173135.fb2 Faza Ataku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Faza Ataku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

17

Aspirant Patch Pacino otworzył dolny właz komory ewakuacyjnej, chcąc zsunąć się po drabince na środkowy poziom przedziału dziobowego. Podstawa drabinki była osadzona w niszy wąskiego korytarza, który prowadził do sterowni, po lewej jego stronie mieściła się kajuta kapitańska, po prawej kabina radiowa.

Kiedy otworzył klapę, do komory ewakuacyjnej wdarła się czarna chmura toksycznego gazu. Żar uderzył Pacina w twarz i oślepił go na moment. Oczy zaczęły mu gwałtownie łzawić i pożałował, że nie ma maski. Przyszło mu do głowy, że kiedy zużyje całe powietrze z butli akwalungu, będzie oddychać tą trucizną, ale postanowił o tym nie myśleć, bo wiedział, że w przeciwnym razie nie oprze się chęci ucieczki. Opuścił nogi do otworu włazu, zamierzając postawić bose stopy na szczeblu drabinki, ale nie mógł go jakoś znaleźć. Wdrapał się z powrotem do komory ewakuacyjnej, przetarł oczy i znalazł latarnię bojową – olbrzymią latarkę wielkości akumulatora samochodowego. Wyjął ją z uchwytu, znów opuścił nogi do włazu i poświecił w dół.

Przez mgłę czarnego dymu zobaczył, że drabinki nie ma, nie było zresztą w ogóle korytarza w dole, bo ściany zniknęły. Co gorsza, nie było również pokładu. Snop światła latarki sięgał aż do dolnego poziomu, gdzie niegdyś mieściła się torpedownia, ale teraz pozostało po niej tylko złomowisko oświetlone migotliwymi płomieniami pożaru. Do kadłuba wlewała się woda i jej poziom wyraźnie wzrastał, przez tę krótką chwilę, kiedy Pacino świecił w dół, podniósł się o około trzydzieści centymetrów. Jego stopy wisiały sześć metrów ponad jej powierzchnią i nie miał gdzie zejść. Gdyby zeskoczył na dół, połamałby sobie nogi o żelastwo wystające z wody. Kiedy patrzył na to, co pozostało z okrętu, przyszło mu do głowy, że wszyscy musieli zginąć. Nagle strzeliło mu mocno w uszach od wzrostu ciśnienia w pomieszczeniu. Okręt tonie, pomyślał, i wdzierająca się woda spręża powietrze uwięzione wewnątrz.

Potem pomyślał, że był durniem, wracając tutaj i że najlepiej zrobi, jeśli zamknie właz i wypłynie na zewnątrz. Nikt tutaj nie mógł przeżyć. Jeszcze zdąży się uratować. Zaczął unosić nogi z powrotem do komory ewakuacyjnej, gdy naraz usłyszał słaby dźwięk i zawahał się. Pierwsza eksplozja ogłuszyła go, ale częściowo już odzyskał słuch. Dźwięk był bez wątpienia kobiecym krzykiem. Pacino zamarł, nie bardzo wiedział, co robić. Gdyby zeskoczył na dół, nie zdołałby już wrócić do komory ewakuacyjnej. Przybierająca woda uniosłaby go wprawdzie do góry, ale do tego czasu okręt zapewne opadłby głębiej i może nie udałoby się już skorzystać z komory. W następnej chwili do jego świadomości dotarło jedno słowo – Carrie.

Nagle kadłubem wstrząsnęła eksplozja. Pacino uderzył całym ciałem w przeciwległą krawędź otworu włazu. Komora ewakuacyjna oddaliła się i powoli zaczęła niknąć w kłębach dymu. Pacinowi zaparło oddech z przerażenia, uświadomił sobie, że wstrząs strącił go do wnętrza okrętu. Spadał plecami w dół, otwarty właz komory ewakuacyjnej znikał wśród kolejnych kłębów dymu i pomarańczowych płomieni. Pacino zgubił regulator akwalungu i poczuł zapach toksycznego gazu. Serce waliło mu jak szalone ze strachu i bał się, że lada chwila dostanie ataku. Wpadł do zimnej wody i uderzył plecami o jakiś duży cylinder. Poczuł nagły ból, otworzył usta do krzyku, ale był już pod powierzchnią, płomienie i dym zniknęły, otoczyła go ciemność, tylko w górze jaśniała słaba poświata.

Wynurzył się i wziął głęboki oddech. Wykaszlał z płuc słonawą wodę i zwymiotował lunch, który zjadł przed włożeniem neoprenowego skafandra. Powietrze przypominało spaliny z rury wydechowej starego autobusu – było gorące, brudne i cuchnęło toksycznymi chemikaliami. Od samego zapachu mąciło się w głowie. Pacino miał pole widzenia zawężone do jednego punktu. Na tle przytłumionego huku ognia usłyszał własny kaszel i daleki krzyk, który przypomniał mu o komorze ewakuacyjnej i akwalungu. Resztką sił znalazł wąż regulatora, włożył aparat do ust i cztery razy odetchnął głęboko suchym powietrzem z butli.

