173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Rozdział 23

Klucz odmówił wejścia do zamka. Napotkał jakąś przeszkodę i zazgrzytał. Lizzi była zmuszona włożyć go pod innym niż zazwyczaj kątem, aby drzwi nareszcie się otworzyły.

– Nie wypiłam aż tak dużo – powiedziała do siebie.

Archimedes Lewi nie umówił się z nią na następne spotkanie. Postanowiła, że jeżeli nie zadzwoni w ciągu tygodnia, spróbuje się z nim skontaktować. Może przecież wejść do sklepu filatelistycznego i powiedzieć, że była u wujostwa i zajrzała zobaczyć, co u niego słychać.

Odwiesiła ubranie do szafy, otworzyła szufladę komody, żeby odłożyć pager i dyktafon, i zastygła w miejscu. Ktoś ukradł wszystkie jej kasety! Jak skamieniała przypatrywała się pustej szufladzie, czekając najwyraźniej, aż ta opowie jej, co się stało, kto otworzył, kto grzebał, co za łotr odważył się to zrobić. W szufladzie zawsze znajdowało się kilkanaście pudełek rzuconych bez ładu i składu, ale ona dokładnie wiedziała, co każde z nich zawiera. Drżącymi rękami zaczęła otwierać wszystkie pozostałe szafy i szuflady. Bała się, że zaraz rzuci się na nią ktoś przyczajony za jej plecami. Wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach, niczego nie brakowało. Lizzi popatrzyła podejrzliwie na milczące sprzęty, jakby w nadziei, że zaraz przemówią i wyjaśnią, co tu się działo pod jej nieobecność. Kasety! Kto mógłby potrzebować jej kaset? Co na nich jest takiego, dla czego warto było ryzykować?

Wiedziona pierwszym impulsem, chciała zadzwonić do Benciego. Zerknęła na zegarek. Druga w nocy. Jeśli zadzwoni teraz, obudzi jego i Georgette. Siostra się przestraszy, a szwagier zechce wiedzieć, skąd wróciła o tak późnej porze. Ona natomiast powinna chwilę odczekać i postanowić, co opowie, a czego nie opowie Benciemu o Archimedesie Lewim. Z drugiej strony – ktokolwiek ukradł jej kasety, z pewnością nie był to Archimedes. Wypełnił ją gniew, gniew na anonimowego włamywacza, który ośmielił się wedrzeć do jej twierdzy, i na własny gorzki los. Nareszcie ma mężczyznę, no więc ktoś musiał włamać się jej do mieszkania, kiedy poszła na randkę. Takie kobiety jak ona nie mają szczęścia na tym świecie. Za wszystko muszą płacić.

Włożyła klucz do zamka od wewnątrz i przekręciła go. Nigdy dotąd tego nie robiła. Wiedziała jednak, że już za późno; kto chciał wejść – wszedł i tak. To oczywiste, że ten, kto tu był, nie szukał pieniędzy ani biżuterii. Lizzi widziała wystarczająco dużo mieszkań, do których dokonano włamania, i pamiętała bałagan, jaki w nich panował po takich odwiedzinach. Jej złodziej starał się nie pozostawiać śladów. Czyżby myślał, że ona nie zauważy braku? Nie, to było niemożliwe.

– Czy ktoś wiedział, że zamierzasz wyjść? – zapytał Benci.

– Nikt. Z miejsca pożaru pojechałam prosto do redakcji i przesłałam reportaż. W chwili gdy weszłam do domu, zadzwonił telefon i Archimedes Lewi zaprosił mnie na wieczór. Spotkaliśmy się po półgodzinie. Czekał na mnie pod domem w swoim samochodzie i pojechaliśmy do Aszkelonu. Nie było mnie tutaj od dziewiątej do mniej więcej drugiej.

Lizzi i Benci siedzieli przy stole w kuchni. Policjanci szukali odcisków palców. Raz po raz zaglądał jakiś sąsiad. Żaden z nich, oczywiście, nic nie słyszał, chociaż niektórym nawet się wydawało, że coś słyszą, ale nie byli pewni. Opowiadali o kradzieżach, które zdarzyły się niegdyś na osiedlu. Jakie to szczęście, że Lizzi nie było w tym czasie w domu! Inaczej spotkałaby się z włamywaczem oko w oko! To nie to co kiedyś.

Dałabym mu w mordę – pomyślała Lizzi.

