o szóstej rano.

Zostały im zaledwie trzy godziny. Malko i Morton Baxter wymienili triumfujące spojrzenia.