173307.fb2
A jednak cuda się zdarzają. Przedziwnym zbiegiem okoliczności Szibolet nie siedziała na biurku i nie popijała kawy z plastikowego kubka. Z nadzwyczajną szybkością przepisywała na maszynie reklamę koszernych pieluch, zatwierdzonych przez Naczelny Rabinat. Przywitała się z Lizzi, nie okazując swojej zwykłej wesołości.
– Stało się coś, Szibolet? – zapytała Lizzi.
– Obiecałam Dahanowi, że przepiszę rano ten tekst, i zapomniałam. Jest na mnie zły.
– To się zdarza. Są jakieś wieści? Listy?
– Wszystko jest na twoim biurku.
– Gdzie Dahan?
– Pojechał na spotkanie do tego hotelu naprzeciwko Kasy Chorych.
– Nie wróci tak szybko.
Szibolet wybuchła płaczem. Położyła głowę na blacie biurka i ukryła twarz w ramionach.
– No, Szibolet, już wystarczy. – Lizzi próbowała ją uspokoić. – On nie jest tego wart.
– Ja nie płaczę przez Dahana – zaprotestowała Szibolet, szlochając. Uniosła twarz, popatrzyła na Lizzi ze zdumieniem i tak, cała zalana łzami, roześmiała się głośno. – Lizzi! Naprawdę myślałaś, że kocham się w Dahanie? No nie, zastrzeliłaś mnie!
Wyciągnęła z pudełka papierową chusteczkę, wydmuchała nos i otarła policzki.
– Płakałam, bo… kiedy powiedziałam „hotel” i „pojechał”, przypomniało mi się, że wszystko przepadło.
Lizzi zadała dziewczynie kilka pytań, niektóre z nich nawet powtarzając, zanim zdołała wreszcie zrozumieć, że Szibolet i jej koledzy zmuszeni byli zrezygnować z wymarzonej podróży za granicę.
Na zebraniu ogólnym Szajke i Ido powiadomili mieszkańców kibucu Sade Oznaja o utracie oszczędności i o długach. Nikt nie podawał w wątpliwość ich dobrych intencji, ale wszyscy byli bardzo zagniewani. W tym akurat wypadku dobre chęci doprowadziły do katastrofy. Uczestnicy tego niezwykle burzliwego zebrania zgodnie twierdzili, że od osób na tak odpowiedzialnych stanowiskach wymaga się, aby przynajmniej porozmawiali z innymi, zanim rzucą się w wir finansowych przygód. Przecież nie chodziło tu o prywatne oszczędności. Każdy grosz na tym koncie był owocem ciężkiej pracy rolników. Gdyby chcieli się obracać w towarzystwie spekulantów i oszustów, z pewnością nie wybraliby życia w kibucu. Teraz także Sade Oznaja zostanie zaliczona w poczet gospodarstw tonących w długach. Do prostych ludzi, skromnych i pracowitych, przylgnie etykieta krętaczy. A przecież, korzystając z gorzkiego doświadczenia innych, nie wzięli się do budowy nowych domów, dopóki nie zebrali odpowiedniej sumy, nawet za cenę likwidacji hodowli kaczek, która przecież była ważną częścią ich gospodarki. Wszyscy wiedzą, co to znaczyło dla niektórych osób. Teraz czują się oszukani. Szajke i Ido ich oszukali.
Po pierwszym zebraniu, na którym między innymi padła propozycja usunięcia Szajkego i Idona z kibucu, postanowiono zwołać nazajutrz następne i spróbować znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. W nocy nieznana ręka napisała na ścianie stołówki: DOKĄD ZAPROWADZI NAS HAŃBA? Na murach domów sekretarza i skarbnika ta sama ręka wypisała: ZDRAJCY.
Zawiedli się jednak ci, którzy liczyli, że nastroje się uspokoją. Odwrotnie, oburzenie jeszcze wzrosło. Złościli się starsi, którzy stracili nadzieję na nowe domy, i młodzi, którzy chcieli wprowadzić się do ich mieszkań. Cała ta złość skupiała się na Szajkem i Idonie, „naszych synach”, którzy stanowili przykład porażki wychowawczej. Spór przeniósł się w sferę ideologiczną. Co prawda niczego oficjalnie nie postanowiono, ale Szajke i Ido byli ogólnie bojkotowani. Atmosfera żałoby zapanowała w ich domach i domach ich rodzin. Ludzie, którzy tam zaglądali, zachowywali się, jakby przychodzili z kondolencjami. Rozmawiali szeptem, przynosili owoce. Mieszkańcy kibucu nie wiedzieli, jak reagować, jak się zachowywać, komu zaufać. Willi Achinoam przeniósł swoje posłanie do dawnego pomieszczenia dla kaczek; tam sypiał i nie wychylał nosa na zewnątrz. Jafa zostawiała mu pod drzwiami jedzenie na tacy i termos z herbatą.
