173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Rozdział 31

Furtka prowadząca na molo była zamknięta. Lizzi przypomniała sobie teraz, że Archimedes otwierał ją kluczem, który wyjął z kieszeni. Widocznie tylko właściciele jachtów mieli wstęp na przystań. Lizzi zadarła swoje długie nogi i przesadziła ogrodzenie. Jej wzrost bywał czasami zaletą. Zardzewiałe metalowe skrzydła zaskrzypiały, a kiedy Lizzi zeskoczyła na pomost, rozległ się odgłos jak przy burzeniu domu. Stała chwilę bez ruchu, wsłuchując się w szmery nocy. Jachty kołysały się leciutko. Fale uderzały o pomost, cofały się gwałtownie i wygładzały, znów uderzały, cofały się i wygładzały. Nad bramą wisiała na kawałku przewodu goła żarówka, oświetlając słowa: TEREN PRYWATNY, które ktoś napisał na kawałku blachy. Czarna woda drżała w słabym świetle.

Nikły blask przebijał również zza okrągłych okienek „Neptuna”. Lizzi weszła na pokład i zapukała do drzwi kajuty.

– Biały burgund rocznik sześćdziesiąt jeden – powiedziała.

Archimedes stanął w drzwiach, ubrany w wyblakłe dżinsy i koszulkę a la Picasso w poprzeczne czarno-białe pasy. „Tak wygląda mężczyzna, który ma wszystko, w swoim wolnym czasie”. Lizzi pamiętała, jak mocno pragnęła znowu go zobaczyć, ale zapomniała, jak bardzo jest przystojny. Przekrzywił odrobinę głowę i popatrzył w kierunku brzegu. Przestraszyła się, że nie zaprosi jej do środka. Przeciwnie – każe jej się wynosić z jachtu, a ona poczłapie na swych wielkich stopach. Wiedziała, że wygląda jak ostatnia kretynka, z tą głupią butelką w wyciągniętej ręce.

Archimedes nie powiedział ani słowa. Odwrócił się i wszedł do środka. Lizzi weszła za nim, zamykając za sobą drzwi.

– Podobno rocznik sześćdziesiąt jeden był wyjątkowo dobry – powiedziała.

Coś na kształt niechętnego uśmiechu wykrzywiło usta Archimedesa. Wziął butelkę i wstawił ją do lodówki. Dziękuję, Lizzi – powiedziała sobie w duchu.

– Zdejmiesz płaszcz?

– Wygląda na to, że nie pałasz entuzjazmem.

– Nie pałam.

– Jesteś na mnie zły?

– Nie.

Lizzi zdjęła płaszcz i usiadła. Zapomniała już, że kajuta jest aż tak mała. Poprzednim razem wydawała się większa.

– Nie otworzysz wina?

– Musi się najpierw schłodzić.

– Ile czasu to potrwa?

– Chcesz kawy?

– Tak.

Archimedes nastawił wodę i wyjął z szafki dwa kubki. Odwrócony do Lizzi plecami, w milczeniu przygotował kawę. Czy to takie dziwne, że nie cieszy się na jej widok? Czy ona by się cieszyła, gdyby ktoś wprosił się do niej bez zapowiedzi? Gdyby to był Archimedes… jeszcze jak!

Jedyny mój problem w tej chwili to jak wycofać się z godnością – powiedziała sobie Lizzi. Posiedzi jakiś czas, dziesięć minut albo kwadrans, i pojedzie do domu – postanowiła. Takie rzeczy już się zdarzały w dziejach ludzkości. Czy kiedy Napoleon został zmuszony do przerwania oblężenia Akki, szukał schronienia, żeby się wypłakać? Nie! Spakował swoje mapy i wrócił do domu.

Archimedes podał jej kubek kawy i usiadł naprzeciwko. Jakiś czas pili w milczeniu.

– Skąd wiedziałaś, że jestem tutaj?

– Domyśliłam się. Byłam u ciebie w domu, ale cię nie zastałam.

– Nie czytałaś „Dziennika”?

