173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Rozdział 22

Ktoś podpalił dwa przystanki autobusowe na osiedlu C i Lizzi zdążyła zebrać i przekazać materiały do redakcji, zaledwie strażacy zakończyli akcję. Arieli był zadowolony. Zmęczony tłumaczeniami Lizzi, która zasłaniała się zawsze niesprawnością swojego pagera, postanowił nagrodzić ją japońskim telefonem komórkowym i pagerem, który był ostatnim krzykiem mody: piszczał i zapisywał wiadomości, zapamiętywał i przypominał, tańczył kozaka i przyrządzał koktajle. Jeżeli, nie daj Boże, go nie usłyszała, wyświetlał informację na małym ekraniku. Od tej chwili Lizzi Badihi nie będzie mogła powiedzieć „nie słyszałam”. Informacja o pożarze pojawiła się w wiadomościach radiowych, co częściowo osłabiło zadowolenie Arielego. Postanowił jednak, być może powodowany względami dydaktycznymi, że zamieści materiał Lizzi w krajowym wydaniu „Czasu”. Mała informacja, mała premia – nie od razu podbijamy świat.

Lizzi wchodziła ciężko po schodach, stopień za stopniem, tęskniąc do gorącej kąpieli. Już teraz zaczynała się złościć na zdradzieckie krany. Na osiedlu C pojawiła się praktycznie razem ze strażakami. Razem z nimi też przeklinała wariata, który podpalił przystanki, i zimowe niebo, które akurat dzisiaj nie dało ani kropli deszczu. Brodziła w kałużach czarnej wody, wędrując między brygadą strażaków, kierowcą autobusu a kobietą, która widziała – a może i nie – podpalacza. Był ortodoksyjnym Żydem, Arabem albo wariatem, albo kombinacją wszystkich trzech. Rozmawiała też z Eliezerem Hawojnikiem, przypadkowym przechodniem, który cudem ocalał. Wyglądało na to, że ów Hawojnik za każdym razem był cudem ocalałym przechodniem. Czyżby własna wyobraźnia płatała jej figle? Czy może to doświadczenie dziennikarskie, spiętrzające się bez żadnej logiki czy porządku? Lizzi czuła w ustach smak dymu, który unosił się z jej włosów i wyciskał z oczu łzy. Usłyszała dzwonek telefonu, jeszcze zanim przekręciła klucz w zamku.

– Chcesz pojechać na przystań?

– Kto mówi?

Oczywiście wiedziała, kto mówi. Archimedes zaś wiedział, że ona wie.

– Zjemy kolację na „Neptunie”, pod gołym niebem.

– Gdzie to jest?

– W Aszkelonie.

– Nie wiedziałam, że mają tam przystań.

– Nie mają. To prywatna plaża.

– Dlaczego nie przeniesiesz się do Aszkelonu?

– Bo wtedy nie mógłbym tam jeździć.

– Skąd masz mój numer telefonu?

– Od ciotki Klary. Będę u ciebie za kwadrans. Włóż sweter.

– Muszę wziąć prysznic. Cała jestem w popiele i dymie. Daj mi pół godziny.

Woda tym razem była letnia. Lizzi umyła włosy pachnącym szamponem, natarła wszystkie zakamarki ciała balsamem „Królowa Saby”, który dostała od Georgette na Rosz Haszana, i wyrzuciła na łóżko zawartość szafy. Domyślała się, że „Neptun” jest jachtem, i postanowiła nie stroić się specjalnie. Jeżeli „brak przesady” jest dewizą Archimedesa Lewiego – ona także może ją przyjąć. Czarne flanelowe spodnie, biały sweter z angory, długi biały skórzany płaszcz – pamiątka po zeszłorocznej wyprzedaży w domu towarowym „Megged-More”, odrzut z eksportu. Lizzi przyjrzała się sobie w lustrze i zdziwił ją uśmiech, który zobaczyła.

Wielkie mi odkrycie – pomyślała. Włożyła plastikowe kolczyki w kształcie półksiężyców, znak firmowy Lizzi Badihi, wrzuciła pager na dno torby i zbiegła ze schodów. Zmęczenie, które czuła jeszcze pół godziny temu, znikło bez śladu, ustępując miejsca podnieceniu. Jak to dobrze, że nie jestem już dziewicą – pomyślała.

