173151.fb2
Zastępca Oberbefehlshabera der SS und Polizei in Breslau, generał von Rodewald, siedział w swojej kwaterze, w bunkrze na czwartym poziomie pod ziemią na Wzgórzu Liebicha, i rozpamiętywał noc z panną Junggebauer. Rozsadzało go poczucie pewności siebie, syte przekonanie, że pieniądze wydane na prezenty i na korumpowanie ordynatora szpitala, by przeniósł śliczną siostrę na inne stanowisko, przyniosły słodki owoc spełnienia. Panna Junggebauer nie była łatwym łupem; dopiero po dłuższym czasie przełamała zawstydzenie i pozwoliła von Rodewaldowi na zdobywanie kolejnych bastionów swojego ciała. W końcu generał, poczynając sobie nader dzielnie, zdobył ostatnią twierdzę, prawdziwą Festung Breslau jej wstydu.
Kiedy rozpamiętywał swoje nocne wyczyny, przyszła mu do głowy zasłyszana gdzieś myśl o świetnym seksualnym dopasowaniu mężczyzny w średnim wieku i młodej kobiety. Różnica wieku w takim związku, myślał, skręcając papierosa, jest czymś wspaniałym. Mężczyzna taki jak ja, pięćdziesięcioparolatek, przekonywał sam siebie, nie jest już krótkodystansowcem i może dać młodej kobiecie wiele radości. Przy takiej na przykład nienasyconej trzydziestolatce dostałbym chyba zawału, a to przemiłe dziewczę Junggebauer szybko i grzecznie usnęło, umożliwiając wojownikowi zasłużony odpoczynek.
Von Rodewald przeciągnął się, aż trzasnęły stawy, i zagwizdał początek Lili Marlene. Ta melodia, śpiewana przez zdrajczynię Dietrich, niespecjalnie się spodobała SS – Sturmbahnführerowi Erichowi Krausowi, który siedział na fotelu pod palmą, palił papierosa w bursztynowej cygarniczce i przeglądał po raz setny raport o Mocku, sporządzony przez ludzi von Rodewalda.
Do pokoju wszedł adiutant generała, porucznik Heine Mürting, którego szara twarz i podkrążone oczy mogły wskazywać, że w nocy oddawał się podobnym rozrywkom jak jego szef.
Wyrzucił prawe ramię ku górze i zameldował, że oto punktualnie się stawił kapitan Eberhard Mock, przywieziony bezpiecznie, choć nie bez trudności, przez motocyklistę Jirgla.
– Prosić – mruknął von Rodewald jak stary kocur.
W pokoju zjawił się człowiek, o którego religijnej i biblijnej obsesji Kraus właśnie czytał.
Czysty i świeżo wyprasowany mundur Mocka okryty był skórzanym płaszczem, jego oczy – motocyklowymi goglami, a dłonie – nieco sfatygowanymi rękawiczkami.
W pokoju rozszedł się zapach wody kolońskiej „Royal” i woń przepalonego oddechu.
– Heil Hitler! – wrzasnął Mock i wyciągnął dłoń ku sufitowi, ponad którym nurkowały rosyjskie iły, zasypując dziś bombami kamienice przy Taschenstrasse. – Melduję się na rozkaz pana generała.
– Heil Hitler! – odpowiedzieli równocześnie Kraus i von Rodewald, ale dalsze słowa należały już do zastępcy namiestnika Himmlera w Breslau. – Proszę usiąść, kapitanie! Papierosa? Mam nile – zaproponował generał, nie zważając na kwaśną minę Krausa.
– Chętnie. – Mock zapalił i rozsiadł się w fotelu.
– Kapitanie – powiedział von Rodewald bez wstępów – czy ma pan mi coś do powiedzenia na temat swoich ostatnich poczynań?
– Nie mam nic do powiedzenia, panie generale – odparł Mock.