– Nie, mój drogi, akurat dzisiaj nie czytałam. Naczelny zadzwonił i zrobił mi awanturę.

– Przyjechałaś zrobić ze mną wywiad?

Lizzi poczuła się urażona. Jeżeli on naprawdę myśli, że mam zamiar wykorzystać naszą znajomość do celów zawodowych, to rzeczywiście powinnam stąd wyjść. Im prędzej, tym lepiej.

Zwykle nie obrażała się łatwo. Codziennie ktoś ją częstował jakąś niemiłą uwagą. Gdyby za każdym razem miała się obrażać, to lepiej by zrobiła, idąc pracować w fabryce, tak jak jej matka. Tam dopiero można się obrażać! Gdzie tam można! To wręcz obowiązek! Dyrektor mnie obraził, szef zmiany na mnie nagadał, tę babę awansowali, chociaż ja pracuję dłużej od niej, odjęli mi z pensji za ten dzień, kiedy poszłam do przychodni, księgowa odzywa się po chamsku… dajcie mi spokój! Obrażanie się było jedyną życiową rozrywką matki. Jeżeli brakło jej do tego własnych powodów, wynajdywała sobie cudze, bo dzień bez obrazy to dzień stracony. Stopień obrazy można było mierzyć w skali Richtera.

– Nie wierzyłam, że jesteś w areszcie. Chciałam sprawdzić sama. Zaraz sobie pójdę.

Archimedes zebrał puste kubki, umył je, wytarł i schował do szafki. Potem usiadł naprzeciwko i zapytał:

– Nie do druku, Badihi?

– Co?

– To, co ci powiem.

– Już ci mówiłam. Nigdy nie cytuję niczego, jeżeli rozmówca się nie zgodzi.

– Nadal jestem w areszcie.

– W areszcie domowym? Tu, na jachcie?

– Policja chce, żeby wszyscy wierzyli, że siedzę w więzieniu. Nie podejrzewają mnie o morderstwo Aleksandry Hornsztyk, ale chcą, żeby prawdziwy morderca tak myślał. Dlatego mam przebywać w odosobnieniu. Gdybyś przeczytała artykuł w „Dzienniku”, dostrzegłabyś drobne aluzje.

– Powiedzieli ci, kogo podejrzewają?

– Nie.

– Powiedzieli, że nie podejrzewają ciebie?

– Nie mają wątpliwości, że nie jestem zamieszany w to morderstwo. Chcieli mnie zawieźć do jakiegoś hotelu w Naharii. Zaproponowałem, że mogę ukrywać się na jachcie. Prawie nikt o nim nie wie, oprócz dwóch przyjaciół, którzy ze mną pływają. Ponieważ nie planowaliśmy w najbliższych tygodniach żadnego rejsu, pomysł wydał się rozsądny. Policja ma pilnować, żeby nikt nie odkrył, że tutaj jestem. Widocznie słabo pilnują. Ty weszłaś bez problemów. Kto ci otworzył furtkę na przystań?

– Przelazłam przez płot.

W końcu się roześmiał. Wspaniale!

– To właściwie jesteś aresztowany czy nie?

– Nie jestem.

– Jak się zakończyło śledztwo?

– Nie byłem na przyjęciu u Hornsztyków. Mam potwierdzone alibi między jedenastą a pierwszą w nocy z soboty na niedzielę. O moich powiązaniach z Aleksandrą dowiedzieli się między innymi z twoich kaset, Lizzi Nie Cytuje Badihi.

– Ukradziono je z mojego mieszkania, kiedy tu byłam poprzednim razem. Nie tylko policja miała do nich dostęp. Także ktoś, kogo nie znamy. Ktoś, kto chciał się czegoś dowiedzieć albo coś ukryć. Ten ktoś tylko nie wiedział, że Bencijon Koresz zdążył przedtem je przegrać. Ostatecznie to nie był taki zły pomysł dać je policji.

