173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Rozdział 11

Rzeźby Willego Achinoama stały w starej szopie dla kaczek i różniły się bardzo od minimalistycznych prac prezentowanych w Domu Kultury w Beer Szewie. Na kawałkach piaskowca, uzbieranych w Maktesz Arif, wyrył – według słów swojej żony – dzieje kampanii synajskiej. Jafa opowiedziała, że poznali się, gdy oboje służyli w armii podczas wojny o niepodległość. Ona, nowa imigrantka z Austrii, i on – kierowca z Gadery.

– To jej nie interesuje – szepnął Willi, wpatrując się oczami zbolałej Madonny w swoją żonę.

– Ależ przeciwnie! Właśnie to mnie interesuje – powiedziała Lizzi, myśląc, że zapewne ani jedno słowo z tej rozmowy nie trafi do druku. Może przy innej okazji, w innym kontekście…

Zanotowała tytuły rzeźb, co przedstawiają i szczegóły biografii rzeźbiarza. Z trudem mówił o sobie. Odpowiadał niechętnie i żona co chwila spieszyła mu z pomocą.

– Chodźmy napić się kawy – zaproponował w końcu.

Przed wejściem do domu Willego i Jafy był mały ganek. Stały na nim buty robocze, drewniaki i kalosze, wiaderka i szczotka. Mieszkanie składało się z dwóch pokoi, małej kuchenki i prysznica. Tu i ówdzie widać było figurki nagich kobiet, do których – jak się wydawało – pozowała Jafa. Lizzi zastanawiała się, czy mają dzieci.

– To dawny dom dla starych kibucników – wyjaśniła Jafa, przygotowując kawę. – Już na jesieni mieliśmy przeprowadzić się do nowego, ale ktoś coś pomieszał w budżecie i wciąż czekamy.

– Przeprowadzimy się – uspokajał Willi. Najwyraźniej był to drażliwy temat.

– Będziecie mieli wtedy więcej pokoi? – spytała Lizzi.

– Nie. Tam też będą dwa. Ale przestronniejsze. Wszystko będzie nowe i sami sobie wybierzemy wyposażenie kuchni i łazienki. Pięć rodzin zdążyło się przenieść i akurat my zostaliśmy. Nie wierzę już, że cokolwiek z tego wyjdzie. I nie tylko my jesteśmy poszkodowani. Także młode małżeństwa, które miały zamieszkać w naszych domach. Na razie tłoczą się w domach dla młodzieży.

– My nie mieliśmy nawet tego, kiedy tu przyjechaliśmy – powiedział Willi miękko.

– Czasy się zmieniły, Willi. Wielkie są pokusy z zewnątrz. Powinniśmy się cieszyć, że młodzi w ogóle chcą tu zostawać. Proszę. Ciasto z figami. Sama upiekłam.

Kawa, przed chwilą nalana, była mocna i smaczna. Jej aromat wypełnił całe mieszkanko. Ciasto figowe rozpływało się w ustach. Lizzi uśmiechnęła się do Jafy i żując, mamrotała tylko: „Pyszne, pyszne”. Policzki kobiety oblał rumieniec.

– To ciasto bez jajek i cukru – zdradziła tajemnicę jego miękkości. – Jeszcze trochę?

– Tak, proszę. Wspaniałe ciasto.

– Zaraz idziemy do stołówki – powiedział Willi. – A potem muszę zajrzeć do obory.

– Przecież dostałeś dzień wolny – przypomniała mu żona z wyrzutem.

– Ale wróciliśmy na czas. – Posłał jej spojrzenie, od którego topniało serce.

W drodze do stołówki pokazali Lizzi nowe domy, przeznaczone dla starszych kibucników.

– Zatrudniliśmy najlepsze firmy budowlane – powiedziała Jafa. – Architekt i pani inżynier przyjechali tutaj i rozmawiali ze wszystkimi, żeby zaprojektować domy, które pasują i do krajobrazu, i do charakteru kibucu. Widzi pani? Każdy dom jest osobną jednostką i jeśli ktoś nie chce, może w ogóle nie spotykać sąsiadów. A mimo to są połączone. Nazywamy to osiedle „Ul”.

Jafa zamilkła nagle i popatrzyła na męża. Po chwili dodała:

– Zamordowano ją kilka dni temu.

– Aleksandrę Hornsztyk? – spytała Lizzi.

– Tak – odparła Jafa. – Znała ją pani?

– Widziałam ją tylko raz, w ten wieczór, kiedy została zamordowana. Kto tutaj utrzymywał z nią kontakt?

– Zarząd. Komisja budowlana. I my, starsi kibucnicy, spotkaliśmy się z nią dwa razy. No i Szajke, oczywiście.

– Szajke?

– Nasz syn. Jest skarbnikiem. Co za straszna historia! Młoda, zdolna kobieta! Trudno to pojąć.

– Co mówi Szajke?

– Jest w szoku – westchnęła Jafa. – Cała odpowiedzialność spoczywa na nim. Wszystkie pożyczki i oszczędności!

– To nie jego wina, że ją zamordowano.

– Tak, ale co z pieniędzmi, które znikły?

– Nie znikły. Wszystko się wyjaśni. – Willi był wyraźnie zły na żonę. Wydłużył krok, jakby złość udzieliła się nawet jego roboczym butom i wystającym z cholewek skarpetkom. Widziały teraz tylko jego plecy.

– Willi nie jest w stanie zmierzyć się z rzeczywistością – powiedziała Jafa. – Ludzie tu są dobrzy, każdy lubi pracować, panuje równość, powietrze mamy świeże, a przyszłość różową. Gertrude Fisch miała rację. Trzeba umieć patrzeć.