Natychmiast rozjaśniło mu się w głowie na tyle, że dostrzegł w wodzie żółty kształt latarni bojowej, która spadła na dół razem z nim. Sięgnął po nią i poświecił dookoła. Z przerażenia oddychał cztery razy na sekundę. Woda opadła i odsłoniła większą część przedziału. Wcześniej sięgała do połowy wysokości pomieszczenia, ale teraz Pacino zobaczył krawędź zęzy. To niemożliwe, pomyślał i zdał sobie sprawę, że okręt jest pochylony stromo w dół i granica wody przesunęła się w kierunku dziobu. Jej powierzchnia tworzyła kąt trzydziestu stopni z pogiętymi płytami pokładu, które jeszcze trzymały się wręg w kilku miejscach. Przy tylnej przegrodzie pozostało kilkadziesiąt centymetrów środkowego poziomu i zwisały z niej platformy górnego pokładu, ale eksplozja w torpedowni zniszczyła większą część górnego poziomu i zgniotła grube, stalowe płyty jak metalową folię. Komorę ewakuacyjną przesłaniały płomienie i dym oraz przybierająca woda. Właz komory był usytuowany w środkowym punkcie przedziału dziobowego i gdyby znalazł się pod powierzchnią, woda podniosłaby się niebezpiecznie, a pochylenie kadłuba wzrosłoby katastrofalnie. Okręt zanurkowałby wkrótce pionowo w dół. Pacinowi znów strzeliło w uszach, tym razem mocniej.

Nagle kolejna eksplozja zakołysała kadłubem, ale ten wybuch nastąpił na rufie. Kąt pochylenia okrętu nieco zmalał, potem znów wzrósł. Pacino usłyszał krzyk mężczyzny. Nie mógł rozróżnić słów. Panika ustąpiła na tyle, że zdołał zadać sobie rzeczowe pytanie, co on teraz zrobi, do cholery? Trafionym torpedami okrętem wstrząsały eksplozje własnej broni. Pirania szła na dno i mogła być już zbyt głęboko, żeby udało się skorzystać z komory ewakuacyjnej. Pacino zdecydował, że mimo wszystko musi spróbować tam dotrzeć. Zaczął płynąć, ale w ciemności pełnej dymu zgubił kierunek. Pomyślał, że komora ewakuacyjna jest już zapewne trzy lub cztery metry pod wodą. Musi ją znaleźć, zanim okręt opadnie niżej.

Rozejrzał się bezradnie, wokoło otaczała go ciemna przestrzeń wstrząsu eksplozjami. Źle zrobił, że tu wrócił. To oczywiste. Szansa skorzystania z komory ewakuacyjnej przepadła, z okrętu pozostała tylko niecała połowa przedziału dziobowego. Znów strzeliło mu w uszach od wzrostu ciśnienia, w gęstym dymie ledwo widział. Ale w jego głowie odezwał się słaby głos rozsądku. Spróbował go posłuchać. Jeśli dopłynie do końca powierzchni wody, natrafi na boczną krzywiznę kadłuba lub na płaską przegrodę przedziału. Wybrał kierunek, popłynął i dotarł do wygiętej burty. Posuwał się wzdłuż niej, aż znalazł się w rogu przy przegrodzie, potem, trzymając się płaskiej powierzchni, minął poskręcane kawałki metalu szczątki urządzeń i natrafił na zamknięty właz do następnego przedziału.

Za przegrodą mieścił się jednak przedział operacji specjalnych, bezużyteczny dla niego, bo nie miał komory ewakuacyjnej. Ale był tam pojazd głębokiego zanurzenia. Pacino pomyślał, że mógłby wejść do DSV-a, zaryglować właz i odciąć się od wysokiego ciśnienia w głębi morza. To nie takie dobre rozwiązanie jak ewakuacja, ale można będzie przeżyć i spróbować zawiadomić kogoś na powierzchni. Woda podchodziła do włazu. Pacino musiał go otworzyć. Przyszło mu do głowy, że jeśli wewnątrz jest ciśnienie atmosferyczne, nastąpi to samo, co przy dekompresji kabiny samolotu, podmuch rzuci go przez otwór na przeciwległą przegrodę. Ale jeśli pomieszczenie zostanie zalane, nie będzie w ogóle w stanie otworzyć włazu. Pod ciężarem wody właz będzie ważył kilka ton. Musiał poszukać zaworu wyrównawczego i otworzyć go, lecz choć wiedział, że taki zawór jest, nie pamiętał na tyle miejsca, gdzie się znajdował, żeby znaleźć go w ciemnym, do połowy zatopionym, gęsto zadymionym i wstrząsanym wybuchami pomieszczeniu. Stanął na małej półce, która pozostała z pokładu, i trzymając w jednej ręce latarnię bojową, drugą ręką zaczął macać przegrodę w okolicy włazu. Wreszcie wyczuł charakterystyczny kształt dźwigni zaworu bezpieczeństwa i już miał ją obrócić, gdy usłyszał za sobą dwa krzyki, męski i kobiecy.