– Tak mi się wydaje. O to też mnie pytali. Czy nie ukradłem twoich kaset. Sam albo przy pomocy wspólnika. Nie mówię, że wszystkie moje interesy są nieskazitelnie czyste, ale nie jestem złodziejem. Powiedziałaś komuś, że wychodzisz?

– Kiedy?! Zadzwoniłeś niespodziewanie, a po kwadransie byłam już na dole. Może ktoś ukrywał się pod domem i mnie śledził.

– Ten ktoś pewnie wie też o naszych kontaktach i może dotrzeć na pokład „Neptuna”.

– Przecież pilnuje cię policja.

– Prawda, zapomniałem.

Uśmiechnęli się do siebie, a potem pocałowali. Lizzi zamknęła oczy, oddała się przyjemności, jaką dawały jego wargi, i pomyślała o alibi Archimedesa na sobotni wieczór. Kim była? Stałą przyjaciółką? Przypadkowym gościem? Czy była szczupła i ładna, potrafiła odróżnić burgunda od rieslinga? Objęła go mocno ramionami. Kiedy kładł ją na wąskiej ławie, zdążyła jeszcze zrzucić buty, wyjąć z uszu kolczyki i opleść go swoimi długimi nogami. Potem nie mogła sobie uprzytomnić, jakim cudem dostali się do kajuty na dziobie, kiedy zdążyli się rozebrać ani nawet kto kogo rozebrał. Wszystko stało się tak raptownie. Jego ciało było przesiąknięte słodkim zapachem słońca, a skóra miała smak morza. Wiosło pozostało zanurzone w wodzie, dopóki fale się nie uciszyły i oboje nie dotarli na brzeg rozkoszy. Był taki smakowity! Lizzi miała ochotę jeszcze raz zakosztować jego ciała. Odczuła wielkie rozczarowanie, kiedy wstał z łóżka i pociągnął ją pod prysznic.

Kiedy usiedli z powrotem w kabinie, umyci, zadowoleni i ubrani, Archimedes wyjął z lodówki butelkę i nalał wino do dwóch ochłodzonych kieliszków.

– To był dobry rocznik, sześćdziesiąty pierwszy – powiedział.

– Wywiązała się dyskusja, który jest lepszy, pięćdziesiąty dziewiąty czy sześćdziesiąty czwarty, ale w końcu stanęło na sześćdziesiątym pierwszym.

– Gdzie tak było?

– W sklepie Lubicza. Wiesz, wydaje mi się, że palnęłam głupstwo.

– Ależ skąd! Bardzo trudno jest zdobyć białego burgunda z sześćdziesiątego pierwszego roku.

– Nie to miałam na myśli. Arieli, mój naczelny, postanowił zrealizować swoją groźbę. Wkurzył go artykuł Adulama w „Dzienniku Południa” i postanowił się na mnie zemścić. Jutro rano do Beer Szewy przyjedzie Doron Cement. Po dziesięciu latach odpowiedzialnej pracy – co do tego nikt nie ma wątpliwości – zwalają mi na kark reportera z Tel Awiwu. Od dwóch tygodni zajmuję się sprawą morderstwa Aleksandry Hornsztyk, dodaję szczegół do szczegółu, układam tę łamigłówkę krok po kroku. I gdy w końcu znajdę ostateczne rozwiązanie zagadki, to spadnie ono jak dojrzały owoc prosto w łapy Cementa. Kiedy więc Arieli zadzwonił, żeby mi przekazać tę radosną wiadomość, postanowiłam działać bardziej otwarcie. Prawdopodobnie ze złości, a na pewno zbyt pochopnie. Nie będę czekać, aż coś się zdarzy. Wykurzę lisa z nory.

– Podejrzewasz kogoś?

– Tak, mój drogi.

– Kogo?