Benci był stosunkowo cichy. Pozwolił swoim podwładnym robić swoje, a sam spokojnie z nią rozmawiał. Lizzi jednak mu nie ufała. Mogli wyglądać jak starzy przyjaciele popijający poranną kawę. Ale wieloletnie doświadczenie mówiło jej, że woda zbliża się do stanu wrzenia i lada chwila buchnie z niej para.

– To znaczy, że tylko jeden człowiek wiedział, że nie będzie cię w domu. Archimedes.

– Tak. Ale po co jemu moje kasety?

– Co na nich było?

Lizzi usiłowała sobie przypomnieć i sięgnęła w tym celu po kalendarz. Wymieniła konferencje prasowe, spotkania, wywiady, tajne nagrania, prywatne śledztwa. Dyktafon był jej narzędziem pracy. Kasety służyły za archiwum i jednocześnie zabezpieczały przed omyłkami w pracy. Nikt nie oskarży jej, że zniekształciła cytat albo użyła go w niewłaściwym kontekście czy bez zezwolenia. Zazwyczaj włączała dyktafon za wiedzą osoby, z którą przeprowadzała wywiad, nawet wstęp do rozmowy miała nagrany, żeby potem w razie czego mogła się bronić. Benci również posługiwał się w pracy dyktafonem i właśnie teraz nagrywał jej słowa. Ale on, może dlatego że był od niej starszy, nie ufał elektronicznym wynalazkom i sporządzał również notatki.

– Sierżancie Bahut! – Na krzyk Benciego gwar w pomieszczeniu zamarł. Po kilku sekundach wszyscy wrócili do swoich zajęć. – Zapisz te nazwiska – powiedział Benci, zaglądając do swojego notesu. – Szajke Achinoam i Ido Gabrielow z kibucu Sade Oznaja, Jackie Danzig, pianista z „Niebieskiego Pelikana”, Szamaj Lubicz, ten od win, jego zięć i współpracownik Neeman Aszbel, sprzedawca Goldner i sędzia Pinchas Hornsztyk. Sprawdź, gdzie każdy z nich był wczoraj między dziewiątą wieczorem a drugą w nocy. Powiedz im, że to rutynowe.

– Sędziemu też? Nie obawiasz się, Benci?

– Rutynowe badanie! Nawet on wie, co to jest!

– Mimo wszystko to sędzia. A jeśli będzie chciał wiedzieć, czemu o to pytam?

– Nie masz pojęcia. Jesteś prostym policjantem, którego wysłano, żeby zadawał pytania.

– Nie jest aż tak głupi. Wie, że nie zapytam go o nic bez pozwolenia.

– To zapytaj służącą. Ale przy nim. I zwróć uwagę na jego reakcję. Idź już. I weź ze sobą kogoś z komisariatu.

Ilan posłał Lizzi swój czarujący uśmiech: „Przykro mi, że muszę cię zostawić w łapach tego potwora” – i skierował się do drzwi.

– Bahut!

– Tak? – Ilan zawrócił. Wyraz jego twarzy nie zdradzał zażenowania czy niecierpliwości. Lata wspólnej pracy wytworzyły między szwagrami więzy wzajemnego szacunku i zaufania.

Benci zmrużył powieki. Miał minę, jakby się nad czymś wahał i szukał poparcia u Ilana.

– Jackiego Danziga zatrzymaj na czterdzieści osiem godzin. Poproś o nakaz.

– Dobrze.

Lizzi popatrzyła na Benciego, który westchnął teraz głęboko i wyprostował się, jakby chciał odepchnąć od siebie choćby cień wahania czy niepewności. Tylko tego mu brakuje!

– Kto mógł potrzebować moich kaset, Benci?

– Ktoś, kto musi uczynić jedną z dwóch rzeczy: zniszczyć informacje albo je zdobyć. Dzięki temu, co mi opowiedziałaś, mamy kilku kandydatów. Nawiasem mówiąc, zatrzymaliśmy Archimedesa Lewiego na czterdzieści osiem godzin.

– Co takiego?!

Lizzi zerwała się z miejsca i spojrzała na Benciego płonącym wzrokiem. Jej reakcja go rozbawiła.

– Zakochałaś się, Lizzi?

Uderzyła go w twarz, jeszcze zanim zdążyła pomyśleć, co robi. Ręka sama podskoczyła i wylądowała z impetem na policzku Benciego. Potem jej wielkie i zdradzieckie ciało ogarnęło drżenie i Lizzi opadła bezwładnie na krzesło. Czuła się jak worek treningowy rzucony na podłogę.

