172991.fb2
Droga do Santa Ana wiodła na południowy wschód, obok Anaheim, przez hrabstwo Orange. Miasto leżało w odległości czterdziestu kilometrów na zachód od gór Santa Ana, w których biorą początek niesławne wiatry – pojawiające się znienacka, suche, gorące i doprowadzające do szaleństwa całe Los Angeles. Reacher był kilkakrotnie świadkiem skutków ich działania. Raz przybył do miasta po wizycie w bazie piechoty morskiej w Camp Pendleton. Drugim razem wyskoczył do niego na weekendową przepustkę z Fort Irwin. Pamiętał banalne karczemne sprzeczki z finałem w postaci wielokrotnego zabójstwa pierwszego stopnia. Słyszał historię o przypaleniu grzanki, co doprowadziło do pobicia żony, zakończonego karą więzienia i rozwodem. Widział faceta, który został dotkliwie poturbowany za to, że szedł zbyt wolno po chodniku.
Na szczęście tego dnia nie było wiatru. Powietrze było gorące i nieruchome, brązowe i ciężkie. Uprzejmy acz uporczywy żeński głos nagrany na GPS wypożyczonego auta O’Donnella kazał im zjechać z Piątki na południe od zoo, na wysokości Austin. Następnie powiódł ich plątaniną ulic w okolicę Muzeum Sztuki hrabstwa Orange. Tuż przed muzeum polecił skręcić w lewo, a następnie w prawo i ponownie w lewo, by oznajmić, że zbliżają się do celu podróży.
Najwyraźniej tak właśnie było.
O’Donnell zaparkował wóz obok przydrożnej skrzynki na listy o wyglądzie łabędzia. Samo pudło na listy było metalową skrzynką odpowiadającą standardom poczty Stanów Zjednoczonych, umieszczoną na słupie i pomalowaną białą farbą. Na szczycie skrzynki widniał pionowy kształt wycięty z drewnianej płyty. Wspomniany kształt miał długą, pełną wdzięku szyję, zaokrąglony grzbiet i uniesiony kuper. On również został pomalowany na biało z wyjątkiem ciemnopomarańczowego dzioba i czarnych oczu. Jeśli dodać do tego skrzynkę pocztową pełniącą funkcję tułowia zwierzęcia, było to całkiem sugestywne przedstawienie.
– Nie uwierzę, że Swan** Swan (ang.) – łabędź. sam to zrobił – stwierdził O’Donnell.
– Dostał go w prezencie od bratanka lub bratanicy – odparła Neagley. – Chcieli nadać temu domowi odrobinę ciepła.
– Pewnie zakładał to ustrojstwo, gdy go odwiedzali.
– To miłe z jego strony.
Za skrzynką na listy znajdował się wąski betonowy podjazd prowadzący do podwójnej bramy i ogrodzenia wysokości półtora metra, wykonanego z drutu pokrytego zieloną izolacją z plastiku. Cztery słupki wieńczył mały ananas odlany z jakiegoś stopu. Obie bramy były zamknięte, na obu widniał znak „Uwaga! Zły pies”. Podjazd prowadził do garażu mieszczącego jeden samochód. Ścieżka wiodła do drzwi wejściowych małego, parterowego, otynkowanego domu w kolorze brązowym przypominającym opaleniznę. Nad oknami znajdowały się małe markizy z blachy falistej, kojarzyły się z brwiami. Podobny, węższy daszek umieszczono wyżej, nad drzwiami. Wszystko sprawiało poważne, surowe, stonowane, pozbawione frywolności wrażenie. Typowo męska siedziba.
Wokół panowały bezruch i cisza.
– Dom wygląda na pusty – zauważyła Neagley. – Jakby nikogo nie było.
Reacher skinął głową. Na podwórku przed domem rosła jedynie trawa. Brakowało roślin – kwiatów lub krzewów.
Trawnik sprawiał wrażenie wyschniętego i nieco zarośniętego, jakby skrupulatny właściciel przestał go podlewać jakieś trzy tygodnie temu.
Nie dostrzegli żadnego systemu alarmowego.
– Rozejrzyjmy się – zaproponował Reacher. Wysiedli z samochodu i podeszli do pojedynczej bramy.
Reacher nacisnął dzwonek. Poczekał. Nie usłyszał odpowiedzi. Wokół budynku biegła wydeptana ścieżka. Ruszyli nią w kierunku przeciwnym do mchu wskazówek zegara. W bocznej części garażu znajdowały się drzwi dla służby. Były zamknięte. Z tyłu domu odnaleźli dmgie drzwi prowadzące do kuchni. Także zamknięte. Przez okno można było dojrzeć małą kuchnię, staromodną, nieodnawianą od czterdziesta lat, chociaż czystą i praktyczną. Nie dostrzegli śladów bałaganu. Brudnych naczyń. Urządzenia kuchenne były pokryte zieloną emalią w groszki. Stół i dwa krzesła. Puste miski dla psa ustawione równo na podłodze pokrytej zielonym linoleum.