Przed domem czekał czarny citroen. Archimedes wysiadł, gdy zobaczył Lizzi wychodzącą z klatki schodowej. Przytulił ją, a ona uniosła twarz, znajdując od razu jego usta. Pachniał tak samo jak za pierwszym razem. Poczuła delikatne drżenie, które przebiegło jego ciało. Zastanawiała się, czy jest tak samo przejęty jak ona. Jego ręce zawędrowały pod jej sweter, lecz nagle się od niej oderwał.

– Chodź, wsiadajmy do samochodu, inaczej nigdy nie dojedziemy na „Neptuna”.

Lizzi chciała powiedzieć, że nie będzie żałować, jeśli tam nie dojadą, i że jest skłonna zapomnieć także o kolacji, ale coś ścisnęło jej gardło. Usiadła bokiem, żeby patrzeć na niego również podczas jazdy, wdychając aromaty skóry i mahoniu zmieszane z zapachem cygara i wody po goleniu. Milczeli przez jakiś czas. Potem zerknął na nią rozbawiony i zapytał:

– Czemu byłaś cała w dymie i popiele?

– Musiałam napisać reportaż o pożarze przystanków autobusowych na osiedlu C.

– Jesteś jedyną korespondentką „Czasu Południa”?

– Tak.

Opowiedziała mu o swojej pracy i tyranii Arielego, o lęku, że zrealizuje groźbę i mianuje Dorona Cementa korespondentem w Beer Szewie.

– Nie przyśle tutaj dziennikarza z Tel Awiwu. Musiałby wtedy wynająć mu mieszkanie i pokrywać wszystkie opłaty. Gdyby uważał, że źle pracujesz, zatrudniłby innego miejscowego. Trzyma cię krótko, to wszystko. Klara mówi, że jesteś nie tylko miła i dobra, ale też zdolna. Do czego jesteś zdolna, Lizzi?

– Nie mam pojęcia, o co mogło jej chodzić.

Zatonęła w myślach. Nie jest zdolna. Ale ma doświadczenie. Wypełnia zlecone jej zadania, najlepiej jak potrafi. Bez zbędnego wzruszenia. Idzie na wskazane miejsce, notuje, przesyła informacje. Może nigdy nie będzie gwiazdą mediów, ale roboty jej nie zabraknie. Żadnego polecenia nie uważa za upokarzające ani za nadmiernie męczące. Lecz rzadko dzieje się odwrotnie: niewiele spraw, którymi się zajmuje, jest w stanie naprawdę ją zainteresować. Tyle że lubi swoją pracę, no i sama się utrzymuje. Tak. „Profesjonalistka”. Ta etykietka najbardziej jej odpowiada.

Samochód zatrzymał się przy niewielkim skrawku asfaltu obrzeżającym pas plaży. Archimedes wyciągnął z bagażnika kosz piknikowy, otworzył stalową bramę własnym kluczem i ruszył w kierunku mola. Cumowały tam jachty, którymi można było pływać jedynie wzdłuż plaży, i takie, które prawdopodobnie brały udział w regatach. Na jednym była podniesiona flaga Wielkiej Brytanii. Sprawiał wrażenie zamieszkanego, z okrągłych okienek sączyło się przytłumione światło. Inna jednostka, największa ze wszystkich, przypominała trochę wodolot. Archimedes przeszedł po drewnianym mostku i przedstawił Lizzi swój jacht, jakby dokonywał oficjalnej prezentacji:

– Proszę, poznajcie się…

„Neptun” był piękną i elegancką francuską łodzią, długą na trzydzieści osiem stóp, wyposażoną w dwa maszty i silnik. Przy dobrym wietrze mógł osiągać prędkość czternastu węzłów. Lizzi przyznała, że dostąpiła zaszczytu zapoznania się z prawdziwą pięknością, marzeniem każdego żeglarza. Nawet jeśli niezbyt nową ani błyszcząca, to przecież należącą do Archimedesa Lewiego. W końcu liczy się wewnętrzne piękno.

Kajutę dziobową w całości wypełniała koja w kształcie trójkąta o ściętym wierzchołku i szerokiej podstawie. Na rufie mieściły się jeszcze dwie małe kajuty. Pośrodku pokładu znajdował się mostek kapitański zaopatrzony w rozmaite elektroniczne przyrządy nawigacyjne i koła sterowe. Na półce u dołu pulpitu piętrzył się stos map. Nad ławkami zawieszone były miedziane tabliczki, najwyraźniej trofea zdobyte przez właścicieli jachtu na kolejnych zawodach.

