172779.fb2
— Pezevenk!
Pohamował go dopiero widok barczystego pasażera — Chrisa Jonesa. Zresztą ruch u wylotu mostu był płynniejszy, część samochodów rozjeżdżała się w kręte uliczki Karakoy. Amerykanie w głuchym milczeniu przyglądali się temu miastu pełnemu miazmatów. Gdyby mieli maski przeciwgazowe, niezwłocznie by je włożyli. Milton Brabeck zaczął się drapać w kroku, spoglądając posępnie w kierunku szofera.
— Jestem pewien, że pełno tu robactwa!
Chris Jones zadrwił!
— Nie przejmuj się! Po powrocie wykąpiemy się w chlorku!
— Po tym mieście należałoby poruszać się w kombinezonie kosmonauty! — burczał Milton. — Jesteś pewien, że należą do OTAN?
— Jak najbardziej — wtrącił się Malko, spoglądając na pnące się w niebo minarety pięciuset meczetów rozrzuconych po wzgórzach dawnego Konstantynopola. Nad wszystkimi dominowało sześć wieżyczek Błękitnego Meczetu.
Nic się tu nie zmieniło od wieku. Czuł się dziwnie, powracając do Turcji po latach, jakie minęły od jednej z pierwszych misji. Miasto rosło jak na drożdżach i ohydne, nowoczesne wieżowce wypierały powoli yali — stare drewniane domy z balkonami, dodające miastu tyle uroku. Wystarczyło wyjść poza obręb lśniącego nowością lotniska, by znaleźć się w gorącym, brudnym, hałaśliwym i rojnym jak mrowisko, lecz urokliwym mieście Orientu. Taksówka minęła „Pera Pałace”, najstarszy w mieście hotel zbudowany przez Anglików w 1892 roku i zatrzymała się przed ogromnym, sześciennym gmachem o przeładowanej fasadzie. Wokół budynku wznosił się wysoki mur. Na płaskim dachu wśród lasu anten powiewała na maszcie amerykańska flaga. Wejścia strzegli uzbrojeni po zęby tureccy żołnierze. Konsulat amerykański w Stambule był mózgiem CIA w Turcji. W Ankarze nic się nigdy nie działo. Cały przemyt, wszystkie zamachy miały miejsce zawsze w Stambule, który jest punktem tranzytowym między Rumunią, Bułgarią i krajami Środkowego Wschodu. Malko wysiadł wraz z dwoma gorylami. Elko odjechał taksówką przez plątaninę małych uliczek na plac Taksim do hotelu „Marmara”.
— Wreszcie klimatyzacja! — odetchnął Chris wszedłszy do konsulatu.
Czekał już na nich dystyngowany, wysoki mężczyzna, nieco zniewieściały, ale czarujący. Malcolm J. Callaghan od trzech lat kierował placówką Firmy w Stambule i czuł się tu doskonale. W biurze panował przyjemny chłód. Na ścianach wisiały ryciny przedstawiające dawną Turcję, kilka portretów sułtanów i kobiet z haremów. Panujący tu przepych zepsuł nastrój Chrisowi Jonesowi. Zapytał dość gwałtownie:
— Po co tu przyjechaliśmy? Rozpatrzył się pan w tym gównie?
Nie wysilając się na odpowiedź, Malcolm J. Callaghan zaproponował im kawę. Potem skoncentrował się na obronie starych drewnianych domów, które dodawały tyle uroku Bosforowi, a teraz znikały jeden po drugim, wypierane przez beton. Pijąc kawę nachylił się do Malka i tonem światowca oświadczył:
— Obawiam się, że „Gur Mariner” przysporzy nam problemów.
— Dlaczego? Czy Turcy nie chcą współpracować? — Ależ tak! — podjął Malcolm Callaghan. Trudno wyobrazić sobie lepsze stosunki niż nasze z MIT. Mają nawet prawo korzystać z części naszych banków danych. Generał brygady Teuman Koman, który nimi kieruje, odbył staż w West Point i doskonale mówi po angielsku.
MIT stanowił coś pośredniego między gestapo i CIA, sprawując równocześnie kontrolę nad ludnością cywilną, bezpieczeństwem zewnętrznym i nad wszystkim, co mogło zagrozić tureckiemu reżimowi wojskowemu. Od lat Stany Zjednoczone uznawały Turcję za szczególnie uprzywilejowanego sprzymierzeńca; kierowały tu strumienie dolarów i rozmaitego uzbrojenia, przymykając oko na zbyt dużą liczbę zgonów w więzieniach. Na sześciusetkilometrowym odcinku Turcja graniczyła przecież ze Związkiem Radzieckim. Uczucia oziębły nieco, gdy CIA wykryła, iż część nowoczesnej broni wykorzystana została do przygotowania ewentualnej ofensywy na Grecję — również członka OTAN.
