173307.fb2
– Lizzi, idź do domu.
W głębi duszy znudziło się jej wysłuchiwanie tych słów. Wszyscy ciągle ją przeganiają, przestawiają z miejsca na miejsce, jakby była pustą puszką po coca-coli. Tym razem powiedział to szwagier Benci, mąż Georgette. Inspektor Bencijon Koresz bardzo lubił Lizzi, jeśli nie spotykał jej w godzinach pracy. Teraz zbliżała się siódma wieczór. Lizzi była na nogach od szesnastu godzin i nie miałaby nic przeciwko uśmiechowi i kilku miłym słowom, a nawet kubkowi gorącej zupy. Nikt jednak niczego takiego jej nie zaproponował. Pewnie to wszystko przez ten wygląd. Ciężka sylwetka z wiecznie pochyloną głową, jak u jucznego zwierzęcia. Może Chanel nr 5 coś tu zmieni.
Nie sprzątnięto po przyjęciu. Złote łańcuchy pokrywały podłogę z czarnego marmuru i biały fortepian, kołysały się między drzewami w oświetlonym ogrodzie, nasiąkały deszczem. Członkowie rodziny zebrali się w salonie. Gdyby nie żałoba, można by ich wziąć za uczestników przyjęcia, które przeciągnęło się do białego rana. Podwładni Benciego zachowywali się jak policjanci w amerykańskim filmie. Mierzyli odległości, zdejmowali z mebli odciski palców, otwierali szafy i szuflady. Hornsztyk siedział na fotelu. Policzki pokrywał mu szary zarost, który czynił go jeszcze starszym. Lizzi na siłę wtłoczyła do głowy myśl: Ten człowiek spał ze mną, kiedy mordowano jego żonę. Wydawało się jej, że wczorajsza przygoda zdarzyła się w innej epoce i komuś zupełnie innemu. Lubicz, jego żona, Miriam, siostra Aleks, i dwoje osieroconych dzieci – wszyscy siedzieli wyczerpani na białej brokatowej kanapie. Widać było, że są pod wpływem środków uspokajających. Szwagier, Neeman Aszbel, wziął na siebie kontakty z władzami. Teraz ruszył w stronę Lizzi, poruszając się ze złowróżbną miękkością.
– To ty jesteś ta dziewczyna z gazety – stwierdził takim tonem, jakby mówił: „Odkryłem w końcu, kto kradnie mi listy ze skrzynki”. – Nie chcemy tutaj prasy.
– Lizzi – poprosił Benci. Poczuła, że ton Aszbela zdenerwował także i jego. Wziął ją za łokieć i usiłował poprowadzić w kierunku drzwi.
– Pan Aszbel nie jest gospodarzem – powiedziała, chcąc zyskać trochę na czasie. – Jeśli gospodarz zażąda, żebym się wyniosła, to poczekam na zewnątrz.
– Gospodarz nie ma pojęcia, co się tutaj dzieje – zasyczał jej Aszbel prosto w twarz. – Jego żona została zamordowana! Poprosił mnie, żebym wszystkim się zajął. Bardzo proszę! – Otwierał i zamykał usta tak blisko jej twarzy, że Lizzi mogła zobaczyć złote plomby w zębach.
Przez otwarte drzwi ujrzeli, jak na ulicy przed bramą zatrzymuje się skuter. Zsiadł z niego Beni Adulam i ruszył w stronę wejścia. Miał na sobie prochowiec i czarną koszulkę, którą zastąpił poranną czerwoną, być może na znak szacunku dla zmarłej. Zdążył się ogolić i uczesać, a także – sądząc z zadowolonego wyrazu twarzy – zjeść kolację.
– Policjant? – zapytał Aszbel Benciego.
– Dziennikarz „Dziennika Południa” – odparł Benci.
– Wyrzućcie ich oboje! – rozkazał Aszbel i odwrócił się do nich plecami.
