173178.fb2
Czekałem.
Następnego dnia pojechałem odwiedzić Nanę i dzieci.
Ciotka Tia mieszkała w małym drewnianym żółtym domku, z białymi aluminiowymi okiennicami. Domek stał przy cichej uliczce w Chapel Gate, czyli – mówiąc słowami ciotki – „na wsi”. W okolicy nie zauważyłem żadnych znaków, że ten teren strzeżony jest przez FBI. To bardzo dobrze. Fachowa robota.
Dowódcą grupy był Peter Schweitzer. Miał znakomitą reputację. Przywitał mnie w drzwiach i przedstawił sześciu innym agentom, ukrytym w domu.
Po sprawdzeniu wszystkich zabezpieczeń, poszedłem przywitać się z Naną i dziećmi. „Cześć, tato”, „Tatuś!”, „Dzień dobry, Alex”. Wszyscy cieszyli się na mój widok. Nawet Nana. Zjedliśmy w kuchni ogromne śniadanie. Tia upiekła kiełbaski i usmażyła naleśniki. Uściskała mnie z całego serca, a potem wszyscy mnie tulili i nie chcieli puścić. Przyznaję, że mi się to podobało. Potrzebowałem odrobiny rodzinnego ciepła. – Nie mogą się tobą nacieszyć, Alex! – zawołała Tia i klasnęła w ręce, jak to zawsze miała w zwyczaju.
– To dlatego, że bardzo rzadko mamy okazję go widywać – dociął mi Damon.
– Sprawa dobiega końca – powiedziałem, mając nadzieję, że to prawda. Sam jeszcze w to nie wierzyłem. – Tu przynajmniej trzy razy dziennie macie prawdziwą ucztę. – Roześmiałem się i podziękowałem Tii dodatkowym uściskiem.
Po śniadaniu posiedziałem z nimi jeszcze ponad godzinę. Gadaliśmy niemal bez przerwy, lecz tylko raz ktoś wspomniał o kłopotach i o tym, co nas spotkało.
– Kiedy wrócimy do domu? – spytał Damon. Wszyscy spojrzeli na mnie, czekając na odpowiedź. Nawet mały Alex obrócił główkę w moją stronę.
– Nie chcę was oszukiwać – odparłem. – Najpierw musimy znaleźć Kyle’a. Dopiero potem pomyślimy o powrocie.
– I wszystko będzie tak jak przedtem? – zapytała Jannie. Przejrzałem jej podstęp.
– Nawet lepiej – odpowiedziałem. – Wkrótce nastąpią wielkie zmiany. To wam obiecuję.