W stołówce Lizzi poznała Szajkego Achinoama. Był niski i energiczny jak matka i miał niebieskie oczy ojca, ale pozbawione tego wzruszającego, naiwnego wyrazu. Kiedy zjedli smażoną rybę, Lizzi zapytała, czy mógłby jej poświęcić pół godziny, ponieważ zbiera materiały do artykułu o Aleksandrze Hornsztyk. Szajke był zajęty. Oczekiwano go w biurze. Hodowca mango chce się poradzić w sprawie plagi jeżozwierzy, a o trzeciej ma przyjechać przedstawiciel „Agrocasco” na rozmowę wstępną o uprawie papai. O czwartej zbiera się u niego Rada Projektów. Jafa zaproponowała więc Lizzi, żeby odpoczęła u nich w domu, aż będzie wolny. Willi natomiast powiedział, że niedobrze jest prowadzić po ciemku, i zasugerował Szajkemu, żeby zmienił kolejność spotkań. Zanim zjedli pomarańcze, Szajke zgodził się umieścić Lizzi przed hodowcą mango.

Kiedy znaleźli się w biurze skarbnika, wyzbył się tej odrobiny grzeczności, którą starał się zachować w obecności rodziców. Oskarżył Lizzi, że wykorzystała ich naiwność, aby dostać się do kibucu i węszyć w jego sprawach wewnętrznych. Oświadczył też gwałtownie, że nie przyłoży ręki do oszustw dziennikarzy. Lizzi zaprotestowała. Poszła na wystawę, nie wiedząc, kim są artyści. Jest niesprawiedliwy. Gdyby chciała przyjechać do Oznai i „węszyć w sprawach wewnętrznych”, zrobiłaby to już wcześniej z pomocą Szibolet. Jest gotowa wstać i pójść sobie w każdej chwili. Lecz jego reakcja dowodzi, że istotnie coś jest nie w porządku.

Otworzyły się drzwi i z sąsiedniego pokoju wyszedł Ido Gabrielow, sekretarz kibucu. Około pięćdziesiątki, średniego wzrostu, drobny, z twarzą pomarszczoną i bladą jak u kogoś, kto w dzieciństwie był niejadkiem. Zapytał, co to za hałasy.

– Nie mamy co ukrywać, Szajke – rzekł, gdy ten wyjaśnił mu, o co chodzi. – Niepotrzebnie się złościsz. Trafią do nas, czy tego chcemy, czy nie. Jeśli nie znajdzie się żaden motyw osobisty – nieszczęśliwa miłość, zdrada, diabli wiedzą co jeszcze – policja zacznie sprawdzać interesy Aleksandry Hornsztyk. Chyba że popełniła samobójstwo.

– Ona się nie zabiła – powiedziała Lizzi.

– Nie. Nie była typem samobójczyni – zgodził się z nią Ido.

– A jeśli rzeczywiście znajdzie się motyw osobisty… – nie ustępował Szajke. – Nie ma sensu wywoływać wilka z lasu.

– Ale wilk już został wywołany. Lepiej przekazać informacje na twoich warunkach niż przeciwnika. Brakuje nam pół miliona dolarów w kasie!

– Nie chcę z nią rozmawiać i nie zgadzam się, żebyś ty to robił. – Głos Szajkego drżał ze zdenerwowania. – A jeśli się przy tym upierasz, będziesz musiał mieć zezwolenie zarządu na udzielenie wywiadu.

– To jest terror! – Ido wypluł to słowo, jakby pozbywał się pestki, która utkwiła w gardle.

– No wiesz, Ido! Daj spokój! Po co te wielkie słowa? Mamy problem. Jesteś w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność? Chcesz trzęsienia ziemi? Proszę bardzo, ty z nią rozmawiaj. Ale nie tutaj i nie teraz. Jestem zajęty.

Ido zbladł, chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował i wyszedł z pokoju.

– W jaki sposób zginęło wam pół miliona dolarów? – spytała Lizzi. Wiedziała, że go prowokuje, ale co jeszcze mógł jej zrobić? Uderzyć?

Szajke wyglądał tak, jakby naprawdę miał taki zamiar. Zwrócił się w jej stronę wściekły, jego oczy płonęły niebieskim ogniem.

– Wy, dziennikarze – syknął ze złością – krwiopijcy.

– Jestem osobą pracującą i uczciwie utrzymuję się z własnej pracy. Sama zapłaciłam za studia i za każdą kromkę chleba, którą zjadłam, odkąd wyszłam z wojska dziesięć lat temu. Nigdy jeszcze nie wyciągnęłam informacji od kogoś, kto nie wiedział, kim jestem i czemu o to pytam. I są to najdłuższe przeprosiny, jakie kiedykolwiek wygłosiłam.

Wyraz twarzy Szajkego nieco złagodniał. Lizzi dostrzegła, że jego oczy mimo wszystko przypominają oczy ojca. W tej samej chwili rozległo się pukanie i do pokoiku weszło trzech mężczyzn. Jeden z nich, hodowca mango, przedstawił Szajkemu pracownika rezerwatu przyrody, który trzymał w ręku pustą pułapkę na jeżozwierze, oraz agenta ubezpieczeń dla rolników.

– Chcesz, żebyśmy poczekali na zewnątrz? – zapytał hodowca.

– Nie, nie. Przyszliście w samą porę, siadajcie – powiedział Szajke. – Właśnie skończyliśmy.