173307.fb2 Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Gazeta Lokalna - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Rozdział 5

Goldner, zatrudniony w sklepie Lubicza, ustawił stos skrzynek z winem na wózku, wypchnął go na zewnątrz i tam załadował na ciężarówkę. Za każdym razem, gdy wchodził do sklepu, przepraszał Lizzi, że każe jej czekać.

– Ech, ta policja. Jak nie nakłada grzywny, to zabiera koncesję.

Coś w jego głosie przywodziło na myśl studenta jesziwy czytającego Gemarę. Powierzchowność mężczyzny zdawała się potwierdzać to wrażenie. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Miał rudą brodę i pejsy, nosił wielką jarmułkę, a spod ubrania wystawały końce tałesu, na który włożył koszulę z podwiniętymi rękawami. Lizzi wiedziała, że wziął ją za klientkę, i nie zamierzała prostować tej pomyłki. Jeśli będzie czuł się winny, prędzej coś z niego wyciągnie.

Rankiem, po dwunastu godzinach nieprzerwanego snu, ożywczym prysznicu i gorącej mocnej kawie, Lizzi siedziała i rozważała dalsze kroki. Artykuł o morderstwie żony sędziego uratuje ich małą redakcję przed najazdem Cementa. Podczas owej burzliwej rozmowy z Arielim została między nimi zawarta niepisana umowa: ona dostarczy materiał, a on wstrzyma się na razie z mianowaniem nowego korespondenta z Południa. Lizzi nie wątpiła, że jeśli jej się nie powiedzie, Arieli bez wahania zrealizuje swoją groźbę. Dziennikarki dodatków lokalnych stanowiły w jego oczach niższą klasę, niezależnie od doświadczenia zawodowego i umiejętności.

Zastanawiała się nad zawartością artykułu. Morderstwo, śledztwo, wzruszająca historyjka o osieroconych krewnych, portret zmarłej. Wpatrzyła się w skrawek szarego nieba za oknem. Dlaczego? Dlaczego ją zamordowano? Albo raczej, jak to mówią w powieściach kryminalnych – jaki był motyw? Czyżby Aleks stanowiła dla kogoś zagrożenie? Czemu? Klucz do zagadki leżał, jak zawsze, w osobowości ofiary. Lizzi usiłowała przypomnieć sobie tę piękną, pełną życia kobietę, pochłaniającą łapczywie wszystko, co napotkała na swojej drodze. Otaczała ją atmosfera sukcesu. Aleks pochodziła z zamożnej rodziny o ugruntowanej pozycji społecznej, cieszyła się renomą świetnego architekta i właścicielki znakomicie prosperującego biura projektów. Była pociągającą kobietą. Morderca lub morderczyni niewątpliwie należeli do bliskiego kręgu domowników. Przecież zginęła z broni Hornsztyka. Zabójca wiedział, że sędzia ma broń i gdzie ją trzyma.

Lizzi postanowiła zacząć od początku, to znaczy od rodzinnego domu Aleks. O tym, że na idealnym obrazku jest rysa, dowiedziała się już z opowieści Miriam o zatrutym winie. Zadzwoniła do archiwum „Czasu” w Tel Awiwie i poprosiła, żeby sprawdzono wszelkie informacje o firmie Lubicza lub pogłoski o zatrutym winie z Jugosławii. Niente. Tak jak się spodziewała, wyniki były negatywne. Wstała więc, włożyła kolczyki w kształcie półksiężyców i wyszła z domu.

Goldner w końcu przerwał pracę i zasiadł na stosie skrzynek z winem. Kiedy usłyszał, że Lizzi jest dziennikarką, zabłysły mu oczy. O, lubi dziennikarzy. A dziennikarki nawet jeszcze bardziej. Wielką przysługę mu wyświadczyli jej koledzy. Jego syn, Elisza, zszedł niegdyś na złą drogę. Rzucił jesziwę i postanowił, że zostanie aktorem, aktorem w teatrze, tfu! Przyłączył się do trupy, która wystawiała Człowieka Spaghetti. Elisza był Człowiekiem Spaghetti. Siedział w kotle pełnym makaronu, jadł i rzucał nim w przechodniów. Nazywali to teatrem ulicznym. Ludzie na ulicy przeklinali, celowali w niego różnymi rzeczami, śmiali się i drwili, a Elisza się cieszył! Cudowna publiczność! Reaguje tak, jak powinna!

Po tygodniu Elisza i jego koledzy pojechali do Akki na festiwal teatralny. Tam przybyli ci wszyscy teatrolodzy, rozmaici doktorzy i profesorowie, dyrektorzy teatrów i kierownicy warsztatów teatralnych. I wszyscy strasznie się kłócili, ale co do jednego byli zgodni – Elisza nie ma za grosz talentu. Oliwy do ognia dolała pewna dziennikarka, która napisała, że Elisza Goldner to obraza dla spaghetti i na miejscu producentów pozwałaby go do sądu o antyreklamę. Ponieważ ilekroć teraz chce zjeść spaghetti i przypomni sobie Eliszę Goldnera – dostaje mdłości.

