172779.fb2 Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

— Prosi pan o bardzo trudną rzecz. Chodzi o decyzję polityczną.

Mimo całej kurtuazji Amerykanin okazał pewne niezadowolenie.

— Mam wrażenie, że nie docenia pan wagi sprawy. Gdyby świat dowiedział się, że części broni umożliwiającej Irakowi śmiertelny atak nuklearny na Izrael swobodnie przejechały przez Turcję, reakcje byłyby zdecydowanie negatywne…

— Oczywiście — przyznał Turcję — w rzeczywistości sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Kontener, o którym pan mówi, oficjalnie nie istnieje. W dodatku wraz ze śmiercią tego celnika utraciliśmy jedynego solidnego świadka. Nie istnieje żaden ślad rozładunku, a ponieważ dokonuje się ich setek każdego dnia, nie sposób czegokolwiek dowieść. Ten statek — mówię o „Gur Marinerze” — nie zawinął oficjalnie do Stambułu, a „Seawolf już odpłynął. Według oficjalnego rejestru niczego nie wyładował.

— Wie pan jednak, że nasze informacje są prawdziwe — wtrącił Malko.

— Naturalnie! Ale to, o co panowie proszą władze tureckie, to zatrzymanie kontenera objętego immunitetem dyplomatycznym. Załóżmy, że ten celnik skłamał i że natrafimy na oficjalny transport. Proszę sobie wyobrazić reakcję Irakijczyków. Tymczasem nasz premier udaje się w przyszłym tygodniu do Iraku. Nie mogę wziąć na siebie ryzyka zatrzymania i otwarcia tego kontenera. — Po to przecież istnieją służby specjalne! — usłużnie zauważył Callaghan, nieco rozdrażniony tym nagłym legalizmem. — W przeszłości MIT bez ceregieli pozwalał sobie na znacznie poważniejsze naruszanie prawa.

— To prawda — przyznał Askin. — Biorąc pod uwagę doskonałe stosunki między naszymi krajami, osobiście udam się do szefa gabinetu premiera. Tylko on może dać mi zielone światło.

— To pilne — podkreślił Amerykanin.

— Zrobię, co w mojej mocy — obiecał Turek. — Zadzwonię do konsulatu, gdy tylko czegoś się dowiem.

* * *

Wylot małej, handlowej i zarazem sielankowo wiejskiej uliczki Edip Hadirar był miejscem, od którego rozpoczęli poszukiwania.

Postanowili odnaleźć tajemniczą ciężarówkę nie czekając na odpowiedź MIT.

— Trzeba zawrócić w stronę E5 — powiedział Malko. Turan Ukaner zdążył powiedzieć przed śmiercią, że parking jest widoczny z autostrady. Przejechali nią trzykrotnie w obie strony, nie dostrzegając między Talaptsa i Sisli niczego, co przypominałoby parking. Niemal przez przypadek wjechali na drogę do Sisli. Gdy jechali szosą równoległą do E5, Malko zauważył w dole teren, na którym stało sześć ciężarówek. Aby tam dotrzeć, potrzebowali jeszcze dziesięciu minut. Malko zatrzymał się w sporej odległości, na początku uliczki wiodącej za „parking”. Zobaczył dwie cysterny Scania z rejestracją wschodnioniemiecką, ciężarówkę rumuńską i volvo z naczepą, na której znajdował się rdzawy kontener długości dwunastu metrów. Obok stał szary mercedes z otwartymi drzwiczkami. Wewnątrz znajdowało się czterech mężczyzn. — Pójdę się rozejrzeć — powiedział Elko.

Wrócił po dziesięciu minutach z gazetą i torbą owoców. Przeszedł przez parking, zbliżając się do volva. Wspiął się na schodek ciężarówki i zastukał w szybę od strony kierowcy. Malko i Milton oniemieli.

— Holy shit! — rzucił Amerykanin. — He is crazy! Elko Krisantem potrafił, jeżeli chciał, sprawić wrażenie kompletnego wariata. Taką twarz zagubionego durnia ujrzał kierowca volva, pochłaniający właśnie lahmacun. Nie był w najlepszym humorze, warknął więc, odkręcając szybę:

— Czego chcesz?

— Niczego, szedłem sobie, oglądałem twój samochód.

— Nigdy nie widziałeś czegoś takiego?!

— Widziałem, ale chciałem ci tylko powiedzieć, że masz przebitą oponę. Z przodu. Niebezpiecznie tak jeździć.

— Wiem — podniesionym głosem uciął kierowca. — Zjeżdżaj!

