172779.fb2
Cztery samochody mknęły z prędkością ponad stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę po autostradzie Bruksela — Amsterdam — Rotterdam. Prowadził wóz Belgijskiej Żandarmerii Królewskiej, wiozący dwóch belgijskich celników z dokumentacją „Gur Marinera”. Celnicy holenderscy czekali już w kapitanacie w Rotterdamie. Tylko wykrycie wykroczenia celnego mogło powstrzymać „Gur Marinera” przed wypłynięciem w rejs. Na przykład — przewozu niedozwolonych materiałów do kraju objętego embargiem.
Marton Baxter prowadził drugi samochód. Obok niego siedział Malko, z tyłu, między dwoma gorylami, Pamela. Nie chciała zostać w „Amigo”, nawet pod opieką Elka Krisantema. W dwóch pozostałych samochodach znajdowali się agenci CIA oraz przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych Izraela. Izrael nadal negował swój udział w zabójstwie Beara.
Reflektory rozświetlały prostą, monotonną autostradę i ani Malko, ani nikt z pozostałych nie odzywali się słowem, zatopieni w rozmyślaniach. Wreszcie pojawiła się tablica z napisem „Rotterdam”. Jechali jeszcze około dwudziestu minut, nim dotarli do kapitanatu. Przed budynkiem parkowały liczne służbowe samochody. Marton Baxter wszedł pierwszy, za nim Malko.
Wewnątrz czekał już na nich tuzin mężczyzn, w tym dwóch celników holenderskich w kepi. Pospiesznie dokonano prezentacji.
— „Gur Mariner” wyszedł w morze! — zakomunikował im kapitan portu.
Malko kipiał ze złości.
— Przecież miał odpłynąć o szóstej rano!
— Kapitan poinformował panów o obecności „Gur Marinera”, nie sprawdziwszy tego. Kiedy posłano tam marynarza, było już za późno. „Gur Mariner” odpłynął nie uiszczając nawet opłat portowych i pozostawiając mostek na nabrzeżu.
Baxter usiadł. Ugięły się pod nim nogi.
— I od tej pory nie mieliście z nim żadnego kontaktu?
— zapytał.
— Żadnego. Zresztą nie było powodu. Nie prosił o holowanie.
— Gdzie może teraz być?
— Policzymy; płynie jakieś trzynaście, czternaście węzłów… W tej chwili dopływa prawdopodobnie do kanału La Manche. Pogoda jest doskonała. Znajduje się na wodach międzynarodowych.
Naburmuszona Pamela Balzer stała oparta o framugę, lustrowana przez zebranych w biurze mężczyzn, którzy w duchu zastanawiali się, co ta nieziemska istota robi w porcie o piątej rano. Nie przypominała dziewczyn, które kręciły się w okolicy…
— Niczego nie da się zrobić? — zapytał po cichu Malko Baxter.
— Niewiele — pokręcił głową Amerykanin. — To byłoby piractwo, jest na pełnym morzu. Możemy tylko uprzedzić wszystkie porty, do których może zawinąć. I nie dopuścić, by wypłynął. Nie możemy przecież go storpedować. Zwłaszcza, że płynie pod banderą Wysp Bahama.
— A jeżeli moje rozumowanie było błędne i „Gur Mariner” nie ma nic wspólnego z naszą sprawą? Słysząc to pytanie, jeden z Holendrów zaczął po flamandzku wyjaśniać coś przedstawicielowi żandarmerii, który natychmiast przetłumaczył:
— Zasięgnęli przed chwilą języka w pobliskich barach. „Gur Mariner” cumował piętnaście dni. Nie wyglądał najlepiej. Część załogi nigdy nie schodziła na ziemię. Byli ciemnoskórzy. Pakistańczycy albo Arabowie.
Zresztą ci, którzy bywali w mieście, mówili po arabsku.
Mieli dużo pieniędzy. Nie żałowali sobie dziewczynek.
Szef kapitanatu dorzucił:
— Zauważyłem, że jak na taką łajbę „Gur Mariner” ma niezłe anteny radiowe. Był wyposażony jak niektóre trałowce radzieckie, które zajmują się szpiegostwem. W dodatku nikt nie miał prawa wchodzić na pokład, nawet dostawcy. Dwóch ludzi zostawało zawsze na straży na trapie. Chyba byli uzbrojeni.
— Czy wie pan, co załadowali?
— Niezupełnie, trzeba by zapytać o to dźwigowych. Ale z pewnością ładunek był ciężki. Jedna z ciężarówek miała rejestrację kraju wschodnioeuropejskiego. NRD czy Rumunii, nie pamiętam. To mnie uderzyło, ponieważ kierowca był Anglikiem. Przyszedł tu zadzwonić.
— Odpłynął z nimi?
— Nie, nie przypuszczam.
