172779.fb2
— Czy Mackenzie był uzbrojony?
— Nie. Przecież tylko śledził tamtego.
— Prawdopodobnie widzieli coś albo kogoś, kto nie chciał być widziany. Może mocodawcę Badra. W Berchtesgaden nikt nie zauważył nic szczególnego?
— Przewija się tam dziennie koło dwóch tysięcy turystów. Personel widział wielu mężczyzn o orientalnym wyglądzie, ale nic konkretnego. Dopiero helikopter odnalazł ciała. — Bawarska policja nie wpadła na ich trop?
— Nie. Mamy tylko pewien drobiazg.
— Jaki?
Jack bez słowa podał zdjęcie.
— Co pan na to?
Malko przyjrzał się fotografii. Przy barze siedziała fantastyczna dziewczyna. Długie, sięgające prawie pośladków włosy, duże czarne oczy i pełne zmysłowe usta działały podniecająco na każdego normalnego mężczyznę. Miała na sobie króciutką spódniczkę, na którą śmiało mogła sobie pozwolić przy tak długich, zgrabnych nogach. Jej pożądliwy i tajemniczy uśmiech nie był skierowany do obejmującego ją mężczyzny. — To niejaka Pamela Balzer w barze hotelu „Bristol” w Wiedniu.
— Zna ją pan?
— Cały Wiedeń ją zna. — Malko uśmiechnął się znacząco. — Przed dwoma laty przyjechała z Londynu, otoczona swoistą sławą. Nazywała się jeszcze Pamela Singli. Niezwykle piękna Hinduska. Ciało ma jak bogini. Utrzymywano, że codzień naciera się olejkiem zawierającym afrodyzjaki, ale jest jej to naprawdę zupełnie niepotrzebne. Poślubiła Kurta Balzera, z którym rozeszła się w pół roku później. Zachowała jego nazwisko. Mieszka przy Schubertring. Można ją spotkać na wszystkich przyjęciach z różnymi mężczyznami. Tańczyłem z nią dwa czy trzy razy. — Ale nie miał pan z nią… — spojrzał na niego podejrzliwie Amerykanin.
— Ta dama jest czarująca, jednak przerasta moje możliwości… — z anielskim uśmiechem przerwał Malko. — Ale do czego pan zmierza?
— Austriacka policja twierdzi, że to kosztowna call-girl. Istnieje podejrzenie, że jest zamieszana w sprawę, którą się zajmujemy. Na przejściu granicznym między Berchtesgaden a Salzburgiem zauważono w dniu morderstwa samochód z wiedeńską rejestracją. Wracali nim do Austrii trzej mężczyźni. Kierowca, o wyraźnie orientalnym wyglądzie, legitymował się paszportem dyplomatycznym, a samochód miał zwykłą rejestrację. Czarne volvo 480. Numer zaczynał się od 529…volvo Pameli Balzer ma numer V529664…
— To jeszcze nie dowód — zauważył Malko.
— Oczywiście. Ale wiedeńska policja sprawdziła, że w Wiedniu zarejestrowanych jest sześć takich wozów. Pozostałe numery nie zgadzają się.
— Przesłuchali ją?
— Tak. Pod pozorem wypadku, którego sprawca zbiegł. Utrzymuje, że nie ruszała wozu z parkingu. Nie do sprawdzenia. W kwadrans po przesłuchaniu dzwoniono do komendanta z gabinetu premiera, niepokojąc się, że Pameli Balzer dzieje się krzywda…
— Jej ciało to potęga — potwierdził Malko. — W ciągu tych dwóch lat spała prawdopodobnie ze wszystkimi, którzy coś znaczą w Wiedniu i górnej Austrii. Nie rozumiem jednak, dlaczego miałaby mieć coś wspólnego z tymi morderstwami.
— Ja też nie — wyznał Ferguson. — Ale to nasz jedyny ślad. Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli to pan zbliży się do niej, a nie policja.
— Jeżeli jako klient, to księgowi w Langley padną trupem — uśmiechnął się Malko.
Amerykanin wyraźnie nie miał poczucia humoru. — God damn itl — przeklął. — Nie mam zamiaru finansować pana rozpusty. Straciliśmy dwoje agentów i tkwimy po uszy w gównie. Żadnego śladu. Tamci rozpłynęli się we mgle. Badr siedzi już pewnie w Teheranie.
— Dlaczego pan tak myśli?
Szef Stacji poszperał w dokumentach i podał Malkowi raport straży granicznej z fotokopią paszportu. — Tego wieczoru, gdy doszło do wypadku w Berchtesgaden, mężczyzna odpowiadający rysopisowi Badra odleciał z Schwechat do Larnaki na Cyprze. To jego paszport. Austriacy są ostrożni i robią fotokopie wszystkich dokumentów obywateli państw Arabskich. Przekazali nam ten, a dane komputerowe potwierdziły nasze podejrzenia. — To znaczy?