– Wciąż jestem zawieszony w obowiązkach i od dwóch miesięcy działam jako człowiek prywatny, nie jako oficer kripo.
– Ma pan na sobie mundur policyjny, kapitanie – warknął Kraus.
– Nie rozumiem, panie generale – powiedział dobitnie Mock do von Rodewalda – jaka jest rola pana SS – Sturmbahnführera Ericha Krausa w mojej sprawie. Proszę o pozwolenie nieuwzględniania pytań SS – Sturmbahnführera Krausa, który nie jest moim zwierzchnikiem i nie może mi wydawać żadnych poleceń.
– SS – Sturmbahnführer Kraus, jak pan wie – tym razem warczał von Rodewald – jest naczelnikiem wydziału RuSHAw Breslau. I do jego dyspozycji przekazuje się osoby chore psychicznie. A takie podejrzenie zachodzi w pana wypadku. Spotkaliśmy się tutaj z SS – Sturmbahnführerem Krausem, aby ocenić stan pańskiego zdrowia psychicznego.
– Z całym szacunkiem, panie generale – Mock zgasił papierosa – ale który z panów jest lekarzem psychiatrą?
– Ja mam tu raport, Mock – wycedził wolno Kraus – z którego wynika, że jest pan ogarnięty manią religijną, że nieustannie czytał pan w szpitalu Biblię, że pisał pan po łacinie jakiś traktat o cierpieniu. To wszystko są zachowania człowieka chorego psychicznie. Wystarczy jeden mój telefon, a wyląduje pan w zupełnie innym miejscu!
– Czy to prawda, panie generale? – zapytał Mock. – Czy SS – Sturmbahnführer Kraus ma taką możliwość? Czy najpierw pan musi wyrazić zgodę na odstawienie mnie do szpitala wariatów? Kto jest w końcu moim zwierzchnikiem?
– Tak, najpierw ja muszę wyrazić zgodę. – W głosie von Rodewald pojawił się ledwo tłumiony gniew. – I wyrażę, jeśli mi pan zaraz nie wytłumaczy swojego religijnego szału.
– Rozumiem. – Mock był rozluźniony i swobodny. – Już to czynię. Czy pana dziwi, generale, że w człowieku, który jest odsunięty od obowiązków służbowych, pojawia się uczucie depresji i zniechęcenia? A czy to z kolei nie może powodować naporu myśli ostatecznych? A co lepiej odpowiada na pytania eschatologiczne niż Biblia? Stąd moje zachowanie. Nie mam nic więcej do dodania.
– Wspaniale pan to wyjaśnił, Mock. – wysyczał Kraus.
– Kapitanie Mock – przerwał mu von Rodewald.
– Nie chcę upominać oficera SS równego mi stopniem, ale zawieszenie kapitana Mocka w obowiązkach służbowych nie unieważnia jego szarży.
– Tak. Kapitanie Mock – Kraus mówił z zaciśniętymi zębami. – Pytania eschatologiczne. Tak. Bardzo ładnie. – Nagle podskoczył w fotelu. – A jak pan wyjaśni swoje niedawne zachowanie wobec strażniczki obozu na Bergstrasse, sierżant Waltraut Hellner?
– Nie słyszałem o tym – powiedział zdumiony von Rodewald, zwracając się do Krausa. – To jakaś świeża sprawa, panie SS – Sturmbahnführer?
– Bardzo świeża. – Triumf rozjaśnił oblicze Krausa. – Pański kapitan Mock torturował tę strażniczkę.
– Czy to prawda, kapitanie? – zapytał von Rodewald.
– To nie były tortury, lecz zabawa seksualna, panie generale – odpowiedział Mock.
– I bardzo wątpię, aby ta strażniczka oficjalnie mnie oskarżyła o cokolwiek.
– Ach, zabawa seksualna – powtórzył von Rodewaldi w myślach ujrzał swoje własne ubiegłonocne zabawy z panną Junggebauer. – A dlaczego wątpi pan, kapitanie, aby ta strażniczka podtrzymała oskarżenie?