Obejrzał się i zobaczył na powierzchni czarnej wody cztery głowy. Rozpoznał Catardiego, Schultz i Alamedę. Czwarta głowa była odwrócona tyłem do niego. Cała trójka miała czarne twarze, zapewne ubrudzone sadzą z pożarów i eksplozji. W chwili gdy torpeda uderzyła w Piranię, czekali widocznie przy komorze ewakuacyjnej, aż Pacino bezpiecznie opuści okręt, a bosman Keating powróci z meldunkiem o transferze. Wybuch torpedy i eksplozje głowic w torpedowni odrzuciły ich w kierunku rufy. Pozostali członkowie załogi znajdujący się w sterowni z pewnością zginęli, gdyż byli dokładnie nad torpedownią. Pacino obrócił dźwignię zaworu bezpieczeństwa i z przegrody dobiegł syk. Okazało się, że w przedziale operacji specjalnych jednak nie ma zwiększonego ciśnienia. Był to, jak dotąd, jedyny dobry znak.

Czekając, aż ciśnienie się wyrówna, Pacino przyciągnął ciała znajdujące się w wodzie do półki pokładu. Zaczął od Catardiego. Kapitan był nieprzytomny. Druga była Schultz. Komandor porucznik miała otwarte, ale szkliste oczy, Pacino próbował sprawdzić, czy Schultz oddycha, ale wciąż osłabiony słuch nie pozwolił mu nąto. Do następnego ciała musiał podpłynąć. Okazało się, że to Wes Crossfield. Kiedy Pacino pociągnął go w stronę włazu, nawigator wydał mu się o wiele za lekki. On także miał otwarte oczy, ale pozostawały nieruchome. Pacino sięgnął w dół do wody i wzdrygnął się, gdy odkrył, że ciało Crossfielda kończy się na ostatnich żebrach; zostało rozerwane na pół. Porzucił zwłoki i podpłynął do Carrie Alamedy. Była przytomna i patrzyła na niego ze zgrozą. Kiedy wyciągnął ku niej ręce, wrzasnęła przeraźliwie. Spróbował ponownie, zaczęła z nim walczyć. Zanurkował, chwycił ją pod wodą za pas i poholował do włazu. Krzyczała i kopała go, trafiła go w krocze, ale mimo bólu płynął dalej. Przy włazie Alameda złapała się Catardiego i wepchnęła mu głowę pod wodę. Pacino wyciągnął kapitana z powrotem, przeklinając obłęd wokół siebie. Alameda znalazła na przegrodzie jakiś uchwyt i uczepiła się go kurczowo, wciąż patrzyła na Pacina jak na ducha.

Okręt pochylił się jeszcze bardziej i Pacino uznał, że nie może dłużej zwlekać. Musiał otworzyć właz i przetransportować troje duszących się rannych do pojazdu głębinowego. Nie mógł czekać na całkowite wyrównanie się ciśnienia w obu przedziałach, gdyż przy pochyleniu okrętu półtonowy właz byłby za ciężki, żeby go podnieść. Należało wykorzystać różnicę ciśnień do jego otwarcia. Zawór bezpieczeństwa wciąż gwizdał, a manometr był roztrzaskany. Pacino uznał, że lepiej zaryzykować katapultowanie do tunelu przedziału operacji specjalnych, niż dopuścić do sytuacji, w której właz nie da się otworzyć.

Sięgnął do klamki włazu, wciąż słysząc gwizd zaworu bezpieczeństwa. Właz nie był zaryglowany, zgodnie z regulaminem zanurzenia, w pozycji zamknięcia trzymała go tylko klamka. Pacino mocno nacisnął dźwignię w dół i właz eksplodował do środka. Pacino został wessany przez otwór do wewnątrz i wrzucony do wąskiego korytarza. Odbił się od przegród kilkanaście razy, co spowolniło jego ruch, ale był cały posiniaczony i poraniony. Uderzył we właz do tunelu przedziału reaktorowego, daleko w górze nad włazem przedziału dziobowego, potem stoczył się w dół trzydzieści metrów do miejsca, w którym tunel się zaczynał, klnąc nieprzerwanie z bólu.

Ciśnienie w przedziale dziobowym wepchnęło właz do tunelu przedziału operacji specjalnych, ale mechanizm utrzymywania go w pozycji otwartej zawiódł, gdy właz weń uderzył. Sprężyny zawiasów pękły i górny zawias urwał się. Pozostałe trzy osoby znajdujące się przy otworze zostały wdmuchnięte do środka wraz z tysiącami litrów wody morskiej. Siła rozpędu półtonowego włazu wyrwała dolny zawias i ciężka, stalowa płyta grubości prawie ośmiu centymetrów poszybowała w górę tunelu. Wylądowała mniej więcej w połowie odległości między włazem do DSV-a a otworem wejściowym do tunelu przedziału dziobowego, na lewej nodze Carolyn Alamedy. Carrie uderzyła głową o stalową płytę pokładu i na szczęście straciła przytomność. Kapitan Catardi wpadł na Pacina, potem zsunął się obok Alamedy pochyłym tunelem z powrotem w kierunku otworu po włazie. Schultz zderzyła się z przegrodą i upadła na właz na nodze Alamedy. Miała głęboko rozcięte czoło i krwawiła. Powietrze w tunelu przedziału operacji specjalnych było dotychczas świeże, ale natychmiast skaziło je sprężone powietrze z przedziału dziobowego.