Złe recenzje popsuły stosunki między członkami zespołu, którzy rozjechali się w cztery świata strony. Elisza po trzech miesiącach wrócił do jesziwy, ze złamanym sercem, lecz ku wielkiej radości rodziców i nauczycieli. A co ja mogę dla pani zrobić?

Z rozmowy z Goldnerem wynikało, że w handlu winami pracuje w zasadzie od dnia obrzezania, a w sklepie Lubicza od dnia jego założenia. To znaczy – nie tylko w sklepie. Firma obejmuje też składy rozlokowane w piwnicach. W handlu winami nie mają konkurencji. Tylko od czasu do czasu pojawia się jakiś żółtodziób i próbuje urwać kąsek dla siebie, ale nie z Lubiczem takie numery! Lubicz wie, jak pilnować swojej działki. Proszę bardzo! Nawet w czasie żałoby zadbał o to, żeby sklep był otwarty, nie chcąc nikomu podsuwać żadnych pomysłów.

– Także z Aszbelem dobrze się panu pracuje? – spytała Lizzi.

– Goldner radzi sobie ze wszystkimi.

– Wierzę panu. – Lizzi się uśmiechnęła. – Niech mi pan powie, Miriam wspominała mi coś o tym zatrutym winie z Jugosławii…

– O, to stara historia! Co jej przyszło do głowy? Było, minęło!

– Ale podobno ktoś zatruł się śmiertelnie.

– Śmiertelnie?! Nie daj Boże! Te kobiety! Nikt nie umarł! Dwie osoby poszły do szpitala, a my zabraliśmy z powrotem butelki, zwróciliśmy pieniądze każdemu klientowi i pokój nastał w Izraelu.

– Nie pozwano was do sądu?

Przelotny uśmiech pojawił się na czerwonych ustach Goldnera, lecz natychmiast zastąpił go wyraz żalu i smutku.

– Przecież właśnie tak poznaliśmy Pinchasa. Pinchas Hornsztyk był wtedy młodym prawnikiem i zażądał, naprawdę się uparł, żeby nie proponować nikomu odszkodowania, ani jawnie, ani za plecami. To jak przyznanie się do winy, powiedział. A przecież nie ponosiliśmy żadnej winy. W każdym razie nie za truciznę.

– A za co?

– Czy to teraz takie ważne? Co się stało, to się nie odstanie. Wszystko to już przeszłość.

– Jest pan pewien?

– Czego?

– Że wszystko to już przeszłość?

Goldner otworzył szeroko oczy i przez jakiś czas przypatrywał się jej z przestrachem. W końcu spytał, czy nie napiłaby się czegoś. Ma w lodówce polską wódkę. Lizzi poprosiła o sok. Opróżnił kieliszek jednym haustem, przełknął głośno, przymknął na chwilę oczy. Lizzi wiedziała, że stara się w ten sposób zyskać trochę na czasie.

– Jest pan wspólnikiem Lubicza?

– Chwała Bogu, nie. Tylko tego mi brakowało! Nie. Na szczęście jestem tylko pracownikiem. Mogę spać snem sprawiedliwego. Mam sześcioro dzieci i troje wnuków. Po całym dniu pracy chcę mieć spokojną głowę. Przeczytać stronę Gemary, pobawić się z wnukami. Gdyby Lubicz tu był, nie rozmawiałbym z panią. On nie lubi dziennikarzy.

– Dlaczego? A! Od tej afery z rtęcią w winie?

– Proszę mi uwierzyć, żaden dziennikarz wtedy do nas nie dotarł. To nie była rtęć, tylko ołów. Stara opowieść, po co odgrzebywać przeszłość, po co? I bez tego jest na świecie dosyć kłopotów.

– Z opowieści Miriam mogłabym sądzić, że…

– Miriam! – Po raz pierwszy wyczuła w jego głosie zniecierpliwienie. – Wtedy to nie było z naszej winy. No, prawie. Pewnego dnia przyszedł pracownik jugosłowiańskiego przedstawicielstwa i zaproponował, że może odsprzedać alkohol kupiony bez cła w sklepie dla dyplomatów. Wtedy w Izraelu nie było jeszcze takiego wyboru alkoholi. Stanęła umowa, że zyskami podzielimy się po połowie. Cały układ działał bez zarzutu prawie rok i wszyscy byli zadowoleni – jugosłowiański dyplomata, my i klienci. Rzecz się wydała, kiedy raz sprzedał nam rieslinga w glinianych butelkach. Doszło do zatrucia ołowiem. Dwie osoby trafiły do szpitala i wszczęto przeciw nam postępowanie. Lubicz postanowił skorzystać z pomocy prawnej i zwrócił się do kancelarii Adler, Awraham i Brill. Tam pracował Hornsztyk. Był wtedy młodym adwokatem, dopiero co ukończył aplikację. Udało mu się wyciągnąć Lubicza z tego bagna i zdobyć rękę jego pięknej córki, niech spoczywa w pokoju.

