173178.fb2
Zamordowanie pary aktorów odbiło się szerokim echem w prasie, radiu i telewizji.
Nagle mieliśmy setki doniesień do sprawdzenia i dziesiątki fałszywych tropów. Darę Grey i Andrew Cottona widywano ponoć niemal w każdym klubie i hotelu w Vegas. To było nam najmniej potrzebne. Ustaliliśmy, że na razie nie powiadomimy opinii publicznej o drugiej parze morderców. Kalifornia i Nevada nie były na to gotowe.
Kyle Craig postanowił spędzić jeszcze dwa dni na zachodzie. Ja zrobiłem to samo. Nie miałem wyboru. Sprawa była zbyt poważna, żeby ją lekceważyć. W pewnym momencie pracowało nad nią ponad tysiąc policjantów i agentów FBI.
Mordercy przestali zabijać.
Mogłoby się przecież wydawać, że po takim wstępie nastąpi eskalacja zbrodni. Sprawcy byli coraz zuchwalsi – i nagle zniknęli. A może po prostu zaczęli zakopywać zwłoki?
Codziennie rozmawiałem z ekspertami z Quantico. Nikt nie znajdował w tym żadnego wzorca. Żadnego sensu. Jamilla Hughes też nie trafiła na nowe informacje. Wszystkie teorie legły w gruzach.
Patrzyliśmy na siebie z osłupieniem.
Nie było kolejnych morderstw.
Dlaczego? Co się stało? Wystraszyli się nagonki w prasie? Może chodziło o coś innego? Gdzie się schowali? Ilu ich było?
Mogłem wracać do domu. To przynajmniej była jakaś dobra wiadomość, więc przyjąłem ją bez zastrzeżeń. Kyle łaskawie wyraził zgodę. Poleciałem do Waszyngtonu z poczuciem przegranej. Bałem się, że mordercy ujdą przed słuszną karą.
W poniedziałek o czwartej po południu stanąłem przed moim domem przy Piątej. Zauważyłem, że od frontu wyglądał przytulnie, choć nieco zaniedbanie. Pomyślałem sobie, że muszę go pomalować. Rynny też wymagały odświeżenia. Już się cieszyłem na tę robotę.
W środku panowała cisza. Wszyscy gdzieś poszli. Nie było mnie dwa tygodnie.
Chciałem dzieciom sprawić niespodziankę, lecz to był mój kolejny niedorzeczny pomysł. Ostatnimi dniami miewałem ich coraz więcej.
Obszedłem dom, zapamiętując wszystkie drobne zmiany, które tu zaszły pod moją nieobecność. Hulajnoga miała pęknięte tylne kółko. Biała tunika Damona, w której śpiewał w chórze, wisiała na poręczy schodów, zapakowana w plastikową torbę z nadrukiem pralni chemicznej.
Ogarnęło mnie poczucie winy. Widok pustego i cichego domu wpędzał mnie w grobowy nastrój. Popatrzyłem na zdjęcia wiszące na ścianie. Portret ślubny z Marią. Szkolne fotografie Damona i Jannie. Kilka mniejszych fotek małego Alexa, zrobionych polaroidem. Oficjalne zdjęcie chóru chłopięcego, które wykonałem w katedrze.
– Tato wrócił, tato wrócił – zaśpiewałem na melodię starego przeboju z lat sześćdziesiątych i zajrzałem do pokojów na piętrze.
Niestety, nie znalazłem nikogo, kto mógłby mi poprawić humor i posłuchać, jak nucę rock and rolla. Stąd było całkiem blisko na Kapitol i do Biblioteki Kongresu. Pamiętałem, że
Nana często tam chodzi z dziećmi. Może i dzisiaj z nimi się wybrała?
Westchnąłem. Po raz nie wiadomo który zadałem sobie pytanie, czy to nie najwyższa pora, by wreszcie odejść z policji? Był tylko jeden problem: nadal lubiłem swoją pracę. Chociaż ostatnio mi się nie powiodło, parę zagadek jednak rozwiązałem. W ciągu kilku minionych lat uratowałem sporo osób. FBI powierzało mi najtrudniejsze śledztwa. Potrząsnąłem głową, by przerwać ten ciąg przechwałek podpowiadanych przez urażoną dumę.
Wziąłem gorący prysznic i przebrałem się w zwykłą koszulkę, dżinsy i klapki. Poczułem się od razu lepiej, jakbym wzuł starą skórę. Niewiele brakowało, a byłbym uwierzył, że złowieszcze wampiry na zawsze zniknęły z mojego życia. W gruncie rzeczy chyba chciałem, by tak było. Żeby na wieki zasnęły w jakiejś norze.
Poszedłem do kuchni i wyjąłem z lodówki puszkę coli. Nana przyczepiła do drzwiczek dwa nowe arcydzieła: Spotkanie w środku galaktyki narysowane przez Damona i Marina Scurry śpieszy na ratunek pędzla Jannie.
Na stole leżała jakaś książka. Zerknąłem na tytuł. Dziesięć złych decyzji, które rujnują tycie czarnym kobietom. Nana znów znalazła sobie odpowiednią lekturę. Przerzuciłem parę kartek, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie jestem taką „złą decyzją”.
Wyszedłem na werandę. Na bujanym fotelu Nany spała kotka Rosie. Ziewnęła, gdy mnie zobaczyła, lecz nie podeszła się przywitać. Za długo mnie nie widziała.
– Zdrajczyni – powiedziałem do niej. Podszedłem bliżej i podrapałem ją po szyi. Nie zaprotestowała.
Usłyszałem kroki przed domem. Szybko przeszedłem przez korytarz i otworzyłem frontowe drzwi. Światło moich oczu. Jannie i Damon popatrzyli na mnie.
– Kim pan jest?! – wrzasnęli chórem. – Co pan robi w naszym domu?
– Bardzo śmieszne – odpowiedziałem. – No, chodźcie się przywitać. Ukochajcie mnie. Szybko, szybko.
Rzucili mi się w ramiona. Byłem szczęśliwy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Chwilę później bezwiednie przyszła mi do głowy niechciana myśl: Czy Supermózg wie, gdzie jestem? Czy nasz dom wciąż jest bezpieczny?