173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Rozdział 3

Koło komendy policji, między kwiaciarnią a kawiarnią prowadzoną przez etiopskich Żydów, stał sklep „Mikado”, należący do ciotki Klary i wuja Jakowa. Były tam kasety, sztuczne kwiaty, pocztówki, latem okulary przeciwsłoneczne, zimą parasolki, paski, kolczyki i – przede wszystkim – wuj Jakow, w trzyczęściowym garniturze i filcowym kapeluszu niezależnie od pory roku, oraz ciotka Klara, emerytowana chórzystka opery egipskiej. Uchodzili za znawców operetek Gilberta i Sullivana w mieście, w którym jedynie nieliczni byli świadomi doniosłego faktu istnienia owych kompozytorów. W odległej i tajemniczej przeszłości wuj Jakow, wówczas Jack, był pianistą w orkiestrze opery aleksandryjskiej, a ciotka Klara, wtedy po prostu Klara, śpiewała w chórze przez cały sezon piosenkę uczennic mistrza Puh-Bah: „Ach, wybacz nam, panie, nasze brzydkie zachowanie”. W czasie przedstawienia spoglądała na dół, do kanału dla orkiestry, wpatrując się w piękną głowę pianisty, i próbowała oddzielić w myślach jego grę od innych. Za kulisami opowiadano, że jest kochankiem Elfridy Kiriłowej, primabaleriny, „egipskiej Isadory Duncan”. Mówiono, że ją zaczarował, tak iż w jego obecności dostawała dreszczy, i że kierownictwo teatru zamierza się go pozbyć. Kiedy Klarze w końcu udało się spotkać Jacka przed jedną z prób, odkryła, że jest prawie karzełkiem, lecz w ogóle się tym nie przejęła. Tak jak i on nie przejmował się tym, że była piegowata. Zakochali się w sobie. Elfrida groziła, że ich zamorduje – tak przynajmniej głosiła rodzinna legenda – i nie mieli innego wyjścia, jak uciec z Aleksandrii do Beer Szewy.

Ciotka Klara wyróżniała Lizzi spośród wszystkich swoich siostrzenic. Rozpieszczała ją prezentami i pochwałami, a jej zmysł przewidywania został nagrodzony, kiedy Lizzi dorosła i po latach nauki na uniwersytecie w Beer Szewie została dziennikarką. W ogóle nie przeszkadzał cioci fakt, że Lizzi nie miała dyplomu i do ukończenia studiów brakowało jej dwóch egzaminów. Zwykła była ją pytać o nową fryzurę królowej Fabioli albo czy książę Rainier znajdzie sobie nową żonę na miejsce biednej Grace, a Lizzi długo się zastanawiała nad odpowiedziami i starała się nie rozczarować dobrej ciotki.

W sklepie nie było kupujących. Wuj Jakow drzemał przy kasie, a ciotka Klara siedziała w drzwiach i układała pasjansa na składanym stoliku. Ramiona miała sztywno wyprostowane, na podołku trzymała wyciągniętego szarego kota. Zakurzony patefon wydawał z siebie dźwięki słynnej arii mistrza Puh-Bah. Z daszku nad sklepem spłynęło Lizzi za kołnierz kilka kropli deszczu.

– Lizzi, stało się coś! – krzyknęła ciotka swoim głębokim kontraltem. – Arieli, co on tym razem zrobił?!

Lizzi powiedziała, że jest zmęczona, że zostawiła samochód na parkingu obok, a ponieważ i tak tędy przechodziła, to wstąpiła kupić kilka kaset magnetofonowych.

– A mężczyźni?

– Nie ma żadnych.

– Akurat położył mi się as kier na waleta. Od razu pomyślałam o tobie – powiedziała ciotka Klara i utkwiła zatroskane spojrzenie w wuju Jakowie. Czyżby karty ją oszukały?

Odkąd siostrzenica ukończyła osiemnaście lat, Klara hołubiła w głębi duszy przekonanie ojej licznych romansach. Lizzi nie zaprzeczała. Ciotka dawała jej zawsze dyskretne rady, powierzała tajemnice, którymi dzielą się między sobą tylko kobiety.

– Chanel nr 5 – wyszeptała teraz, jakby chciała wręczyć buteleczkę z trucizną królewskiemu szpiegowi. – Masz?

– Nie, ciociu Klaro.

– Kupię ci.

– Nie, nie trzeba.

Dopiero teraz ściszonym głosem zaczęła im opowiadać o ludziach i wydarzeniach. Ciotka Klara i wujek Jakow słuchali z szeroko otwartymi oczami i nastawionymi uszami. Lizzi wiedziała, że będą analizować i powtarzać to, co właśnie usłyszeli, jeszcze długo po jej odejściu, aż do następnego spotkania. Lizzi stanowiła nić łączącą ich z jakimś cudownym królestwem, gdzie nie było ograniczeń dla wyobraźni, rysującej wysoko na niebie kształty rozpływające się wśród chmur.