– Potrzebuje mnie pan, inspektorze? – zapytał Mike Zilha. Przemawiał głębokim basem, który wydobywał się jak gdyby z przepastnego tunelu we wnętrzu ziemi. Było to nie lada niespodzianką u chudego, lekko łysiejącego człowieczka, który wyglądał jak nauczyciel Biblii. Lizzi pomyślała, że Benci i Mikę mogliby razem burzyć mury swoimi głosami. Benci machnięciem ręki dał podkomendnemu znak, że może odejść. Potem usiadł i czekał, aż Lizzi odsłoni twarz, którą zakryła kuchenną ścierką.

– Lizzi, posłuchaj, chciałbym, żebyś mi opowiedziała, co zostało nagrane na każdej z twoich kaset.

Była mu nieskończenie wdzięczna za to, że nie mówił nic o policzku. Kto, jeśli nie ona, miał wiedzieć, że Benci łatwo wpada we wściekłość, chociażby z powodu wilgotnej gazety wieczornej. Bencijon Koresz był człowiekiem przerażającym, a ona bała się go nie mniej niż pozostali. Z wyjątkiem Georgette, którą mąż wyłącznie rozśmieszał. Podniosła twarz znad ścierki i opowiedziała, co było na kasetach. Relacjonowała wszystko chronologicznie, często zaglądając do kalendarza i starając się niczego nie pominąć.

O pierwszej po południu zapiszczał pager. Wszyscy policjanci, oprócz Benciego i Zilhy, już sobie poszli. Mike zajęty był czyszczeniem mebli z pokrywającego je białego proszku. Ku zdziwieniu Lizzi to Benci kazał mu to zrobić. Lizzi zadzwoniła do Arielego, a Benci przysłuchiwał się ich rozmowie z drugiego aparatu w kuchni.

– Badihi!

– Co?

– Ten aresztowany filatelista.

– Tak?

– Słyszałaś o tym?

– Tak.

– Znasz go?

– Tak.

– Czemu nie zadzwoniłaś? – Kiedy był wściekły, jego głos zamieniał się w piskliwy falset.

Lizzi zawahała się, czy opowiedzieć mu o włamaniu i o tym, że inspektor Koresz uczestniczy teraz w ich rozmowie.

– Wysłać materiał?

– Po co? Mamy przecież radio.

Kochany i miły Arieli rozłączył się. Powiedział to, co sobie zaplanował.

– Czy on zawsze tak z tobą rozmawia? – zapytał Benci. Jego policzek z wolna siniał.

– Dzisiaj był bardzo uprzejmy.

– Co za gbur! Skończony cham! – Benci popatrzył z wściekłością na aparat telefoniczny.

Lizzi uznała, że nadeszła odpowiednia chwila, aby zadać pytanie, które szarpało jej wnętrzności.

– Dlaczego zatrzymaliście Archimedesa Lewiego?

– Z tego samego powodu, dla którego ty się nim zainteresowałaś. Na marginesie, Lizzi, jeśli zechcesz kiedyś pracować w policji, powiedz mi. Jesteś dużo mądrzejsza, niż na to wyglądasz.

– Nie chcę tego dłużej słuchać.

– Do tej pory zawsze udawało ci się wyprzedzić nas o krok. Ja też uważam, że Archimedes Lewi był tym tajemniczym biznesmenem, który pożyczał pieniądze Aleksandrze Hornsztyk i kibucowi Oznaja. Próbuję tylko to udowodnić, nie spędzając nocy na jego jachcie.

– Przepraszam, że cię uderzyłam.

– Nic nie szkodzi.

– Można kogoś zatrzymać na podstawie podejrzenia?

– Jeśli to podejrzenie wydaje się prawdopodobne i jeśli prokurator uzna, że podejrzany może przeszkadzać w śledztwie, będąc na wolności.

– W jaki sposób może przeszkadzać?

– Ukryć dowody, wpłynąć na świadków, skłonić ich do fałszywych zeznań albo uciec za granicę. Te lewe interesy to jak seks między dwojgiem dorosłych ludzi, których łączy obopólna zgoda. Nikogo to nie interesuje, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda. Mogłabyś nam zrobić coś do jedzenia, Lizzi? To moja szwagierka – wyjaśnił „nauczycielowi Biblii”.

