173291.fb2
Kiedy wszedł do komisariatu, minę miał tak wściekłą, że jego ludzie na wszelki wypadek trzymali się od niego z daleka. „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” – mówi przysłowie, ale niektóre przysłowia są widać do niczego, bo komisarz sam sobie rozłożył prześcieradło na łóżku, a tymczasem ciągle się budził i teraz czuł się tak, jak gdyby przebiegł cały maraton.
Tylko Fazio, który był z nim w największej zażyłości, odważył się zapytać:
– Czy jest coś nowego?
– Powiem ci po dwunastej.
Zameldował się Galluzzo.
– Komisarzu, wczoraj wieczorem szukałem pana na lądzie i morzu.
– Na niebie ci się nie chciało, co?
Galluzzo zrozumiał, że to nie czas na przydługie wstępy.
– Po wieczornych wiadomościach zadzwonił facet. Powiedział, że w środę około ósmej, najwyżej piętnaście po, pani Licalzi zatrzymała się na jego stacji benzynowej i zatankowała do pełna. Zostawił nazwisko i adres.
– Dobra, potem do niego wpadniemy.
Był spięty, nie mógł skupić uwagi, ciągle spoglądał na zegarek. A jeśli minie dwunasta i nikt z kwestury się nie odezwie?
O jedenastej trzydzieści zadzwonił telefon.
– Komisarzu – powiedział Grasso – dzwoni redaktor Zito.
– Łącz.
Z początku nie rozumiał, o co chodzi.
– Pa-ram-pampam, pa-ram-pampam, du-bi-dubi, bi-du-bidu – nucił Zito.
– Nicolo?
– Fratelli d’Italia… – Zito powtórzył początek hymnu narodowego, tyle że już słowami.
– Daj spokój, Nicolo, nie mam ochoty do żartów.
– A kto tu żartuje? Przeczytam ci komunikat, który otrzymałem kilka minut temu. Jeśli nie siedzisz mocno na tyłku, to usiądź. Wiedz tylko, że przysłano go do nas, do Televigaty i do pięciu korespondentów prasowych. Czytam. KWESTURA W MONTELUSIE. Z POWODÓW OSOBISTYCH KOMISARZ ERNESTO PANZACCHI ZWRÓCIŁ SIĘ Z PROŚBĄ O ZWOLNIENIE GO Z FUNKCJI SZEFA ODDZIAŁÓW SPECJALNYCH I ODDAŁ SIĘ DO DYSPOZYCJI PRZEŁOŻONYCH. JEGO PROŚBA ZOSTAŁA PRZYJĘTA. OBOWIĄZKI KOMISARZA PANZACCHIEGO PRZEJMIE CZASOWO KOMISARZ ANSELMO IRRERA. W ZWIĄZKU Z FAKTEM, IŻ W TRAKCIE DOCHODZENIA W SPRAWIE ZABÓJSTWA MICHELI LICALZI POJAWIŁY SIĘ NOWE I NIEOCZEKIWANE OKOLICZNOŚCI, ŚLEDZTWO POPROWADZI KOMISARZ SALVO MONTALBANO Z KOMISARIATU W VIGACIE. PODPISANE: BONETTI-ALDERIGHI, KWESTOR MONTELUSY Wygraliśmy, Salvo!
Podziękował przyjacielowi i odłożył słuchawkę. Nie był zadowolony. To fakt, że prysło napięcie i otrzymał dokładnie taką odpowiedź, na jaką liczył, ale dobrze się z tym nie czuł, coś go jednak uwierało. Z serca przeklął Panzacchiego, ale nie za to, co zrobił, lecz za to, że zmusił go do podjęcia działań, które mu teraz ciążyły.
Drzwi otworzyły się na oścież, cała załoga wparowała do środka.
– Komisarzu! – odezwał się Galluzzo. – Właśnie dzwonił do mnie szwagier, ten z Televigaty. Otrzymali komunikat…
– Wiem, już go znam.
– No, to my teraz idziemy po szampana i…
Giallombardo nie zdążył dokończyć zdania, bo zmroził go wzrok szefa. Wyszli powoli, mrucząc coś pod nosem. Co za dziwny facet z tego komisarza!
Sędzia Tommaseo nie miał odwagi patrzyć Montalbanowi w oczy. Pochylony nad biurkiem, udawał, że przegląda ważne dokumenty. Komisarz pomyślał, że sędzia pewnie chciałby mieć teraz zarost na całej twarzy, tyle że o posturze yeti mógł tylko pomarzyć.