Pierwsza praktyczna decyzja głosiła, aby nie prać swoich brudów publicznie. To nasza porażka, nasza hańba i musimy zrobić wszystko, żeby ją jakoś naprawić, uratować to, co zostało. Następnie postanowiono nie dopuścić do tego, by Oznaja stała się „upadającym kibucem”. Nie szukać układów i nie starać się o umorzenie długów. Nie prosić o pomoc instytucji publicznych ani fundacji. Zdecydowano sprzedać ciągnik, bronę, siewnik i cztery samochody osobowe. Oraz – i tutaj zostały pogrzebane marzenia Szibolet – zwołać na miejsce wszystkich członków kibucu na co najmniej rok. Rodzice napisali do dwóch chłopców, którzy pracowali w firmie przewozowej w Nowym Jorku, i do czterech innych, którzy zarabiali w spółdzielni ogrodniczej „Oznaya Gardening” w Los Angeles. Wybrano tymczasowy zarząd, aby zwolnił wynajętych pracowników, poprosił o wstrzymanie poboru do wojska, zwołał z powrotem kibucników, którzy udali się na wakacje, oraz odłożył na rok, dwa lata wszystkie wyjazdy za granicę. Krótko mówiąc: ogłoszono stan wyjątkowy. Ze wstydu i przygnębienia narodziła się determinacja, jakiej mieszkańcy kibucu Sade Oznaja nie zaznali przez trzydzieści siedem lat jego istnienia. W stołówce pojawił się znowu chleb z dżemem! No i – dokończyła Szibolet – żegnajcie, Amazonio i Tajlandio.
– Wracasz do domu? – zapytała Lizzi.
– Mam dwie możliwości – odparła Szibolet. – Albo będę pracowała w gospodarstwie, albo oddam im wszystko, co zdołam zaoszczędzić w mieście. Cały czas się wahamy, trzeba się zastanowić, co się bardziej opłaca. Tak czy owak, naszą wycieczkę szlag trafił.
– Na razie.
– Postanowiliśmy też oddać to, co zaoszczędziliśmy do tej pory.
– Wiesz, myślę, że to bardzo ładnie z waszej strony.
– Ja też.
Ten szlachetny uczynek nie napełniał jednak Szibolet dumą i szczęściem. Przeciwnie, była bardzo przygnębiona.
Lizzi weszła do swojego pokoju, żeby napisać artykuł. Kiedy skończyła, mniej więcej po godzinie, Szibolet nie było już w redakcji. Za oknem się ściemniało. Anteny telewizyjne na dachach naprzeciwko drżały za każdym razem, gdy w dole przejeżdżał samochód. Lizzi siedziała przy biurku i myślała o tym, co opowiedziała jej Szibolet. Przed oczyma miała oblicze Willego Achinoama z jego naiwnym błękitnym spojrzeniem. To bardzo łatwe: ukrywać się jak kaczka – pomyślała. Jego syn, ranny, leży na polu bitwy, a ojciec, zamiast go pocieszyć, chowa się przed ludźmi. Naprawdę żal jej Jary, rozdartej między synem, który sam sprowadził na siebie nieszczęście, i mężem, który zwyczajnie uciekł.
Jakie to wszystko skomplikowane! – pomyślała Lizzi. Instynkt mówił jej, że Szajke i Ido bez żadnych skrywanych motywów pragnęli zwiększyć dochody kibucu i tylko dlatego zaplątali się w machinacje Aleksandry Horasztyk. Ona też ze swej strony chciała dać im zarobić. Jeszcze trzy miesiące temu, zanim tajemniczy biznesmen zniknął razem z pieniędzmi, nie mieli powodu, żeby jej nie ufać. Procenty rosły zadowalająco dla obu stron. Kim był człowiek, który pożyczył jej pieniądze? Archimedes? Umiejętnie podsycił zaufanie, jakim go darzyła, i wykorzystał ją? Taka możliwość zupełnie nie pasowała do człowieka, którego poznała. Ale co ona właściwie o nim wie? I co wie o świecie interesów? Ciągłe słyszy się o biznesmenach, którzy mieli już wszystko i wplątali się w sytuację bez wyjścia, powodowani żądzą przygód. Mówi się, że kto ma milion, chce mieć dwa, a kto ma dwa – chce mieć trzy. Tak czy owak, dwie osoby, które niczego nie zyskały na śmierci Aleksandry Hornsztyk, to właśnie Szajke
Achinoam i Ido Gabrielów. Jedynie żywa Aleksandra mogła gwarantować zwrot pieniędzy. Jej śmierć zaś przekreślała ostatnią szansę. Nie, Szajke i Ido byli niewinni. Jeśli Archimedes dał jej sto tysięcy dolarów dwa dni przed morderstwem, to także nie on był sprawcą. Stosunki między Aleksandrą a Pinchasem nie układały się dobrze. Jej siostra była zazdrosna. Czy to możliwe, by sędzia miał romans ze szwagierką i tych dwoje sprzymierzyło się przeciw Aleksandrze? O ile Lizzi mogła zauważyć, nie przepadali za sobą.
A może Jackie? Ale czemu miałby zabijać kurę, która znosi złote jaja? Może Bruno Balfour chciał przejąć firmę? Nie w momencie, kiedy interes był pogrążony w długach. Za mało skoncentrowałam się na samym morderstwie – pomyślała Lizzi. Kto skorzystał na jej śmierci? A co się stało z pieniędzmi? Jeżeli Archimedes rzeczywiście dał jej sto tysięcy dolarów w piątek, to gdzie one się znajdują? Kim była kobieta w płaszczu przeciwdeszczowym, która zrealizowała czeki w banku w niedzielę rano?
Lizzi wysłała gotowy artykuł i zamknęła drzwi biura. Jadąc windą, zastanawiała się, gdzie ukryć butelkę pinot chardonnay, którą dał jej Archimedes. Ostatecznie postanowiła postawić ją na półce w kuchni, obok butelek z octem i oliwą. Zawsze najciemniej pod latarnią.