— Ten paszport jest jednym z wystawionych in blanco paszportów Irańskich, przekazanych do dyspozycji hezbollahów. Używają ich w akcjach terrorystycznych. — Jak na to wpadliście?
— Poinformował nas o tym pewien irański dyplomata. Uważa, że to szkodzi opinii jego kraju.
Malko zapatrzył się na diabelski młyn, który właśnie zaczynał się obracać. Leżący między Dunajem a kanałem park na Praterze przez całe lato pełen był ludzi. Informacje zgromadzone przez Fergusona wydawały się prawdziwe. Ale nie naprowadzały na żaden trop.
— Ktoś przecież odbierze te krytrony, które przyjadą ze Stanów? Może nas naprowadzić na jakiś ślad. Amerykanin dopił kawę i zapalił papierosa.
— Taki był nasz pierwotny plan, ale teraz ryzyko wydaje się zbyt duże. Nie możemy igrać z ogniem. Zatrzymamy płotkę i utkniemy. Facet najprawdopodobniej nic nie powie.
— Zobaczę, co mogę zdziałać. Ale jeżeli Pamela Balzer jest zamieszana w tę sprawę, będzie się mieć na baczności i nic z niej nie wydobędę.
— Mimo wszystko proszę spróbować. Może pan dysponować tysiącem dolarów — dodał.
Malko rzucił mu ironiczne spojrzenie.
— Za taką sumę pozwoli mi może pocałować się w rękę.
Bar w „Bristolu” miał przed południem niewielu gości. Na widok Malka twarz barmana rozjaśniła się. — Ach! Wasza Wysokość! Miło pana widzieć. Wreszcie zdradził pan „Sacher”! Czy pozwoli pan poczęstować się kieliszkiem stolicznoj? Na powitanie? — Z przyjemnością.
Usiadł przy barze, a gdy postawiono przed nim kieliszek, zapytał:
— Czy widział pan ostatnio Pamelę Balzer?
Barman usiłował ukryć zaskoczenie. Z wyrzutem spojrzał na gościa i z całym szacunkiem szepnął:
— Wasza Wysokość! To nie jest kobieta dla pana!
Gdyby pan wiedział, z kim ona się spotyka!
— Z kim? Widywałem ją w najelegantszym towarzystwie.
Barman rozłożył ręce.
— To ten młody książę Wittenberg. Zakochał się w niej ślepo i ciąga ją za sobą. Nikt nie śmie zwrócić uwagi członkowi jednej z najznakomitszych i najbogatszych rodzin w Austrii. Ta kobieta wodzi go za nos. Podarował jej szmaragd za dwa miliony szylingów. W dodatku jest od niego starsza o dziesięć lat. — Pojawia się tylko z nim?
— Żartuje pan, Wasza Wysokość! Cztery dni temu siedziała przy tamtym stoliku z Arabem i jakimś podejrzanym łysym typem, też obcokrajowcem. Obmacywał ją jak oszalały. Myślałem, że się tu na nią rzuci. — Kto to taki?
— Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość! Żaden z nich nie mieszkał w hotelu. Wydaje mi się, że wyższego widziałem już dwa czy trzy razy, ale nic o nim nie wiem. Malko wypił łyk wódki. Cztery dni temu czyli dzień przed morderstwem w Brechtesgaden.
— Jest pan pewien, że było to cztery dni temu? — Całkowicie. Pamiętam, że pani Balzer prosiła dodatkowo o lód, a Arab zamówił butelkę „Johnnie Walkera”. — Niech pan opisze tego Araba.
— Wysoki, o atletycznej budowie ciała, wielkie wąsiska, krótkie włosy, nieokrzesany. Gruby złoty łańcuszek na lewej ręce. On płacił. Dał mi dziesięciotysięczny banknot. Te informacje w niczym nie posuwały śledztwa. Kiedy Malko zbierał się do wyjścia, barman dodał konfidencjonalnie:
— Poza tym często widuję ją z Arabami z OPEC, którzy przesiadują tu co wieczór. Nieszczególne towarzystwo. Malko podziękował mu i wyszedł na skąpaną w słońcu ulicę. Trzeba góry złota, żeby dotrzeć do Pameli. Przede wszystkim jednak musi sprawdzić, czy CIA nie tkwi w ślepym zaułku. Jeżeli Pamela nie ma nic wspólnego z morderstwem, nie warto zawracać sobie nią głowy. Wrócił piechotą do hotelu. Elko, czekający w samochodzie przed „Sacherem”, wyszedł mu naprzeciw. — Dzwonił pan Ferguson. Prosi pilnie o telefon.
Malko wsiadł do rollsa i połączył się z szefem Stacji.
Jack był wyraźnie podenerwowany.
— Niech pan zaraz przyjedzie. Mam ważne wiadomości. Nie chcę mówić przez telefon.