Nic więcej nie mogli już zrobić. Rozeszli się rozczarowani. Gdy zostali sami, Morton Baxter powiedział z uśmiechem do Izraelczyka:
— Wydaje mi się, że możecie kopać schrony. I to z powodu własnej głupoty. Śmierć Georgesa Beara wprawiła ich w panikę, przyspieszyli wyjazd i teraz…
Izraelczyk nie powiedział ani słowa. Wsiedli do samochodu. Malko pomyślał, że pozostało mu jedynie wrócić do zamku Liezen. Gdy wyczerpani po bezsennej nocy podjechali pod hotel „Amigo”, słońce wstawało. Pamela bez słowa poszła za Malkiem do jego pokoju, rozebrała się i położyła.
— Co pani robi? — zapytał.
— Nie odejdę od pana — powiedziała. — Pan mnie w to wszystko wciągnął, pan musi mnie wyciągnąć! — Jak?
— Gwiżdżę na to! — wzruszyła ramionami. — Albo od-da mi pan narzeczonego, albo mnie pan zatrzyma. Sporo potrafię i jestem fajna. Zdaje się, że jest pan w niezłych tarapatach. Mogę panu wyświadczyć spore przysługi. Malko widział już oczyma wyobraźni, jak przyjeżdża do Liezen z Pamelą Balzer. Zakończyłoby się to strzelaniną z broni dużego kalibru. Aleksandra była zazdrosna jak lwica. Jej zazdrość dorównywała jej niewierności. Łatwiej byłoby wydostać księcia von Wittenberga ze szponów Mandy Brown…
Sen nie przychodził. Nie mógł oderwać myśli od spokojnie przemierzającej La Manche łajbie ze śmiercionośnym towarem w lukach. Tak łatwo można ją było zatopić! Ale cywilizowany świat był bezbronny wobec terroryzmu państwowego. Jeżeli statek dotrze do celu, śmiertelny pocałunek muśnie Bliski Wschód, a Izrael po prostu zniknie z mapy.
Tarik Hamadi z zadowoleniem odczytał zaszyfrowany teleks, który właśnie przysłano z „Gur Marinera”. Transportowiec wypłynął bez problemów i kierował się prosto do Akaby w Jordanii, docelowego portu. Był pewniejszy niż znajdujący się w zasięgu irańskich dział Chott El Arab. Pokój czy wojna, uczucia się nie zmieniają. A Jordańczycy tak bardzo potrzebowali pieniędzy, że nie zadawali żadnych pytań.
Z Akaby ładunek drogą lądową dotrze do punktów przeznaczenia.
Jak dotąd nie było się czego obawiać. „Gur Mariner” należał do spółki działającej na Wyspach Bahama i pozostającej pod kontrolą irackich służb specjalnych. Załoga statku składała się w znacznej części z agentów jednostek uderzeniowych, świetnie zresztą uzbrojonych. Poza torpedowcem i okrętem podwodnym pokonać mogli na morzu każdego napastnika. Mieli nawet rakiety morze-morze, ukryte w konstrukcji mostka.
W sumie był usatysfakcjonowany. Jego praca polegała na zgromadzeniu i koordynacji wszystkich elementów planu „Osirak”. Wykonał zadanie.
Musiał jeszcze załatwić sprawę Pameli Balzer, to jednak mogło poczekać.
Tarik Hamadi wyciągnął butelkę „Johnnie Walkera” i napełnił szklankę, dodając odrobinę lodu. Zastanawiał się, kto pomoże mu rozładować nadmiar energii. Pamela nie wchodziła w grę.
Minęły dwa dni. Morton Baxter prosił Malka o pozostanie w Brukseli, dopóki Langley nie odwoła jego misji. Poza tym potrzebował go do zredagowania raportów. Przez ten czas Pamela ostrzyła pazury w „Amigo”.
Malko zadzwonił do jej narzeczonego, von Wittenberga. Tak jak przewidywał, Mandy Brown dość szybko się nim znudziła i wróciła do Londynu. Znów więc Pamela wydała się księciu uosobieniem doskonałości. Był jednak zażenowany tym, co zaszło.
— Jak mnie przyjmie? — zapytał.
— Z otwartymi ramionami, o ile przyjedzie pan z diamentem — odpowiedział Malko, który znał kobiety. — A jeszcze goręcej, jeśli będzie on oprawiony w pierścionek zaręczynowy.
Od tego czasu młody arystokrata nie dawał znaku życia.
„Gur Mariner” płynął przez Atlantyk, obserwowany przez jednostki lotnicze marynarki wojennej Wielkiej Brytani i Stanów Zjednoczonych. Zmierzał prosto na południe, szykując się do okrążenia Hiszpanii i wpłynięcia na Morze Śródziemne. Potem droga wiodła przez Kanał Sueski i zatokę Akaba.
Ciąg dalszy zależał od dyplomatów. Amerykanie słali Irakijczykom notę za notą, ci jednak udawali głuchych. Reakcja pochłoniętego konfliktami wewnętrznymi Związku Radzieckiego pozwalała odgadnąć, że nie miałby nic przeciwko wzajemnemu wyniszczaniu się krajów Bliskiego Wschodu, uznając to nawet za nie najgorsze wyjście.
— Pan Robert Schwartzenberg — zaanonsowała sekretarka Mortona Baxtera.
— Proszę wprowadzić.