173151.fb2
Mock jechał korytarzami i tunelami podziemnego miasta, a jego myśli diametralnie się różniły od tych, które mu towarzyszyły w drodze na Bergstrasse. Ulice pod powierzchnią były rozrzucone chaotycznie, ich skrzyżowania – groźne i nieodwołalne, a ronda niczego nie regulowały i nie porządkowały – były jak wiatraki kręcące się beznadziejnie na swych osiach.
Myśli Mocka były mroczne jak korytarze, którymi się poruszał, które rozdzielały się i znikały w słabym blasku latarń oraz płomieni palników acetylenowych.
Miał dość chaosu. Postanowił wprowadzić porządek chociaż w swój wewnętrzny świat. Po pierwsze, mówił do siebie, muszę zidentyfikować wyrzuty sumienia, po drugie. Nie wiedział, czym jest to „drugie”.
Była to jakaś śliska, ciemna myśl, wymykająca się i logice, i intuicji.
Mock zatrzymał motor gdzieś pod fosą miejską, w zimnym i wilgotnym tunelu.
Zsiadł z pojazdu. Plecami oparł się o ścianę i zapalił papierosa, który zdecydowanie wzmocnił jego ból głowy. Zgasił papierosa, a niedopałek schował do złotej papierośnicy.
Najpierw wyrzuty sumienia, pomyślał. Zastosował dawną metodę. Zamknął oczy, przypominał sobie minione przeżycia i czekał, kiedy nastąpi ścisk przepony – niezawodna reakcja wewnętrznej rany. Ścisk nie nastąpił, kiedy ujrzał przerażone oczy Heidego przykutego do ramy okiennej, nie bolało również, kiedy z rąk wypadała mu przepocona czapka brata, nie czuł nic, kiedy widział pełne łez oczy Karen. Mięśnie przepony zwarły się dotkliwie, kiedy ujrzał siebie z gorącym kartoflem w przełyku, patrzącym na pchnięcie, jakie zadała hrabinie von Mogmitz strażniczka Hellner. Po zdobyciu tej cennej informacji od swojego eudajmona Mock zapalił niedopałek, ignorując ból głowy.
Papieros rozjaśniał mu umysł. Cząsteczki nikotyny przyśpieszały ruchy neuronów. Nagle uchwycił śliską myśl, która przedtem się wymykała kleszczom jego rozpoznania. Nie rozumiem, powiedział do siebie, dlaczego Gnerlich się przyznał i dlaczego dopiero teraz. Dlaczego zwlekał z tym do momentu, aż znajdę rzekomego mordercę – Heidego? Czyżby Gnerlich był wyrafinowanym sadystą, który dręczy ludzi wtedy, gdy im się zdaje, że skończyła się ich męka, kiedy zamknęli w swym życiu jakąś ważną kartę, kiedy byli o włos od jakiejś zmiany na lepsze?
Takie postępowanie esesmana nie byłoby niczym dziwnym, sam stosowałem tę metodę wobec przesłuchiwanych. Wypuszczałem podejrzanego z aresztu, śledziłem go i po kilku dniach wolności, kiedy podejrzany zakosztował już alkoholu, normalnego jadła i kobiecego ciała, spadałem na niego jak jastrząb i zamykałem w ciemnicy w towarzystwie robaków i pająków, przed którymi nie mógł się nawet bronić.
Mock przypomniał sobie nagle jednego z takich podejrzanych, który nie wytrzymał psychicznych tortur i umarł na zawał serca w tej ciemnicy. Zamknął oczy i znów ujrzał jego pokryte wszami ciało na klepisku, na którym skakały roje pcheł. Głowa rozbolała go tak mocno, że przycisnął dłonie do skroni i zastygł nieruchomo, kucając na dnie tunelu. Minęło kilka minut, zanim rozwiał się obraz trupa w ciemnicy, robactwa i pająków.
– Po co ty o tym myślisz? – zapytał sam siebie, a jego donośny głos odbijał się od ścian.
– Zabiłeś jednego skurwysyna, zabij drugiego, potem wróć do domu, zabierz Karen i opuść miasto, dopóki to możliwe! To wszystko! Nie jesteś pewien, czy Gnerlich zabił Bertę Flogner? No i co z tego? Zabij go!
Hrabina przestanie cierpieć, a ty wyjedziesz stąd w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku! Skończysz swoje cholerne, ostatnie w życiu śledztwo. A potem już tylko Kopenhaga, filharmonia, szron na drzewach i powrót do młodzieńczych fascynacji naukowych! Na twojej drodze stoi jedna kanalia, której zabicie jest przysługą wyświadczoną ludzkości. To tak jak zabicie zboczeńca Roberta. To wszystko – ryknął wściekły. – Rozumiesz, kurwa? To wszystko!
Wsiadł na motocykl, zapuścił silnik i ruszył gwałtownie, bryzgając mokrym szlamem spod kół.
Echo w tunelu powtarzało uparcie i krzepiąco: „To wszystko! „Ulice stały się proste i uporządkowane, a głowa przestała go boleć.