173178.fb2
Zadzwoniła moja komórka. Cholera jasna! Żeby to szlag trafił! Po jakie licho noszę przy sobie te gadżety? Kto przy zdrowych zmysłach chciałby być ciągle pod telefonem?
Zanim odebrałem, spojrzałem na zegarek. Jedenasta. Co za życie! Jak dotąd, zdołaliśmy jedynie ustalić, że Andrew Cotton i Dara Grey wpadli na parę drinków do Rum Jungle, a potem oglądali magiczny spektakl w Mirage. Widziano ich, jak rozmawiali z dwoma obcymi mężczyznami, lecz nic poza tym, bo na sali było dość ciemno. Ot, i wszystko. Ale to dopiero początek śledztwa.
Od wczesnego wieczoru siedziałem w Bellagio. Miałem serdecznie dość tej całej sprawy. Wolałbym już nigdy więcej nie oglądać tak brutalnych morderstw. Czytałem o podobnych zbrodniach, do jakich doszło w Paryżu i Berlinie, o „napastliwych pogryzieniach”, lecz co innego czytać, a co innego widzieć to na własne oczy.
– Alex Cross – rzuciłem do aparatu. Odwróciłem się w stronę okna, żeby raz jeszcze spojrzeć na jezioro i ciągnącą się za nim pustynię. Kojący widok w odróżnieniu od tego, co stało się w tutejszym hotelu.
– Mówi Jamilla. Obudziłam cię?
– Ależ skąd! Chociaż pewnie wolałbym, żeby tak było. Jestem na miejscu kolejnej zbrodni, w Las Vegas, i patrzę na pustynię. Też jeszcze nie śpisz – zauważyłem.
Ucieszyłem się, że ją słyszę. Mówiła spokojnie. Była spokojna. To ja miałem kłopoty.
– Czasami dłużej przesiaduję w pracy. Lepiej mi idzie, kiedy wszyscy pójdą już do domu. Zebrałam kilka nowych informacji dotyczących zabójstw.
Z tonu jej głosu wynikało, że to nic miłego.
– Mów, Jamillo. Słucham.
– Porozmawiałam z dwoma lekarzami, który badali ciała ofiar poprzednich ataków. Chyba znalazłam coś, co łączy zbrodnię w San Luis Obispo z morderstwem w San Diego.
Słuchałem jej ze skupieniem.
– W obu miastach bardzo poważnie potraktowano moją prośbę. Lekarze chcieli mi pomóc. Jak pamiętasz, w San Luis Obispo doszło do ekshumacji. To samo zrobił Guy Millner w San Diego. Nie będę cię zanudzała szczegółami. Prześlę raport kurierem. Dostaniesz go z samego rana.
– Świetnie. Żadnych faksów, ani nic takiego.
– Powiem ci z grubsza, co ustaliliśmy. W przypadku tych dwóch zbrodni ślady zębów są inne niż w Los Angeles i San Francisco. To były ludzkie zęby, Alex, lecz nie tych samych napastników. Jesteśmy tego zupełnie pewni. Dobrze rozumiesz, co to znaczy? Szukamy czterech sprawców. Co najmniej czterech. Dotąd udało się nam zidentyfikować cztery odrębne zestawy ludzkich zębów.
Próbowałem znaleźć choć odrobinę sensu w tym, co przed chwilą usłyszałem.
– Zwłoki były ekshumowane? To gdzie widniały ślady ugryzień? Na kościach?
– Tak. Lekarz to potwierdził. Szkliwo nazębne jest najtwardszą substancją w ludzkim ciele. Poza tym, jak sam dobrze wiesz, mogli używać protez.
– Kłów?
– Coś w tym rodzaju. Kości z San Diego zostały nadgryzione. Dlatego ślady są tak wyraźne.
– Nadgryzione?! – Wzdrygnąłem się.
– To ty jesteś psychiatrą. Gryzienie w tym przypadku oznacza kilkakrotną, silną i zamierzoną próbę dostania się do wnętrza kości. Ofiarą padł mężczyzna po pięćdziesiątce. To też nam trochę pomogło. Zdaniem lekarza, miał miększy szkielet ze względu na osteoporozę. Stąd głębsze ślady. Ale po co ktoś by to robił? Możesz to jakoś wytłumaczyć?
Zastanawiałem się przez chwilę.
– Zaraz, zaraz… A może szpik? Przecież jest wewnątrz kości i ma pełno naczyń krwionośnych.
– Fuj! – żachnęła się Jamilla. – Chyba masz rację. Obrzydliwość.