Tym razem Lizzi, odwrotnie niż dotychczas, naprawdę potrzebowała rady. W głębi szafy na ubrania spoczywało opakowanie globulek antykoncepcyjnych, które kupiła przed trzema laty. Czy można ich użyć? Wyrzucić? Czy w ciągu jednej nocy zmieniła się w ogólnie pożądaną kobietę i mężczyźni będą teraz wpadać do jej łóżka jak ryby w sieć? Czy zaszła w niej jakaś zmiana? Czy powinna pójść do ginekologa? Zasięgnąć rady u sióstr? Skąd to straszne zmęczenie, czy to możliwe, żeby zaszła w ciążę?

Lizzi pożegnała się i odeszła, obiecując sobie rozprostować plecy, oddychać głęboko, wziąć gorącą kąpiel z dodatkiem wonnych olejków, pić japońską herbatę kameliową przed śniadaniem oraz – od razu jutro – kupić buteleczkę Chanel nr 5.

Usłyszała popiskiwanie, jeszcze zanim zbliżyła się do parkingu. Zawsze potrafiła odróżnić głos swojego pagera od wielu innych. Kiedy zadzwoniła do Tel Awiwu, odpowiedział jej rozzłoszczony głos naczelnego.

– Gdzie się podziewasz, Badihi?! Szukamy cię od godziny! – wrzeszczał Arieli.

– Właśnie wyszłam z redakcji.

– Po co daliśmy ci pager, skoro go nie używasz?

– Wstałam o trzeciej rano. Byłam na przejściu granicznym. Wysłałam tekst.

Arieli dzwonił do Lizzi tylko i wyłącznie wtedy, kiedy był na nią zły. Nigdy jeszcze nie powiedział jej dobrego słowa. Nawet gdy odbierała premię, nie słyszała żadnych pochwał. Dochodzące ze słuchawki wrzaski zwiastowały rychłą egzekucję.

– Gdzie jesteś?

– Przy kiosku obok parkingu, właśnie zamierzam jechać do domu po piętnastu godzinach pracy.

– Twoja informacja o Hornsztykach!

Lizzi milczała. Wpatrywała się w słuchawkę jak w paszczę jakiegoś drapieżnego zwierzęcia, szczerzącą ostre kły.

– Badihi!

– Tak?

– Byłaś na tym przyjęciu?

– Tak.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– W czasie przyjęcia zamordowana została żona Hornsztyka.

– Tak, słyszałam.

– Dzisiaj po południu był pogrzeb, a ty przysyłasz mi jakąś idiotyczną wiadomość o pianinie i jedzeniu. Mordują żonę sędziego okręgowego w jej własnym domu, moja korespondentka jest na miejscu i dostarcza mi opis kanapek. Wysyłam Cementa.

Gdy było głośno o aferze z autobusem nr 300, przysłał Cementa i korespondenta wojskowego. Kiedy podłożono ładunki wybuchowe w autobusach w Gazie i Katifie – zrobił to samo. Z trudem udało się go przekonać, aby nie ściągał korespondenta z Tel Awiwu, kiedy jakiś nieszczęśnik został zastrzelony w parku miejskim. Lizzi postanowiła się nie poddawać. Cement z pewnością nie może liczyć na przyjazne nastawienie miejscowej policji. Nie będą chcieli z nim współpracować. Do niej wszyscy już są przyzwyczajeni, mają zaufanie. Kiedy tamten zostanie rzucony z wielkiej metropolii na prowincję, minie miesiąc, zanim nauczy się rozmawiać z prostymi ludźmi, i następny, zanim się połapie, że nikt mu nic nie powie. Jej ciotka Malka pracuje na posterunku policji. Szwagier Benci jest inspektorem. Drugi szwagier, Ilan – sierżantem. Morderstwa dokonano… jesteś pewien, że to morderstwo?… już po jej wyjściu. Wstała o trzeciej rano. Czy nie ma do niej zaufania po tylu latach pracy?

Wiedziała, że wierci mu dziurę w brzuchu i opowiada bzdury. Jedna jej połowa zastygła ze strachu, druga gorączkowo broniła swojej godności zawodowej. Dziesięć lat pracuje dla „Czasu Południa”, pilnie i z poświęceniem. Dlaczego więc właśnie teraz, kiedy taki dramat rozgrywa się na jej terytorium, miałby na nią spaść z przestrzeni kosmicznej Tel Awiwu meteor zwany Cementem? A co jej zostanie do roboty? Pisać o nowym smaku wafelków z miejscowej fabryki słodyczy? Jedno wiadomo na pewno: ona nie będzie współpracować z Cementem!

Ujrzała w myśli Adulama, który zamachał skrzydłami, uniósł się do nieba i zniknął z anielskim uśmiechem na twarzy.

– Na pewno dasz sobie radę?

– Tak.

Lizzi o mało nie skłoniła się nisko przed słuchawką.

– Posłałem ci premię za kruka i dzieci.

– Dziękuję.

– To było, zanim dowiedziałem się o morderstwie.

Telefon zamilkł znienacka.

Parking był ciemny i pusty, deszcz znowu zaczął padać. Lizzi poczuła się samotna.