173178.fb2
– Wiesz, nigdy go nie lubiłam, Alex – powiedziała Jamilla, kiedy czekaliśmy w ciemnym mieszkaniu. – Wydawał mi zimny i nieludzki. Jak robot. Już przy pierwszym spotkaniu wyczułam instynktownie, że nie lubi kobiet.
– Ja jednak go lubiłem. Niestety – westchnąłem. – Jest sprytny jak diabli. Wydzwaniał do mnie jako Supermózg, nawet gdy byliśmy razem. W gruncie rzeczy, to chciałbym się dowiedzieć, co tak naprawdę mu dolega. Na pewno nie jest wariatem w potocznym znaczeniu tego słowa. Działa według starannie obmyślonego planu. Po raz pierwszy czekam, żeby do mnie zadzwonił.
– Uważaj, bo czasami takie życzenia się spełniają – odparła.
Siedzieliśmy obok siebie na podłodze za regałem w salonie. Była tam także ławeczka gimnastyczna. Nic wymyślnego, jakiś starszy model. Obok leżały trzy – i pięciokilogramowe hantle, kilka czasopism i stare egzemplarze Chronicie.
Miałem nadzieję, że Kyle nie może zajrzeć do mieszkania. Że nie zabrał lornetki ani karabinu z lunetą z noktowizorem. Wiedziałem, że potrafi strzelać z dużej odległości. Udowodnił to podczas mojego starcia z Michaelem. Był ekspertem w wielu rozmaitych dziedzinach.
Na wszelki wypadek postanowiliśmy nie zbliżać się do okien.
– Ciągle nie mieści mi się w głowie, że był do tego zdolny – powiedziała z namysłem Jamilla. – Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się o nim wszystkiego.
– Na pewno stanie się rozmowny, gdy tylko go złapiemy. Będzie się chwalił. Jeśli tu przyjdzie, to trochę z niego wyciągniemy.
– Myślisz, że wie o tobie? Wie, że jesteś tutaj? Westchnąłem ciężko i wzruszyłem ramionami.
– Raczej tak. Jedno jest pewne: nie zrobi niczego, czego się po nim spodziewamy. Zawsze tak postępuje. Tylko po tym można go rozpoznać.
Zastanawiałem się, czy nie wezwać posiłków. Jamilla była przekonana, że to by go spłoszyło. Chciał nas dopaść? To proszę bardzo. Bierz się do roboty, draniu. Dalej, jazda, bo czekamy.
Siedzieliśmy zatem w ciemnościach i było nam całkiem dobrze. Po pewnym czasie Jamilla wzięła mnie za rękę. Przytuliliśmy się do siebie.
– Tu przynajmniej jest nam wygodniej niż w samochodzie na ulicy – szepnęła.
– Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda?
Minęła czwarta, kiedy na zewnątrz usłyszeliśmy jakiś cichy hałas. Jamilla popatrzyła na mnie. Ścisnęliśmy broń w dłoniach.
Pierwszy raz zadałem sobie poważne pytanie, czy zdołam strzelić do człowieka, którego jeszcze do niedawna uważałem za przyjaciela. Nie podobało mi się to uczucie. Nie byłem pewny swojej reakcji i tego najbardziej się bałem.
Ciche kroki rozległy się na tarasie. Na swój sposób poczułem ulgę. Wreszcie doszło do spodziewanej konfrontacji. Kyle nadchodził. Baśń, którą snuł tak długo, całe jego urojone życie domagało się teraz spełnienia. Może już popadł w paranoję? To by dawało nam przewagę.
– Bądź ostrożna – szepnąłem, dotykając dłoni Jamilli. -
Spróbuj na to popatrzeć z jego punktu widzenia. Myśli, że ma nas tam, gdzie zechciał.
Intruz fachowo poradził sobie z balkonowymi drzwiami. Był szybki i zdecydowany. Zdałem sobie sprawę, że musiał już od dawna obserwować to mieszkanie. Wiedział, gdzie są tylne schody, i po nich wspiął się na taras.
Zamek w drzwiach ustąpił z cichym trzaśnięciem. Potem nastąpiła cisza.
– Jesteśmy lepsi – wyszeptała Jamilla. – Tym razem wygramy.
Czekaliśmy ukryci w mroku. Drzwi otworzyły się z nieznośną powolnością. Kyle wszedł do środka. Sunął nisko zgarbiony. Nie widział nas, lecz my go widzieliśmy.
Wpadłem na niego całym rozpędem, całym ciężarem ciała. Włożyłem w to wszystkie siły. Uderzyliśmy z hukiem o ścianę, aż zadygotał cały pokój. Szklanki i książki pospadały z półek. Byłem zaskoczony, że nie przebiliśmy muru.
Z całej siły walnąłem go łokciem w podbródek. Poskutkowało. Kyle też miał niezłą krzepę, ale tym razem nad nim górowałem. Uderzyłem go krótkim, twardym ciosem z prawej strony. Dostał prosto w szczękę. Poprawiłem w żołądek. Myślałem, że mu wyjdą flaki.
Uniosłem rękę do ponownego ciosu, lecz w tej samej chwili Jamilla zapaliła światło – i oniemiałem. Dreszcz przebiegł mi po całym ciele.
To nie był Kyle.