173307.fb2
– Biedny sędzia – oświadczyła ciocia Klara, kiedy Lizzi skończyła opowiadać, nad czym teraz pracuje. – I biedne dzieci. Biedni jej rodzice i cała rodzina. Ona też biedna, niech spoczywa w pokoju.
Kot na kolanach ciotki podniósł łepek, ziewnął, zwinął się w kłębek i ponownie zapadł w drzemkę.
Lizzi wpatrywała się w parasolki, kasety i klipsy, myśląc, że sędzia wcale nie jest biedny. Był w szoku, ale widać nie tak wielkim, skoro zdołał ją ostrzec, aby nikomu nie wyjawiała ich dziwnej przygody. Jakby strzeliło jej do głowy komuś o tym opowiadać! Tyle że teraz wszystko się skomplikowało. Tak jak zazwyczaj, gdy nie wiedziała, co zrobić, poszła odwiedzić ciotkę Klarę i wuja Jakowa, wypiła herbatę rumiankową i wysłuchała wielu pożytecznych rad, jak należy dbać o cerę. Obserwowała przechodniów, kupiła kilka kaset magnetofonowych i czekała, aż wrócą do niej wydarzenia ostatniego dnia.
– Czy wiesz, kto ją zamordował? – spytała ciotka Klara.
– Nie.
– Podejrzewasz kogoś?
– Nie wiem. Może.
– Ludzie zabijają z dwóch powodów: z miłości i dla pieniędzy. Czasami też chodzi o honor.
– Bertolucci – wtrącił wuj Jakow – dyrygent orkiestry strażackiej w Aleksandrii, zamordował dowódcę milicji, kiedy tamten przegrał w pokera swoją siostrę i nie chciał mu jej oddać.
Wuj Jakow odzywał się rzadko, lecz jego wypowiedzi zawsze wywierały wrażenie na słuchaczach. Cała trójka pogrążyła się w myślach.
– Zabrał miecz z operowej rekwizytorni – wuj Jakow przypomniał sobie dodatkowy szczegół.
– Czy do waszego sklepu przychodzą też Filipinki?
– Do nas przychodzą ludzie z całego świata, Lizzi.
– U Hornsztyków pracuje Filipinka.
– W zeszłym tygodniu była tu jedna i kupiła perełki. Na pewno ich służąca. Ale dlaczego pytasz?
Ciotka Klara miała oczywiście rację. To o niczym nie świadczyło.
Kiedy Lizzi się dowiedziała, że Benci znalazł zakrwawione prześcieradło i aresztował małą Filipinkę, zapragnęła porozmawiać z Hornsztykiem. Obawiała się jednak, że jej odwiedziny zaraz po aresztowaniu służącej wzbudzą podejrzenia. Nie miała wątpliwości, że chłopcy inspektora zapisują dane każdego, kto wchodzi lub dzwoni do domu Hornsztyka. Nakazała więc sobie nie działać pochopnie, choć rozsadzała ją chęć, żeby pobiec do Benciego i wyrwać z jego rąk Marian Ortegę-Ramon. Tak jest, Filipinka miała imię i nazwisko, nawet całkiem wymyślne. Czy w całej Beer Szewie znajdzie się druga Marian Ortega-Ramon? Kręciła się między gośćmi w białym fartuszku, podając wino i słone ciasteczka, i nikt nawet nie przypuszczał, że ma takie królewskie nazwisko.
Lizzi doszła do wniosku, że nie powinna pokazywać się Benciemu, dopóki nie zapanuje nad własnymi emocjami. Wsiadła do samochodu i pojechała do Domu Kultury na wernisaż. Jeśli wystawa twórczości miejscowych artystów będzie tego warta, napisze o niej artykuł, jeśli nie – wystarczy krótka informacja. W każdym razie lepiej, żeby miała jakieś zajęcie na najbliższe kilka godzin.
W sali wystawowej Domu Kultury dostępu do jednej ze ścian bronił sznurek. Na przylepionej do podłogi kartce widniało nazwisko artysty: Willi Achinoam. Lizzi nie wiedziała, czy ściana i sznurek stanowią eksponat, czy też ściana została świeżo pomalowana, a kartka przetrwała z poprzedniej wystawy.
– To eksponat – szepnął ktoś za jej plecami.
Adulam?! Nie, ktoś inny! Twarz miał porytą zmarszczkami, ale w jego oczach tańczyła łobuzerska iskierka.
Willi Achinoam miał około sześćdziesiątki, nosił niebieskie, trochę za krótkie robocze spodnie i ciężkie buty. Całości dopełniała nieporządna siwiejąca broda. Wyglądał, jakby pracował w oborze, i istotnie – okazało się, że pracuje w oborze w kibucu Sade Oznaja, z którego pochodziła Szibolet. Razem z nim swoje dzieła wystawiały Szoszana, pielęgniarka, i Chanita, była ceramiczka. Wszyscy troje byli uczniami artystki z Minnesoty, Gertrude Fisch, która uwierzyła w ogromny potencjał twórczy mieszkańców Negewu i nie omyliła się.