Lodówka była oczywiście pusta, co od razu przypomniało Lizzi o Archimedesie. Nie wierzę, że jest przestępcą – powiedziała sobie w duchu. I ja to udowodnię. Uratuję go.

Otworzyła torebkę z zupą minestrone. Chleb był suchy, ale nie zdążył jeszcze spleśnieć, więc przyrządziła z niego grzanki. Na deser wypili kawę rozpuszczalną.

– Co odkryliście w Sade Oznai?

– Nadal wszystko jest niejasne i nic z tego nie nadaje się dla prasy – odparł Benci.

– Jak zawsze.

– Kontakty między Aleksandrą Hornsztyk a kibucem odbywały się za pośrednictwem dwóch osób: Szajkego Achinoama, skarbnika, i Idona Gabrielowa, sekretarza. Przez lata oszczędzili trochę pieniędzy, trochę pożyczyli i gdy zburzono pomieszczenia do hodowli kaczek, postanowili wreszcie zrealizować marzenie i postawić nowe domki dla kibucników weteranów. Podpisali z panią Hornsztyk umowę na budowę dziesięciu domów. Kiedy umowę zrealizowano już w mniej więcej jednej trzeciej, Aleksandra namówiła ich na zainwestowanie choćby części kapitału w szarej strefie. Znalazła kogoś, kto gotów był dać pięć procent więcej, niż oferował bank. Zaproponowała, że zainwestuje za nich te pieniądze, a potem podzielą się zyskami: jedną trzecią dostanie kibuc, a dwie trzecie pani Hornsztyk. W charakterze rękojmi dała im czek-zastaw, który wystawił Bank Izrael-Luksemburg. O ile mi wiadomo, oprócz tej trójki nikt w kibucu ani w firmie nie miał pojęcia o tych interesach. Zyski z szarej strefy wpłacano na osobne konto w Banku Rolniczym. Suma, jaką dysponował kibuc w rok po zawarciu tej umowy… nawiasem mówiąc, była to umowa ustna i nie istnieje żaden skrawek papieru, który mógłby posłużyć za dowód… w każdym razie po roku Szajke i Ido ogłosili mieszkańcom, że dzięki mądrej polityce finansowej będą mogli wybudować dodatkowo jeszcze dwa domy. Tymczasem Aleksandra kupiła Jackiemu mieszkanie. To nie tajemnica w tym mieście, ale mąż nie zadawał zbędnych pytań. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Tak jak to odkryłaś, Lizzi, Aleksandra Hornsztyk miała kilka kont w bankach. Na jedno z nich, użytkowane przez nią wspólnie z mężem, co miesiąc wpływało dziesięć procent z przedsiębiorstwa Lubicza. Nie tykała nigdy tych pieniędzy i zwykle przelewała je od razu na konto osobiste męża. Ciekawe, czy ten układ nadal będzie trwał. Konto zostało założone około dwudziestu lat temu, kiedy Aleksandra wyszła za Pinchasa Hornsztyka. Młody prawnik prawdopodobnie nie chciał dowodu na to, że dostał pieniądze od Lubicza, kiedy zatruł się jego winem. Ale mógł do woli cieszyć się pieniędzmi żony. Aleksandra dysponowała jeszcze kontem swojej firmy, do którego mieli dostęp ona i wspólnik, Bruno Balfour. Oraz dodatkowym kontem osobistym, na które wpłacała duże sumy bardzo nieregularnie.

– Archimedes powiedział, że miała usposobienie hazardzisty.