Za drzwiami do kuchni znajdowała się opuszczana roleta i schodek prowadzący na małe, wybetonowane patio. Roleta była częściowo zasunięta. Za nią można było dostrzec lekko zaciągnięte kotary. Pewnie była to sypialnia, być może pełniąca również funkcję azylu.
W całej okolicy panowała cisza. Z domu nie dolatywał żaden hałas ani dźwięk pomszanych przedmiotów, z wyjątkiem słabego, podprogowego buczenia, które sprawiło, że włosy na ramionach Reachera stanęły dęba, a w głębi jego podświadomości rozległ się słaby sygnał alarmowy.
– Drzwi do kuchni? – zapytał O’Donnell.
Reacher skinął głową. O’Donnell wsunął rękę do kieszeni i wyjął kastet. Ściśle mówiąc, kastet wykonany z materiału ceramicznego, choć taki przedmiot ma niewiele wspólnego z kubkami i spodeczkami. Wykonuje sieje z mieszanki sproszkowanych minerałów, kształtuje pod ogromnym ciśnieniem i spaja klejem epoksydowym. Takie kastety są przypuszczalnie twardsze od stali, a z pewnością od mosiądzu, z którego pierwotnie wykonywano tę broń. Proces odlewania pozwala nadać powierzchni uderzeniowej wymyślny kształt. Cios zadany takim przedmiotem przez olbrzyma wielkości Davida O’Donnella przypominałby uderzenie piłką do kręgli nabijaną zębami rekina.
O’Donnell zacisnął palce na kastecie i zwinął dłoń w pięść. Podszedł do kuchennych drzwi i delikatnie uderzył szybę z backhandu, jakby chciał zwrócić uwagę lokatora bez wprawiania go w przerażenie. Szyba pękła i do środka wpadł trójkątny kawałek rozbitego szkła. O’Donnell miał tak dobrą koordynację mchów, że zatrzymał dłoń zanim ta dotarła do postrzępionych fragmentów szyby. Uderzył jeszcze dwa razy, oczyszczając otwór na tyle, aby móc włożyć rękę do środka. Następnie zdjął kastet, podwinął rękaw i wsunął ramię, aby przekręcić gałkę.
Lekko uchylił drzwi.
Żaden alarm się nie włączył.
Reacher wszedł pierwszy. Zrobił dwa kroki i zamarł. Buczenie stało się jeszcze głośniejsze. Wyczuł w powietrzu charakterystyczną woń. Słyszał podobny dźwięk i wdychał podobny zapach znacznie częściej, niż chciałby pamiętać.
Buczenie wydawał rój oszalałych much.
Woń była odorem rozkładającego się ciała wydzielającego gnilne płyny i gazy.
Neagley i O’Donnell stanęli za nim. Zamarli bez mchu.
– Domyślaliśmy się tego – powiedział O’Donnell tak, jakby zwracał się do samego siebie. – Nie jesteśmy zaszokowani.
– Takie odkrycie zwykle wywołuje szok – odparła Neagley. – Mam nadzieję, że tak pozostanie.
Zasłoniła usta i nos. Reacher przekroczył próg kuchni. Na podłodze w korytarzu nie było niczego, jednak cuchnący odór i buczenie znacznie się wzmogły. W powietrzu unosił się rój much – ogromnych, niebieskich i lśniących. Owady bzyczały i uderzały gwałtownie o ściany, wydając cichy dźwięk. Znajdowały się po jednej i drugiej stronie na wpół uchylonych drzwi.
– Łazienka – powiedział Reacher.
Dom Swana miał układ podobny do układu domu Franza, był jednak bardziej przestronny, ponieważ działki budowlane w Santa Ana są większe niż w Santa Monica. Niższa cena nieruchomości oznacza więcej miejsca. Przez środek domu biegł korytarz, a każdy pokój był prawdziwym pomieszczeniem zamiast jedynie częścią jednej, otwartej przestrzeni. Kuchnię położoną z tyłu domu oddzielało od frontowego salonu pomieszczenie przeznaczone na garderobę. Z drugiej strony korytarza znajdowały się dwie sypialnie oddzielone łazienką.
Nie sposób było zgadnąć, skąd dochodzi fetor, który wypełniał cały dom.
Gorące powietrze silnie cuchnęło. W środku panowała absolutna cisza, jeśli nie liczyć bzyczenia obłąkańczo latających much. Much uderzających o porcelanę, tapety, drewniane drzwi.