Lizzi opowiedziała Archimedesowi, jak doszła do wniosku, że jedynym człowiekiem, który coś zyskał na śmierci Aleksandry Hornsztyk, jest jej mąż, Pinchas. Aleksandra zamierzała sprzedać dom wart ponad ćwierć miliona dolarów. Oprócz tego domu przejął jeszcze sto tysięcy dolarów, które Aleksandra dostała od Archimedesa w piątek. Nie był zobowiązany do spłaty jej długów. Stanowiły dla niego zagrożenie za życia Aleksandry. Jako wdowiec pozostał z willą z ogrodem i ze stu tysiącami dolarów. Nie zapominajmy też, że Aleksandra swoim zachowaniem wystawiała go na plotki i ośmieszała, na co żaden sędzia nie może sobie pozwolić. Zwłaszcza w miasteczku takim jak Beer Szewa, gdzie wszyscy wszystkich znają.

– Czemu myślisz, że moje czeki dostały się w jego ręce?

– Miała olbrzymie długi we wszystkich możliwych bankach. Jedynym dostępnym kontem było konto Pinchasa Hornsztyka, na które przez lata wpływały procenty z handlu winami. Bank nie mógł położyć łapy na pieniądzach z tego konta.

– Można to sprawdzić.

– Jej dłużnikom zależało na tym, żeby żyła i zwróciła pieniądze. Nawet temu szczurowi, Jackiemu Danzigowi, zależało, żeby żyła, bo wtedy mógłby ją szantażować. Tymczasem okazało się, że nawiązała romans z młodym architektem, który u niej pracował. Dlaczego on miałby chcieć ją zamordować? Między Aleksandrą i jej siostrą panowały stosunki typu miłość-nienawiść, ale to zdarza się w wielu rodzinach. Z tego powodu ludzie się nie mordują. Wiemy, że jakaś pani weszła do banku w niedzielę rano, zrealizowała twój czek i w zamian otrzymała czek bankowy. Sądzę, że kiedy odkryjemy tożsamość tej pani, okaże się, że do banku wysłał ją Pinchas Hornsztyk.

– Czemu używasz słowa „pani”?

Lizzi zamyśliła się nad pytaniem. Nie zdawała sobie sprawy, że użyła właśnie tego słowa.

– Opis, który nakreśliła urzędniczka z banku, był bardzo ogólnikowy. Kobieta w średnim wieku, bez żadnych cech szczególnych. Płaszcz przeciwdeszczowy, parasolka, aktówka. Padał deszcz i miała nylonową chustkę na głowie. Urzędniczka powiedziała, że mówiła z lekkim akcentem aszkenazyjskim. Co to może oznaczać? Rodzice z Polski, może z Rumunii. Niewykluczone, że jakiś szczegół w jej wyglądzie na to wskazywał. Spieszyła się i była zdenerwowana, że musi czekać, aż dyrektor banku zadzwoni do ciebie i potwierdzi, że czeki rzeczywiście są twoje. Słyszałeś kiedyś, żeby klienci irytowali się na urzędników? Z reguły bywa odwrotnie. To musi być kobieta przyzwyczajona do szybkiej obsługi i do posłuchu. Wydaje mi się, że jej pewność siebie nie wypływa z bogactwa. Urzędniczka nie wspomniała nic o biżuterii. Sądząc z opisu, ubranie było skromne. W każdym razie odniosłam wrażenie, że mowa o „pani”. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Czy Pinchas Hornsztyk ma siostrę?

– Nie wiem, ale to łatwo sprawdzić. A co to za głupstwo, które palnęłaś?

– Działałam bezmyślnie. Zawsze jestem bardzo ostrożna, Archimedesie… Czy to imię jakoś się zdrabnia?

– Nie.

– Wszyscy myślą, że jestem powolna. Nie jestem powolna, mój drogi, tylko ostrożna. Arieli doprowadził mnie do szału i postanowiłam zostać Matą Hari. Kiedy byłam w sklepie Lubicza, zapytałam, czy Hornsztykowi udało się sprzedać dom. Oczywiście nie mieli pojęcia, o czym mówię. Szwagier Lubicza zaczął przeklinać dziennikarzy w ogóle, a mnie w szczególności. Jestem pewna, że zapytają o to Hornsztyka, a on coś zrobi. Będzie musiał coś zrobić! To właśnie był mój cel: zmusić go do działania. A ja miałam asa w rękawie.