— Cóż więc się dzieje? — zapytał Malko.
— „Gur Mariner” zniknął — oświadczył Amerykanin.
— Co pan chce przez to powiedzieć? — zapytał Malko. Zgodnie z informacjami Mossadu zamiarem Irakijczyków było rozładowanie „Gur Marinera” w którymś z tureckich portów, następnie przewiezienie ładunku drogą lądową do Iraku.
Callaghan wstał i podszedł do dużej ściennej mapy. Na środku Morza Egejskiego, na wprost greckiej wyspy Naksos wbita była czerwona szpilka. Dwie inne tkwiły na wprost wysp Chios i Limnos, przy wejściu do cieśniny Dardanele. Na środku morza Marmara — swego rodzaju jeziora połączonego z Morzem Egejskim przez Daranele i z Morzem Czarnym przez Bosfor — znajdowała się jeszcze jedna szpilka. To miejsce wskazał Amerykanin.
— To ostatnia pozycja „Gur Marinera”, jaką ustaliły izraelskie samoloty zwiadowcze — wyjaśnił. — Było to trzy dni temu. Statek kierował się w stronę Stambułu, ale nie dotarł tu.
— Gdzie więc może być?
— Pozostają jedynie dwa duże porty — Tekirdag i Izmit. | Tam również nie zawinął, — A Bosfor?
— Nie przekroczył go. Sprawdziliśmy i uprzedziliśmy Rosjan. Cała ta iracka awantura wcale im się nie podoba. „Gur Mariner” nie zawrócił. Cieśnina Dardanele jest pilnowana przez agentów Mossadu, którzy nie dali-by przepłynąć żaglówce.
— Może zatonął? — zapytał Malko.
— Jeżeli zatonął, a nic na to nie wskazuje, musiał zrobić to niezwykle dyskretnie, nie wysławszy nawet sygnału SOS.
— Przecież nie zmienił się w okręt podwodny — zaoponował Malko — ani w latający talerz. Może schronił się w przytulnej przystani, czekając, by sprawa nieco ucichła, i — Dowiemy się wkrótce czegoś dokładniejszego — obiecał Malcolm Callaghan. — Lotnictwo tureckie odbywa loty rozpoznawcze wzdłuż wybrzeży. Mamy zaraz, spotkanie z przedstawicielem MIT.
Wszystko to było bardzo tajemnicze. Malko z żalem opuścił klimatyzowane biuro i wsiadł do szarego forda, zjechał na Dolmabahce Caddesi wzdłuż Bosforu i utknął w wielokilometrowym korku. Na trasach niezliczonych gayyeri siedzieli grający w tavlci, spoglądający na wszystko obojętnym wzrokiem mężczyźni. Nadarzała się okazja, by kontemplować uroki Bosforu i wdychać zapachy Orientu. Chris i Milton starali się wdychać ich możliwie najmniej…
Minąwszy pałac Dolmabahce, nad Bosforem, samochód przejechał wzdłuż wysokiego kamiennego muru, przypominającego mur klasztorny i zatrzymał się przed solidną bramą. Malcolm Callaghan wysiadł z forda i powiedział coś do mikrofonu. Brama otwarła się, potem automatycznie zamknęła tuż za samochodem. Ford zatrzymał się na dziedzińcu otoczonym starymi, żółtawymi budynkami, których dachy najeżone były antenami, a z okien wystawały wyloty starych urządzeń klimatyzacyjnych.
— Oficjalnie jest to stacja meteorologiczna — objaśnił Callaghan — ale w rzeczywistości mieści się tu Komenda Główna MIT. Zobaczycie, że to uroczy ludzie.
W okazałym gabinecie, na którego wystrój składały się przede wszystkim dywany, antyki i obrazy, przyjął ich podobny do młodego Mefistofelesa mężczyzna z bródką i wąsami.
— Okman Askin — przedstawił go Callaghan.
Turek gorąco uścisnął dłonie gości. Wyjaśniając coś Callaghan podał mu kasetę video. Malko zrozumiał, że chodzi o materiały filmowe dotyczące ostatnich wypadków airbusa A320. Callaghan uśmiechnął się.
