172779.fb2 Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Dzia?a Bagdadu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

— Pobieżnie. Utrzymuje, że nie znał zawartości walizki. Myślał raczej o narkotykach. Zapłacili mu dziesięć tysięcy dolarów. Ma je nawet przy sobie.

— Co miał zrobić z walizką?

— Dostarczyć Badrowi, który miał skontaktować się z nim w hotelu „Concorde”.

Chris pokręcił głową. Badr z nikim się już nie skontaktuje…

— Możemy go zobaczyć? — zapytał przedstawiciel FBI.

— Oczywiście.

Mała grupka ruszyła schodami wiodącymi do wyjścia. Właśnie zabierano ciała policjantów. Milton Brabeck pokręcił głową i szepnął do Chrisa Jonesa:

— Gdybyśmy byli na dole, ci trzej faceci jeszcze by żyli.

— Skąd możesz wiedzieć! — odpowiedział Chris. — Zasadzka była doskonale przygotowana. Było ich tu pewnie więcej, ale nie potrzebowali wkraczać do akcji… Przerwał mu funkcjonariusz CRS, który nadbiegł z teczką w ręku.

— Znaleźliśmy to przy samolocie na ziemi.

Generał przyjrzał się teczce i otworzył. Była to lekkomyślność. Grupka zamarła w oczekiwaniu.

Wewnątrz zamocowany uchwytami leżał pistolet maszynowy MP5 z tłumikiem. Wylot lufy znajdował się na wprost dziury w bocznej ściance teczki. Przycisk na jej rączce zastępował spust. Nieznany zabójca pozbył się teczki nie posłużywszy się nią.

— Widzisz! — westchnął Milton. — Gdybyśmy tu byli, leżelibyśmy obok tamtych trzech. I nie zdążyłbyś złapać AIDS.

Chris nawet się nie uśmiechnął. Doszli właśnie do tarasu. Policjant przetrząsnął kieszenie Badra, ale znalazł tylko klucz z hotelu „Concorde”. Podał dyrektorowi Policji przypominający pióro przedmiot.

— To narzędzie zbrodni.

Przedstawiciel FBI obejrzał je uważnie. Było bardzo proste: dość pękate pióro z obciętą końcówką. Rozkręcili je i zobaczyli miedzianą łuskę. Kaliber 6,35. Wystarczyło pociągnąć dźwigienkę, aby je odbezpieczyć. Naciśnięcie obsadki tego niby-pióra uruchamiało iglicę. Broń wystarczająca przy małej odległości. Jak mówią Żydzi, nie trzeba działa 155, żeby zabić człowieka.

— Wyprodukowane w Pakistanie — poinformował agent FBI. — Bez numeru, bez śladu pozwalającego ustalić właściciela. Są tego tysiące.

Zapadła cisza. Komando mające przejąć krytrony działało bardzo sprawnie, zacierając wszelkie ślady. Martwy człowiek z tarasu zabrał tajemnicę operacji do grobu. Płotka, którą udało się ująć, niczego nie wniesie do śledztwa. Przedstawiciel FBI pociągnął Jonesa za rękaw. — Chodźmy do ambasady. Musimy wysłać parę teleksów. W Waszyngtonie zrobi się zamęt.

Obaj goryle ruszyli za nim ze spuszczonymi głowami, przekonani, że nie wywiązali się z zadania. Woleliby chyba dać się tu zabić.

Pułkownik Efraim Neguav pobladł ze złości.

Wezwano go do Langley jako oficera łącznikowego Mossadu przy CIA o ósmej rano na przesłuchanie w związku z wydarzeniami na Roissy. Ze względu na różnicę czasu — w Waszyngtonie była druga nad ranem, kiedy dokonano napadu — śledztwo zostało już wszczęte. W biurze Jeffa Millera, dyrektora pełnomocnego firmy, znajdowało się tylko pięć osób. On sam, dyrektor operacyjny, przedstawiciel FBI i Białego Domu.

Izraelski oficer zwrócił chłodne spojrzenie szarych oczu na urzędnika CIA i oświadczył ostro:

— Zmuszony jestem stwierdzić, że z powodu nieostrożnych posunięć obu agencji, czterdzieści zapalników do broni nuklearnej znalazło się w rękach osobników związanych najprawdopodobniej z naszymi śmiertelnymi wrogami.

Urażony przedstawiciel FBI zaprotestował niezwłocznie:

— W żadnym razie nie może być mowy o nieostrożności. Współpraca między naszymi służbami i policją francuską przebiegała bez zarzutu.

— Zginęły cztery osoby — zareplikował Żyd. — Szaleństwem było dopuścić, żeby krytrony zniknęły.

— Ale to jedyny sposób, aby dowiedzieć się, kto ich potrzebuje — podkreślił z niezmąconym spokojem Miller. To co się stało, było nie do przewidzenia. — A teraz wie pan, komu były potrzebne?

Przeleciał anioł z bombami u skrzydeł…

— Zidentyfikowaliśmy dwa paszporty używane przez wywiad irański — przerwał ciężką ciszę dyrektor operacyjny. Tymczasem Iran nie jest jeszcze w stanie sprawić sobie broni nuklearnej, ale wiążą go bliskie stosunki z Pakistanem. To raczej Hindusi powinni się martwić nie pan. Oficer Mossadu mało nie rozerwał go na strzępy.