Pacino rozmasował bolącą głowę. Bolał go też łokieć, ale neoprenowy skafander uchronił jego ciało przed pokaleczeniem. Znów zgubił regulator akwalungu. Odnalazł go w przyćmionym świetle latarni bojowych umocowanych do przegród tunelu. Miał nadzieję, że jeszcze działa, wykonał wdech, ale zauważył, że powietrze napływa z trudem. W panice zużył prawie cały zapas dwóch butli, choć wysokie ciśnienie w tonącym okręcie też miało na to wpływ, gdyż do napełniania płuc w takim otoczeniu potrzeba było więcej powietrza. Nie zostało mu dużo czasu. Przedostał się do włazu ładowni pojazdu głębinowego i obrócił koło w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. Na szczęście działało. Otworzył zawór bezpieczeństwa, żeby wyrównać ciśnienie po drugiej stronie, potem pchnął właz, który opadł pod kątem nurkowania. Przynajmniej ktoś to dobrze zaplanował, umieszczając zawias na przedniej krawędzi otworu. Właz zablokował się w pozycji otwarcia. Pacino sięgnął do wnętrza ładowni, włączył latarnię bojową i wrócił do tunelu. Woda w korytarzu przybierała. Przedział dziobowy był już całkowicie zalany i powietrze pozostało jeszcze tylko w wąskim tunelu. Pacino wyrównał ciśnienie w komorze powietrznej DSV-a, otworzył właz i zablokował. Wiedział, że niedługo będzie miał problem, jak go zamknąć przy takim pochyleniu okrętu. Postanowił pomyśleć o tym później.

Wmanewrował do komory powietrznej kapitana Catardiego, potem Schultz i odwrócił się w stronę Alamedy. Leżała z ciężkim włazem na lewym kolanie. Płyta przykrywała jej łydkę. Pacino naparł na właz, licząc na to, że pochylenie okrętu pozwoli mu go przesunąć, ale stalowa płyta ani drgnęła. Alameda zamrugała. Pacino sądził, że znów spróbuje go uderzyć, ale otworzyła szeroko oczy i spojrzała na niego błagalnie.

– Zostaw mnie tu – wychrypiała. – Wchodź do DSV-a. Ten właz waży dwieście pięćdziesiąt kilogramów, Patch. Nie przesuniesz go. Idź już.

Pacino, nie zwracając uwagi na jej słowa, znów zaczął pchać właz, ale bez skutku. Ubywało powietrza, woda zbliżała się do nich. Parł na właz, ale nie mógł go ruszyć. Przekonywał siebie samego, że jest dużo silniejszy niż ktokolwiek inny na pokładzie, oddycha świeżym powietrzem i na pewno mu się uda, jeśli się skoncentruje.

– Anthony Michaelu – usłyszał głos Alamedy. Nie był to głos komandora porucznika, lecz kobiety, którą poznał w pojeździe głębokiego zanurzenia. – Zostaw mnie tu. Wejdź do DSV-a, proszę cię. Zrób to, jeśli nie dla siebie, to dla mnie. Nie możesz tu umrzeć. Nie pozwalam ci. To rozkaz.

Woda podeszła jej do brody. Jeszcze przed chwilą, gdy wyciągała szyję, pozwalało jej to utrzymywać usta i nos nad powierzchnią. Teraz ten sposób już nie pomagał.

– Idź – wykrztusiła wraz z ostatnim oddechem. Woda sięgnęła jej do oczu wytrzeszczonych z przerażenia oczu, w końcu je zalała i na powierzchni pozostały tylko włosy.

Na widok jej znikającej twarzy coś wewnątrz Pacina pękło i znów stracił swoje świadome ja. Patrzył jakby z dystansu, jak nurkuje pod wodę, zaciska ręce na włazie, zapiera się nogami o przechyloną przegrodę i zaczyna ciągnąć do góry. Bez skutku. Porażka doprowadziła go do furii. Są tak blisko DSV-a i ocalenia, a ten cholerny właz zabije ją. Pacina nagle przestał obchodzić własny los. Niech tamci zamkną się w batyskafie bez niego. Zostanie z Alameda i umrze z nią. Kiedy napinał mięśnie, żeby ruszyć właz, skończyło mu się powietrze w butlach. Wypluł regulator i zacisnął wargi.

