173178.fb2 Fio?ki S? Niebieskie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 41

Fio?ki S? Niebieskie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 41

Rozdział 37

Życie – w najlepszym wydaniu – jest łatwe i przyjemne. Takie jak powinno. W sobotę rano zabrałem Nanę i dzieciaki do ich ulubionego miejsca w Waszyngtonie, czyli do wielkiego, cudownego i czasami wzniosłego kompleksu Smithsonian Institution. Razem doszliśmy do wniosku, że „Smitty”, jak go od dzieciństwa nazywała Jannie, będzie najlepszym miejscem na wspólną wyprawę.

Problem polegał tylko na tym, od czego powinniśmy zacząć?

Pozostawiliśmy wybór Nanie, która jako pierwsza miała wracać do domu, żeby położyć spać małego Alexa.

– Niech zgadnę – Jannie zrobiła zabawną minę – Muzeum Sztuki Afrykańskiej?

Nana pogroziła jej palcem.

– Nie, panno Wisenheimer. Mam ochotę zajrzeć do Galerii Sztuki i Techniki. To właśnie mój typ na dzisiaj. Zdziwiona? Wciąż nie wierzysz, że stara Nana może cię czymś zaskoczyć?

– Nana chce obejrzeć tę nową wystawę dawnej murzyńskiej fotografii! – wtrącił z przejęciem Damon. – Mówili nam o tym w szkole. Mają tam ekstrazdjęcia czarnoskórych kowbojów! Zgadłem?

– Zobaczysz nie tylko kowbojów – zauważyła Nana. – Sam się przekonasz. Na pewno będziesz przejęty i zdumiony.

A może zaczniesz robić więcej zdjęć? Ty też, Jannie… i Alex. Poza mną, nikt w tej rodzinie nie dba o fotografie.

Poszliśmy zatem do galerii i bawiliśmy się wspaniale. Zresztą jak zwykle. W chłodnym wnętrzu gospel z głośników mieszał się przyjemnie z tępym pomrukiem klimatyzatora. Widzieliśmy czarnych kowbojów i mnóstwo zdjęć plenerowych z najlepszego okresu nowojorskiego Harlemu.

Z zapartym tchem stanęliśmy przed wielką na dwa metry fotografią zrobioną z lotu ptaka. Przedstawiała grupkę pewnych siebie, ambitnych młodych Murzynów pod krawatem, w cylindrach i surdutach. Niezapomniany widok.

– Też bym złapała za aparat, gdybym to zobaczyła – zadeklarowała się Jannie.

Po obejrzeniu galerii przystaliśmy na jej propozycję, żeby odwiedzić Planetarium Einsteina. Czwarty czy piąty raz obejrzeliśmy Podróż do gwiazd. A może szósty lub siódmy? Kto by naprawdę to liczył? Potem Nana zabrała małego Alexa do domu, na popołudniową drzemkę, a my zwiedziliśmy Muzeum Awiacji i Astronautyki. Jannie nazwała tę część naszej wycieczki „Kosmiczno-kolejową wyprawą Damona”.

Lecz nawet jej się podobało. Samolot braci Wright szybował wysoko nad nami, zawieszony na drutach. Wspaniały widok. Światło padało na jego drewnianą konstrukcję i naciągnięte mocno płachty z białego płótna. Po prawej zwisał balon Breitling Orbiter 3, kolejny ważny punkt w historii aeronautyki – pierwszy balon, który obleciał świat bez lądowania. Dalej – „Mały krok człowieka”, czyli ważąca prawie trzydzieści ton kapsuła ładownika Apollo 11. Można było zachować dystans lub całkowicie poddać się czarowi chwili. Ja wybrałem to drugie. Wolałem pełną garścią czerpać z uroków życia.

Kiedy już obeszliśmy ów gabinet cudów, Damon zażądał, byśmy obejrzeli Lot na Mira na specjalnym ekranie w kinie Langleya. – Pewnego dnia polecę w kosmos – oznajmił.

– Moim zdaniem, to już od dawna jesteś kosmitą – zauważyła Jannie.

Potem z czystego szacunku dla Nany zwiedziliśmy Muzeum Sztuki Afrykańskiej. Damon i Jannie z zachwytem oglądali maski i uroczyste szaty, lecz najbardziej spodobał im się zbiór dawnych środków płatniczych: małych muszelek, bransolet i pierścieni. W muzeum było wyjątkowo cicho, kolorowo, chłodno i przestrzennie. Na ostatni przystanek wybraliśmy Salę Dinozaurów w Muzeum Przyrodniczym. Później jednak dzieci zgodnie oświadczyły, że musimy zobaczyć karmienie tarantuli w zoo Orkina. Na ścianie z namalowaną amazońską dżunglą zobaczyliśmy napis: „Nie oddamy Ziemi owadom – one już nią władają”.

– Ty to masz szczęście – powiedziała Jannie do brata. – Twoi krewni to władcy Ziemi.

Wreszcie około szóstej przeszliśmy przez Madison Drive w stronę Mali. Dzieci ucichły, zmęczone i głodne. Ja zresztą też. Urządziliśmy sobie piknik pod rozłożystym drzewem u stóp Kapitolu.

Od tygodni nie miałem tak dobrego dnia.

I żadnych telefonów.