– Wypływamy? – zapytała Lizzi.

Archimedes roześmiał się. Jej słowa, jej uczynki nie przestawały go zadziwiać. Czy jest zadowolony z mojego towarzystwa? – zastanawiała się. Dlatego że jest starszy i doświadczony, a ja młoda i głupia, czy może dlatego, że ja to ja?

– Wypłynąć moglibyśmy tylko z Tel Awiwu. Trzeba przejść przez Straż Graniczną i urząd celny.

– Nie myślałam o zagranicy.

– Usiądź. Zrobię dla nas martini. Za chwilę będziemy mieli też lód.

Barek był pełen rozmaitych butelek. Archimedes umył i wytarł dwa kieliszki, po czym przygotował martini z oliwką.

– Chcesz kawałek cytryny?

– Do czego?

Archimedes znowu się roześmiał. Włożył maleńki skrawek cytryny ze skórką do jej kieliszka. Potem otworzył kosz i wyjął z niego wędzonego łososia, razowy chleb, masło, cztery czerwone pomidory i butelkę pinot chardonnay. Powiedział, że ma jeszcze cztery takie butelki. Dwa lata temu pewien Francuz przysłał mu w podzięce całą skrzynkę, kiedy Archimedes zdobył dla niego brakujący do serii znaczek.

Lizzi pociągnęła łyczek martini i obserwowała Archimedesa nakrywającego stolik. Miał piękne ręce o wąskich dłoniach, długich i silnych palcach, szczupłych przegubach. Ręce filatelisty – pomyślała.

– Jesteś głodna? – zapytał.

– Bardzo. Dużo żeglujesz?

– Gdyby to tylko ode mnie zależało, chętnie żeglowałbym co tydzień. Mój towarzysz nie zawsze jest wolny. Płynęłaś kiedyś jachtem?

– W prezencie z okazji bat micwy mama wzięła mnie i moje siostry, Georgette i Hawacelet, na wycieczkę do Tel Awiwu. Wybrałyśmy się wtedy w rejs statkiem spacerowym z plaży Hilton do Jaffy. Wszystkie przez cały czas wymiotowałyśmy. Następnego dnia dowiedziałyśmy się, że był to najbardziej burzliwy dzień w Tel Awiwie od pięćdziesięciu lat. Ot, zwykłe szczęście rodziny Badihi. Dokąd zazwyczaj pływacie?

– Na Cypr, na Rodos. Ostatnim razem zabraliśmy jeszcze jednego kolegę i dotarliśmy aż do Jugosławii. Ich żony poleciały samolotem i czekały na nas w Dubrowniku. Zwiedzaliśmy Jugosławię przez cztery dni. Potem one znowu wsiadły do samolotu, a my wróciliśmy jachtem. Taki rejs to nieustanna praca. Ciągle czyścisz, smarujesz, malujesz, dokręcasz i wymieniasz. Albo się to lubi, albo nie.

– Byłeś kiedyś żonaty?

– Kiedyś byłem. Moja była żona mieszka teraz w Hajfie, wyszła za lekarza. Ma dwóch synów. Spotykamy się raz na kilka lat, dwoje zupełnie obcych sobie ludzi.

– Czemu się rozstaliście?

– Życie wtedy było ciężkie. Byliśmy nowymi imigrantami bez grosza przy duszy. Oboje pochodziliśmy z zamożnych i szanowanych rodzin, a tu nagle znaleźliśmy się w tej dziurze, w Beer Szewie. Kłóciliśmy się stale, nawet nie pamiętam już o co. Prawdopodobnie o pieniądze. O co ludzie mogą się kłócić?

– O zdradę, zazdrość, dominację. Ale to nieważne, jeśli się kochają. Widocznie nie kochaliście się.

– Widocznie.

– Moje siostry zamieniły się mężami.

– Wiem o tym. Kto w Beer Szewie by nie wiedział? Czy teraz są szczęśliwsze?

– Myślę, że tak. Nie wiem. Można coś takiego wiedzieć?

– Możesz wiedzieć tylko to, co same ci opowiadają. A i temu nie powinno się ostatecznie ufać. Nieszczęśliwe małżeństwo to porażka. Ludzie niechętnie przyznają się do porażek. Na świecie jest bardzo niewiele udanych małżeństw.

