173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Rozdział 15

Z firmy „Hornsztyk i Spółka” Lizzi pojechała do nowego centrum handlowego na konferencję prasową w Instytucie Kreowania Wizerunku, który obiecywał, że „wypełni puste miejsce na mapie południowego Izraela”. Tak przynajmniej było napisane w prospekcie dołączonym do zaproszenia:

„Jesteśmy dumni z Beer Szewy i jej osiągnięć. Mamy tutaj uniwersytet, filharmonię i teatr. Ale czy Beer Szewa ma odpowiedni wizerunek? Czy w świadomości mieszkańców naszego kraju utrwalił się obraz jej sukcesów? Czy ktokolwiek, myśląc «Beer Szewa», myśli jednocześnie «sukces»? Czy ktoś, myśląc o tobie, pomyśli «sukces»?” – pytała Sima Jenkins, założycielka instytutu. Jej zdjęcie na tle portretu Kitchenera, brytyjskiego generała z czasów pierwszej wojny światowej, widniało na prospekcie. Dla wszystkich było oczywiste, że kto myśli „Sima Jenkins”, myśli „sukces”. W przeciwieństwie do tych, którzy myślą „Lizzi Badihi”, jeśli w ogóle ktokolwiek o niej myśli – stwierdziła w duchu Lizzi. Może ona też powinna się zapisać na kurs kreowania wizerunku?

Instytut mieścił się na najniższym piętrze centrum handlowego, zaraz pod sklepem z galanterią „Easy Come”. Obok sklepu stała grupka ludzi – trzy kobiety, czterech mężczyzn – i wymachiwała kartonową tablicą z napisem: „Powstrzymać okupację”.

Ściany działowe niewielkiego pomieszczenia zostały wyburzone. Na podłodze leżały poduszki w pastelowych kolorach, światło było przytłumione. Sima Jenkins tryskała dobrym humorem i uśmiech nie schodził jej z warg. Dziennikarze rozsiedli się na poduszkach i starali się sprawiać wrażenie, że zawsze w ten sposób przeprowadzają wywiad. Wesoła młoda kobieta roznosiła sok z ogórków i ciasteczka figowe z pełnoziarnistej pszenicy. Lizzi obliczyła, że minęły cztery dni, odkąd jadła ciepły posiłek. Po wyjściu z instytutu pojedzie do redakcji, napisze artykuł, a następnie uda się do spożywczego i zapełni dom niezdrową żywnością.

Sima Jenkins tłumaczyła, że człowiek jest w stanie zrealizować każde swoje pragnienie. To zależy wyłącznie od niego. Świat na nas czeka i tylko dlatego, że myślimy, iż jest brzydki i zły, nie potrafimy dostrzec, że jest on piękny i dobry. Ale teraz mamy do dyspozycji narzędzia, które pomogą nam się pozbyć negatywnych myśli wpojonych przez wychowanie. Człowiek może być, czym zechce. Poprawa własnego wizerunku jest kluczem do odkrycia swoich możliwości. Ona sama stosuje metodę holistyczną, której nauczyła się w Kansas City u profesora Salto Mortale, ucznia Hernefelsa. Postanowiła założyć swój instytut właśnie tutaj, gdyż Beer Szewa, tak jak metoda poprawy wizerunku, jest syntezą opartą na idei „twórczego gromadzenia”. To, co wewnątrz, jest tożsame z tym, co na zewnątrz. Posługujemy się – opowiadała – odłamkami kamieni, krzykiem, ruchem i muzyką. Chodzi o to, aby się wyzwolić i osiągnąć to, co „nadindywidualne” i „nadwitalne”. A to umożliwi sukces. Jej metoda sprawdziła się w Kansas i ma nadzieję, że przyjmie się także w Beer Szewie.