Elko zeskoczył na ziemię i odszedł wymachując gazetą. Wyglądał jak wzorowy obywatel, który spełnił dobry uczynek.

— To ta ciężarówka. Obok kierowcy siedzi facet z obrzynem.

A do tego czterech goryli w mercedesie…

Malko zatrzymał wzrok na kontenerze, w którym najprawdopodobniej znajdowały się główne elementy planu „Osirak”. Irakijczycy rozegrali to doskonale. Wykorzystali nienaruszalność poczty dyplomatycznej. Zaświadczały o niej pieczęcie, którymi zaplombowano kontener.

— Co robimy? — zapytał Milton Brabeck.

— Elko zostanie w samochodzie, na wypadek gdyby tamci odjeżdżali. Biorąc pod uwagę oponę, jest to mało prawdopodobne. Ukaner utrzymywał, że nie zmienią koła przed wieczorem, ale nie możemy ryzykować. My wracamy do MIT.

* * *

Okman Askin gładząc bródkę oczekiwał ich w swym biurze. Musieli odbyć nieunikniony kawowy seans i wysłuchać paru uprzejmości, nim wreszcie przeszli do sedna sprawy. Turek był bardzo, ale to bardzo nieswój. Odważył się wreszcie powiedzieć z niewyraźnym uśmiechem:

— Właśnie wracam od premiera. Wziąwszy pod uwagę rangę sprawy, zgodził się mnie przyjąć. Niestety, jego analiza nie w pełni zgadza się z waszą.

— To znaczy? — zapytał Malko.

— Uważa, że nie zgromadzono kompletu danych pozwalających na oficjalną interwencję.

Innymi słowy, Turcy nie chcieli nic zrobić.

— Jest pan świadom konsekwencji takiej postawy? — zapytał sucho Callaghan. — Będę zmuszony niezwłocznie poinformować mój rząd, że odmawiacie współpracy w sytuacji, którą uważamy za poważne zagrożenie pokoju na Bliskim Wschodzie. Należy obawiać się, że sprawa dotrze do uszu opinii publicznej. Zwłaszcza że muszę poinformować również służby izraelskie, sprawa dotyczy bowiem przede wszystkim ich.

Okman Askin wykonał uspokajający gest.

— Nie powiedziałem, że nie chcemy nic zrobić… Jak pan słusznie zauważył, zadaniem służb specjalnych jest załatwienie takich spraw.

— To znaczy? Bierze pan pod uwagę tajną akcję MIT? — Niezupełnie — uśmiechnął się Turek. — Ale wy możecie ją przeprowadzić, zapewniam, że nie będziemy w niczym przeszkadzali…

Tego było za wiele!

Malcolm Callagha i już otwierał usta, gdy szef MIT uprzejmie dodał:

— Pójdzie wam tym łatwiej, że już zlokalizowaliście samochód.

A więc MIT ich śledził… Callaghan milczał przez chwilę, po czym chłodno oświadczył:

— Jest oczywiste, że bierze pan na siebie odpowiedzialność za to, co może się stać.

Turek udał, że nie słyszy i spoglądając na zegarek oznajmił:

— Muszę udać się na ważne zebranie. Sądzę, że powiedzieliśmy sobie wszystko, co najważniejsze. Proszę informować mnie o przebiegu wydarzeń.

Chłodno podali sobie dłonie. Callaghan wybuchnął dopiero w samochodzie:

— Ci łajdacy nie chcą zakłócić wizyty premiera w Iraku! Po tym, ile wpakowaliśmy tu pieniędzy! Pomówię o całej sprawie z ambasadorem. Musi zdecydowanie interweniować. — Nie kiwną palcem — przerwał Malko. — Musimy radzić sobie sami.

— Jak? — zapytał przedstawiciel CIA.

— Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślimy. Nawet jeśli będzie trzeba wysadzić kontener w powietrze.

Sugestia Malka wyraźnie przypadła do gustu Miltonowi, pałającemu nieustającą żądzą zemsty za Chrisa, który powoli dochodził do siebie w szpitalu Pasteura.

— Możemy podłożyć ładunek z opóźnionym zapłonem pod podwozie — zaproponował. — Elko mógłby zaraz to zrobić.

— Trzeba wymyślić coś lepszego. Nie chcę mieć na sumieniu masakry — powstrzymywał go Malko.

Ich rozmowę przerwał telefon. Dzwonił Elko.

— Przywieźli nowe koło — oznajmił — ale nie mają dość silnego lewarka, by podnieść samochód. Moim zdaniem potrwa to jeszcze parę godzin. Przyjechał drugi samochód z obstawą.