– To dlatego nie ożeniłeś się po raz drugi?

– Samotność mnie nie przeraża. Nauczyłem się żyć sam ze sobą.

– Ja też.

– Tak myślałem.

Archimedes uśmiechnął się i nałożył jedzenie. Lizzi słuchała go, smakując łososia. Zastanawiała się przy tym, co się stanie później, kiedy skończą jeść i on będzie ją pieścił w trójkątnej kabinie na dziobie, bo z pewnością do tego dojdzie. Wiedział, dlaczego tu się znalazła, i ona też wiedziała. Nie wiedział tylko, że ona nie ma pojęcia, co się robi w łóżku. Ma już co prawda trzydzieści lat i nie jest dziewicą, ale nic nie wie. Jeśli się odważy i mu o tym powie, nie uwierzy jej. Postanowiła więc zyskać trochę na czasie, przeciągając rozmowę. Zachowuję się jak głupia nastolatka – pomyślała.

– Poznałeś Aleksandrę Hornsztyk, jak byłeś już rozwiedziony?

– Tak. Poznałem ją, gdy ukończyła Technion i wróciła do Beer Szewy jako inżynier budownictwa. Była inteligentna i ambitna. Pogodzona z piętnem, jakie odcisnęła na niej rodzina Lubiczów, rozumiała, że pozycja społeczna otworzy jej wiele drzwi do świata biznesu. Dzięki mnie mogła nabyć większej pewności siebie.

– Przypuszczam, że musiałeś mieć też inne zalety. – Tym razem to Lizzi się uśmiechnęła. Próbowała sobie wyobrazić, jak wyglądał dwadzieścia lat temu. Czy był podrywaczem, czy przeciwnie – to kobiety się za nim uganiały? – Szukała pieniędzy?

– A kto ich nie szuka?

– Ja.

– Wszyscy gonimy za pieniędzmi, Lizzi. Jedni z nas chcą mieć na buty dla dziecka albo na chleb, inni na prywatny samolot, kolejną firmę albo bank. Pieniądze to jedyny motor napędzający ludzkość.

– Wierzysz w to?

– Tylko w to.

– Są rzeczy, których nie możesz kupić.

– Na przykład?

– Młodość. Uroda. Inteligencja. Miłość.

– Można kupić ich namiastki.

– Jak Jackie Danzig?

– Też. A wracając do wcześniejszego pytania – tak, Aleksandra Hornsztyk pragnęła pieniędzy, nie mniej i nie bardziej niż inni ludzie interesu. Przyzwyczaiła się do wygodnego życia i do znaczenia, jakie zapewniają pieniądze. Dyrektorzy banków, wielkich firm, a nawet kibucnicy, woleli robić interesy z kimś śmiałym i przedsiębiorczym. Ludzie odpowiedzialni sprawdzają zawsze „tło” człowieka czy firmy, z którą zamierzają wejść w układy. Aleks o tym wiedziała i potrafiła zadbać, aby wyniki takiego śledztwa były zadowalające. Mówiąc jej słowami: zawsze starała się mieć o szekla więcej, niż jej potrzeba. Do ostatniej chwili go miała. Nie zapomniała, że ojciec wydał ją za Hornsztyka, bo popadł w kłopoty. Wiem, co myślisz. Że mogła odmówić. Ale nie odmówiła. Nie odmówiła, ale i nie wybaczyła. Ani ojcu, ani mężowi. Stała się kobietą cyniczną, która wierzy jedynie w pieniądze.

Lizzi zamyśliła się nad jego słowami. Czy Archimedes Lewi także wierzył jedynie w pieniądze. A ona? Czy oczarowałby ją, gdyby był biedny? Gdyby nie miał tej marynarki, citroena, wędzonego łososia, jachtu, martini z oliwką i tego stylu bycia, mówiącego, że wszystko leży w zasięgu jego ręki. Skoro jednak jest aż tak wyrafinowany, czego właściwie chce od niej? Nie jest ani ładna, ani sławna, ani bogata. Czego w niej szuka? Seksu? Trzeba oddać sprawiedliwość faktom – powiedziała sobie w duchu. Seks w naszych czasach to nie rzadki znaczek, którego szuka się z lupą po całym świecie. Ty, moja droga, masz swoje zalety, ale seksbombą niewątpliwie nie jesteś. Widocznie jednak działa tu owa tajemnicza „chemia”, której nikt jeszcze nie zbadał, i to ona obezwładnia teraz jej ciało, a może także i jego? Lizzi, Lizzi, uspokój się, dopij resztkę pinot chardonnay, oprzyj nogi o burtę i pozwól Archimedesowi, człowiekowi światowemu, znaleźć drogę do przystani.