Dziennikarze byli pod wielkim wrażeniem. Padły pytania o czas trwania i koszt kursu – dwie kwestie, których Sima akurat wolałaby nie poruszać. Francuska dziennikarka zapytała, czy powołanie takiego instytutu jest rodzajem protestu. Sima Jenkins skwitowała jej słowa uśmiechem. Nie musiała nic mówić. Wszyscy i tak zrozumieli. Wszyscy oprócz Lizzi, która oczywiście nic nie zrozumiała.

Ktoś pociągnął ją za rękaw. Odwróciła się i ujrzała Adulama. Oczywiście! Kiedy wyszli na zewnątrz, powiedział, że nie ustąpi i że muszą zjeść razem obiad, ponieważ mu to obiecała. Lizzi oświadczyła, że jest kłamcą i że niczego nie obiecywała. Wtedy on stwierdził, że powinna pójść na kurs poprawy wizerunku, gdyż jego zdaniem bardzo by jej się przydał. W końcu głód przesądził sprawę: Lizzi doszła do wniosku, że wszystko jej jedno – może iść do restauracji, nawet jeśli będzie musiała przesiedzieć dwie godziny naprzeciwko Adulama. Tym bardziej że taki lokal jak „Coco” nie odbierał chęci do pracy. Wręcz przeciwnie, po posiłku chciało się opuścić go jak najszybciej. W zimie było tam zimno, a w lecie gorąco. Były tam też plastikowe stoły, do których przylepiały się ręce i resztki jedzenia. Jednym słowem – wszystko to, czego Lizzi potrzebowała, aby poprawić sobie humor.

Coco przywitał ich tak serdecznie, jakby byli jego odnalezionym po latach rodzeństwem. Jeszcze zanim zdążyli otworzyć usta, zastawił stół oliwkami, marynowaną papryką i ciepłymi chlebkami pita. Adulam zapytał, czy ma zamówić dla nich obojga. Lizzi skinęła głową i wpakowała oliwkę do ust.

Na początku rozmawiali trochę o układzie berlińskim i o młodoturkach. Adulam chodził na wykłady niektórych z dawnych profesorów Lizzi. Kiedy pochłonęła szaszłyki, tehinę i sałatkę ze swojego talerza oraz resztę frytek ze wspólnego półmiska, a potem colę i kawę, poczuła, że ma niewielki kłopot z koncentracją.

– Nie gotujesz sobie?

– Nnnie.

– To gdzie z reguły jadasz?

– Gdziekolwiek.

– Nadal zbierasz informacje o Hornsztyku?

– Mmmm…

– Lizzi!

Mimo że w restauracji panował gwar, ludzie siedzący przy stolikach wokół nich podnieśli głowy znad talerzy. Podobnie zresztą jak Lizzi.

– Z czego się śmiejesz?

– Idź do domu. Potrzebujesz snu.

– Jadę do redakcji przepisać na komputerze artykuł o instytucie.

– Zawrzyjmy układ. Oboje damy ten artykuł w przyszłym tygodniu.

– Ty go dasz w przyszłym tygodniu. Ja napiszę go dzisiaj. Moja siostra Hawacelet jest słuchaczką Simy Jenkins i nie wybaczy mi, jeśli nic nie napiszę o instytucie.

– Ja ci to napiszę.

– Nie rozśmieszaj mnie.

– Lizzi, padasz z nóg.

– Nic jeszcze nie wiesz o moich nogach, mój drogi.

– Chciałbym się czegoś dowiedzieć, moja droga.

Lizzi zauważyła, że rozmowa zaczyna przybierać niepożądany obrót. Z kamienną twarzą wstała z miejsca i usiłowała wyjść z restauracji, zachowując resztki godności. Nie było to łatwe, zważywszy, że krzesło przylepiło się jej do spodni, a następnie z łoskotem wylądowało na podłodze. Coco w lansadach odprowadził ich do drzwi. Zamieszanie, które wywołali, sprawiło mu wielką przyjemność. Gdyby ktoś spytał Lizzi, ilu ludzi pragnęłaby uniknąć przez najbliższe kilka miesięcy, z pewnością odparłaby, że dwóch – Coco i Adulama.