– Musi pan zrozumieć, komisarzu. Jeśli chodzi o wycofanie zarzutu posiadania broni z czasów wojny, nie ma problemu, wezwałem już adwokata inżyniera Di Blasi. Ale nie mogę z równą łatwością obalić zarzutu współudziału. Maurizio Di Blasi przyznał się do zabójstwa Micheli Licalzi i będzie uważany za winnego, dopóki nie znajdą się zaprzeczające temu dowody. Moje prerogatywy nie pozwalają mi w żaden sposób…
– Do widzenia – powiedział Montalbano, wstał i wyszedł.
Sędzia Tommaseo wybiegł za nim na korytarz.
– Komisarzu, niech pan zaczeka! Chciałbym wyjaśnić…
– Nie ma tu nic do wyjaśniania, panie sędzio. Czy rozmawiał pan z kwestorem?
– Tak, i to długo. Widzieliśmy się dzisiaj rano, o ósmej.
– A więc znane są panu pewne szczegóły, które mimo wszystko widocznie uważa pan za nieistotne. Na przykład ten, że dochodzenie w sprawie zabójstwa pani Licalzi zostało przeprowadzone chujowo, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent młody Di Blasi był niewinny, że przez pomyłkę został zabity, że Panzacchi wszystko zataił. Nie ma wyjścia: nie może pan uwolnić inżyniera od zarzutu przechowywania broni, nie wszczynając równocześnie postępowania przeciw Panzacchiemu, który tę broń mu podłożył.
– Analizuję właśnie sytuację komisarza Panzacchiego.
– To niech pan analizuje. Ale kiedy będzie pan ważył argumenty, to spośród wszystkich wag, jakie znajdują się w pańskim urzędzie, niech pan wybierze tę, która dobrze działa.
Tommaseo miał zareagować, ale zastanowił się przez chwilę i nie odezwał się ani słowem.
– Kolejna sprawa – powiedział Montalbano. – Dlaczego zwłoki pani Licalzi nie zostały dotąd przekazane jej mężowi?
Zmieszanie sędziego stało się jeszcze bardziej widoczne. Zaczął ściskać kciuk palcami drugiej dłoni.
– No tak, to był… tak, to był pomysł Panzacchiego. Zwrócił mi uwagę na fakt, że opinia publiczna… Krótko mówiąc, najpierw odnalezienie zwłok, potem śmierć Di Blasiego, następnie pogrzeb pani Licalzi i jeszcze pogrzeb młodego Maurizia… Sam pan rozumie.
– Nie, nie rozumiem.
– Było lepiej rozłożyć to w czasie… Nie przygnębiać społeczeństwa tak wieloma przykrymi wydarzeniami naraz…
Mówił dalej, lecz komisarz zdążył już dojść do końca korytarza.
Kiedy wyszedł z sądu miasta Montelusa, była druga. Zamiast wracać do Vigaty, skierował się na szosę Enna-Palermo. Galluzzo wytłumaczył mu, gdzie znajdzie stację benzynową i bar restauracyjny – dwa miejsca, w których widziano Michelę Licalzi. Stacja, usytuowana około trzech kilometrów za Montelusą, była zamknięta. Komisarz przeklął, przejechał dalsze dwa kilometry, zobaczył po lewej stronie drogowskaz z napisem: BAR RESTAURACYJNY DLA KIEROWCÓW CIĘŻARÓWEK. Był duży ruch, Montalbano czekał cierpliwie, aż któryś z jadących w przeciwnym kierunku zdecyduje się go przepuścić, ale widząc, że sprawa jest beznadziejna, przeciął im drogę, wszczynając piekielny jazgot hamulców, klaksonów, przekleństw i wyzwisk, i zatrzymał się na parkingu przed barem.
W środku było mnóstwo ludzi. Podszedł do człowieka przy kasie.
– Chciałbym rozmawiać z panem Gerlandem Agró.
– To ja. A kim pan jest?
– Komisarz Montalbano. Dzwonił pan do Televigaty, żeby powiedzieć…
– Ożeż kurwa! Czy musiał pan przychodzić właśnie teraz? Nie widzi pan, ile mam pracy?
Montalbanowi wpadł do głowy pomysł, który z punktu uznał za genialny.
– A jak u was się je?
– Ci, którzy tu siedzą, to sami kierowcy ciężarówek. Czy tacy dadzą sobie wcisnąć byle gówno?
