172991.fb2
Neagley uparła się, że zadzwoni do Diany Bond pod warunkiem, że nikt nie będzie słuchał. Kiedy wrócili do hotelu, udała się w odległy koniec holu, wykręciła kilka numerów, a następnie przeprowadziła poważną rozmowę. Wróciła po dwudziestu minutach, które wydały się wiecznością. Z lekkim wyrazem zdegustowania na twarzy. Komunikując nieznaczny dyskomfort mową ciała. Nie mogła jednak ukryć podniecenia.
– Potrzebowałam trochę czasu, aby do niej dotrzeć – powiedziała. – Okazuje się, że jest niedaleko stąd. Od kilku dni przebywa w bazie sił powietrznych w Edwards. Mają tam jakąś ważną prezentację.
– Właśnie dlatego twój znajomy napisał, abyś zadzwoniła do niej jak najszybciej. Wiedział, że jest w Kalifornii. Liczy się każde słowo.
– Co powiedziała? – zapytał Reacher.
– Przyjedzie tu – oznajmiła Neagley. – Chce się z nami spotkać osobiście.
– Naprawdę? – zdziwił się Reacher. – Kiedy?
– Tak szybko, jak zdoła.
– Imponujące.
– Żebyś wiedział. To Little Wing musi być bardzo ważne.
– Masz wyrzuty sumienia z powodu tego telefonu?
Neagley skinęła głową.
– Mam wyrzuty sumienia z powodu wszystkiego.
Poszli do pokoju Neagley i spojrzeli na mapę, aby określić najwcześniejszy możliwy czas przybycia Diany Bond. Baza w Edwards znajdowała się po drugiej stronie pasma San Gabriel, na pustyni Mojave, w odległości ponad stu kilometrów na północny wschód, obok Palmdale i Lancaster, w połowie drogi do Fort Irwin. Oznaczało to dwie godziny oczekiwania, jeśli Berenson wyruszyła natychmiast. Dłużej, jeśli tego nie uczyniła.
– Idę na spacer – oznajmił Reacher.
– Pójdę z tobą – zaproponował O’Donnell.
Ruszyli ponownie w kierunku wschodniej części Sunset, gdzie West Hollywood łączył się z właściwym Hollywood. Było wczesne popołudnie i Reacher czuł, jak słońce przypieka mu niemal łysą głowę. Można było odnieść wrażenie, że promienie zyskiwały na sile, odbijając się od wiszących w powietrzu cząsteczek zanieczyszczeń.
– Powinienem kupić czapkę – powiedział.
– Raczej lepszą koszulę – doradził O’Donnell. – Teraz możesz sobie na nią pozwolić.
– Może to zrobię.
Ujrzeli sklep, który minęli w drodze do Tower Records. Należący do jednej z popularnych sieci. Sklep miał elegancką, gustownie urządzoną wystawę, lecz nie należał do drogich. Sprzedawano w nim bawełniane ubrania, dżinsy, spodnie khaki, koszule i T-shirty. I czapeczki. Ubrania były nowe, lecz wyglądały jak używane, wielokrotnie uprane. Reacher wybrał jedną z czapeczek, niebieską, bez napisu. Nigdy nie kupił niczego z napisem. Zbyt dużo czasu przeżył w mundurze. Przez trzynaście długich lat nosił naszywki z nazwiskiem, plakietki i rozmaite „literki”.
Poluzował pasek z tyłu i przymierzył.
– Co sądzisz? – zapytał przyjaciela.
– Lepiej poszukaj lustra – doradził O’Donnel1.- To, co zobaczę w lustrze, nie ma żadnego znaczenia. To ty śmiejesz się z mojego wyglądu.
– Ładna czapeczka.
Reacher pozostawił ją na głowie i przeszedł na drugą stronę sklepu do niskiego stołu, na którym piętrzył się stos T-shirtów. Na środku stołu umieszczono tors manekina, na który naciągnięto dwie z nich, jedną na drugą, jasno – i ciemnozieloną. Dolna koszulka wystawała u dołu pod rękawami i kołnierzykiem górnej. Łącznie dwie warstwy sprawiały wrażenie grubych i mocnych.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Reacher.
– Nieźle się prezentują – ocenił O’Donnell.
– Powinny mieć różny rozmiar?
– Nie.
Reacher wybrał jasno – i ciemnoniebieską w rozmiarze XXL. Zdjął czapeczkę i zaniósł trzy artykuły do kasy. Podziękował za torbę, odgryzł metki i ściągnął starą koszulkę kręglarską. Stał i czekał rozebrany do pasa i owiewany lodowatym powietrzem z klimatyzatora.
– Macie tu kubeł na śmieci? – zapytał. Dziewczyna za ladą pochyliła się i podniosła plastikowy kubeł z workiem. Reacher umieścił w nim starą koszulkę i włożył nowe, jedną na drugą. Ułożył je, podwinął rękawy, aby czuć się wygodnie, i naciągnął czapeczkę na głowę. Wyszli na ulicę i skręcili na wschód.
– Przed czym uciekasz? – zapytał O’Donnell.
– Przed niczym.
– Mogłeś zatrzymać starą koszulkę.
– To śliska sprawa – wyjaśnił Reacher. – Jeśli będę nosił zapasową koszulkę, szybko dołączy do nich druga para spodni. Wkrótce okaże się, że będę potrzebował walizki. Później przyjdzie kolej na dom, samochód i plan oszczędnościowy, i będę musiał wypełniać mnóstwo formularzy.
– Ludzie to robią.
– To nie dla mnie.
– A zatem przed czym uciekasz?
– Może nie chcę być taki jak inni.
– Ja taki jestem. Mam dom, samochód i plan oszczędnościowy. Wypełniam formularze.
– Twój wybór.
– Myślisz, że jestem pospolity? Reacher skinął głową.
– Przynajmniej pod tym względem.
– Nie każdy może być taki jak ty.
– Każdy kij ma dwa końce. Niektórzy nie potrafią być tacy jak ty.
– A chciałbyś?
– Tu nie chodzi o chęci. Po prostu nie potrafię.
– Dlaczego?
– Okej, uciekam.
– Przed czym? Przed staniem się takim jak ja?
– Przed staniem się kim innym, niż byłem.
– Wszyscy się zmieniamy.
– Nie wszyscy musimy to lubić.
– Mnie się to nie podoba, ale jakoś sobie radzę – odparł O’Donnell.
Reacher skinął głową.
– Świetnie ci idzie, Dave. Mówię serio. Martwię się o siebie. Kiedy patrzę na ciebie, Neagley i Karlę, czuję się jak nieudacznik.
– Naprawdę?
– Tylko spójrz na mnie.
– Jedyną rzeczą, którą mamy w odróżnieniu od ciebie, są walizki.
– A co ja mam w odróżnieniu od was?
O’Donnell nie odpowiedział. Na skrzyżowaniu z Vine skręcili na północ. Był środek popołudnia w drugim co do wielkości mieście Ameryki, gdy ujrzeli dwóch facetów z pistoletami wyskakujących z jadącego samochodu.