– Przypuszczamy, że to on był tym pożyczkodawcą. W ostatnich miesiącach zdarzyło się jednak coś, co zmusiło go do gromadzenia pieniędzy, a nie dawania ich Aleksandrze. Potrzebował gotówki, i to szybko. Być może stracił na giełdzie. Może w coś zainwestował. Albo był szantażowany. Krajowy Wydział do spraw Przestępstw Gospodarczych zaczął z nami współpracować i niewykluczone, że już niedługo na coś trafimy. Kiedy mówię, że potrzebował gotówki, mam na myśli, że potrzebował jej wraz z procentem. Nie wiem, o jakich dokładnie sumach może być mowa. Całą stroną finansową zajmują się ci z wydziału. Sądzę, że Ido Gabrielow wiedział o wszystkich poczynaniach pani Hornsztyk, natomiast Szajke zorientował się po fakcie, mimo że jest skarbnikiem. Żaden z nich nie ciągnął osobistych zysków z tej afery. Gabrielow wynajął pokój w mieście i przyjeżdżał tu na koncerty i do teatru. Trudno to określić jako korupcję. Marzyli o tym, żeby zbudować więcej nowych domów, i na tę przynętę złowiła ich pani Hornsztyk. Lecz jakieś trzy miesiące temu poinformowała Gabrielowa i Achinoama, że ów aferzysta uciekł za granicę wraz z trzystoma tysiącami dolarów. Prosiła przy tym, żeby się nie martwili, gdyż ona znajdzie pieniądze. Ale oni bardzo się martwili! Zaczęła na nich naciskać, aby przenieśli pieniądze z konta bieżącego w Banku Rolniczym na specjalne konto w Banku Izrael-Luksemburg, co miało zmniejszyć procent. Nie odważyli się jednak na to i coraz natarczywiej żądali zwrotu pieniędzy. Aleksandra Hornsztyk nie mogła już dłużej ukrywać swoich kłopotów przed wspólnikiem. Długi w banku rosły z dnia na dzień, a jednocześnie wzmagały się naciski ze strony tych wszystkich, którzy nie otrzymali zapłaty: wykonawców, producentów, robotników, no i oczywiście Gabrielowa i Achinoama. Ci z kolei bali się ujawnić prawdę mieszkańcom kibucu. Próbowała namówić Jackiego Danziga, żeby sprzedał mieszkanie i samochód, które mu kupiła, ale się nie zgodził.

– Zaczął ją szantażować.

– Skąd wiesz?

– Z karteczek, które jej posyłał.

– Jakich znowu karteczek?!

– Nie krzycz na mnie.

– Przecież nie krzyczę.

– Nie krzycz na mnie też po tym, co ci powiem.

– Lizzi!

Uśmiechnęła się. Zaczynała powoli rozumieć Georgette. Było coś zabawnego w tym chodzącym ładunku wybuchowym.

– Pod obwolutą służbowego notesu, który leżał na jej biurku w firmie, były trzy karteczki z notatkami określającymi warunki szantażu. Raczej w stylu Jackiego.

– Pamiętasz, co tam było napisane?

Lizzi wyciągnęła notes z torby, przekartkowała go i położyła na stole kuchennym, żeby Benci mógł przeczytać sam.

– Sierżancie Zilha? – szepnął Benci tak cicho, że prawie niedosłyszalnie. Lizzi wiedziała, że dusi się ze złości. Sierżant też wiedział. Popatrzył na Benciego tak, jak patrzy dziecko na pasek w rękach ojca. – Jedź, mój kochany, do biura Hornsztykowej i zajrzyj pod obwolutę notesu, który leży na biurku.

– Wydaje mi się, że go zabraliśmy – powiedział sierżant Zilha.

– Sprawdź. Odszukaj go i zajrzyj pod obwolutę. Zostawiłaś te karteczki tam, gdzie je znalazłaś?

– Tak.

– Jeśli nie ma ich pod obwolutą, sprawdź, kto miał ten notes. Kto się nim interesował. – Wziął notatnik z rąk Lizzi. – Mogę to skopiować?

– Chciałabym zobaczyć się z Archimedesem.

– Zatrzymaliśmy go tylko na czterdzieści osiem godzin.

– Poproś o zezwolenie.

– Opowiesz mi, o czym rozmawialiście?

– Nie. Ale możesz założyć podsłuch.

– Mógłbym zatrzymać twój notatnik do użytku policji.

– Proszę bardzo. Pokaż mi nakaz.

– Dosyć, Lizzi. Jak to się stało, że udało ci się wejść do biura Aleksandry Hornsztyk i skopiować zapiski z jej notesu?

– Dałam im do zrozumienia, że sędzia wie o mojej wizycie.

– Skłamałaś.

– On naprawdę wiedział.

– Dał ci prawo grzebać w jej rzeczach?

– Nie.

– Kto był w biurze?

– Wszyscy. Sekretarka, jej wspólnik Bruno Balfour, młody architekt, kreślarki. Przepisałam to, co było w notesie Aleksandry, i odłożyłam go na miejsce. Kiedy dostanę z powrotem swój?

– Za godzinę, jeśli to pilne. To pilne? Bierz! – rozkazał podkomendnemu. – Skopiuj to!