Lizzi odetchnęła z ulgą. Jeśli Benci czegoś nie lubi, to rozkazów. Zwłaszcza tych, które nie pochodzą od jego przełożonych. Z tego właśnie powodu rozwiódł się z Hawacelet i ożenił z Georgette. Beer Szewa aż trzęsła się od plotek, kiedy dwaj policjanci i przyjaciele, Benci Koresz i Ilan-Sergio Bachut, postanowili zamienić się żonami, a były to właśnie siostry Lizzi, Georgette i Hawacelet. To oryginalne rozwiązanie wymyśliła ciotka Klara, w której sklepie odbywały się rodzinne narady poświęcone temu, co jeszcze wówczas nazywano „zdradą”. Dwaj przyjaciele i dwie siostry przyjęli ten wyrok. Mężczyźni spakowali manatki i zamienili się miejscami. Dzieci zostały przy matkach. Hawacelet rozkazywała teraz Ilanowi-Sergiowi, natomiast Georgette czyściła Benciemu buty.
Lizzi zdecydowała się podejść do Hornsztyka i złożyć mu kondolencje. Ponieważ zostanie tu tak długo jak policja i Adulam, powinna zachowywać się nienagannie. Hornsztyk popatrzył na nią, mrużąc powieki.
– Lizzi Badihi – przypomniała mu – „Czas Południa”. Byłam tu wczoraj. Bardzo mi przykro. Rozumiem pański ból.
To było trudniejsze, niż myślała. Wstał z miejsca, uścisnął jej rękę i wyszeptał:
– Tak, tak, dziękuję – a potem ledwie słyszalnym głosem dodał: – Nie wspominaj o wczoraj. – Usiadł z powrotem i zakrył twarz rękami.
Lizzi patrzyła przez chwilę na bezbarwne włosy na jego karku. Pod kołnierzykiem mogła dostrzec dwa rudawe piegi. Przyklękła i powiedziała do pochylonej głowy:
– Czy mogę tu zostać razem z policją?
– Tak, tak – odparł, nie podnosząc wzroku.
Benci skinął na Lizzi i Adulama, aby do niego podeszli.
– Podam wam teraz szczegóły, które udało się dotąd zebrać. Potem się wyniesiecie. Nie chcę tu żadnych akcji partyzanckich, Lizzi!
– Dlaczego zwracasz się tylko do mnie? – zapytała obrażona. – On też tu jest.
– W porządku. Oboje weźcie to sobie do serca. Jak wiecie, wczoraj odbywało się tu przyjęcie z okazji mianowania gospodarza, pana Hornsztyka, sędzią okręgowym. W willi było około siedemdziesięciu, osiemdziesięciu osób. Rodzina, jej przyjaciele, jego przyjaciele, kelnerzy, muzycy, dziennikarze. Ty też tu byłaś, Lizzi?
– Dobrze wiesz, że byłam. Moja notatka o przyjęciu ukazała się dzisiaj rano w wydaniu krajowym.
– O której tu przyszłaś i kiedy wróciłaś do domu?
– Przyszłam mniej więcej o dziewiątej razem z Jackiem Danzigiem, pianistą, a wyszłam kilka minut po jedenastej.
– Pianista został?
– Tak. Przesłuchujesz mnie, mój drogi?
– Owszem. Dlaczego nie wyszliście razem?
– Ponieważ miałam wstać o trzeciej nad ranem, żeby jechać na konferencję prasową, i chciałam się przedtem przespać dwie, trzy godziny.
– Jackie wiedział, że wyszłaś bez niego?
– Tak. Pożegnałam się z nim przed wyjściem. Nie myślisz chyba, że to on zamordował Aleks?!
– Nic nie myślę. Kto widział, jak wychodziłaś?
– Skąd mam wiedzieć, kto widział, jak wychodziłam?! Wszyscy. Nikt szczególny. Kogo w ogóle interesuje, kiedy przychodzę czy wychodzę? Ja nie zabiłam Aleksandry Hornsztyk.