W okrągłym bulaju kabiny na dziobie widać było gwiazdkę. Koja była wystarczająco szeroka, aby Lizzi zdołała nauczyć się wszystkiego o tym, co łączy mężczyzn i kobiety, zamieniając ich w jedno ciało, które nie wstydzi się niczego. Po raz pierwszy nie wstydziła się swoich wielkich piersi, płaskich stóp i zaokrąglonego brzucha. Przyjemność wypełniała całe jej ciało, od stóp do głowy. Czuła się piękna i wyjątkowa jak egzotyczny owoc odkryty na pustyni. Wybuch rozkoszy był tak silny, że dopiero później pomyślała o mężczyźnie, który go spowodował.

Archimedes leżał z zamkniętymi oczami, ale wiedziała, że nie śpi. Delikatnie pogładziła jednym palcem jego powieki, fioletowe cienie pod oczami, niewielkie zagłębienie nad górną wargą, bruzdy w kącikach ust. Wdychała jego oddech, ciepło rozchodzące się w szczelinie między ich wargami, błagając go bez słowa, aby otworzył oczy i znowu wziął ją w ramiona. Była gotowa zrobić wszystko, o co ją poprosi. Była jego, duszą i ciałem. Zwłaszcza ciałem. Mowa, zwykle tak elastyczna i prężna, tym razem ją zawiodła. Lizzi w żaden sposób nie potrafiła opisać rozmiarów własnego pożądania i jego spełnienia.

Archimedes ułożył jej głowę na swoim ramieniu, odgarnął dłonią włosy. Jej noga była przyciśnięta jego nogami, policzek spoczywał w zagłębieniu między ramieniem a piersią. Lizzi zamknęła oczy.

Obudził ją zapach jedzenia. Archimedes, ubrany w szorty i koszulę z podwiniętymi rękawami, stał przy kuchence i obracał omlet na drugą stronę. Miał ładne, silne nogi, proste i nie nazbyt umięśnione, opalone jak jego twarz i ręce.

– Pływasz?

– Dzień dobry! Już myślałem, że będę musiał cię obudzić. Jest północ. I… tak, pływam.

– Na uniwersytecie?

– Nie, w basenie hotelu „Savoy”. Jesteś głodna?

– Tak.

Archimedes uśmiechnął się. Lizzi przeprosiła i wyjaśniła, że z powodu nieregularnego rozkładu zajęć nigdy nie może zrobić na czas zakupów w spożywczym, a w restauracjach nie bywa, bo nie czuje się tam swobodnie. W efekcie jest wiecznie głodna i bardzo się cieszy, kiedy ktoś zaprasza ją na omlet.

– A mężczyźni?

Omlet był gorący i smaczny, nie za suchy i nie za płynny. Lizzi jadła z przyjemnością, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Nie ma żadnych – odparła w końcu.

– Nikt cię nie podrywa?

– Ty.

– Oprócz mnie. Miałaś przecież innych mężczyzn przede mną, Lizzi.

Omlet utknął jej w gardle. Popiła go winem i wlepiła wzrok w klamkę lodówki.

– Nie miałaś? – zapytał w końcu, prawie szeptem.

Lizzi pokręciła głową, starając się na niego nie patrzeć. Cóż – pomyślała – jest co prawda Beni Adulam, który się do mnie przyczepił, ale to nie mężczyzna, tylko kolega. Klamka zatraciła kontury, zamieniając się w plamę na białym tle.

– Skończyłaś jeść?

Czy wydawało się jej, że słyszy w jego głosie złość? Skinęła głową, ciągle starając się nie patrzeć mu w oczy.

Włożył naczynia do zlewu, umył je, wytarł i schował w szafce. Lizzi zastanawiała się, czy często mu się zdarza przywozić tutaj kobiety. Czyżby była zazdrosna? Zerwała się z miejsca i szybko ubrała. Jest dorosły i wolny. Podziękuj więc, Lizzi, i milcz.