– Zostańcie tutaj – polecił Reacher.
Ruszył w głąb korytarza. Dwa kroki. Trzy. Zatrzymał się obok łazienki i trącił drzwi butem. Uderzyła go chmara rozwścieczonych much. Odwrócił się, machając ręką. Po chwili skierował się ponownie do łazienki. Wysunął nogę i otworzył drzwi na oścież. Wachlując rękoma, spojrzał przez gromadę bzyczących owadów.
Ciało leżało na podłodze.
Ciało zdechłego psa.
Kiedyś był pięknym owczarkiem niemieckim ważącym ze czterdzieści lub więcej kilogramów. Zwierzę leżało na boku. Sierść sprawiała wrażenie skołtunionej. Owczarek miał otwarty pysk. Muchy ucztowały na jego języku, nosie i oczach.
Reacher wszedł głębiej, czując, jak muchy kłębią się wokół jego nóg. W wannie nie było niczego. Pusta była także toaleta. Z pyska owczarka wypłynęła ciecz. Reacher dostrzegł ręczniki starannie powieszone na wieszakach i zaschłe brązowe plamy na podłodze. Żadnych śladów krwi, jedynie odchody, które wylały się na zewnątrz, gdy zwierzęciu puściły zwieracze.
Wyszedł z łazienki.
– To jego pies – oznajmił. – Sprawdźcie pozostałe pomieszczenia i garaż.
Nie znaleźli niczego. Żadnych śladów walki lub bałaganu, żadnych oznak obecności samego Swana. Przegrupowali się w korytarzu, a muchy powróciły do swojego zajęcia w łazience.
– Co tu się stało? – zapytała Neagley.
– Swan wyszedł i nie wrócił – rzekł O’Donnell. – Pies zdechł z głodu.
– Raczej z pragnienia – wtrącił Reacher. Nikt nie odpowiedział.
– Miska na wodę w kuchni jest pusta – ciągnął Reacher. – Pies wypił ją, a następnie wychłeptał wodę z miski klozetowej. Przypuszczalnie męczył się przez tydzień.
– To straszne – jęknęła Neagley.
– Makabryczne. Lubię psy. Gdybym mieszkał gdzieś na stałe, sprawiłbym sobie trzy lub cztery. Będziemy musieli wynająć helikopter i wyrzucać tych gości jednego po drugim.
– Kiedy?
– Wkrótce.
– Będziemy potrzebowali jakiegoś tropu.
– To zacznijmy szukać.
Wzięli z kuchni kawałki papierowego ręcznika i zasłonili nosy, by pokonać smród, a następnie rozpoczęli długie i skrupulatne poszukiwania. O’Donnell wziął kuchnię, Neagley salon, a Reacher sypialnię Swana.
W żadnym z pomieszczeń nie odkryli nic istotnego. Ze stanu, w jakim znaleźli psa wynikało, że Swan wyszedł, ale miał zamiar niebawem wrócić. Zmywarka do naczyń była w połowie pełna i nie została uruchomiona. W lodówce znajdowało się jedzenie, a kuchenne wiadro wypełniały śmieci. Na łóżku pod poduszką leżała złożona pidżama. Na stoliku nocnym Swan zostawił w połowie przeczytaną książkę. Zakładką była jego wizytówka: „Antony Swan, emerytowany oficer, zastępca dyrektora ochrony New Age Defense Systems, Los Angeles, Kalifornia”. U dołu widniał adres e-mail oraz numer bezpośredni, na który Reacher i Neagley próbowali się dodzwonić tyle razy.- Co wytwarza firma New Age Defense Systems? – zapytał O’Donnell.
– Pieniądze – odparł Reacher. – Niestety, jak sądzę, mniej niż kiedyś.
– Mają jakiś produkt czy zajmują się działalnością badawczą?
– Babka, z którą rozmawialiśmy, twierdziła, że coś gdzieś produkują.
– Co dokładnie?
– Nie mamy pojęcia.
Wspólnie przeszukali drugą sypialnię położoną w tylnej części domu, z przesuwanymi drzwiami i stopniem prowadzącym na puste patio. W pokoju stało łóżko, lecz nie było wątpliwości, że Swan używał pomieszczenia jako swego azylu. Dostrzegli biurko, telefon i szafę na dokumenty, a także półki zapełnione mnóstwem pamiątek, które gromadzą sentymentalni ludzie.