– Ponieważ wyszłyby wówczas na jaw okoliczności, w jakich się z nią zabawiałem – odparł Mock.
– No wie pan, kapitanie! – wykrzyknął Kraus. – Czy nie zdaje pan sobie sprawy z ohydy tych poczynań? W pańskim wieku, na pańskim stanowisku torturować kobietę! To wstrętne! To nie licuje z godnością niemieckiego oficera!
– To była zabawa, panie generale. – Mock zwracał się wyłącznie do von Rodewalda. – Poza tym ona nic nie powie. Wspominałem już o pewnych okolicznościach. Chcą panowie je poznać?
– Nie! – krzyknął Kraus. – One nie zmieniają faktu, że pan torturował tę kobietę!
– A właśnie, że tak – odpowiedział von Rodewald. – Trzeba poznać dobrze całą sprawę. Swoją, miejmy nadzieję, chwilową, aberrację religijną już pan wyjaśnił, kapitanie. A teraz czas na te okoliczności, o których pan mówił.
– Strażniczka Hellner uczestniczyła w orgii seksualnej – Mock starał się mówić krótko i rzeczowo – która odbywała się w sali gimnastycznej dawnej szkoły żydowskiej przy Rehdigerplatz. Obecnie jest tam szpital polowy. Leżałem w nim. Późnym wieczorem dnia 6 kwietnia nie mogłem zasnąć z bólu i poszedłem do tego szpitala po lekarstwo przeciwbólowe. Nie spotkałem oddziałowej. Powiedziano mi, że widziano ją gdzieś koło sali gimnastycznej.
– Kto tak powiedział? – Kraus był bardzo podejrzliwy.
– Nie wiem. Jakiś żołnierz z obandażowaną głową. – Mock założył nogę na nogę, wysoko machając lśniącą cholewą.
– Poszedłem zatem do sali gimnastycznej. Znam dobrze tę szkołę.
– Skąd? – Kraus nie ustępował.
– Mieszkałem kiedyś niedaleko. Poza tym, jako były wysoki funkcjonariusz policji, byłem kilkakrotnie tam zapraszany na pogadanki dla młodzieży.
– Wróćmy do rzeczy, kapitanie. – Von Rodewald był bardzo zainteresowany. – Co z tą orgią?
– Udałem się do sali gimnastycznej w poszukiwaniu oddziałowej – kontynuował Mock.
– Kiedy tam dochodziłem, usłyszałem odgłosy orgii.
– Jakie to były odgłosy? Dokładnie! – Von Rodewald stukał nerwowo palcami o blat biurka, a Kraus krzywił się pogardliwie.
– Sapanie i krzyki orgazmu. Przez szparę w drzwiach przyglądałem się orgii. Oprócz Hellner uczestniczyło w niej siedem osób. Czterech mężczyzn i cztery kobiety. Wśród uczestników był komendant obozu na Bergstrasse, SS – Obersturmbahnführer Hans Gnerlich. Kobiety chyba rekrutowały się z personelu szpitala.
Generał trzasnął otwartą dłonią o blat biurka, aż podskoczył kałamarz i zagrzechotały kościane obsadki w kuflu z nadrukiem „Festiwal Piwa Breslau 1935”. Mock przerwał i spojrzał na swojego szefa ze zdumieniem. Podobne uczucie pojawiło się we wzroku Krausa, który porzucił studiowanie raportu. Von Rodewald nie mógł sprzed oczu odpędzić pewnego widoku: oto śliczna panna Junggebauer klęczy na parkiecie sali gimnastycznej, oto idzie na czworakach, a za nią kuca jakiś podniecony satyr. Nie potrafił zebrać myśli, nie wiedział, jakiej użyć aluzji, by wypytać Mocka o uczestników orgii. Gorące szpilki kłuły go po skroniach. Oczywiście, mógł wypytać Mocka, kiedy ten będzie wychodził albo przy jakiejś innej okazji – dziś, jutro lub kiedykolwiek. Nie wytrzymam, myślał, jeśli tego nie uczynię zaraz, teraz, już!