Ciągnął właz do góry, dopóki nie musiał zrobić wdechu. Choć starał się powstrzymywać od oddychania, do nosa dostała mu się woda i spłynęła do gardła. Wykaszlał ją razem z resztką powietrza, wchłonął następną porcję i nagle ogarnęło go przerażenie, czas płynął teraz o wiele wolniej niż normalnie, każda sekunda wydawała się trwać minutę. Tracąc świadomość, zdawał sobie jeszcze niewyraźnie sprawę z tego, że właz się przesunął, a on trzyma bezwładne ciało Alamedy w ramionach, a potem kaszle i wymiotuje na powierzchnię wody, brnie do włazu batyskafu i sprawdza po drodze, czy Alameda oddycha. Z jej ust i nosa wypłynęła woda morska i śluz, ale zakaszlała dwa razy. Żyła, lecz była nieprzytomna. Pacino zaczerpnął powietrza. Wciągnął do płuc cuchnący dym, niewiele lepszy od wody, której przed chwilą się opił.

Wciągnął nieprzytomną Alamedę do komory powietrznej DSV-a. Miał nadzieję, że ten właz będzie lżejszy i łatwiejszy do zamknięcia. Uniósł dźwignię klamki i spróbował pchnąć płytę, ale przesunęła się zaledwie o milimetry. Miała o połowę mniejszą powierzchnię niż tamta, która przygniotła Alamedę, ale była grubsza, bo musiała wytrzymywać znacznie wyższe ciśnienie. Pacino osunął się pod ścianę komory powietrznej DSV-a. Był bezradny. Spojrzał na inne włazy wewnątrz. Może udałoby się umieścić uratowanych w module dowodzenia i tam się zaryglować? Ale napotkałby ten sam problem – właz otwierał się do wewnątrz pochylonego modułu dowodzenia i nie dałby się zamknąć. Mimo to Pacino postanowił przetransportować tam troje oficerów. Otworzył właz modułu i ciężka płyta uderzyła w blokadę. Przepchnął Catardiego, Schultz i Alamedę przez otwór i oparł ich o niemal poziomą przegrodę między panelami. Tylko tyle mógł w tej chwili zrobić.

Schylił głowę i zajrzał do komory powietrznej. Woda w tunelu podnosiła się, okręt pochylał się jeszcze bardziej stromo. Wkrótce uderzymy w dno, pomyślał Pacino. Jeśli stanie się to niedługo, zanim w okręcie przybędzie wody, a kadłub pozostanie nietknięty i wypoziomuje się, będzie można zamknąć włazy.

Zdjął butle akwalungu i kamizelkę ratunkową i wrzucił do tunelu. Przypomniał sobie, że przy uprzęży są boje alarmowe, służące do wezwania pomocy, teraz bezużyteczne. Mógł wcześniej zrobić dla Piranii jedno – wezwać pomoc, ale zawiódł. Klapnął pod przegrodą komory powietrznej pojazdu głębokiego zanurzenia. Zimna stal mroziła mu plecy. Powietrze było skażone, bolała go głowa. Naszła go dziwna myśl, że gdyby chciał, mógłby się teraz po prostu poddać. Straciłby przytomność, a potem umarł. Uduszenie, hipotermia i utonięcie we śnie. Bezbolesna śmierć. To prawda, że do tej pory wytrwał. Pokonał strach i wrócił do tonącego okrętu. Opuścił komorę ewakuacyjną i znalazł tych, którzy przeżyli. Umieścił ich w pojeździe głębinowym. Zrobił dużo więcej, niż się spodziewał. Ale na tym koniec. Włazy ważą tony, w powietrzu jest więcej dymu niż tlenu, woda jest lodowata, podchodzi do krawędzi włazu i niedługo zaleje DSV-a. Pacino zastanawiał się przez chwilę, czy nie spróbować przenieść się dalej w kierunku rufy. Może przedział reaktorowy nie jest zatopiony. Może nawet udałoby się dotrzeć do rufowej komory ewakuacyjnej. Ale przypomniał sobie eksplozję pierwszej torpedy. Po takim wybuchu nic nie mogło ocaleć. Przedział rufowy na pewno został zalany natychmiast po trafieniu torpedą.

Pacino doszedł do wniosku, że jest idiotą. Wszystko, co zrobił od chwili pierwszej eksplozji, było głupie. Nie miał prawa tak się narażać. Ojciec i matka będą cierpieli do końca życia, kiedy się dowiedzą, że tu zginął. Po otwarciu dolnego włazu komory ewakuacyjnej powinien był zawrócić. Przynajmniej udowodniłby, że nie zostawił przyjaciół i uratowałby się. Ale nie – on musiał wleźć do tego cholernego kadłuba i dać nadzieję umierającym. Popełnił błąd, za który zapłaci życiem. Lepiej zamknąć oczy i stracić przytomność, zanim woda sięgnie mu do ust.

To była jego ostatnia myśl, zanim Pirania uderzyła w skaliste dno i jej kadłub się rozpadł.

Komandor Rob Catardi opierał się w pozycji półleżącej o przegrodę modułu dowodzenia w części dziobowej pojazdu głębinowego Mark XVII, gdy nagle przegroda wygięła się z hukiem i rzuciła go na przeciwległą burtę DSV-a. Przegroda po stronie włazu miała miękkie obicie zasłaniające grubą warstwę izolacyjną kadłuba. Bez izolacji pianowej niska temperatura na dużych głębokościach powodowałaby skraplanie się oddechów załogi i oblodzenie kadłuba.

