173178.fb2 Fio?ki S? Niebieskie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

Fio?ki S? Niebieskie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

Rozdział 42

Do Charleston doleciałem tuż przed dziesiątą rano. Wiadomość o morderstwie znalazła się na pierwszych stronach Post and Courier i USA Today.

W jasnej, sterylnie czystej i nadmiernie skomercjalizowanej hali dworca lotniczego panowała atmosfera napięcia i strachu. Pasażerowie wyglądali na mocno przestraszonych. Wielu z nich chyba nie spało tej nocy.

Niektórzy przypuszczali pewnie, że tajemniczy zbrodniarz dopadnie ich w poczekalni lub w kafejce, przy szklance coli. Morderstwa dokonano w samym centrum miasta. Nikt nigdzie nie czuł się bezpieczny.

Wynająłem samochód i pojechałem do miejsca zwanego Colonial Lakę. Wczoraj, około szóstej rano, zamordowano tam dwie osoby, męża i żonę. Wybrali się na jogging. Byli to młodzi ludzie – ślub wzięli zaledwie cztery miesiące temu. Od razu uderzała zbieżność tej zbrodni z wydarzeniami w parku Golden Gate.

Nigdy przedtem nie byłem w Charleston, chociaż sporo o nim czytałem. Długo nie trwało, zanim sam odkryłem, że miasto jest po prostu piękne. Kiedyś było niewiarygodnie wręcz bogate, głównie za sprawą bawełny, ryżu i niewolników. Co prawda, większość dochodów pochodziła z eksportu ryżu, ale niewolnicy – których przywożono do portu Charleston i transportowano stamtąd na południe – okazali się równie dobrym towarem. Majętni plantatorzy urządzali tutaj wystawne bale, koncerty i maskarady. Kilku kuzynów Nany sprzedano w Charleston na targu niewolników.

Wśród uroczych wiktoriańskich domów i ogrodów znalazłem parking przy Beaufain Street. Było tu bardzo ładnie, niemal idyllicznie. I to miała być sceneria dla ponurej zbrodni? Co przyciągnęło tu morderców? Czy podziwiali piękno, czy może wręcz przeciwnie, pałali doń nienawiścią? Co można wydedukować z ich postępowania? Żyli w świecie mrocznej fantazji? Uważali się za bohaterów horroru?

O ile w całym Charleston panowała atmosfera grozy, to w okolicach Colonial Lakę strach graniczył wręcz z paniką. Ludzie spoglądali na siebie podejrzliwie, zimnym i nieprzyjemnym wzrokiem. Ani uśmiechów, ani typowej dla południowców życzliwości.

Powiadomiłem Kyle’a, że spotkamy się nad jeziorem. Popatrzyłem na szeroką alejkę nad brzegiem i na żelazne ławki. Jeszcze do wczoraj był to sielski obraz, tchnący poczuciem bezpieczeństwa. Dzisiaj na skrzyżowaniu Beaufain i Rutledge ulicę przegrodzono żółtą policyjną taśmą. Miejscowi przedstawiciele prawa kręcili się po okolicy i zaglądali ludziom w oczy, jakby myśleli, że mordercy wrócą na miejsce przestępstwa.

Wreszcie znalazłem Kyle’a pod dużym rozłożystym drzewem. Ranek był ciepły, choć znad oceanu wiała chłodna bryza, pachnąca solą i rybami. Kyle jak zwykle miał na sobie białą koszulę i granatowy krawat. W takich chwilach zawsze mi przypominał aktora i dramaturga Sama Sheparda – tylko że dzisiaj wyglądał raczej nieszczególnie. Był spięty i zmęczony. Coś go gnębiło. Czy tylko morderstwa?

– Dzisiejszy ranek chyba niewiele różni się od wczorajszego – powiedziałem. – Tyle tylko, że morderstwa dokonano wcześniej. Żadnych świadków? Ze wstępnego raportu wynika, że nikt nic nie widział.

– Jakiś staruszek twierdzi, że zauważył dwóch mężczyzn uciekających z parku – z westchnieniem odparł Kyle. – Ma już po osiemdziesiątce. Od razu wydawało mu się, że byli mocno zakrwawieni, ale pomyślał, że to niemożliwe. Po chwili znalazł zwłoki.

Powiodłem wzrokiem po okolicy Colonial Lakę. Słońce świeciło już tak jasno, że musiałem osłonić oczy. Ptaki śpiewały w gałęziach drzew. Prawie cały park miałem przed sobą.

– W biały dzień? – zapytałem. – Co to za wampiry? Kyle spojrzał na mnie z ukosa.

– Chyba w to nie wierzysz?

– Wręcz przeciwnie. Znam prawdziwych maniaków wampiryzmu. Niektórzy z nich są przekonani, że są wampirami. Nawet piłują sobie zęby. Mają kły, którymi mogą zadawać niebezpieczne rany. Nie wiem tylko, czy są zmiennokształtni – dodałem z cierpkim humorem. – W przeciwnym razie, nasz staruszek zamiast dwóch mężczyzn zobaczyłby dwa nietoperze, uciekające przed słonecznym światłem. To tylko dowcip, Kyle. Co ze świadkiem? Mówił coś więcej?

– Niewiele. Podobno byli bardzo młodzi. Może dwudziesto-, trzydziestoletni. To oczywiście nam nic nie pomoże. Szli szybko, ale chyba się nie przejmowali tym, że ich ktoś zobaczył. To wszystko, Alex – westchnął Kyle. – Świadek ma już osiemdziesiąt sześć lat i jest mocno przejęty tym całym zamieszaniem wokół jego osoby.

– Za to sprawcom nie można odmówić zuchwałości – zauważyłem. – Albo głupoty. Ciekawe, czy to ci sami, których ścigaliśmy w Nevadzie i Kalifornii?

Kyle uniósł głowę. Coś jeszcze miał mi do powiedzenia.

– Moi ludzie w Quantico tyrali przez pół nocy. Znaleźli kilkanaście podobnych przypadków. Tu, na wschodnim wybrzeżu. Wcale nie w Kalifornii.

– Znasz jakieś daty? – zapytałem.

– To właśnie najciekawsze. Morderstwa trwają już od dawna, lecz nikt przed nami nie wpadł na to, żeby połączyć je ze sobą. Najstarsza zbrodnia miała miejsce przed jedenastoma laty.