– Mam do pana pytanie, kapitanie – mówiąc to, generał instynktownie zakrył prawą dłonią swoją ślubną obrączkę. – Czy w orgii uczestniczyła siostra Rosę Junggebauer?
Kraus spojrzał surowo na generała i – zobaczywszy jego pomieszanie – dmuchnął z wściekłością dymem, strącając z liści palmy obłok kurzu.
– Ależ skąd, panie generale – odpowiedział Mock bez chwili wahania. – Takie cudowne zjawisko jak siostra Rosę? W orgiach uczestniczą dziwki albo stare raszple.
– Idźmy dalej. – Von Rodewalda aż rozsadzała duma. – Co dalej z tą orgią?
– Orgia się skończyła. – Mock zapalił nowego papierosa. – Gnerlich dal wszystkim jakiś narkotyk, a sam wyszedł z magazynku.
– Nie natknął się na podglądacza, czyli na pana kapitana? – Kraus za wszelką cenę próbował złapać Mocka na kłamstwie.
– Zdążyłem się ukryć.
– Gdzie?
– W sąsiednim pomieszczeniu.
– Co to za pomieszczenie?
– Szatnia męska i prysznice.
– Skąd pan wie, że akurat męska?
– Już panu mówiłem, panie SS – Sturmbahnführer, że znam dobrze tę szkołę.
– Czy możemy kontynuować przesłuchanie w sprawie tej Hellner, czy będzie pan jeszcze wypytywał o działanie natrysków? – Von Rodewald zwrócił się do Krausa i widząc jego niechętne skinięcie głową, zadał następne pytanie:
– Wszyscy wzięli jakieś narkotyki i co dalej?
– Usnęli. Wtedy ja. – Mock spojrzał nerwowo na Krausa. – Krępuję się. To sprawy bardzo intymne.
– Darujcie sobie relację o waszych zboczeniach. – Kraus wstał i zaczął chodzić po schronie. – Nie musimy tego słuchać.
– Dochodzimy do owych tortur – powiedział von Rodewald. – Mówcie, kapitanie Mock, co było dalej.
– Obudziłem Hellner i poszliśmy we dwoje do męskiej szatni. Tam położyłem ją na stercie materaców.
– Tak po prostu z panem poszła? – zdumiał się generał. – Znaliście się wcześniej?
– Tak – odparł kapitan. – Była moją długoletnią kochanką. Wątpi pan, generale, że moją oszpeconą twarzą mogą się interesować kobiety? Zapewniam pana, że nie twarz je interesuje.
– No tak – generał uśmiechnął się szeroko. – Chłop może nie mieć ręki ani nogi, byleby nie był kaleką.
– Mówcie, Mock, o szczurach! – wrzasnął Kraus.
– Kapitanie Mock – poprawił go von Rodewald. – Jakie szczury? Co znowu? Proszę natychmiast mi to wyjaśnić!
– W szatni była klatka ze szczurami – powiedział Mock. – Waltraut lubi być straszona, lubi się bać. Więc ją trochę postraszyłem szczurami, ot i wszystko. To była nasza zabawa.
– Robi pan z nas idiotów, kapitanie? – Tym razem zareagował generał. – Skąd klatka ze szczurami w szatni gimnastycznej?
– Nie mam pojęcia, kto je łapał i po co, panie generale – odpowiedział Mock bez zająknięcia. – Ale wiem jedno. Nikt z personelu szpitalnego nie przyzna się do hodowania szczurów w szatni gimnastycznej. Jak panowie świetnie wiedzą, przepisy sanitarne i epidemiologiczne zabraniają hodowania wszelkich gryzoni.
