173151.fb2
Adiutant, z którego butnej twarzy mógłby brać przykład strażnik na dole, obejrzał dokładnie przepustkę Mocka i pokazał mu bez słowa otwarte drzwi z napisem „Rassen – und Siedlungshauptamt der SS Abteilung in Breslau”.
Mock, nie zwracając najmniejszej uwagi na impertynencję adiutanta, stanął w drzwiach i patrzył z pokorą oraz wdzięcznością na niewysoką postać w czarnym mundurze SS, siedzącą za ogromnym, lśniącym biurkiem z wielką bakelitową popielnicą.
Kraus pomarszczył się i skurczył wraz z upływem lat jak stare jabłko.
– Heil Hitler! – wrzasnął Mock i wystrzelił ramię do góry, trzaskając obcasami.
– Heil Hitler! – odwrzasnął Kraus, podskakując za biurkiem w hitlerowskim pozdrowieniu.
– Proszę siadać, panie kapitanie.
– Dziękuję. – Mock usadowił się na twardym stoiku naprzeciw biurka.
Kraus patrzył uważnie na poparzoną twarz Mocka, na jego skórzany płaszcz pokryty tłustą sadzą. Zmrużył oczy w jakiejś namiastce uśmiechu. Ale usta ani drgnęły, nawet wtedy, gdy budynek zatrząsł się od wybuchu. Zajęczała szyba, która wypadła na bruk wewnętrznego dziedzińca. Potem zaległa cisza przerywana szmerem sypiącego się tynku. Kraus najwyraźniej nie miał zamiaru przerywać milczenia.
– Dziękuję, panie, SS – Sturmbahnführer, za ocalenie mojego brata – powiedział Mock, patrząc nieśmiało na Krausa. – Rzeczywiście miał pan rację. Mój brat był pijany.
– Jest pan bohaterem, kapitanie – powiedział Kraus, bębniąc paznokciami po stole. – Jakże mógłbym oddać do eutanazji brata bohatera z Drezna?
– Tak. Już Eurypides wiedział, że wino sprowadza na człowieka szaleństwo. Trudno czasem odróżnić człowieka pijanego od szalonego.
– Wprost przeciwnie. – Kraus przestał bębnić. – Bardzo łatwo. Wystarczy powąchać. Ja powąchałem pańskiego brata. Śmierdział tylko swoim gównem. Nie alkoholem. Zatem był pijany czy szalony, co, kapitanie?
– Mój brat jest alkoholikiem w stanie abstynencji. – Mock był przygotowany na to pytanie.
– Wie pan, co wyrabiają alkoholicy, kiedy odstawią alkohol i nie zażywają żadnych leków?
– Nie wiem. – Głos Krausa stał się poirytowany. – Natomiast wiem, co uczyniłby każdy na moim miejscu, kiedy ujrzałby takiego obesrańca jak pański brat. Oddałby go do eutanazji, rozumie pan!
– Jestem bardzo zobowiązany, panie SS – Sturmbahnführer. – Mock był przygotowany na obelgi oraz na lekceważące pomijanie jego stopnia wojskowego.
– I chciałbym się teraz panu odwdzięczyć.
– Jak? – Kraus obcinał szczypczykami koniec cygara i udawał całkowitą obojętność.
– Zbrodnia zhańbienia rasy. – szepnął Mock i umilkł znacząco.
– No jest taka zbrodnia – mruknął Kraus, wypuszczając kłąb dymu. – Zechce pan dokończyć zdanie, czy będzie pan rozmawiał ze mną jak ostatnio pański brat?
– Wysoki oficer gestapo – Mock w jednej chwili odgadł po zwrocie „zechce pan”, że Kraus na chwilę zrezygnował z dalszego upokarzania rozmówcy – gwałci polskie robotnice z fabryki Famo. Wiem to z całą pewnością i mogę o wszystkim panu powiedzieć. Bardzo łatwo go pan znajdzie. Nie pamiętam dobrze jego nazwiska. – I nagle Mock doznał częściowego olśnienia.
– Brzmi ono podobnie jak nazwisko poety Heinego. Zatrzymanie go wydłużyłoby listę pańskich wielkich sukcesów jako szefa tego tak potrzebnego nam Niemcom wydziału. Dałoby nam wszystkim pewność, że nawet w trudnych dniach dekadenckie postawy są tępione z całą surowością.
Kraus wstał i okrążył dwukrotnie ciężkie biurko. Nagle zatrzymał się przed Mockiem. Śmiały się już nie tylko jego oczy, śmiały się również usta. Cała pomarszczona głowa kiwała się, rozjaśniona przyjacielskim uśmiechem.
– Dlaczego pan siedzi na tym twardym taborecie, kapitanie Mock? – powiedział, ukazując mocne, zdrowe zęby, między którymi tkwiły włókna jakiegoś mięsa. – Tutaj siedzą aresztanci i przesłuchiwani. Dlaczego nie usiądzie panna fotelu pod palmą? Dlaczego nie zapali pan cygara, kapitanie?