— Nasz przyjaciel ma przyjaciół w telewizji. Zostanie to wyświetlone w porze największej oglądalności. Boeingowi nie przypadło do gustu zainteresowanie Turków airbusem i CIA postanowiła nieco mu dopomóc… Haniebna kaseta zniknęła w skórzanej teczce Okmana Askina, który zwrócił się do gości:
— Może kawy? Sade czy sekerli?
Turcy wlewali w siebie dziennie litr mocnej, gorącej kawy, która naturalnie działała na nich pobudzająco. Trudno jest jednak walczyć z tradycją.
— Niestety nie mam dobrych wiadomości — oświadczył Turek. — Rozpoznanie lotnicze nie natrafiło na ślad transportowca. Nie pojawił się w żadnym z tureckich portów. Podsłuch w ambasadzie Iraku w Ankarze i w konsulacie w Stambule również nic nie dał. Zastanawiam się, czy „Gur Mariner” pod osłoną nocy nie wziął kursu na Dardanele. To jedyne wyjaśnienie.
Malko spojrzał wymownie na Callaghana.
— Czy jest pan przekonany, że nie przepłynął Bosforu? — zapytał. — Z Morza Czarnego można przedostać się do Iraku drogą lądową.
— Mamy co do tego całkowitą pewność — odpowiedział Askin. — Kontrola w obu kierunkach jest bardzo ścisła. Porozumieliśmy się również z urzędami celnymi w Haydarpasa i Edirne. Ani śladu statku. Co stało się z tajemniczym transportowcem? Wciąż nie mieli logicznego wyjaśnienia sprawy. Sugestia, że statek zawrócił, wydała się Malkowi rozsądna. „Gur Mariner” mógł zawinąć do Egiptu i czekać na sprzyjający moment. Ewentualnie na Cypr… Turek wyglądał na zmartwionego.
— Postanowiłem zaprosić pana na kolację dla uczczenia pańskiego przybycia — odezwał się do Malka. — W którym hotelu się pan zatrzymał?
— W hotelu „Marmara”.
— Wpadnę po pana o dziewiątej. Będę miał okazję przedstawić panu jedną z moich najlepszych współpracownic — wy nazywacie to „stringer”, nieprawdaż? Pomoże panu. Jestem bardzo zajęty i nie zdołam kontaktować się z panem tak często, jak bym sobie życzył. Teraz, jeżeli panowie chcą, by wiadomość podano w dzienniku, muszę się zająć tym. — Wskazał kasetę. Mężczyźni ponownie znaleźli się na dziedzińcu, nie wyjaśniwszy niczego. Gdy wsiedli do samochodu, Malko zapytał Callaghana:
— Na ile można mu zaufać?
— Prawie całkowicie — odrzekł Amerykanin. — Jest lojalny i potrzebuje nas. Bez naszych pieniędzy ich ekipa rządowa upadłaby. W dodatku Turcy nienawidzą Irakijczyków, choć niekiedy działają wspólnie przeciwko Kurdom. Łączy ich jeden cel — wyniszczenie Kurdów. Przenieśli konsulat iracki poza miasto, by łatwiej go obserwować. Stosunki dyplomatyczne pomiędzy obydwoma krajami praktycznie nie istnieją.
— A Izraelici? — zapytał Malko.
— Turcja to jedyne państwo muzułmańskie, które utrzymuje z nimi stosunki. Na poziomie „drugich sekretarzy”. Turcy zresztą nienawidzą Arabów i zwracają się ku Europie. Ford zatrzymał się przed hotelem „Marmara”, dwudziestopiętrowym wieżowcem z tarasem na parterze. — Nie będę towarzyszył panu dziś wieczorem — oznajmił Malcolm Callaghan. — Jestem zajęty. Po powrocie do biura wyślę raport. Poproszę o instrukcje dla pana. Życzę miłego wieczoru.
Koło śmietników przed hotelem buszował tuzin kotów. Stambuł pozostawał wciąż ich miastem.
— Śmierdzi zasadzką.
Opinia Elka Krisantema była jednoznaczna. A znał ten kraj. Był przecież u siebie. Malko patrzył, jak ogromny tankowiec płynie przez Bosfor zbliżając się do wiszącego mostu, wznoszącego się sześćdziesiąt metrów nad wodą i łączącego Azję z Europą. Parę kilometrów dalej oba brzegi spinał drugi most. Zbudowane w 1973 roku, praktycznie załamały funkcjonowanie promów kolejowych.