– Ma pan jeszcze jakieś pytania, panie SS – Sturmbahnführer? – von Rodewald zwrócił się do Krausa.
– Bo ja nie. – Kraus milczał.
– No to kończymy, panowie. Kapitanie, proszę nas zostawić samych! Zaraz podejmę decyzję w pańskiej sprawie.
– Mam jedno pytanie. – Kraus wydłubał zapałką resztki papierosa, które się przykleiły do cygarnicy. – Dlaczego pana nie było przez dwa dni w domu? Ukrywał się pan?
– Tak – odparł krótko Mock.
– Przed kim i dlaczego? – Von Rodewald był nieco poirytowany, że nie może zakończyć tej drażniącej go rozmowy.
– Przed komendantem Hansem Gnerlichem – odrzekł kapitan. – Waltraut Hellner jest jego kochanką i mógł być zazdrosny. Mógł się mścić. Wie pan, to chyba bardzo boli, gdy ukochana kobieta zdradza z takim pokraką jak ja. Poza tym z Gnerlichem mam od dawna na pieńku.
– Poruszył pan, kapitanie, dwa ciekawe wątki. – Kraus powoli wracał do równowagi. – Zacznę od pierwszego. Jak to, się mścić? Skąd komendant Gnerlich mógł wiedzieć, że jego kochanka zdradziła go, jak to pan ujął, z takim pokraką?
– Muszę się zastanowić przez chwilę, jak nie urazić surowych zasad moralnych pana SS – Sturmbahnführera – powiedział Mock po chwili namysłu. – Ujmę to tak: komendant Gnerlich jest bardzo zazdrosny, a panna Hellner miała na ciele rozmaite ślady po naszej erotycznej zabawie.
Komendant zna różne metody, które mogą zmusić człowieka do przyznania się do winy. Zresztą terminował przez kilka lat w gestapo u pana SS – Sturmbahnführera Krausa. Prędzej czy później panna Hellner przyznałaby się do zdrady. Wtedy byłbym w bardzo niewesołej sytuacji. Wolałem się ukryć. A teraz drugi wątek, panie SS – Sturmbahnführer.
– Proszę nie kierować tą rozmową, kapitanie. – Kraus założył ręce za plecy i znów rozpoczął spacer w ciasnym bunkrze. – To ja pana przesłuchuję, a nie odwrotnie. Dlaczego ma pan z Gnerlichem na pieńku?
– Bo odkryłem jego prawdziwe pochodzenie – wycedził Mock. – On jest Żydem i nazywał się kiedyś Bresler, które to nazwisko jest urobione od „Breslauer”. To zaś jest typowym nazwiskiem żydowskim.
Na wszystko mam dowody.
– No to chyba ma pan kolejną sprawę, panie SS – Sturmbahnführer. Mamy Żyda w szeregach SS, i to wśród pana byłych współpracowników. Ładnie, ładnie. – powiedział von Rodewald.
– Zaraz, zaraz. – Gestapowiec nie ustępował. – Jakież to niby dowody?
– Podczas orgii widziałem jego przyrodzenie – Mock dalej cedził. – Jest obrzezany. Dowód jest zatem w jego spodniach. Poza tym mam wyciąg z Urzędu Stanu Cywilnego o zmianie nazwiska Bresler na Gnerlich.
Zapadła cisza.
Kraus zagryzał wargi ze wściekłości, von Rodewald rozmyślał o wiernej i ślicznej pannie Junggebauer, a Mock szukał na szorstkich, szarych ścianach bunkra jakiegoś oparcia dla oczu.
– O tym, kto jest Żydem – Kraus mówił cicho, ale jego głos drżał od furii – decyduję w tym mieście ja, rozumiecie panowie, tylko ja!
– Dziękujemy panu, kapitanie Mock – powiedział znużony von Rodewald. – Chyba że pan SS – Sturmbahnführer ma jeszcze jakieś pytania.