To uderzenie, które mogło być fatalne w skutkach, gdyby Catardi natrafił na szafkę lub nagą stal, przywróciło mu przytomność. Pamiętał, że stał pod włazem komory ewakuacyjnej razem z Schultz, Alameda i Crossfieldem, to, co działo się potem, pozostało poza jego świadomością. Kiedy otworzył oczy w pojeździe głębinowym, zamrugał z niedowierzaniem. Znajdował się wewnątrz DSV-a, miał zakrwawioną twarz i ręce, w przedziale nie było światła ani zasilania, za to pełno było dymu. Co się stało, do cholery?

Przykucnął przy przegrodzie. Z otworu włazu przenikało do komory powietrznej przyćmione światło. Schylił się, przedostał tam i znalazł latarnię bojową. Leżała na ciele aspiranta Patcha Pacina, który osunął się pod przegrodę, z szyi sączyła mu się krew. Catardi spojrzał na prawą ścianę komory powietrznej. Zobaczył, że właz do łącznika przejściowego jest zamknięty na klamkę. Pokład był w położeniu w poziomym, lekko tylko przechylał się w lewo. Catardi, wciąż jeszcze nie całkiem dowierzając swoim zmysłom, sięgnął do włazu, obrócił w prawo koło ryglujące i odizolował pojazd głębinowy od łącznika przejściowego. Poświecił latarnią bojową w iluminator włazu, ale nie mógł niczego zobaczyć, panowała tam zupełna ciemność. Albo łącznik całkowicie zalała woda, pomyślał, albo dym jest zbyt gęsty.

Ujął krwawiącego aspiranta pod pachy i wciągnął go do modułu dowodzenia, potem wrócił po latarnię bojową. Z trudem oddychał zadymionym powietrzem. Gdyby akumulatory lub ogniwa paliwowe nadal działały, mógłby włączyć system oczyszczania powietrza w pojeździe głębinowym i usunąć dym, może nawet ogrzałby wnętrze do normalnej temperatury i utrzymał ją, dopóki miałby zasilanie. Normalnie zapas energii wystarczał na siedem dni dla dziesięcioosobowej załogi DSV-a. Przy dużo mniejszej liczbie osób akumulatory i ogniwa paliwowe powinny się wyczerpać dopiero po kilku tygodniach. Kiedy Pacino był już bezpieczny w module dowodzenia, Catardi zamknął i zaryglował właz. Wyjął ze schowka awaryjną maskę tlenową, włożył ją i odetchnął ostrożnie. Świeże powietrze przywróciło mu jasność umysłu. Kaszlał przez dziesięć sekund, potem wyjął jeszcze kilka masek i przypiął jedną Pacinowi. Zauważył dwie następne osoby, jedyne kobiety na okręcie, Alamedę i Schultz. Włożył im maski i zaczął szukać innych członków załogi, ale nie znalazł nikogo więcej. Potem spoliczkował Pacina przez maskę, chcąc mu przywrócić przytomność, ale bez skutku.

Catardi wgramolił się na niemal poziomy fotel dowódcy DSV-a i zaczął kolejno zamykać przerywacze obwodów. Czwarty i siódmy przerywacz odskoczyły z powrotem do pozycji otwarcia, najwyraźniej nastąpiła usterka, ale wszystkie pozostałe obwody się włączyły. Catardi zapalił światło w module dowodzenia, potem uruchomił konsolę regulacji składu powietrza. Ostatni przerywacz zamykał obwód ogrzewania elektrycznego, grzejniki zużywały dużo prądu, ale bez nich wkrótce by zamarzli. Catardi podniósł się z fotela, dotarł do konsoli regulacji składu powietrza w tyle pomieszczenia i włączył spalacze CO, cienkie druty, które rozgrzewały się do wysokiej temperatury, spalały tlenek węgla i zamieniały go w dwutlenek, „eliminowały” również wodór wydostający się z nieszczelnych ogniw paliwowych i zamieniały go w nieszkodliwą parę wodną. Następnie uruchomił oczyszczanie powietrza z dwutlenku węgla. Ożyła pompa roztworu aminowego, w grobowej ciszy zaszumiał wentylator. Rozwtór pochłaniał dwutlenek węgla.

Zbiorniki tlenu były pełne i jeśli pozostały szczelne, zapas powinien wystarczyć na dłużej niż akumulatory i ogniwa paliwowe. DSV był dużo „twardszy” niż okręt podwodny, bo musiał wytrzymać niemal dwudziestokrotnie głębsze zanurzenie niż Pirania – używano go do operacji w pobliżu dna morskiego. Ostatni problem stanowiło ciśnienie w pomieszczeniu. Pojazd głębinowy zaprojektowano w ten sposób, że można było podwyższać i obniżać ciśnienie wewnątrz. Przy tak wysokim ciśnieniu jak teraz tlen mógł się stać toksyczny, ale zbyt szybka dekompresja groziła skurczami. Najpilniejsze działania zakończone, pomyślał Catardi, o reszcie niech zdecyduje komputer. Kiedy dym zniknie, będzie można włączyć komputery główny i pomocniczy, żeby obliczyły cykl dekompresji.

