172991.fb2
Nie połapali się. Nie wykorzystali okazji. Zamiast tego O’Donnell podniósł głowę i stopy, przesuwając się kilkanaście centymetrów bliżej Reachera, a Dixon wykonała obrót w przeciwną stronę, robiąc mu trochę miejsca. Reacher postawił nogę między nimi i walnął Parkera w brzuch lufą SIG-a. Ten stracił oddech, zgiął się wpół i wykonał instynktowny krok, stawiając stopę w miejscu, które stworzyli O’Donnell i Dixon. Reacher rzucił się za nim jak torreador. Kopnął go podeszwą w siedzenie i silnie pchnął, posyłając potykającego się na sztywnych nogach Parkera przez otwarte drzwi w noc. Zanim przebrzmiał jego krzyk chwycił Lamaisona lewą ręką za gardło, mierząc w pilota z SIG-a. Silnie uderzył glockiem w kark Lamaisona.
Później było już łatwiej.
Pilot zamarł w kokpicie. Bell wisiał w powietrzu. Słyszeli uderzenia śmigła. Maszyna wolno obracała się w miejscu. Drzwi były otwarte. Szerokie i zapraszające. Przytrzymywane przez strumień powietrza. Reacher zacisnął łokieć wokół karku Lamaisona, podciągając go w górę i napinając pasy na ramionach. Odłożył glocka na podłogę i wsunął dłoń do kieszeni, szukając kastetu O’Donnella. Chwycił go w palce jak narzędzie i spojrzał za siebie. Wyprostował ramię i przewrócił Dixon na brzuch, a następnie użył krawędzi kastetu do rozcięcia sznura krępującego jej nadgarstki. Napięła ramiona i włókna sizalu zaczęły wolno pękać jedne po drugich. Reacher słyszał wyraźnie każde pęknięcie przez twardy zgrzyt ceramicznego materiału i tępe harmoniczne odgłosy uderzeń. Czasami dwa równocześnie. Lamaison zaczął stawiać opór, więc Reacher napiął łokieć. Chociaż mógł w ten sposób poddusić Lamaisona, zmuszając go do uległości, musiał opuścić pistolet, zamiast mierzyć w głowę pilota. Ten nie miał zamiana skorzystać z okazji. Nawet nie zareagował. Siedział z rękami na sterach. Nie odrywał stóp od pedałów. Utrzymywał maszynę w mchu obrotowym.
Reacher w dalszym ciągu na ślepo piłował sznurki. Minuta. Dwie. Dixon pomszała ramionami, podsuwając kolejne nitki powrozu i sprawdzając postępy. Lamaison zaczął stawiać coraz silniejszy opór. Był dużym mężczyzną, silnym i dobrze zbudowanym. O grubym karku i szerokich ramionach. Na dodatek wystraszonym. Jednak Reacher był większy, silniejszy od niego i wściekły. Bardziej wściekły, niż Lamaison przerażony. Napiął ramię. Lamaison w dalszym ciągu się szamotał. Reacher przez chwilę zastanawiał się, czy go nie ogłuszyć. Chciał jednak, aby tamten pozostał przytomny, więc nadal mocował się z powrozem. Nagle sznur z sizalu pękł. Dixon uwolniła nadgarstki, odepchnęła się od podłogi i uklęknęła. Reacher podał jej kastet i swojego glocka, a następnie przełożył SIG-a z lewej ręki do prawej.
Od tej pory było już znacznie łatwiej.
Dixon zrobiła mądrą rzecz. Zignorowała kastet i jak syrena przysunęła się do Lamaisona, by po chwili wyciągnąć z jego kieszeni drugiego SIG-a i sprężynowiec O’Donnella. Dwie sekundy później uwolniła nogi, a po upływie pięciu kolejnych oswobodziła O’Donnella. Oboje byli związani przez wiele godzin i zesztywnieli. Ręce silnie im drżały. Pozostał jedynie pilot. O’Donnell chwycił go za kołnierz i przytknął lufę SIG-a do brody. Nie mógł chybić, choćby nie wiadomo jak drżały mu ręce. Pilot nie miał żadnych szans i najwyraźniej to pojął. Nie poruszył się. Reacher przytknął SIG-a do ucha Lamaisona i przechylił się w drugą stronę.
– Jaką mamy wysokość? – zapytał pilota. Ten przełknął ślinę i odpowiedział:
– Dziewięćset metrów.
– Wznieś się trochę – powiedział Reacher. – Na jakieś półtora kilometra.