173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Rozdział 33

Lizzi wróciła do Beer Szewy, pojechała do redakcji, wystukała wywiad z Archimedesem Lewim, filatelistą podejrzanym o zamordowanie Aleksandry Hornsztyk, żony sędziego okręgowego, i wysłała tekst do Tel Awiwu. Była druga nad ranem. Numer już został zamknięty i przekazany do druku, wywiad się jutro nie ukaże. Należy się tylko modlić, żeby właśnie jutro Adulam nie zdobył wyłączności na jakąś szczególną informację.

Pojechała do domu, zaryglowała drzwi, wyłączyła telefon i poszła spać. O jedenastej miała się odbyć konferencja prasowa działaczy Ligi Ochrony Przyrody. Lizzi nastawiła budzik na dziewiątą. Noc była burzliwa. Drzwi prowadzące z kuchni na balkon skrzypiały tak okropnie, że musiała wyjść z ciepłego łóżka, żeby je zamknąć. Wiatr wzmógł się i okna w mieszkaniu drżały, stukając o futrynę. Lizzi wstała po raz drugi i pobiegła boso, żeby je szczelniej zatrzasnąć. Zawodzenia i szumy wiatru wdzierały się do jej snów. Kiedy w końcu zadzwonił budzik, leżała chwilę w łóżku jak człowiek, który przepłynął morze i dotarł wreszcie do spokojnej plaży, a teraz nie ma sił, żeby się poruszyć.

Ukroiła sobie kromkę chleba, posmarowała ją masłem i miodem, zrobiła mocną kawę. Wszystko to postawiła na nocnym stoliku i zziębnięta weszła z powrotem pod koc. Nie włączyła telefonu i zastanawiała się, czy nie pozwolić sobie na dzień choroby. Odkąd zaczęła pracować, nie opuściła jeszcze ani jednej konferencji prasowej. Należała do ich krajobrazu na równi z sokiem pomarańczowym i wafelkami. Miała wielką ochotę zostać w łóżku. Niech Cement idzie sobie na konferencję działaczy Ligi Ochrony Przyrody!

Dzieła Willego Achinoama i jego towarzyszy znikły z holu Domu Kultury. Ich miejsce zajęły wiszące na ścianach olbrzymie fotografie, dokumentujące wyjazd grupy młodzieży do Polski, sfinansowany częściowo przez Ministerstwo Edukacji, a częściowo przez Urząd Miejski Beer Szewy.

Tuż przy wejściu ustawiono stoiska miejscowych artystów amatorów. Przy prostych drewnianych stołach, zapewne wypożyczonych z sąsiedniej szkoły, siedzieli złotnicy, wydmuchiwacz szkła, snycerz i hafciarka. Lizzi pomyślała przez chwilę, że gdyby jej matka nie była tak zajęta gotowaniem obiadów i opieką nad wnukami, ją także można by posadzić w holu Domu Kultury. W skromnym dobytku Lizzi znajdowały się trzy gobeliny, wydobywane na światło dzienne wyłącznie podczas rzadkich wizyt matki.

– To ty jesteś Lizzi Badihi z „Czasu Południa”, prawda? – zapytała jedna ze złotniczek.

– Tak.

Na wyściełanej niebieskim aksamitem tacce leżały owoce jej pracy. Kolczyki, naszyjniki, bransoletki, sprzączki. Lizzi spojrzała na nastroszoną rudą grzywkę artystki i usiłowała sobie przypomnieć, gdzie ją wcześniej widziała.

– Wiesz może, kiedy uwolnią Jackiego?

Bruria! Kelnerka z „Niebieskiego Pelikana”.

– Nadal jest w areszcie?

– Tak.

– Został zatrzymany na czterdzieści osiem godzin.

– Przedłużyli areszt na polecenie sędziego.

– Nie wiedziałam.

– Jestem pewna, że to nie on zabił Aleks.

– Znasz go?