– Jak zdołał wyciszyć całą aferę?

– Niczego nie wyciszał. Co tu jest do wyciszania? Gdzie? Kogo to w ogóle interesuje?

– Tych, którzy się zatruli. Co się z nimi stało?

– Jeden się wylizał, a drugi ma uszkodzoną nerkę.

Goldner podszedł do lodówki, wyciągnął butelkę wódki, nalał sobie następny kieliszek i z powrotem usadowił się na stosie skrzynek. Lizzi siedziała cicho, czekając, aż się uspokoi.

Przed sklepem zatrzymał się samochód. Goldner zerwał się na nogi i zaczął ładować do bagażnika skrzynki z alkoholem, które dotąd służyły mu za miejsce do siedzenia. Kierowca niecierpliwił się, gotów odjechać, ale Goldner uparł się wystawić rachunek i kwit.

– W sprawach finansowych bardzo uważam – powiedział po odjeździe klienta.

– Pomylił pan się kiedyś?

– Ja? Uchowaj Boże! Z reguły nawet nie zajmuję się rachunkami. W ogóle się na tym nie znam, muszę przyznać. To sprawa Aszbela. To przez to ma wrzody żołądka. – Zaśmiał się.

– Co się stało z tym jugosłowiańskim dyplomatą?

– Aj, aj, aj! Nie będziesz składał fałszywego świadectwa! Udało się pani zrobić ze mnie plotkarza. Bez urazy. Sam gadałem.

Wpatrywał się w pusty kieliszek, który cały czas trzymał w ręku. Wódka zaczęła już na niego działać i Lizzi zastanawiała się, w jakim stanie dotrze pod koniec dnia do domu. Czy wybrał tę pracę, bo dawała mu możliwość napicia się, czy przeciwnie – to ona go zmieniła.

– Tak czy owak, moja droga, co ma być, to będzie. Nie spotkałaś mnie i nie rozmawiałaś ze mną.

Goldner ma córki, które trzeba wydać za mąż.

Najmądrzejszy człowiek na świecie, znany nam już Hornsztyk, dzięki swojemu sprytowi zamienił pozew o odszkodowanie w incydent dyplomatyczny, który szybko wyciszono. Stworzył wrażenie, że oto z powodu tego zatrutego wina grozi nam wybuch trzeciej wojny światowej. Naprawdę! W takiej atmosferze się to odbywało. Włączyło się Ministerstwo Spraw Zagranicznych, dyplomata został usunięty, chorzy zyskali opiekę lekarską i dla dobra ojczyzny nabrali wody w usta, a dzielny Hornsztyk nie tylko zdobył rękę księżniczki, ale i dziesięć procent dochodów Lubiczów.

– Czy to złości Aszbela i Miriam?

– Co to znaczy „złości”? Nie złości! To pieniądze Lubicza, a on, póki żyje, może z nimi zrobić, co zechce, nie?

Zadzwonił telefon i Goldner ryknął do słuchawki: „Firma Lubicz, słucham!”, natychmiast jednak ściszył głos, mówiąc „tak”, „nie”, „w porządku”.

– Pan Lubicz? – spytała Lizzi, kiedy odłożył słuchawkę.

– Tak.

Jego ożywienie nagle wyparowało. Zaczął porządkować sklep, przenosić skrzynki, napełniać pudełka. W pomieszczeniu unosił się duch właściciela.

– Czy Hornsztyk dziedziczy po żonie?

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie należę do rodziny. Według prawa powinien. Mąż dziedziczy po żonie, prawda?

– Aszbel i Miriam nie lubią Hornsztyka.

– Zarabia na tym interesie, nie wkładając żadnego wysiłku. Możliwe, że to drażni Aszbela. Poza tym szwagrowie nigdy się nie lubią, prawda? To skomplikowana sprawa, rodzina. Masz męża?

– Nie.

– Taka miła dziewczyna, dlaczego?

Lizzi uśmiechnęła się, onieśmielona. Już od wielu lat zadawała sobie to pytanie.

– Z Polski?

– Z Egiptu.

– Więc?

Wzruszyła ramionami i wstała z miejsca. Rozmowa zaczęła zmierzać w kierunku, który jej nie odpowiadał. Podziękowała Goldnerowi za sok i za rozmowę i pożegnała się. Stojąc w drzwiach, obróciła się jeszcze.

– Może przypadkiem pamięta pan nazwiska ludzi, którzy się zatruli?

– Nie pamiętam tego, co wyzdrowiał. Ten z uszkodzoną nerką nazywa się Pinchas Hornsztyk.