Pod koniec posiłku pomysł okazał się nie tyle genialny, ile ledwie dobry. Kucharz trzymał się tutaj reguł żelaznej normalności, pozbawionej choćby szczypty fantazji. Kiedy komisarz wypił kawę i wychylił kieliszek anyżówki, kasjer posadził przy kasie jakiegoś chłopca i podszedł do jego stołu.
– Już możemy. Przysiądę się, dobrze?
– Pewnie.
Jednak Gerlando Agró szybko zmienił zdanie.
– Lepiej niech pan pójdzie za mną.
Wyszli z lokalu.
– No więc tak… W środę około wpół do dwunastej w nocy stałem tutaj i paliłem sobie papierosa. I zobaczyłem, jak od szosy Enna-Palermo nadjeżdża to twingo.
– Jest pan pewny?
– Dałbym sobie rękę uciąć. Samochód zatrzymał się tuż przede mną i wysiadła z niego kobieta. Ta, która go prowadziła.
– Czy dałby pan sobie uciąć drugą rękę, że to była ta sama kobieta co w telewizji?
– Komisarzu, przecież takiej jak ta świętej pamięci biedaczka to człowiek łatwo nie zapomni!
– Proszę mówić dalej.
– Mężczyzna pozostał w środku, w samochodzie.
– W jaki sposób udało się panu zobaczyć, że to był mężczyzna?
– Jakaś ciężarówka miała włączone światła. Zdziwiłem się, bo na ogół to mężczyzna wysiada, a kobieta zostaje w środku. Tak czy inaczej, kobieta zamówiła dwie kanapki z wędliną i wzięła butelkę wody mineralnej. Przy kasie siedział wtedy mój syn Tanino, ten sam co teraz. Kobieta zapłaciła i zeszła po tych trzech schodkach. Ale na ostatnim potknęła się i upadła, kanapki wyleciały jej z rąk. Więc zszedłem po tych trzech schodkach, żeby jej pomóc, i stanąłem twarzą w twarz z mężczyzną, który w tym czasie wysiadł z samochodu. „Nic się nie stało”, powiedziała kobieta. On wrócił do samochodu, ona zamówiła następne dwie kanapki, zapłaciła i odjechali w kierunku Montelusy.
– Opowiedział pan wszystko bardzo przejrzyście, panie Agró. Krótko mówiąc, jest pan w stanie stwierdzić, że mężczyzna, którego pan widział w telewizji, to nie ten sam, który był z tą kobietą w samochodzie?
– Bezwzględnie. To dwie różne osoby!
– Gdzie ona miała pieniądze? W worku?
– Nie, komisarzu. Nie miała żadnego worka. Trzymała w ręku portmonetkę.
Po porannej nerwówce, zjadłszy obiad, poczuł zmęczenie. Postanowił jechać do Marinelli i przespać się godzinkę. Kiedy jednak minął most, zatrzymał się, wysiadł i nacisnął guzik domofonu. Nikt nie odpowiedział. Pewnie Anna pojechała do pani Di Blasi. I być może to lepiej.
Z domu zadzwonił do komisariatu.
– O piątej chcę widzieć u siebie Galluzza wraz z samochodem.
Wybrał numer Livii, ale nie odpowiadała. Zadzwonił do jej przyjaciółki z Genui.
– Mówi Montalbano. Posłuchaj, zaczynam naprawdę się martwić. Livia już od kilku dni nie…
– Nie martw się. Dzwoniła do mnie przed chwilą, aby powiedzieć, że wszystko u niej w porządku.
– A można wiedzieć, gdzie ona jest?
– Nie wiem. Wiem tylko, że zadzwoniła do szefa i poprosiła o jeszcze jeden dzień urlopu.
Telefon odezwał się, kiedy tylko odłożył słuchawkę.
– Komisarz Montalbano?
– Tak, kto mówi?
– Guttadauro. Nie znajduję słów podziwu dla pana, komisarzu.
Montalbano rozłączył się, zdjął ubranie, wszedł pod prysznic, po czym nagi rzucił się na łóżko. Zasnął od razu.
Drrrrryń, drrrrryń – dźwięczał mu w mózgu jakiś daleki dzwonek. Wreszcie się zorientował, że to dzwonek do jego drzwi. Wstał z trudem, poszedł otworzyć. Ujrzawszy, że komisarz stoi przed nim nago, Galluzzo odskoczył do tyłu.
