173178.fb2
Z samego rana zadzwonił telefon. Niechętnie podniosłem słuchawkę. To był Kyle. Tym samym co zwykle, spokojnym i rzeczowym tonem oznajmił mi, że zeszłego wieczoru Charles i Daniel znikneli. Był wściekły na swoich ludzi. Nigdy nie słyszałem go tak wkurzonego. Jak do tej pory, z Nowego Orleanu nie napłynęły żadne doniesienia o nowej zbrodni. Obaj magicy zjawili się koło szóstej rano w swoim domu, w Garden. Gdzie byli przez całą noc? Co robili? Przecież na pewno coś musieli robić.
Kolejny dzień spędziłem w Waszyngtonie, z wolna dochodząc do siebie po zatruciu. Na własną rękę skreśliłem szkic osobowości Charlesa i Daniela. Przesłałem go do FBI dla porównania z wynikami z Quantico. Istotne było, że na pewno występowali w Savannah, Charleston i Las Vegas. Wkrótce potem dostałem odpowiedź, że tournće magików obejmowało przynajmniej połowę miast, w których dokonano zbrodni. Co więcej, wszystkie morderstwa dokładnie zbiegały się w czasie z występami Charlesa i Daniela. Tygrysy przywożono tylko wówczas, kiedy ich pobyt w danym miejscu trwał dłużej niż tydzień. W Nowym Orleanie planowali zostać aż trzy tygodnie. Wynajęli dom na terenie Garden.
Każdą informacją dzieliłem się z Quantico. Akta wciąż pęczniały. Kopie sprawozdań wysyłałem faksem do Jamilli Hughes, do San Francisco. Bardzo chciała przyjechać do Nowego Orleanu, ale jej szef jeszcze nie podjął decyzji.
Zadzwoniłem do Kyle’a. Zżymał się i kręcił nosem, ale w końcu obiecał pomóc. Powiedział, że szepnie komu trzeba słówko w jej sprawie. Przecież, jakby nie było, wszystko zaczęło się na jej terenie.
Miałem serdecznie dość ciągłego siedzenia w domu. Zdawało mi się, że utknąłem w nim już na zawsze. Wszystkie ważniejsze wydarzenia przechodziły mi koło nosa. Jedynym pocieszeniem były dla mnie zabawy z małym Alexem, Damonem i Jannie. Jeśli jednak chodzi o śledztwo, to czułem się trochę zapomniany.
Po południu wybrałem się do szpitala Świętego Antoniego, na rozmowę z doktorem Prahbu. Zbadał mnie i z ociąganiem stwierdził, że mogę wracać do pracy. Przykazał jednak, abym przez najbliższe, dni za bardzo się nie przemęczał.
– Kto pana pogryzł? – dopytywał się uparcie. – Do tej pory mi pan tego nie powiedział.
– Ależ mówiłem, panie doktorze! – odparłem. – Wampiry. W Karolinie Pomocnej.
Podziękowałem mu za pomoc, wróciłem do domu i zacząłem się pakować do wyjazdu do Nowego Orleanu. Czułem się jeszcze nie najlepiej, ale nie mogłem już wytrzymać. Tym razem Nana mnie nie ofuknęła. Cały mój wyjazd zbyła milczeniem. Wciąż była zła, że od razu nie poszedłem do lekarza.
Wczesnym wieczorem wylądowałem na międzynarodowym lotnisku w Nowym Orleanie. Starą żółtą taksówką dojechałem do Dauphine Orleans. W recepcji czekała na mnie wiadomość. Z pewnym wahaniem rozerwałem niewielką kopertę. Nie były to jednak złe wieści. Wkrótce miałem się spotkać z panią inspektor Hughes.
List był typowy dla Jamilli.
„Przyjeżdżam do Nowego Orleanu. Mamy ich. Możesz być o tym przekonany”.