– Nie powiedziałem, że zabiłaś.
– To po co te wszystkie pytania?
– Macie listę gości? – zapytał Adulam przymilnym głosem i utkwił w Bencim proszące spojrzenie, dokładnie takie, jakie Benci lubił.
Przebiegły wąż – stwierdziła w duchu Lizzi.
– Tak. Właśnie ją sprawdzamy. Zawsze się zdarza, że ktoś zaproszony nie przyszedł, ktoś inny przyprowadził towarzyszkę albo w ostatniej chwili zmieniono kelnerkę. Morderstwa dokonano gdzieś między jedenastą a za kwadrans druga.
– Rozmawiałam z nią o jedenastej. Z nią i Jackiem Danzigiem – powiedziała Lizzi.
– Została zastrzelona z broni swojego męża. Miał na nią pozwolenie. Znaleźliśmy tylko jeden odcisk palca – Hornsztyka. Strzał oddano na tylnym podwórku, z bliskiej odległości, w tył głowy, kiedy ofiara siedziała na kamiennej ławeczce koło basenu. Z oczywistych względów samobójstwo nie wchodzi tu w grę. Za pięć dwunasta jeden z wynajętych kelnerów zapytał gospodarza, czy podać kawę. Ten kazał mu zwrócić się z tym do gospodyni. Wtedy kelner odparł, że nie mógł jej znaleźć. Hornsztyk więc polecił podać kawę.
Benci przerwał na moment potok wymowy i rozejrzał się po pokoju. Filipinka nakryła stół obrusem i ustawiła na nim półmiski z kanapkami oraz dzbanki z kawą i herbatą, zupełnie jakby przyjęcie trwało nadal. Hornsztyk oparł głowę na rękach, oczy miał zamknięte. Można by pomyśleć, że boi się tego, co mógłby ujrzeć. Rodzice Aleks zaciągnęli dzieci do stołu, przekonując je po cichu, żeby „wzięły coś do ust”. Miriam została sama na kanapie. Jej nikt nie zaproponował, by „wzięła coś do ust”. Przez chwilę na jej twarzy znać było obrazę, potem wstała, podeszła do barku, otworzyła go i nalała sobie drinka. Aszbel, który dotąd stał w pobliżu inspektora i dziennikarzy i przysłuchiwał się ich rozmowie, podszedł szybko do żony i dotykając jej ramienia, szepnął coś do ucha. Strząsnęła jego rękę i odwrócona plecami do zgromadzonych w pokoju, wypiła jednym haustem.
– Goście zaczęli wychodzić – mówił Benci – i oczywiście chcieli pożegnać się z gospodynią, ale ponieważ jej nie było, zadowolili się wymianą grzeczności z bohaterem przyjęcia. Hornsztyk twierdzi, że nie miał pojęcia, gdzie się podziała. Ponieważ musiał stać przy wyjściu, ściskać ręce, odpowiadać na podziękowania, i tak dalej, zawołał w końcu szwagierkę i poprosił, żeby odszukała Aleks. Miriam w odpowiedzi posłała mu wulgarną odżywkę. Była pijana.
– Tak – potwierdziła Lizzi. – Też mogę zaświadczyć, że była pijana.
– Mąż Miriam, Neeman Aszbel, usłyszał, że podniosła głos, i podszedł sprawdzić, co się stało. Hornsztyk poprosił go, żeby odnalazł Aleks. Aszbel przeszukał pokoje na piętrze, na parterze, ogród, piwnicę i wreszcie znalazł ją siedzącą na ławce przy basenie. Martwą. Było to o pierwszej czterdzieści pięć.
– Lizzi, co się stało? – usłyszała nagle Beniego Adulama.
Jego głos był stłumiony i docierał do niej jak z oddali. Czuła, że Beni sadza ją na fotelu i dłonią naciska jej kark, tak by opuściła głowę.