– Panie kapitanie – wychrypiał nagle Pacino.

Catardi rzucił się ku niemu i pomógł mu usiąść.

– Co się stało, do cholery? – zapytał.

– Trafiły w nas dwie torpedy – odpowiedział Pacino. – Wnętrze okrętu to złomowisko. Nie ocalał żaden pokład, została tylko rozdarta stal i płonące paliwo rakietowe. Wszędzie pełno dymu i wody. Wy troje jesteście jedynymi żywymi, jakich znalazłem. Wciągnąłem was do DSV-a, ale właz nie chciał się zamknąć, bo pochylenie okrętu było za duże. Jakim cudem się zamknął?

– Musieliśmy uderzyć w dno i zatrzasnął się – odparł Catardi. – Pieprzony Snarc – wymamrotał pod nosem. Znalazł w schowku koce, przykrył kilkoma Alamedę, potem dwoma Schultz. Obie kobiety oddychały, ale jeszcze nie odzyskały przytomności.

– Krwawisz – powiedział Catardi. – Tutaj. – Przód neoprenowego skafandra Pacina był mokry od krwi, która spływała z głębokiej rany na szyi. – Mogłeś od tego zginąć, Patch. – Kapitan założył mu opatrunek żelowy i zerknął na niego. – A przy okazji, dzięki za uratowanie nas.

– To nic nie da, panie kapitanie. Nie wypuściłem boi alarmowej.

– Jak mogłeś to zrobić? Przecież nie zdążyłeś wydostać się z okrętu.

Pacino bez słowa popatrzył na Catardiego, ale nic nie powiedział.

Odkąd kapitan włączył grzejniki, w pomieszczeniu robiło się coraz cieplej. Wyglądało na to, że w powietrzu jest dużo mniej dymu. Pacino spojrzał na wyświetlacz kontroli atmosfery. Wszystko oprócz ciśnienia było w normie. Catardi zdjął maskę i wciągnął powietrze. Wydawało się lepsze niż te z maski, miało normalną wilgotność. Zdjął maski kobietom.

– Zdejmij maskę – powiedział do Pacina. – Rezerwowe powietrze przyda się nam, kiedy siądzie zasilanie. Pomóż mi włączyć komputery.

Przykucnął przy konsoli sztucznej inteligencji. Uruchomienie obu komputerów trwało kilka minut.

– Na jakiej głębokości jesteśmy? – zapytał.

Pacino podszedł do konsoli i sprawdził odczyt.

– Trzy tysiące czterysta czterdzieści osiem metrów! – zawołał.

Głębokość krytyczna dla Piranii wynosiła pięćset osiemdziesiąt metrów. Gdyby nie woda wewnątrz okrętu kadłub by implodował. Ciśnienie zgniotłoby pusty przedział wokół DSV-a i uszkodziło pojazd głębinowy. Szansa na przeżycie przepadłaby.

– Co pan robi, sir?

– Komputerową analizę tlenu, azotu i ciśnienia. Woda zalewająca przedział dziobowy spręża powietrze w tym pomieszczeniu. Będziemy musieli zrobić dekompresję. Ale wtedy ubędzie tlenu i nie pociągniemy długo.

– Nie możemy zostawić takiego ciśnienia, jakie jest?

– Nie. Tlen już jest toksyczny. A nie możemy wpuścić do tego pomieszczenia azotu. Nie jest do tego przystosowane. Kiedy wybiorę automatykę, komputer uruchomi dwułopatkowy wirnik dmuchawy wysokociśnieniowej, która odpręży wnętrze kadłuba, oczywiście powoli, żebyśmy nie umarli na skutek skurczów. Przy zbyt szybkiej dekompresji azot w krwiobiegu zabiłby nas. Potem otworzę dopływ tlenu.

Po godzinie Catardi nie miał już nic więcej do roboty. Ostatnim punktem na jego liście było wezwanie pomocy. Wyrzutnik sygnałowy działał niestety tylko wtedy, gdy pojazd głębinowy znajdował się poza Piranią; teraz, kiedy DSV tkwił w ładowni przedziału operacji specjalnych, wystrzelony sygnalizator dotarłby jedynie do szczytu kadłuba okrętu. Ale warto było spróbować, bo kadłub mógł być rozerwany i wówczas boja alarmowa wypłynęłaby na powierzchnię morza. Catardi wystrzelił dwie, ale miał małą nadzieję na sukces.