– W naszej świadomości pustynia to bezmiar piasków – mówiła z ogniem w oczach dziennikarzom zapisującym pilnie każde słowo. – Nie! Negew to też skały i rośliny! Trzeba tylko być uważnym. Przyglądać się. To najważniejsza rzecz, jakiej nauczyliśmy się na naszych warsztatach. Patrzeć!
Lizzi uczuła wstyd. Negew był jej jedynym otoczeniem, odkąd się urodziła, i nie przyglądała mu się specjalnie.
– Czy waszą wystawę można określić jako protest? – zapytała francuska dziennikarka.
– Można – odparła Gertrude Fisch i zacisnęła usta. Widać było, że to słowo nie oddaje ogromu protestu. – Jest w nas wiele gniewu. Chcieliśmy go w ten sposób wyrazić.
Na twarzach dwóch artystek pojawił się wyraz złości, kiwały głowami i wysunęły podbródki, lecz Willi Achinoam otworzył tylko szerzej niebieskie oczy; wyglądał jak ornitolog, któremu zakłócono obserwację szpaków.
Gertrude Fisch tłumaczyła ideę wystawy. Nie ma sensu po raz kolejny naśladować naturę, mówiła. Lepiej robi to aparat fotograficzny. Albo ludzkie oko. Oni zaś pragną osiągnąć cel za pomocą najprostszych środków. Każda nowa asocjacja tworzy kolaż. Każdy ma swoją fakturę. To oczywiste. W Ameryce dawno już zrozumieli, że artysta epoki atomowej może tylko umieścić materiały w pustej przestrzeni.
Tylko u nas jeszcze tego nie pojęto. Ma nadzieję, że ta wystawa da początek nowej drodze.
Grupa dziennikarzy – około dziesięciu mężczyzn i kobiet – przyglądała się małej wydmie, która przegradzała pomieszczenie. Gertrude wyjaśniła, że światło wpadające przez okno w każdej chwili odmienia piasek. Stąd tytuł tego dzieła: Czas. Następny eksponat nosił tytuł Poemat: stos kamieni, kawałek sznurka i nakrętka od butelki z ketchupem. Cywilizacja w zderzeniu z naturą. Artystka powiedziała, że nie można ignorować tego, co się dzieje dookoła. Wszyscy poczuli wyrzuty sumienia.
– Faktura była dla nas bardzo ważna – szepnęła Szoszana, pielęgniarka.
Wszyscy się z nią zgodzili i pokiwali głowami.
Chanita dodała, że było jej z początku trudno, ponieważ wcześniej zajmowała się inną dziedziną twórczości. Ale pracować razem z Gertrude to wielki przywilej.
Spojrzenia Lizzi i Adulama spotkały się. Odniosła wrażenie, że sobie z niej podkpiwa.
Szoszana pracowała w piasku, Chanita wykorzystywała odpadki przemysłowe, natomiast Willi był minimalistą. Twórczość całej trójki miała, oczywiście, wydźwięk polityczny. Należy skończyć z milczeniem, zwłaszcza tu, w Negewie!
– Słyszałaś o Filipince? – zapytał Adulam, kiedy wyszli z Domu Kultury.
– Tak – odpowiedziała Lizzi.
– Nie wierzę, żeby to ona zamordowała panią Hornsztyk.
– Ja też nie.
– To dlaczego została aresztowana? Mogli ją przesłuchać i odesłać do domu. Co o tym mówi Bencijon Koresz?
– Nie rozmawiałam z nim.
– To cię nie interesuje?
– Nie interesuje mojego szefa.
– Chyba żartujesz.
Lizzi wzruszyła ramionami. Stała przy wejściu do budynku i czekała na Willego Achinoama.
– Chodź, zjemy obiad w „Coco”.
– Chcę porozmawiać z tym artystą.
– Och, Lizzi, nie wmawiaj mi, że przełknęłaś te bzdury, które opowiadała nasza kapłanka z Minnesoty. Nie jesteś głodna?
Willi Achinoam wyszedł z Domu Kultury i wpatrzył się w przestrzeń niebieskimi oczami, które wyglądały jak oślepione nadmiarem światła. Towarzyszyła mu energiczna kobietka o różowych policzkach, prawdopodobnie żona. Lizzi przedstawiła się i spytała, czy może go kiedyś odwiedzić w kibucu i porozmawiać o jego pracy. Żona Willego zarumieniła się ze wzruszenia.
On sam jednak uważał, że jego twórczość nie dojrzała jeszcze do tego, żeby ją pokazywać szerokiej publiczności. Lizzi wytłumaczyła, że nie jest publicznością, a na pewno nie jest krytykiem. Ostatecznie przekonał go fakt, że znała Szibolet i była prawie jej szefową, a także miała samochód i zaofiarowała się odwieźć ich do domu.
Adulam zachował się wzorowo. Pomógł im wsiąść do samochodu i zamknął za nimi drzwi. Następnie poczekał, aż Lizzi usadowi się za kierownicą i zapnie pas. Do tego stopnia irytował ją swoimi dobrymi manierami, że zbyt gwałtownie ruszyła i omal nie stuknęła zaparkowanego przed nią pojazdu.