– Co jest, Galluzzo? Boisz się, że cię wciągnę do środka i zerżnę?
– Dzwonię od pół godziny, już miałem wyważać drzwi.
– Tobyś musiał mi je wstawiać z powrotem. Zaraz będę gotowy.
Pracownik stacji benzynowej był kędzierzawym trzydziestolatkiem o czarnych, błyszczących oczach, dobrze zbudowanym i zwinnym. Nosił kombinezon, lecz komisarz łatwo wyobraził go sobie jako ratownika na plaży w Rimini, który podrywa niemieckie turystki.
– Twierdzi pan, że ta kobieta przyjechała z Montelusy i że była godzina ósma, czy tak?
– Daję głowę. Widzi pan, właśnie zamykałem, bo skończył się dyżur, ale ona opuściła szybę i spytała, czy mogę jej nalać do pełna. „Jeżeli pani sobie tylko tego życzy, to dla pani mogę pracować nawet przez całą noc”, odpowiedziałem. Wysiadła. Matko przenajświętsza, ale była piękna!
– Czy pamięta pan, co miała na sobie?
– Cała była w dżinsie.
– Miała jakiś bagaż?
– Jedyne, co widziałem, to coś w rodzaju worka. Leżał na tylnym siedzeniu.
– Proszę mówić dalej.
– Skończyłem nalewać, powiedziałem jej, ile ma zapłacić, więc zapłaciła kartą na sto tysięcy, którą wyjęła z worka. Kiedy wydawałem jej resztę… wie pan, lubię sobie pożartować z kobietami, więc zapytałem: „Czy jest jeszcze coś szczególnego, co mogę dla pani zrobić?” Myślałem, że mnie opierdzieli, ale ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała: „Do czegoś szczególnego kogoś już mam”. I pojechała.
– Nie wróciła w kierunku Montelusy, jest pan pewny?
– Jak najbardziej. Rany, jak pomyślę, co ją spotkało!…
– Dziękuję panu.
– Aha, jeszcze jedno, komisarzu. Spieszyła się. Kiedy zatankowała, ruszyła na pełnym gazie. Widzi pan? Tu jest odcinek prościutkiej drogi, więc można przycisnąć. Patrzyłem za nią, aż zniknęła za tamtym zakrętem. Pędziła na złamanie karku.
– Miałem być jutro – powiedział Gillo Jacono – ale wróciłem wcześniej, więc uważałem za swój obowiązek zjawić się natychmiast.
Był eleganckim trzydziestolatkiem o miłym wyrazie twarzy.
– Dziękuję panu.
– Chciałem powiedzieć, że kiedy myśli się o takim zdarzeniu, to ciągle coś przychodzi do głowy.
– Czy chce pan skorygować to, co powiedział mi pan przez telefon?
– Absolutnie nie. Ale za którymś tam razem, kiedy myślałem o tym, co wtedy zobaczyłem, przypomniał mi się jeszcze jeden szczegół. Z tym że do tego, co panu zaraz powiem, musi pan dorzucić „być może”, tak dla ostrożności.
– Proszę śmiało.
– No więc ten mężczyzna trzymał walizkę w lewej ręce. Niósł ją swobodnie, dlatego miałem wrażenie, że jest pusta. Na jego prawym ramieniu wspierała się ta kobieta.
– Trzymała go pod rękę?
– Nie, raczej opierała dłoń na jego ramieniu. Wydało mi się, że ona lekko kuleje.
– Doktor Pasquano? Mówi Montalbano. Czy przeszkadzam?
– Właśnie przeprowadzałem na nieboszczyku cięcie w kształcie litery „Y”. Nie sądzę, by miał mi za złe, jeśli przerwę to zajęcie na kilka minut.
– Czy stwierdził pan na ciele pani Licalzi jakieś ślady, które mogłyby świadczyć, że jeszcze przed śmiercią upadła czy coś takiego?
– Nie pamiętam. Zajrzę do raportu.
Wrócił, zanim komisarz zdążył zapalić papierosa.
– Tak, upadła na kolana. Na otarciu, które miała na lewym kolanie, były mikroskopijne włókienka jej dżinsów.
Nie potrzebował już innych potwierdzeń. O ósmej wieczorem Michela Licalzi zatankowała do pełna i skierowała się w głąb wyspy. Trzy i pół godziny później wróciła z jakimś mężczyzną. Po północy widziano, jak wciąż w towarzystwie mężczyzny, zapewne tego samego, szła do swojej willi w Vigacie.
