173178.fb2
Jamilla przypomniała sobie zdanie z klasycznej powieści grozy Nawiedzony, napisanej przez Shirley Jackson. Bardzo lubiła tę książkę, chociaż ostatnio na jej podstawie powstał kiepski film. „To, co tam chodziło, chodziło całkiem samo”, brzmiał ostatni fragment. To idealnie pasowało do nastroju Jamilli. Może nawet do jej całego życia?
Stary wysłużony saab mknął szosą prowadzącą do Santa Cruz. Jamilla zbyt długo ściskała kierownicę. Kark jej zesztywniał i rozbolały ramiona. Mimo obaw i wątpliwości nie potrafiła i nie chciała zrezygnować z dochodzenia. Gdzieś tam czaili się mordercy. Będą zabijać dopóty, dopóki ktoś ich nie powstrzyma, pomyślała. Byłoby dobrze, gdyby właśnie mnie się to udało.
Chciała zabrać ze sobą Tima, aktualnego chłopaka, ale właśnie pisał do Examinera spory reportaż o ostatnich protestach rowerzystów. Poza tym, nie była pewna, czy tak długo by z nim wytrzymała. Wprawdzie Tim miał niemało zalet, nie umywał się jednak do Alexa. Jamilla skręciła z szosy numer jeden w stronę Santa Cruz. Była zupełnie sama. Cholernie sama, pomyślała. Jak zwykle.
Przed wyjazdem zawiadomiła Tima, co zamierza zrobić, i uzbroiła się po same zęby. Tak jak mówiła Alexowi, już dawno wyrosła z pieluch. Po same zęby, powtórzyła w myślach. Fe, okropność. Wzdrygnęła się na to słowo. Przypomniała sobie poszarpane rany na ciałach pogryzionych ofiar.
Zawsze lubiła Santa Cruz. W osiemdziesiątym dziewiątym roku tu było epicentrum wielkiego trzęsienia ziemi Loma Prieta. Sześć i dziewięć dziesiątych w skali Richtera, sześćdziesięciu trzech zabitych. A jednak miasto dźwignęło się z gruzów i wróciło do życia. Tutejsi ludzie byli uparci. Stawiali domy nie wyższe niż dwa piętra, o konstrukcji przeciw wstrząsowej. Kalifornia w najlepszym wydaniu.
Jamilla zatrzymała wzrok na muskularnym, jasnowłosym chłopcu, który przed chwilą wysiadł z volkswagena. Na dachu samochodu leżała deska surfingowa. Blondyn przełknął ostatni kawałek pizzy i wszedł do pobliskiej księgarni. Kalifornia w najlepszym wydaniu.
A do tego różnobarwny dum – posthippisi, technokraci, turyści, surferzy i studenci. Niezła mieszanina. Tylko gdzie szukać kryjówki tych przeklętych wampirów? Może już wiedzą, że przyjechała specjalnie do Santa Cruz, aby dobrać im się do tyłka? Może chowają się wśród przechodniów, których mijała na ulicy?
Najpierw wybrała się do miejscowego komisariatu policji. Porucznik Harry Conover był zaskoczony jej widokiem. Nie wyobrażał sobie, by policjant – albo policjantka – prowadził śledztwo w tak niekonwencjonalny sposób.
– Przecież mówiłem pani, że dokładnie przejrzałem wszystkie akta dotyczące tak zwanych „wampirów”. Miałbym kłamać? – spytał. Z rezygnacją pokręcił głową. Miał długie jasne włosy i piękne brązowe oczy. Na pewno nie przekroczył jeszcze czterdziestki. W moim wieku, pomyślała Jamilla. Urodzony kobieciarz, zaborczy i zadufany w sobie.
– Ależ skąd! Nikt pana nie oskarża o kłamstwo. Mam dzisiaj wolne, a ta sprawa nie daje mi spokoju. Przyjechałam więc… Harry. To chyba lepsze od e-maila? Co jeszcze możesz mi przekazać?
Wyczuwała, co chciał powiedzieć. „Lepiej skorzystaj z wolnego dnia i najzwyczajniej ciesz się życiem”. Nieraz słyszała to już przedtem. Może i racja? Ale nie teraz. Najpierw trzeba zakończyć śledztwo.
– Czytałam raport mówiący o tym, że tutejsze upiory żyją wspólnie, jakby w komunie. Gdzie ich szukać? – spytała.
Conover pokiwał głową bez najmniejszego zainteresowania. Niemal otwarcie przyglądał się Jamilli. Widać było, że lubi kobiece piersi.
– Nikt tego nigdy nie potwierdził – odparł. – Dzieciaki, owszem, włóczą się w większych grupach, ale nic nie wiem o komunie. Mamy tu parę modnych lokali, takich jak Catalyst albo Palookaville. Dużo dzieciaków kręci się na Pacific Street.
Nie poddawała się. Nigdy.
– A gdyby jednak były takie miejsca, w których koczują młodzi ludzie, to gdzie, na przykład, mogłabym je znaleźć?
Conover westchnął ciężko. Sprawiał wrażenie poirytowanego. Jamilla zaliczyła go do tych policjantów, którzy zbytnio się nie przemęczają. Z miejsca wyleciałby ze służby, gdyby miała nad nim jakąkolwiek władzę. Potem na pewno by narzekał, że trafił na feministkę. Zorientowała się, że jest leniwy i tępawy. Budził w niej niechęć. Przecież od niego zależało, czy nie zginą kolejni ludzie. Naprawdę tego nie rozumiał?
– Może gdzieś wśród okolicznych wzgórz – wycedził wreszcie półgłosem. – Albo na północ, przy Boulder Creek. Naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć.
Pewnie, że nie wiesz, Harry.
– Gdzie byś poszukał najpierw? – nalegała. Gdybyś miał jaja, dodała w myślach.
– Nie zaprzątałbym sobie tym głowy. Owszem, przyznaję, było parę zniknięć, ale odnotowano je w każdym mieście na terenie Kalifornii. Dzisiejsza młodzież jest zupełnie inna niż za naszych czasów. O wiele bardziej niespokojna. Nie wierzę, żeby w Santa Cruz działo się coś złego. To nieprawda, że nasze miasto jest, jak niektórzy utrzymują, „stolicą wampirów” na zachodnim wybrzeżu. Możesz mi wierzyć. W Santa Cruz na pewno nie znajdziesz wampirów. Jamilla kiwnęła głową, jakby na zgodę.
– Zacznę od wzgórz – powiedziała. Conover zasalutował z lekką drwiną.
– Jeśli przed siódmą skończysz łapać duchy, to zadzwoń. Pójdziemy na małego drinka. Przecież masz wolne, prawda?
Uśmiechnęła się lekko.
– Jeśli skończę przed siódmą, zadzwonię. Dziękuję ci za pomoc, Harry.
Co za palant! – uznała.