Zaczęli od biurka. Trzy pary oczu i trzy różne zadania. I tym razem nic nie znaleźli. Przeszli do szafki z dokumentami. W środku znajdowało się mnóstwo papierów, które przechowuje każdy właściciel domu. Dowody wpłat podatku od nieruchomości, polisa ubezpieczeniowa, unieważnione czeki, zapłacone rachunki, paragony. W części przeznaczonej na prywatne papiery umieszczono dokumenty ubezpieczenia społecznego, stanowe i federalne deklaracje podatkowe, umowę o pracę zawartą z New Age Defense Systems oraz odcinki pensji. Wyglądało, że Swan wiódł dostatnie życie. W miesiąc wyciągał tyle, ile Reacher w ciągu minionego półtora roku.
Były też druki weterynaryjne. Okazało się, że owczarek Swana był suką, wabił się Maisi i w najbliższym czasie miał zostać zaszczepiony. Znaleźli też pisma wysłane przez organizację Stowarzyszenie na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt. Swan był jednym z jej głównych darczyńców. Przekazywał znaczne sumy. Reacher pomyślał, że sprawa musiała być tego warta. Swan nie był frajerem.
Sprawdzili półki i znaleźli pudło po butach wypełnione fotografiami. Różne migawki z życia osobistego i zawodowego Swana. Na niektórych była Maisi. Na innych, Reacher, Neagley i O’Donnell lub Franz, Karla Dixon, Sanchez z Orozco i Stan Lowrey. Wszystkie wykonano dawno temu. Byli na nich znacznie młodsi, wyraźnie inni, pełni młodości, zapału i pasji. Rozmaite fotki z biur i pokojów odpraw na całym świecie, na których widnieli po dwoje lub troje. Jedno ze zdjęć przedstawiało całą piątkę w mundurach galowych, zrobiono je przypuszczalnie tuż po przyznaniu im jakiegoś wyróżnienia. Reacher nie pamiętał, kto zrobił zdjęcie. Pewnie jakiś wojskowy fotograf. Nie pamiętał również, za co otrzymali wówczas nagrodę.
– Musimy się zbierać – przynagliła Neagley. – Mogli nas zobaczyć sąsiedzi.
– Mieliśmy usprawiedliwiony powód, aby sprawdzić, co się dzieje – odparł O’Donnell. – Nasz przyjaciel mieszka sam, nie odpowiada na pukanie do drzwi, z wnętrza domu dolatuje przykry zapach.
Reacher podszedł do burka i podniósł słuchawkę telefonu. Wcisnął klawisz powtórnego wybierania. Usłyszeli szybką serię elektronicznych dźwięków towarzyszącą wprowadzaniu ostatnio wykręconego numeru. Po chwili rozległ się sygnał. Telefon odebrała Angela Franz. Reacher usłyszał dolatujący z oddali głos Charliego. Odłożył słuchawkę.
– Ostatni telefon wykonał do Franza – oznajmił. – Do jego domu w Santa Monica.
– Zameldował się na służbie – skwitował O’Donnell. – Przecież domyślaliśmy się tego. To na nic.
– Nic nie znaleźliśmy – powiedziała Neagley.
– Pouczające jest to, czego tu nie ma – zauważył Reacher. – Nie ma jego kawałka muru berlińskiego. Nie ma pudła z rzeczami z New Age Defense Systems.
– Co z tego wynika?
– Może nam to pomóc w określeniu chronologii wydarzeń. Zostajesz wywalony z roboty, ładujesz swoje rzeczy do pudła, które wrzucasz do bagażnika samochodu. Jak długo je wozisz, zanim wniesiesz do domu i zrobisz porządek?
– Dzień lub dwa – odparł O’Donnell. – Swan musiał być cholernie wkurzony zwolnieniem, chociaż to bardzo zrównoważony człowiek. Przełknął porażkę i szybko wziął się w garść.
– Dwa dni?
– W najgorszym razie.
– Zatem wszystko wydarzyło się nie więcej niż dwa dni po wywaleniu go na bruk przez New Age.
– W jaki sposób nam to pomoże? – zapytała Neagley.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Reacher. – Z drugiej strony im więcej wiemy, tym więcej będziemy mieli szczęścia.
Wyszli przez kuchnię i zamknęli drzwi, lecz nie przekręcili zamka. Uznali to za bezcelowe. Przecież wybili szybę. Ruszyli wyłożoną płytami ścieżką wokół garażu i dostali się na podjazd. Następnie skierowali się w stronę chodnika. Okolica, w której znajdował się dom Swana, była spokojna. Typowa miejska sypialnia. Nic się nie poruszyło. Reacher spojrzał w prawo i w lewo, rozglądając się za wścibskimi sąsiadami. Żadnych świadków, żadnych ciekawskich oczu za kołyszącą się zasłoną.
Zauważył jedynie brązową crown victorię zaparkowaną w odległości czterdziesta metrów od nich.
Przodem w stronę domu Swana.
I jakiegoś faceta siedzącego za kierownicą.