– Spuść głowę, spuść głowę między kolana, właśnie tak. Nie, nie wstawaj. Wytrzymaj tak przez chwilę.
Głosy w pokoju znów zaczęły do niej docierać. Lizzi strząsnęła jego dłoń z karku i wyprostowała się. Ujrzała twarz Benciego, który patrzył jej prosto w oczy.
– Jeżeli sądzisz, że można sypiać po trzy godziny na dobę, to rób tak dalej. Jestem pewien, że nic jeszcze dzisiaj nie jadłaś.
– Mój szef groził, że przyśle Dorona Cementa. Muszę mieć ten artykuł.
– Lizzi, idziesz do łóżka. To, co wiemy dotychczas, tak czy owak ukaże się w porannych gazetach.
– I co z tego?
Mieszkańcy Beer Szewy zdążyli już zapomnieć, że „Czas Południa” to tylko lokalny dodatek „Czasu” krajowego. Nie miała wątpliwości, że Adulam także znalazł się tutaj z myślą o krajowym wydaniu „Dziennika”.
Benci popatrzył na nią podejrzliwie, jakby próbował rozwiązać następną zagadkę. Lizzi nigdy nie mdlała. Już prędzej doprowadzała do tego innych. Teraz widziała oczami wyobraźni, jak Aszbel szuka Aleks, zagląda to tu, to tam, wreszcie dociera do pokoju Filipinki i znajduje zakrwawione prześcieradło. Nikt nawet słowem nie wspomniał o tym prześcieradle. Kto w ogóle je widział? Kto o nim wiedział oprócz Hornsztyka? Filipinka? Aszbel? Policja? Benci niczego przed nimi nie taił. Gdyby znaleziono zakrwawione prześcieradło, powiedziałby i o tym. Czy Hornsztyk postarał się je ukryć? Jeśli tak, to co pomyślała Filipinka, gdy odkryła, że jej prześcieradło znikło? Lizzi zapragnęła porozmawiać z małą służącą i z trudem wyperswadowała sobie ten pomysł.
– Chodź, Lizzi – powiedział Adulam. – Pójdziemy na kawę.
– Jadę do redakcji.
– Pójdziesz z Adulamem – szepnął wściekle Benci. – Zadbaj o to, żeby coś zjadła i poszła spać – zwrócił się do reportera. – Skończyłaś pracę na dzisiaj. Jeśli dowiemy się czegoś nowego, na pewno ciebie poinformuję.
Lizzi nawet nie raczyła się pożegnać. Ciężko stąpała po marmurowej posadzce w stronę wyjścia. Policjant, który stał przy drzwiach, przylgnął do ściany, żeby mogli przejść, i mruknął „dobranoc”. Dobranoc? – pomyślała Lizzi i zdała sobie sprawę, że jest dziewiąta wieczór.
– Gdzie zjemy? – spytał Adulam.
– Ja zjem w domu. Mam wrażenie, jakbym wyszła z niego dwa lata temu.
– Ja też.
– Ty zdążyłeś wrócić, wziąć prysznic i zjeść.
– Skąd wiesz?
– Zmieniłeś koszulkę.
– Zwróciłaś uwagę na moją koszulkę! To miłe. Chodź, pojedziemy na Smilanski. W Cafe Moskwa dają pyszny barszcz.
– Nie cierpię barszczu.
Lizzi wsiadła do swojego samochodu, zatrzasnęła drzwi, zapięła pas i przekręciła klucz w stacyjce. W lusterku nad głową mogła zobaczyć Adulama stojącego nieruchomo na chodniku. Pewnie, dokąd ma się spieszyć? Barszcz mu ucieknie? Cement go goni? Lepiej się nie oszukiwać. Dawno minęły czasy, kiedy reporter „Dziennika Południa” zadowalał się barwną historyjką o niemowlętach. Trzeba było uznać oczywisty fakt: Adulam miał ambicję.