— Nie będzie pan mi mówił, kiedy mam się martwić! — warknął. Pańskim rodakom ta bomba na głowę nie spadnie! Nie wie pan, że Pakistan i Libia współpracują w wielu dziedzinach? I że najgorętszym pragnieniem Libii jest unicestwienie Izraela? Nie różnią się w tym od Iraku, nie mówiąc już o Syrii.

— Syria jest poza podejrzeniem — uciął przedstawiciel Białego Domu. — Otrzymaliśmy stanowcze zapewnienia z Damaszku. Nie bawiliby się w tej chwili w takie gierki. Od paru miesięcy prezydent Hafez El Assad, pozbawiony pomocy saudyjskiej, przymilał się Amerykanom, chcąc ich kredytów. Syria uspokoiła nawet parę grup terrorystycznych, którym dała schronienie.

— Wszyscy Arabowie łżą! — irytował się Neguav. — Doskonale panowie wiedzą, że Syryjczycy maczali palce w zamachach w Lockerbie. Dlaczego nie chcecie spojrzeć prawdzie w oczy?

— Nie mamy dowodów — spokojnie oznajmił dyrektor operacyjny.

Zapadła cisza. Wszyscy marzyli, aby zakończyć spotkanie.

Park w Langley skąpany był w słońcu.

Dźwiękoszczelne ściany biura nie przepuszczały hałasu. Rozbłysło światełko i sekretarka podała Millerowi jaskrawo-czerwoną kopertę z napisem: „COSMIC. EYES ONLY”. Miller przejrzał ją i poruszonym głosem powiedział:

— To wiadomość z pakistańskiego Ministerstwa Obrony. Dokładnie zbadali problem. Odpowiedź jest negatywna. Ich służby nie interesowały się krytronami.

Pułkownik Neguav wzruszył ramionami i wycedził:

— Bzdura.

Jeff Miller udał, że nie słyszy.

— Ufam im. Wiedzą, że coś takiego spowodowałoby zawieszenie naszej pomocy ekonomicznej. Wiedzą również, iż jesteśmy w stanie sprawdzić, czy nie kłamią. Znów zapadła cisza. Było oczywiste, że Miller nie rzuca słów na wiatr. Skoro twierdzi, że jest pewien Pakistańczyków, to widocznie ma do tego poważne podstawy. Neguav także znał reguły gry. Kiedy chodziło o rozpowszechnianie broni jądrowej Amerykanie nie żartowali. — Czy policja francuska wykryła zabójcę Badra? — zapytał.

— Nie — wyznał Miller. — Według zeznań świadków zabójstw dokonała kobieta o orientalnej urodzie. Dotychczasowe poszukiwania nic nie dały.

— Dlaczego został zamordowany? — ciągnął Neguav. — To tylko hipoteza… — odpowiedział Miller. — Ci, którzy zakupili krytron, chcieli uniemożliwić dotarcie do siebie. Badr ich znał. Uznali, że może wpaść w ręce nasze lub Francuzów i mówić. Nie widzę innego uzasadnienia. Był nie uzbrojony, nie obawiał się napaści. Ale to w niczym nie przybliża nas do zleceniodawców. — OK! To nie Pakistańczycy — uznał Neguav — ani Syryjczycy. Zostaje wybór między Libijczykami a Irakijczykami. To jeszcze gorsze, bo mamy do czynienia z szaleńcami. Zapadła głucha cisza. Co można było powiedzieć? Metody wskazywały na duże finanse. A więc — wywiad, nie organizacja terrorystyczna. Sprawa była poważna. Wskazywała bowiem, że wszystkie zachodnie wywiady, z Mossadem włącznie, popełniły błąd. Żaden z informatorów nie przekazał im tak istotnej informacji. Miller raz jeszcze zerknął na listę krajów zdolnych skonstruować w krótkim czasie bombę jądrową. Pakistan, Irak i, daleko w tyle, Libia.

— Muszę porozumieć się z moim rządem w Jerozolimie — oświadczył izraelski pułkownik. — Ta sprawa zagraża bezpieczeństwu mego kraju. Weźmiemy sprawę w swoje ręce. Sądzę, że wkrótce nadejdzie oficjalny protest. — Kiedy tylko będziemy mieli coś nowego, poinformujemy pana — obiecał Miller.

Pułkownik nie mógł trzasnąć obitymi drzwiami, ale chętnie by to zrobił. Kiedy wyszedł, czterej pozostali jak na komendę zapalili papierosa i nalali sobie kawy. Napięcie spadło. Przedstawiciel FBI przerwał ciszę.

— Co myśli pan o tej sytuacji, panie Miller?

— Sytuacja jest szalenie poważna — odpowiedział zamiast niego reprezentant Białego Domu. — Teraz, kiedy Izrael nie obawia się Sowietów, ten szaleniec Shamir zdolny jest na wszelki wypadek zrównać z ziemią sąsiednie kraje arabskie, jeśli nie odnajdziemy natychmiast tych piekielnych krytronów.

„Wreszcie jakieś rozwiązanie problemów blisko-wschodnich” — pomyślał dyrektor operacyjny, który nie przepadał za Arabami. Uwzględniwszy to, co wiedziano o Saddamie Husseinie, Izrael nie będzie czekał bezczynnie. Sekretarka znów przyniosła Millerowi jakieś papiery.

Przejrzał je i powiedział:

— Panowie Jones i Brabeck proszą o instrukcje. Ich misja w Paryżu jest zakończona.