– Cześć, Anno. Mówi Salvo. Dziś po południu byłem u ciebie, ale cię nie zastałem.
– Zadzwonił inżynier Di Blasi. Jego żona źle się poczuła.
– Mam nadzieję, że niedługo będę miał dla nich dobre wiadomości.
Anna nic nie odpowiedziała. Zrozumiał, że palnął głupstwo. Jedyną wiadomością, którą państwo Di Blasi mogliby uznać za dobrą, byłoby zmartwychwstanie Maurizia.
– Anno, chciałbym powiedzieć ci coś, czego dowiedziałem się o Micheli.
– Przyjedź.
Nie, nie powinien. Czuł, że jeśli Anna jeszcze raz pocałuje go w usta, cała sprawa potoczy się źle.
– Nie mogę, Anno. Jestem zajęty.
Dobrze, że rozmawiał z nią przez telefon. Gdyby go widziała, od razu by zrozumiała, że kłamie.
– A więc mów.
– Ustaliłem, z niewielkim prawdopodobieństwem pomyłki, że Michela o ósmej wieczorem w środę jechała drogą Enna-Palermo. Być może była w którejś miejscowości na peryferiach Montelusy. Zastanów się, zanim odpowiesz: czy przypuszczasz, że miała inne znajomości oprócz tych, które zawarła w Montelusie i Vigacie?
Odpowiedź nie padła od razu. Zgodnie z życzeniem komisarza Anna starała się zebrać myśli.
– Przyjaciół wykluczam. Powiedziałaby mi o nich. Znajomości, owszem, kilka.
– Gdzie?
– Na przykład w Aragonie i w Comitini, które są po drodze.
– Jakie to znajomości?
– Kafelki kupiła w Aragonie. W Comitini też się w coś zaopatrywała, ale nie pamiętam w co.
– A więc interesy?
– Chyba tak. Ale, widzisz, Salvo, od tej drogi można odbić dokądkolwiek. Jest rozjazd, który prowadzi do Raffadali: z tej okoliczności szef oddziałów specjalnych na pewno wyciągnąłby wnioski.
– Inna rzecz: po dwunastej była widziana na alejce przed willą, kiedy wysiadła z samochodu. Wspierała się na ramieniu jakiegoś mężczyzny.
– To pewne?
– Pewne.
Tym razem pauza trwała długo, aż komisarz pomyślał, że coś przerwało połączenie.
– Anno, jesteś tam?
– Tak, Salvo, i chcę powtórzyć dobitnie i raz na zawsze to, co już ci mówiłam. Michela nie była specjalistką od szybkich numerków, mówiła mi, że to dla niej fizycznie niemożliwe, rozumiesz? Kochała męża. Była też bardzo przywiązana do Serravallego. Do tamtych stosunków, cokolwiek by o tym myślał lekarz sądowy, nie mogło dojść za jej przyzwoleniem. Została potwornie zgwałcona.
– Jak myślisz, dlaczego nie uprzedziła państwa Vassallo, że nie przyjdzie do nich na kolację? Przecież miała telefon komórkowy, prawda?
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
– Już wyjaśniam. Kiedy o wpół do ósmej Michela żegnała się z tobą, twierdząc, że jedzie do hotelu, mówiła prawdę. Ale potem zdarzyło się coś, co kazało jej zmienić zdanie. To mógł być tylko telefon, ponieważ w chwili, kiedy wjeżdżała na szosę Enna-Palermo, była sama.
– Myślisz więc, że pojechała na jakieś spotkanie?
– Nie ma innego wytłumaczenia. Nie planowała tego spotkania, ale nie potrafiła z niego zrezygnować. Oto dlaczego nie uprzedziła państwa Vassallo: nie miała wiarygodnego usprawiedliwienia swojej nieobecności, więc najlepszą rzeczą, jaką mogła zrobić, było zatarcie za sobą śladów. Przyjmijmy twoją wersję, że nie była to randka dla seksu, tylko spotkanie w interesach, które następnie zmieniło się w tragedię. Przyjmijmy ją, ale tylko na chwilę. Otóż jeśli naprawdę chodziło o interesy, to na usta samo się ciśnie pytanie: co dla Micheli było na tyle ważne, że zachowała się nie w porządku wobec państwa Vasallo i nie poszła do nich na proszoną kolację?
– Nie wiem – odpowiedziała smutno Anna.