173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Rozdział 20

Rodzice Szibolet, Miri i Jechezkiel, ucieszyli się z przyjazdu Lizzi. Córka opowiadała im, że reporterka jest bardzo pracowita, a oni umieli docenić pracowitych ludzi, również tych z miasta. Lizzi może stanowić dobry przykład dla Szibolet. Nie żeby brakowało jej dobrego przykładu w kibucu. Jednakże w naszych czasach młodzi ludzie są podatni na wszelkie pokusy z zewnątrz, więc lepiej, żeby znalazła się pod wpływem Lizzi niż kogoś innego. Jechezkiel pracował w oborach razem z Willim Achinoamem. Lubił go i cieszył się razem ze wszystkimi, kiedy ukazał się o nim artykuł w gazecie. Należało mu się, tacy ludzie jak Willi Achinoam to wielka rzadkość.

Miri i Jechezkiel mieszkali w ostatnim z domków szeregowych. Jechezkiel uprawiał ogródek. Hodował wyłącznie róże, które rosły w klombach zrobionych z pomalowanych na różne kolory opon samochodowych. Krzewy pnących róż zwieszały się z daszku nad wejściem.

Rodzice Szibolet, podobnie jak Jafa i Willi Achinoamowie, należeli do założycieli kibucu Oznaja. W odróżnieniu od stanowiących większość czarnowidzów byli przekonani, że młodsze pokolenie nie jest nastawione konformistycznie.

– Wręcz przeciwnie – powiedziała Miri. – Rzecz w tym, że oni naśladują nasz nonkonformizm. Chcą tak jak my zaczynać od zera. Wychowali się na opowieściach o tym, jak opuściliśmy drobnomieszczańskie domy rodziców i osiedliliśmy się na pustkowiu, jak własnymi rękami zbieraliśmy kamienie i kopaliśmy studnie, jak sialiśmy zboże i jak przyszły na świat pierwsze dzieci. I co robią? Powielają nasz wzór. Szukają dziewiczego lądu, żeby tam założyć własne społeczeństwo. Nie możemy mieć do nich o to pretensji. Fakt, że granice ich świata przebiegają gdzie indziej – Los Angeles, Bangkok, Boliwia… To już nasza porażka, nie ich. Czyż nie tak?

Miri mówiła w sposób agresywny, w każdej chwili gotowa odeprzeć cudze argumenty. Podobną dyskusję prowadziła już wielokrotnie i nie zdawała sobie sprawy, że ten kontrowersyjny temat może zupełnie nie obchodzić dziennikarki.

– Jest pani nauczycielką? – zapytała Lizzi, próbując coś zrozumieć z ideologicznego żargonu.

– Lizzi, nie przypominaj jej o tym – wtrąciła Szibolet. – To tylko pogarsza sprawę.

– Nigdy nie byłam murarzem i jeśli to komuś nie odpowiada, to już nie moja wina -powiedziała Miri ze złością do córki.

– A nie mówiłam? – Szibolet się roześmiała.

– Nie chce pani być nauczycielką? – zapytała Lizzi.

– Ja akurat chcę. Problem w tym, że mamy tu dziewczyny, które nie chcą być nauczycielkami, nie nadają się do tego i działają na szkodę uczniów. Tak jak we wszystkich sfeminizowanych zawodach.

– Jafa Achinoam też jest nauczycielką? – zapytała Lizzi.

– Jafa przez wiele lat była wychowawczynią harcerek. Ostatnio ukończyła specjalny kurs w College’u Negew i zaczęła uczyć przyrody w jednej z miejscowych szkół. Zajmuje się też przygotowywaniem świąt.

– Jej syn, Szajke, to bystry chłopak.

– Bardzo bystry – potwierdziła Miri.

– Nowe domy świetnie wyglądają! Nie wiem, czy wygodnie w nich się mieszka, ale sprawiają wrażenie bardzo funkcjonalnych.

– Są ładne, nie tylko funkcjonalne. Każdy mógł wedle własnego uznania urządzić sobie kuchnię i łazienkę.

– Kiedy zakończy się budowa całości?

W pokoju zapadło ciężkie milczenie. Jechezkiel i Miri starali się na siebie nie patrzeć. Lizzi przyglądała się im i próbowała odgadnąć, czy jeszcze się kochają. Oboje mieli około pięćdziesiątki, góra pięćdziesiąt pięć lat. Na parapecie okiennym stały słoiki z pestkami awokado, które wypuszczały pędy. Lizzi zastanawiała się, czy zamiłowanie do hodowli roślin łączy się ze zdolnością do okazywania miłości.