– Oczywiście, że go znam. Każdy w „Niebieskim Pelikanie” go zna. Nie miała wstydu. Starsza kobieta, zamężna, z dziećmi. Trąbiła o tym na cały świat. Można było się spodziewać, że źle skończy. Ale to nie Jackie zrobił. To śmieć, podpisuję się pod wszystkim, co o nim mówią. Na pewno jednak jej nie zamordował.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Kilka godzin przed przyjęciem szukała go w „Pelikanie”. Zawsze kiedy nie mogła go znaleźć, dzwoniła do wszystkich miejsc, w których się kręcił. To było o piątej albo szóstej wieczorem. W „Pelikanie” byłam ja, barman Judele i Neema, która sprząta. Przy barze siedziało już dwóch klientów. Odebrałam telefon. Przedstawiła się i poprosiła Jackiego. Mówiła mu, co ma grać na przyjęciu. Tango, paso doble, takie tam kawałki, które pasują do prawników i podobnych nudziarzy. Potem powiedziała, że kiedy skończy grać, spotkają się na tyłach ogrodu. W barze prawie nie było ludzi i wszyscy słyszeliśmy, jak Jackie się denerwuje i mówi głośno, niemal krzyczy: „W porządku! Zrozumiałem! O dwunastej będę przy basenie za domem!” Kiedy odłożył słuchawkę, poprosiłam, żeby nie krzyczał przynajmniej przy klientach, a on wyskoczył na mnie z gębą. Cały czas o tym myślę. Jeżeli planował morderstwo, nie wrzeszczałby na nią tak, że wszyscy to słyszeli. A jeśli, załóżmy, tylko załóżmy, że coś mu odbiło, jak to się mówi, to pewnie przypomniałby sobie w ostatniej chwili, że słyszeliśmy jego rozmowę w „Pelikanie”, i to by go powstrzymało. Słuchaj, Jackie jest obleśny, ale nie głupi.

– Czemu nie opowiedziałaś tego policji?

– Twój kuzyn pracuje w policji, prawda?

– Szwagier. Właściwie dwóch szwagrów.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z policją. Kiedyś miałam trochę. Nic takiego. Głupstwo. Ale wystarczy mi na całe życie. O mało nie umarłam w czasie śledztwa. Boję się ich śmiertelnie. Poza tym moim kolegom nie podobałoby się, że pomagam policji. Przekaż im to, co ci powiedziałam.

– Ładne.

Twarz Brurii się rozjaśniła. Biżuteria była naprawdę ładna. Wzrok Lizzi przyciągnęły duże kolczyki zrobione ze srebrnych i złotych ogniw.

– Ile kosztują te kolczyki?

– Przyjdź do „Pelikana”, jak zamkną wystawę, to ci je sprzedam o połowę taniej. Tutaj wszystkie ceny są wyśrubowane – powiedziała z uśmiechem Bruria.

– Czemu pracujesz w „Niebieskim Pelikanie”, skoro masz zawód?

– Mam zawód, ale trzeba też z czegoś żyć.

– To mi coś przypomina. Ja też muszę z czegoś żyć.

Dwie przyczyny skłoniły Wolfa-Zeewa, członka Ligi Ochrony Przyrody, do zwołania konferencji prasowej. Chciał zaprotestować przeciwko planom wybudowania nowej szosy na trasie Beer Szewa-Hebron oraz pozyskać poparcie dziennikarzy dla projektu „Kwiat Pustyni”. Wszyscy obecni znali Zeewa, jego policzki o popękanych naczyńkach krwionośnych, które same wyglądały jak płatki jakiegoś rzadkiego kwiatu, wystający brzuszek, wojskowy płaszcz i koszulkę z wizerunkiem żółwia. Był pracownikiem ochrony przyrody, strażnikiem Negewu, wielbicielem wadi, skał i solanek oraz pięciuset czterdziestu dziewięciu gatunków roślin występujących na pustyni. Przedstawił swoich dwóch kolegów, Motiego Cufa, dyrektora szkoły, oraz agronoma, a przy tym rzeźbiarza amatora, doktora Wiwiena Sadego, który przed dwoma dniami wrócił z biennale w Darmstadcie. Oni także byli ubrani w wojskowe płaszcze, ale nie mieli na sobie koszulek z żółwiem.

– Czemu właśnie na tej trasie? – Zeew domagał się odpowiedzi od wszystkich obecnych. – Czy nowi imigranci w naszym kraju mają swoje prawa? Dlaczego więc odbieramy je roślinom? Po co ten pośpiech? Pomyślcie o krokusach i hiacyntach, które każdej wiosny widzicie w okolicach Beer Szewy. Właśnie koło drogi do Hebronu.

Mein Zeew wyznał, że jest bardzo rozczarowany postawą dziennikarzy. Mniej więcej pół roku temu usiłował ich przekonać do obrony zagrożonego irysa pustynnego, jedynego gatunku irysa, który przystosował się do życia na pustyni. Wspaniały kwiat, jeden z najpiękniejszych na świecie, z płatkami dorównującymi płatkom irysa królewskiego, a co więcej – rośnie wyłącznie w Izraelu. Na poprzedniej konferencji prasowej prosił, żeby ostrzegali społeczeństwo przed zrywaniem tych kwiatów. W swojej naiwności myślał, że zdołał przekonać dziennikarzy, jak wyjątkowy jest irys pustynny dla flory Izraela. Przyznaje, że żywił pewne nadzieje. Prasa ma wielki wpływ na społeczeństwo i on mimo wszystko nie może bez jej pomocy walczyć o ochronę przyrody. Ale nic nie napisali. Ludzie zrywali kwiaty. A teraz nie mówimy o jednej roślince. Mówimy o masowej zagładzie. Tym razem ma nadzieję, że coś napiszą.

