173151.fb2
Poczuł na twarzy lodowaty podmuch wiatru. Jego szyja leżała na parapecie kuchennym. Za okno wystawała tylko głowa. Poruszył nią i zobaczył dłoń ozdobioną pierścionkiem. Dłoń dzierżyła kankę na mleko. Z kanki zamiast mleka wylewały się strugi zimnej wody. Rzadkie siwe włosy Mocka zlepiały się w mokre pasma.
Szarpnął całym ciałem. Nie mógł się ruszyć. Ktoś go całym ciężarem przyciskał do parapetu.
– Ocknął się. – Usłyszał głos Gnerlicha, a potem poczuł na karku jego ciężką rękę.
Upadł bezwładnie na czarno – białe kafelki podłogi. Kilka mocnych kopnięć rozłożyło go w kuchni na płask.
Skóra twarzy kurczyła się mimowolnie. Z rany postrzałowej, rozerwanej pogrzebaczem, wypływała limfa. Nie mógł się już bronić przed powietrzem, które nagromadziło się w płucach.
Zaczął jęczeć. Kanały łzowe wezbrały słoną cieczą. Mock rozpłakał się z bólu.
– No proszę, jakie słodkie bobo. – Waltraut Hellner pochyliła się nad Mockiem.
– Popłakało się bobo? Nie szkodzi. Zaraz osuszymy łezki. Przysypiemy je czymś.
Hellner stanęła w rozkroku nad twarzą torturowanego. Wciąż się uśmiechała. W dłoni trzymała jakiś mały, połyskliwy szklany przedmiot. Z chrzęstem odkręciła dekielek.
Potem uklękła i unieruchomiła głowę Mocka między kolanami, obdarzając jego pokaleczone nozdrza wonią swoich pachwin. Nie mógł się ruszyć. Zrozumiał, że usiadł na nim Gnerlich.
Cierpię dla ciebie, Karen, myślał, Bóg mnie ukarał za cierpienie, jakie ci zadałem, błagam Cię, Boże, ześlij na mnie jeszcze większy ból, niech odkupię swoją winę wobec Karen, niech cierpię tak jak Gertruda. Hellner oparła kciuk na oczodole leżącego i nie pozwoliła mu zamknąć lewego oka. Potem sypnęła solą w otwarte oko i w wypalone znamię.
Krzyk Mocka był krzykiem dziękczynienia. Bóg go wysłuchał.