Wdrapał się na fotel dowódcy i spróbował włączyć reflektory zewnętrzne, lecz nie działały. Ostatnią deską ratunku było prymitywne urządzenie, które waliło młotkiem w kadłub. Problem polegał na tym, że wyczerpywało akumulatory jak wszystkie urządzenia na pokładzie, co gorsza, od tego hałasu można było oszaleć. Catardi postanowił uruchamiać ów mechanizm co godzinę na pięć minut. Włożył na miejsce bezpieczniki, gdyż na morzu urządzenie wyłączono, żeby przypadkowe użycie nie zdradziło pozycji okrętu. Zamknął przerywacz, mając nadzieję, że mechanizm zadziała. Młotek wysłał w morze metaliczny dźwięk, potem następne. Hałas irytował, ale mógł sprowadzić pomoc.

– Jeden. Jeden? Jeden Zero Siedem? Słyszysz mnie?

Ta… jednostka… słyszy… cię… Krivak.

Formułowanie poszczególnych słów zajmowało procesorowi węglowemu dłuższą chwilę, jakby mówił z głębokiej, ciemnej jaskini, w której umierał.

– Porozmawiaj ze mną, Jeden. Powiedz mi, co się z tobą dzieje.

Ta jednostka zabiła. Zabiła swoich.

– To nieporozumienie, Jeden. Na tamtym okręcie działy się złe rzeczy. Z góry przyszły rozkazy, żeby…

Nie. Rozkazy przyszły od ciebie. Skąd ty się wziąłeś? Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? A jeśli to była pomyłka?

Rozmowa z chorym umysłowo, pomyślał Krivak.

– Jeden, musisz dla mnie coś zrobić. Wiem, że jesteś… – Krivak szukał odpowiedniego słowa – zdenerwowana. Ale muszę podejść na głębokość peryskopową.

Krivak, ta jednostka nie może być z tobą dłużej sprzężona.

– Co ty mówisz, Jeden? – Krivak wpadł w panikę. Jeden Zero Siedem zamierzała się z nim rozłączyć.

Ta jednostka wie, że trzeba zrobić pewne rzeczy dla bezpieczeństwa okrętu. Ta jednostka wie, że musimy wrócić do Groton, żeby wyjęto tę jednostkę. Ty ocenisz, co trzeba będzie zrobić. Ta jednostka zrobi to dla ciebie. Ale ta jednostka nie będzie już z tobą sprzężona. Ta jednostka będzie tylko wykonywała twoje instrukcje. Żegnaj, Krivak.

– Jeden? Jeden? Słyszysz mnie?

Nie było odpowiedzi. Jednostka wyłączyła się, zapowiedziawszy, że zrobi, co jej się każe. Krivak postanowił wydać jej jakiś rozkaz, żeby sprawdzić, co się stanie.

– Jeden, wsuń z powrotem lewą i prawą torpedę. Zamknij wrota w przegrodzie i wyłącz zasilanie broni.

Krivak nie umiałby powiedzieć, jak się dowiedział, że procesor węglowy wykonał jego polecenie. Nie poczuł tego, nie usłyszał ani nie zobaczył. Po prostu wiedział. Misja stawała się bardzo dziwna i chciał, żeby już się skończyła. Zastanawiał się, co powinien zrobić, jeśli Jeden Zero Siedem nadal będzie go słuchała. Wypróbował następny rozkaz.

– Jeden, skręć na południowy zachód i zwiększ prędkość do maksymalnej.

Krivak musiał przynajmniej wyprowadzić Snarca z tego rejonu, bo gdyby ktoś się zorientował, że Pirania poszła na dno, zawiadomiłby Amerykanów, którzy rozpoczęliby poszukiwania swojego okrętu. Snarc nie był tu bezpieczny.

W ten sam dziwny sposób, co przedtem, Krivak wiedział, że okręt przyspiesza, skręca i bierze kurs na południowy zachód.

– Wyświetl mapę wód wokół Afryki i pokaż naszą pozycję.

Krivak zobaczył w swoim umyśle mapę morską.

– Jeden, wykreśl najdogodniejszy dla nas kurs na Ocean Indyjski.

Na mapie pojawiła się linia biegnąca od ich pozycji wokół Przylądka Dobrej Nadziei, wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki Południowej i do Oceanu Indyjskiego.

– Jeden, płyń kursem południowym, który właśnie wskazałaś.

Okręt lekko zmienił kurs.

– Jeden, podnieś moc reaktora do stu dwudziestu procent.

Krivak znów w dziwny sposób wiedział, że rozkaz został wykonany. Snarc płynął według jego instrukcji. Mimo dziwnego połączenia z okrętem znów czuł się niemal jak kapitan. Wolałby stać na pokładzie i wydawać rozkazy ludzkiej załodze, ale to przynajmniej szło szybciej.

Pozostało tylko czekać, aż znajdą się poza zasięgiem detekcji każdego, kto mógł słyszeć atak Snarca na Piranię, a potem podejść na głębokość peryskopową i nawiązać kontakt radiowy z admirałem Czu. Mieliśmy szczęście, że zatopiliśmy Piranię, pomyślał Krivak. Jak dobrze pójdzie, następne spotkanie z kimkolwiek nastąpi dopiero na Oceanie Indyjskim.