– Ponieważ jeśli nie będzie równowagi w przyrodzie, nie będzie także równowagi w świecie zwierząt i ludzi. Te rośliny nie potrafią same się obronić. Wy przemówicie w ich imieniu. Wiwien!

Drżały mu ręce i Lizzi postanowiła, że napisze artykuł, a nawet wyjaśni w Urzędzie Miasta, dlaczego zaplanowano budowę drogi właśnie w tym miejscu.

Agronom-rzeźbiarz był wysokim, chudym mężczyzną o poważnym wyrazie twarzy i bródce a la prezydent Lincoln. Miał około trzydziestu pięciu lat. Na tablicy powiesił szkic projektu. Nie zamierza wchodzić w szczegóły i męczyć publiczności. Opracował go Rami Hardon, artysta, którego dzieła prezentowano na wystawach ekologicznych w Linzu i Akwizgranie. Za dwa miesiące w Canberze w Australii zostanie ustawiona jego kolejna ogromna rzeźba o przesłaniu ekologicznym. On sam podziwiał na biennale w Darmstadcie prace Hardona ze stali nierdzewnej. Wywarły na nim ogromne wrażenie. Jak widzimy na szkicu, dzieło Hardona stanie na skrzyżowaniu przy drodze Beer Szewa-Hebron. Jego elementy będą odzwierciedlać zjawiska i obiekty charakterystyczne dla pejzażu Negewu: erozję skał, luźne kamienie, wąwozy. Górną płaszczyznę utworzą elementy przezroczyste, negatywy powierzchni ziemi. Wąskie otwory umożliwią nawiew piasku do wnętrza instalacji. Podróżujący drogą Beer Szewa-Hebron nie domyśla się, że mają przed oczami dzieło sztuki. Będzie wyglądało zupełnie jak przystanek autobusowy. Dolna płaszczyzna, wykonana z betonu, zostanie podświetlona neonami.

Lizzi zapytała, ile będzie kosztować cała instalacja i jakie będą jej wymiary. Francuska korespondentka pokręciła głową, wydała z siebie przeciągły syk, który brzmiał jak pociągnięcie nosem, i spuściła oczy. Widać było, że wstydzi się przebywać w towarzystwie takich osób jak Lizzi, hańbiących zawód dziennikarza.

Doktor Sade nie poczuł się urażony, wręcz przeciwnie. Powiedział, że to dobre pytanie. Myślą, że projekt będzie kosztować około stu tysięcy dolarów, ale nie uzgodniono tego jeszcze z artystą. Nie ma sensu żądać od niego szczegółowej odpowiedzi, skoro dotąd nie dostali zgody samorządów. W radach fundacji wspierających kulturę siedzą komisarze, których naczelnym hasłem jest sztuka konceptualna. Rami Hardon co prawda był niegdyś zwolennikiem sztuki konceptualnej, ale – doktor Sade ma nadzieję, że mu nie zaszkodzi, mówiąc o tym – ostatnio porzucił w pewnym sensie formalizm i zwrócił się w stronę bardziej osobistych środków wyrazu, rodzaju automatyzacji istnienia. „Kwiat Pustyni” jest właśnie jej wcieleniem. Lęk przed unicestwieniem roślinności pustynnej uosabia tak naprawdę inny Wielki Lęk. On osobiście uważa, że to ważny temat. Bardzo ceni artystę i cieszy się, że ze strony Motiego Cufa i Meina Zeewa zyskał poparcie dla tego projektu. Byłoby mu bardzo przykro, gdyby nie udało się znaleźć pieniędzy potrzebnych na jego sfinansowanie. Rada miasta Perugia wyraziła gotowość ustawienia „Kwiatu Pustyni” na wielkim trawniku przed Akademią Architektury, która mieści się w barokowym budynku zaprojektowanym przez architekta ze szkoły Berniniego. Jednakże miejsce tej instalacji jest tutaj, a nie w Perugii.

Francuska reporterka zapytała doktora Sadego, czy wymowa instalacji jest polityczna. Lizzi wstała z miejsca i wyszła na zewnątrz. Wiał silny wiatr, niebo miało ciemnoszarą barwę i od czasu do czasu rozświetlały je odległe błyskawice. Przed Domem Kultury stała grupka demonstrantów – cztery kobiety i jeden mężczyzna. Dwie z kobiet miały zawieszone na piersi tekturowe tablice z napisem: „Zakończyć okupację!” Spod płaszcza jednej z nich, niczym łepek kangura, wyglądała główka dziecka w wełnianej czapeczce.