Lizzi uświadomiła sobie, że powinna sprawdzić, czy Dahan umieścił swój zeszyt w sejfie. Oby tylko nie zapomniał! Wszystko to, co nie wiązało się ze zdobywaniem ogłoszeń do „Czasu Południa”, miało dla niego niewielkie znaczenie.

– Jeżeli on rzeczywiście jest mordercą, to sporo ryzykujesz. Powinnaś oddać swojego asa policji.

Lizzi pomyślała, że Hornsztyk także ma atut w rękawie. I będzie jej bardzo, bardzo nieprzyjemnie, jeśli zdecyduje się go wyciągnąć. Była pewna, że Benci nie spocznie, dopóki nie wyjaśni zagadki zaplamionego prześcieradła. Wtedy ona może założyć prawdziwe płetwy na swoje wielkie stopy i oddać się nurkowaniu w Ejlacie. Im głębiej, tym lepiej.

– Bencijon Koresz to mój szwagier.

– Wiem.

– Krzyczał na ciebie?

– Nie. Siedział i milczał. Badał mnie inny oficer, Salwador Tut.

– Stroisz sobie ze mnie żarty.

– Nie.

Archimedes jednak wybuchnął gwałtownym, mocnym śmiechem, który Lizzi zapamiętała z ich pierwszego spotkania. Jakby śmiał się wbrew własnej woli. Miała wielką ochotę podejść i go objąć, ale zmusiła się do tego, by pozostać na miejscu.

– Kto to jest Salwador Tut?

– Przedstawiciel Wydziału do spraw Przestępstw Gospodarczych.

– Jest coś takiego?

– Okazuje się, że tak.

– Był uprzejmy?

– Nie. Ale to nie przyjęcie towarzyskie. On pytał, ja odpowiadałem.

– Masz dobrego adwokata?

– Tak.

– O co jesteś oskarżony?

– Na razie nie jestem oskarżony. Byłem przesłuchiwany z powodu moich powiązań z Aleksandrą. Wiedzą, że byłem jej przyjacielem. O tym, że dałem jej czeki, dowiedzieli się z twoich kaset, ale też od tego sekretarza kibucu.

– Idona Gabrielowa. Zadzwoniła do niego w sobotę rano i powiedziała, że zdobyła sto tysięcy dolarów, które wpłaci na ich konto w niedzielę rano.

– Wyciągnęli więc słuszny wniosek, że istnieje związek pomiędzy jej kłopotami finansowymi a morderstwem.

– Co im opowiedziałeś?

Archimedes wstał i nalał wina do pustych kieliszków. Z lodówki wyjął miseczkę z czarnymi oliwkami i drugą z kostkami koziego sera w oliwie. Pokroił pitę na ósemki, każdą z nich wbił na widelec i opiekł nad palnikiem gazowym.

– Chcesz omlet? – zapytał.

– Nie.

Zobaczyła, jak się uśmiecha. Nie wiedział, że od ich ostatniego spotkania zdążyła zapełnić lodówkę, a zawdzięczała to Benciemu o grzmiącym głosie.

– Możesz to zanotować.

– Do druku?

– Nie możemy Cementowi pozwolić na zajęcie twojego terytorium, Lizzi.

W torbie zawsze miała czyste notesy i kilka długopisów. W każdej chwili była przygotowana na skok z płonącego wieżowca lub tonącego statku albo na spotkanie z archaniołem Gabrielem.

Ponieważ skoncentrowała się na notowaniu, nie zwracała uwagi na to, co jadła. Dopiero później spostrzegła puste naczynia i zaczęła się zastanawiać, czy i tym razem zjadła więcej, niż pozwalają na to dobre maniery. Kiedy była mała, nauczono ją, że powinna zjadać wszystko, co jej podano, do ostatniego okruszka, i tak zwykła postępować do dzisiaj. Głodna czy nie, zawsze dokładnie opróżniała półmiski.