173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Rozdział 16

Dahan i Szibolet siedzieli na stole, pijąc kawę z kubków. Lizzi zastanawiała się, czy kawa jest smaczniejsza, kiedy pije się ją, siedząc na stole. Dahan poprosił, aby zaznaczyła, że lokal Simy Jenkins znajduje się pod sklepem z galanterią „Easy Come”. „Nie ma problemu” – odparła Lizzi i poszła do swojego pokoju. Za to na pewno nie dostanie premii, to nie jest informacja, która mogłaby się przedostać do prasy krajowej. Jej siostry będą musiały trochę poczekać na następną pożyczkę. Starała się, żeby to, co pisze, brzmiało poważnie, zarówno ze względu na Hawacelet, jak i Adulama. Szibolet przyniosła jej kawę i Lizzi spytała, jak w kibucu przyjęto artykuł o Willim Achinoamie.

– No pewnie, że wszyscy się cieszyli. Zawsze się cieszymy, kiedy jeden z nas odnosi sukces. Jesteśmy z niego dumni – odpowiedziała Szibolet.

– Lubicie go?

– Jasne, że lubimy, w końcu to jeden z nas, nie?

Szibolet uśmiechnęła się, a Lizzi pomyślała, że nigdy przedtem tak naprawdę z nią nie rozmawiała.

– W Oznai spotkałam też jego syna, Szajkego. Podobno jest skarbnikiem. Od dawna?

– Od kilku lat. Zna się na rzeczy.

– A Gabrielow, długo już jest sekretarzem kibucu?

– Wiele lat. Jest też dyrektorem fabryki śrub. Ma jakieś wykształcenie ekonomiczne. Skoro chcą to robić, nie będziemy rzucać im kłód pod nogi.

– Gabrielow to miły człowiek. Sympatyczny.

– Aha.

– Co „aha”? – zapytała Lizzi.

– To zależy od tego, jak dużo się o nim wie.

– Nie lubicie go?

– To nie kwestia lubienia czy nielubienia. – Szibolet zawahała się. – On ciągle wyjeżdża na konferencje albo na spotkania z władzami partii. Ma samochód i zwracają mu za delegacje. Kiedy ma ochotę, jedzie sobie do miasta – do teatru albo coś obejrzeć. Nie wszystkim to się podoba. Poza tym ludzie nie pochwalają, że rzucił swoją dziewczynę, Lejke, i związał się nagle z inną, dużo od niego młodszą, która przedtem była z takim jednym Mojszem. Mówi się, że to ona namawia Gabrielowa na te wszystkie wyjazdy. Tak słyszałam.

– Gabrielow chce opuścić kibuc?

– Nie sądzę. Po prostu to mi do niego nie pasuje. Ale któż może wiedzieć?

– Gdzie on mieszka, kiedy jest w mieście?

– Jakiś czas temu kibuc wynajął mu pokój u pewnej rodziny. Chcesz, żebym sprawdziła u kogo? Są z nim jakieś problemy czy co?

– Problemy? Jakie mogą być z nim problemy? Wydaje mi się, że ludzie tak sobie gadają. On ciężko pracuje, kieruje zakładem, jest sekretarzem kibucu. Zorganizował budowę nowych domów, a to przecież olbrzymie przedsięwzięcie. Nie należy aż tak się przejmować całym tym gadaniem.

– Możliwe. Tylko że ludzie czekali tyle czasu na nowe mieszkania, i starzy, i młodzi, a tu nic się nie rusza.

– Sama widziałam nowe domy.

– Budowę rozpoczęto dwa lata temu i powiedziano nam, że za rok stanie dwanaście nowych domów, a teraz nagle nie ma pieniędzy. Chyba opracowano jakiś plan finansowy, nie? Mój tata twierdzi, że coś tu jest nie tak. Albo były pieniądze, mówi, i znikły, albo nigdy ich nie było i ktoś nas okłamał. Nie tylko on tak mówi. Moi rodzice mieli się wprowadzić do nowego mieszkania już rok temu.

Lizzi pomyślała, że istnieje jeszcze jedna możliwość: pieniądze zaoszczędzone na nowe domy nie znikły, ale po prostu nigdy nie zostały wpłacone na konto. Zapytała Szibolet, czy zgodziłaby się wziąć ją ze sobą, kiedy następnym razem będzie jechać do domu.

– No pewnie! Bomba! Ale super! – wykrzyknęła dziewczyna z rozjaśnioną twarzą.

– Nie chcesz nigdzie studiować, moja droga?