Kraus nawet nie raczył pokręcić głową. Generał dał znak Mockowi. Ten ukłonił się i wyszedł do sekretariatu, gdzie zasypiał nad kubkiem herbaty znużony nocnym życiem adiutant von Rodewalda.
– Nie widzę w Mocku ani choroby psychicznej – powiedział generał – ani żadnej innej winy. Przywracam go do czynnej służby. To skandal, że taki wnikliwy i inteligentny oficer tak długo pozostawał bez zadań.
– Poniesie pan odpowiedzialność za swoją decyzję. – Kraus podniósł się z fotela, oparł zaciśnięte pięści na blacie biurka i wpatrywał się w swojego rozmówcę wściekłym wzrokiem.
– Grozi mi pan? – Von Rodewald bez trudu wytrzymał jego wzrok. – Niech pan lepiej pomyśli o swoich zaniedbaniach. Nie wiem, czy szef gestapo w Breslau, SS – Obersturmbahnführer Scharpwinkel, pochwaliłby pańskie butne zapewnienie „Kto jest Żydem, decyduję ja”. Co wolno Führerowi, tego nie wolno Sturmbahnführerowi. A o dalszych losach Mocka decyduję ja. I tylko ja!
Von Rodewald otworzył drzwi i wezwał Mocka. Ten stanął na baczność na środku pokoju.
– Oto moja decyzja – powiedział dobitnie generał. – Wraca pan do dawnych obowiązków. Proszę się jutro zameldować u mnie o ósmej rano. Dostanie pan nowy mundur. Ten proszę zostawić u Mürtinga.
Zostanie pan skoszarowany i oddany do mojej dyspozycji.
Mürting! – krzyknął do adiutanta. – Proszę do mnie! Podyktuję ci pismo w sprawie kapitana Mocka. – Spojrzał na swoich rozmówców. – Żegnam panów!
Obaj wykonali przepisowe „Heil Hitler!” i wyszli z kwatery von Rodewalda. Generał przez chwilę stukał ołówkiem o biurko, uśmiechając się szelmowsko. Nagle ołówek zamiast w blat stuknął w czoło generała. Von Rodewald wstał i rzucił się do pokoju adiutanta.
– Natychmiast wołać do mnie Mocka! – krzyknął. – Może jeszcze nie zdążył wyjść.
– Tak jest – mruknął zaspany Mürting, zakręcił korbą telefonu, a jego głos stał się potężny.
– Wezwać kapitana Mocka! Generał von Rodewald chce się z nim widzieć! No to zatrzymać go na bramie! Wykonać!
Po chwili Mock zapukał do kwatery swojego szefa.
– Wejść! – krzyknął von Rodewald i widząc swojego podwładnego, uśmiechnął się filuternie.
– Wie pan co? – Podszedł do Mocka i klepnął go przyjaźnie w ramię. – W pańskim wieku takie fiku – miku. Ho, ho, ho. No proszę. – zagwizdał.
– Jakoś nie chce mi się jeszcze umierać – Mock też się uśmiechnął.
– To dobrze, Mock – powiedział von Rodewald i plasnął w czoło otwartą dłonią.
– Przez te pańskie opisy orgii zapomniałem o bardzo ważnej sprawie.
– Tak, słucham. – Mock wciąż się uśmiechał.
– Niech pan się już nie obawia Gnerlicha – powiedział generał. – Decyzją gauleitera Hankego obóz na Bergstrasse został wczoraj ewakuowany. Więźniowie cudzoziemscy są w Burgweide, nielicznych Niemców włączono do prac w twierdzy. Gnerlich przestał być komendantem i został dowódcą jednego z batalionów liniowych. Może się pan teraz spokojnie zająć swoją Hellner. O ile jej gdzieś nie odkomenderowano. Wiceszef SS i policji uśmiechnął się łobuzersko i ze zdziwieniem obserwował, jak uśmiech znika z ust Eberharda Mocka.