– Dostałyśmy pokój Jeffreya i Dalii – obwieściła radośnie Szibolet, jakby nagle przypomniała sobie jakąś pomyślną wiadomość. – Jeffrey gra na wiolonczeli w miejscowym kwartecie smyczkowym – wyjaśniła. – Dziś wieczorem mają koncert w Kiriat Gat.

– Młode małżeństwa mieszkają w pojedynczych pokojach?

– Kiedy my tu przyjechaliśmy, mieszkaliśmy we czworo w jednym pokoju – przypomniał Jechezkiel.

– Ale minęło już trzydzieści lat! – oburzyła się Miri. – Jak nie ma – trudno! Ale są! Tylko nie dla wszystkich!

– Miri, proszę cię – powiedział Jechezkiel zduszonym głosem.

– O nic nie będziesz mnie prosił. Nie masz o co mnie prosić. O co mnie prosisz?

– Pół miliona dolarów – Lizzi dolała oliwy do ognia – nie rozpływa się w powietrzu. Te pieniądze były i są, trzeba tylko je znaleźć. Należy iść po śladach od początku i sprawdzić, w którym momencie były jeszcze na swoim miejscu. Gabrielow nawet chciał ze mną porozmawiać, ale nie zgodził się na to Szajke Achinoam. Powiedział, że musi uzyskać zgodę czy coś tam.

– Miał rację, jeszcze tylko tego nam brakuje! Rozgłosu! – wtrącił Jechezkiel.

– Zaczęliśmy od dziesięciu mieszkań – zwróciła się Miri do męża cichym głosem. – Potem była mowa o dwunastu, a skończyło się na pięciu. Co się stało?

– Nie ma dymu bez ognia – powiedziała Lizzi.

– A nie mówiłam wam, że ona jest mądra?! – wykrzyknęła Szibolet.

Jej rodzice nie odezwali się ani słowem. Miri miała pociągłą twarz i szerokie biodra. Jej skóra, napięta na wystających kościach policzkowych, wyglądała, jakby została wyszorowana szczotką ryżową. Wszystkie diety świata nie są w stanie poprawić takiej budowy ciała – myślała Lizzi. Kto jak kto, ale ona wie coś o tym.

– Jak trafiliście na Aleksandrę Hornsztyk?

– Jak trafiliśmy! Skąd mam wiedzieć?! Ido i Szajke zajmowali się badaniem rynku budowlanego. Powiedzieli, że powinna to być firma miejscowa, żeby mogła nadzorować budowę.

– I nadzorowała?

– I sama Aleksandra, i jej wspólnicy. Wszystko było w porządku. Nikt się nie skarżył. Trzeba będzie zwołać nadzwyczajne zebranie mieszkańców – powiedziała nagle do Jechezkiela, który cały czas patrzył na nią zatroskany. – Cały nasz dorobek tonie na naszych oczach, a my nic!

– Zaufaj Szajkemu i Idonowi. Jestem pewien, że robią co należy.

– Ja też chcę coś robić. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Mam do tego pełne prawo. Wszyscy mieszkańcy mają prawo. Jak długo jeszcze będą nas wodzić za nos? Co to ma być? Ich rodzinny interes?

– Mamo, mamo! – Szibolet nagle posmutniała.

– Może warto, żebyście zwrócili się do policji – zaproponowała Lizzi.

– Napijecie się kawy? – zapytał Jechezkiel. – Lizzi, jaką kawę pijesz? Neskę czy mieloną?

– Ja zaparzę – powiedziała Szibolet i zerwała się z miejsca. Lizzi zrobiło się jej żal. Ta dziewczyna tak bardzo chciała wierzyć, że świat jest piękny i pełen radości.

– To nie tajemnica, że wasze pieniądze znikły – powiedziała Lizzi. – Jeśli ja o tym usłyszałam, inni też usłyszą.

– Ta pani inżynier od początku mi się nie podobała. To będzie istny cud, jeżeli Ido nie dostanie zawału – narzekała Miri.

– Ido, Ido! – wybuchnął Jechezkiel. – Ja się będę tylko cieszył, jeśli zostaniemy w tym domu. Zostawić moje róże! Po tylu latach pracy! Pomyślałaś o tym? Co dla mnie znaczy zostawić moje kwiaty?

Szibolet ze łzami w oczach wróciła do pokoju. Kiedy w milczeniu wypili kawę, chwyciła Lizzi za ramię i pociągnęła ją na zewnątrz.