– Nie. Na razie chcemy uzbierać pieniądze na wyjazd do Boliwii albo do Tajlandii. Na rok albo dwa. I tu, i tam mamy przyjaciół, którzy na nas czekają. Tak też się człowiek czegoś uczy, prawda? Jak wrócę, to może pójdę na jakieś studia. Albo pedagogika specjalna, albo terapia zajęciowa. Ale przeszkadzam ci, za dużo gadam.

Kiedy wyszła, Lizzi się uśmiechnęła. Rozmowa z Szibolet rozproszyła wreszcie senność, która ogarnęła ją w czasie obiadu z „młodoturkiem”. Artykuł o Instytucie Kreowania Wizerunku może poczekać. Teraz czas rozpocząć poszukiwania igły w stogu siana, czyli tajemniczego Archimedesa Lewiego. Kiedy słyszała to imię, miała wrażenie domowej przytulności, jakby otulała się swym starym szlafrokiem. Sekretarka firmy „Hornsztyk i Spółka”, Nurit, powiedziała, że być może się na nie natknęła, gdy pracowała na posterunku wojskowym. Lizzi postanowiła więc odwiedzić ciotkę Klarę i wuja Jakowa. Ich sklep przecież sąsiadował z posterunkiem.

Oczywiście, że Klara i Jakow znali Archimedesa Lewiego. Jego biednego ojca, Jusufa, nieraz spotykali w Egipcie. Sprowadzał porcelanę i naczynia emaliowane z Limoges. Wtedy jeszcze ludzie używali nocników i spluwaczek. Ciotka Klara wyprostowała się trochę, aby pobudzić pamięć, i kot zeskoczył z jej kolan.

– Dlaczego jego ojciec był biedny? – zapytała Lizzi, zanim Klara zdążyła zasypać ją opowieściami o niegdysiejszym przeznaczeniu porcelanowych i emaliowanych naczyń.

– Ty opowiedz, Jakow – poprosiła ciotka.

– Miał ładną żonę, Teresę, o wiele od niego młodszą. Urodziła mu dwóch synów, Archimedesa i Pitagorasa, a w końcu uciekła z jego najlepszym przyjacielem, Ismaelem Tuw-Elem.

– I co się z nią stało?

– Nie wiadomo. Jusuf szukał jej i szukał. W końcu znalazł Ismaela w Aleksandrii. Okazało się, że ktoś rzucił nań urok i cała jego skóra pokryła się brązowymi i białymi pręgami, jak u tygrysa. Wtedy Teresa od niego odeszła. W Aleksandrii Ismael zaczął pracować w łaźni, bo tam pod osłoną pary nie można było zobaczyć tych okropnych pręg. Nie umiał powiedzieć Jusufowi, gdzie może być jego żona. Tak to jest, gdy człowiek żeni się z kobietą, która potrafi stać się niewidzialna. Kiedy Jusuf zrozumiał, że ona nigdy nie wróci razem z dziećmi, wyemigrował do Palestyny.

Wszyscy troje siedzieli przez chwilę w milczeniu i rozmyślali o gorzkim losie, który przypadł w udziale rodzinie Lewich.

– A co robi Archimedes? – zapytała w końcu Lizzi.

Okazało się, że Archimedes Lewi handluje znaczkami pocztowymi, a jego sklepik mieści się w tym samym budynku co kawiarnia etiopskich Żydów i znany jest nie tylko w Beer Szewie, ale również w Tel Awiwie, Hajfie i Jerozolimie. Turyści, którzy zbierają znaczki, także znają jego nazwisko i ciągną do sklepiku Archimedesa jak pielgrzymi do Ściany Płaczu.

– Jest bogaty?

– Ma w domu krany, które są z zewnątrz z niklu, a pod spodem ze złota. Liczy się to, co jest pod spodem.

– To wszystko dzięki znaczkom?

– Handluje też monetami. Zabytkowymi. Niektórzy powiadają, że nowymi również.

– Fałszerz?

– Żyje z procentu.

– Znacie go?

– Archimedes jest właścicielem tego domu i wszystkich sklepów na ulicy. Płacimy mu trzysta dolarów miesięcznie. Zawsze mówi, że mógłby dostać pięćset.

– Chciałby was stąd wyrzucić?

– Nie. Ale chce, żebyśmy wiedzieli, że robi nam łaskę. Żebyśmy czuli się zobowiązani.

– Moglibyście mu mnie przedstawić?

Teraz Klara i Jakow zaczęli zadawać pytania. Cała historia utwierdziła ich w przekonaniu, że postawili na właściwą kartę – ich Lizzi była niezwykle bystra.