172779.fb2
Siedział w pokoju hotelowym, gorączkowo szukając jakiegoś rozwiązania. CIA nie mogła udzielić im pomocy — nie było już czasu na przysłanie posiłków. Na miejscu miał tylko analityków.
— Milton, pójdzie pan zmienić Elka — poprosił. — Musi zorganizować nam lepszą broń. Możemy liczyć tylko na własne siły.
Milton wyszedł. Wynajął samochód i pomagając sobie mapą ruszył w drogę.
Malko ledwie usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył i stanął twarz w twarz z Nesrin Zilli. Okulary słoneczne zasłaniały jej niemal całą twarz. Miała na sobie żółty kostium. Na ramieniu trzymała dużą torbę.
Bez słowa ucałowała Malka i zdjęła okulary. Spojrzenie jej czarnych oczu rozgrzało go.
— Zaskoczony?
— Trochę. Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
— Nie byłam tego pewna.
Jak poprzednio, usiadła na łóżku. Tym razem jednak w jej zachowaniu nie było cienia prowokacji.
— Wiem o wszystkim, co się dzieje — wyjaśniła.
— Skąd?
— Okman jest moim kochankiem — przypomniała.
— Dużo mi mówi. Wiem o waszych problemach. Przyszłam wam pomóc.
— Jak?
Malko był oszołomiony. Nesrin uśmiechnęła się mściwie. — Dysponuję pewnymi informacjami, o których nawet on nie ma pojęcia.
— Przez MIT?
— Nie, przez naszą siatkę…
— Jaką siatkę?
— Nie domyślasz się? — uśmiechnęła się wyraźniej.
Pewna myśl zrodziła się w jego głowie.
— Mossad?
— Bystry jesteś! — pogratulowała. — Nie przypadkiem zbliżyłam się do ciebie. Tak, pracuję dla nich. To znaczy — dla mojej ojczyzny. Jestem Żydówką pochodzenia tureckiego.
To tłumaczyło swobodę jej zachowania… Nesrin ciągnęła:
— Dawno temu przysłano mnie tu z zadaniem przeniknięcia do wywiadu tureckiego. Udało mi się. Poślubiłam Okmana, potem rozwiodłam się z nim. Pozostał jednak moim kochankiem. Wspaniałym zresztą. W przeciwieństwie do większości Turków nie jest zadufanym w sobie samcem. Jest tylko niewierny.
Ale o tym pomówimy kiedy indziej. Oto, co wiem:
ciężarówka odjedzie jutro o świcie w kierunku granicy irackiej. Nie będzie zatrzymywała się po drodze. Towarzyszyć jej będą dwa samochody z ochroną z ambasady irackiej. Ludzie ze służb specjalnych. — Szofer też do nich należy?
— Nie. To Turek. Musimy przeszkodzić im w dotarciu do granicy.
Malko popatrzył na nią ze zdziwieniem.
— Skoro Mossad wie o wszystkim, dlaczego sam nic nie zrobi? Takie operacje są dla was chlebem powszednim.
— Nie mamy możliwości. Wbrew temu, co głoszą nasi wrogowie, nie jesteśmy nadludźmi. My także zostaliśmy zaskoczeni. Naprawdę zgubiliśmy „Gur Marinera”. Sądziliśmy, że po zawinięciu do jakiegoś małego portu wyruszył do Aleksandrii. Nie mamy wystarczająco dużo samolotów, by patrolować całe Morze Śródziemne. To ty naprowadziłeś nas na ich ślad odnajdując ten kontener. Mamy za mało czasu, by sprowadzić komando, a ty jesteś na miejscu i dysponujesz pewnymi środkami, nawet jeśli nie są one zbyt potężne.
— A jeżeli się nie uda? — zapytał.
— Na taki wypadek sztab generalny Tsahal ma pewien plan. Desperacki plan: wysłanie samolotów myśliwsko-bombowych, by zniszczył kontener, nim przekroczy granicę tureckoiracką. Pomijając nawet nieprzewidziane i poważne następstwa polityczne, nic nie gwarantuje jednak sukcesu akcji. Nie mamy czasu zorganizować jej, jak należy.
Zapadło milczenie. Malko lepiej teraz rozumiał pociąg Nesrin Zilli do siebie. Kobieta zapytała pełnym napięcia głosem:
— Masz jakiś plan?
— Tak, w zarysie. Ale doszły nowe elementy. Spróbuję go dopracować.
Sklepikarz turecki, szczęśliwy jak kobieta, która spogląda na swój pierwszy diament, wyciągnął jeszcze jedno skorpio, M5, trzy granaty oraz dziesięć magazynków do broni automatycznej.
— Tak będzie dobrze? — zapytał.
— Świetnie — uśmiechnął się Malko.
To Elko zaprowadził go do starego kumpla, któremu pozostały nie sprzedane zapasy. Resztki pięknej epoki wojny domowej.
Sklepikarz otarł załzawione oczy i powiedział:
— Jak dla pana, pięć tysięcy dolarów. Połowa ceny.
Nie ma już handlu.
Zapakowali wszystko do płóciennej torby i opuścili sklepik jubilera. Była już prawie siódma wieczorem. Dzień zleciał szybko. Milton poinformował, że volvo ma już nową oponę, nie rusza jednak z miejsca, co zgadzało się z wiadomościami posiadanymi przez Nesrin. Wyznała Malkowi, że ma informatora w konsulacie Iraku.
Jak zwykle u schyłku dnia natężenie ruchu było duże i dojazd do hotelu zajął im prawie godzinę. Tam czekał już Milton. Rozłożył na łóżku sześć kostek semtexu — ładunku wybuchowego dostarczonego wraz z zapalnikami przez innego przyjaciela Krisantema.
— Udało mi się zbudować zapalnik czasowy ze swatcha — wyjaśnił goryl. — Mam nadzieję, że zadziała. Plan Malka był prosty: zakraść się pod ciężarówkę o świcie, tuż przed odjazdem, gdy strażnicy nie będą zbyt uważnie strzegli okolicy, przeprowadzić ją na wyludniony teren i wysadzić. W razie oporu — zlikwidować Irakijczyków.
— Mogę zajrzeć do Chrisa? — zapytał Milton.
Wyszedł. Elko udał się do swego pokoju, by odpocząć, zostawiając Malka z Nesrin Zilli. Zdenerwowana kobieta paliła papierosa za papierosem. Zgasiła właśnie kolejnego i z uśmiechem popatrzyła na Malka. Przysunęła się, objęła go za szyję i zaproponowała przymilnie:
— One for the road?
Tak jak poprzednio ograniczyła się do ściągnięcia garsonki. Podnieciwszy Malka położyła się na plecach i szepnęła: