173342.fb2 Godzina ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Godzina ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Rozdział 1

SAN FRANCISCO

Nick siedziała skulona w ławce pośród nocnej ciemności kościoła, z twarzą ukrytą w dłoniach. Była tutaj, bo ksiądz Michael Joseph błagał ją, by tu przyszła. Błagał, żeby pozwoliła sobie pomóc. Chyba tyle mogła dla niego zrobić? Chciała przyjść nocą, kiedy wszyscy już dawno spali, a ulice były puste, a on się zgodził i nawet się uśmiechnął. Był dobrym człowiekiem i bardzo dbał o swoich parafian.

Będzie czekała? Westchnęła na myśl o tym. Dała słowo, wymógł to na niej, jakby wiedział, że może to ją tutaj zatrzyma. Patrzyła, jak podchodzi, uważnie obserwowała, jak nagle zwalnia kroku, zatrzymuje się na chwilę i kładzie rękę na małej klamce drzwi konfesjonału. Patrząc na niego, odniosła wrażenie, że wcale nie chciał otwierać tych drzwi, nie chciał tam wchodzić. Ale w końcu, jakby przywołał się do porządku, otworzył drzwi i wszedł do środka.

W wielkim kościele panowała całkowita cisza. Powietrze zamarło po tym, jak ksiądz Michael Joseph zniknął w tej ciasnej, dusznej klitce. Ciemne cienie czaiły się nie tylko po kątach kościoła, ale zakradły się nawet do głównej nawy i pochłonęły także ją. Tylko mała smuga księżycowego światła wdzierała się nieśmiało przez witrażowe okno.

Zdawałoby się – oaza spokoju, ale wcale tu nie było spokojnie. Coś było w kościele, coś niespokojnego i wcale nie duchowego. Nasłuchiwała uważnie.

Usłyszała, jak drzwi do kościoła otwierają się. Odwróciła się i ujrzała człowieka, który najwyraźniej poczuł nagłą potrzebę spowiedzi i energicznie wkroczył do środka. Wyglądał dość zwyczajnie, był szczupły, miał krótkie czarne włosy i ubrany był w długi trencz. Zatrzymał się, rozejrzał wokół, ale nie mógł zobaczyć jej pośród ciemności. Widziała, jak podchodzi do konfesjonału, gdzie czekał ksiądz Michael Joseph, otworzył drzwi i wśliznął się do środka.

W kościele znowu zapanowała głucha cisza. A ona siedziała tak, wtopiona w cień i spoglądała w stronę konfesjonału pogrążonego w mglistym, niewyraźnym świetle. Ale nic nie usłyszała.

Jak długo może trwać spowiedź? Była przecież protestantką, skąd mogła to wiedzieć? Przyszło jej do głowy, że musi być jakiś związek pomiędzy liczbą grzechów a długością spowiedzi. Nawet ją to rozśmieszyło.

Poczuła nagły powiew zimnego powietrza na długo przed tym, zanim naprawdę się poruszyło. Pomyślała, że to dziwne, i dokładniej okryła się swetrem.

Spojrzała na ołtarz, jakby w poszukiwaniu natchnienia, może jakiegoś znaku i poczuła się głupio.

Co powinna zrobić, kiedy ksiądz Michael Joseph skończy spowiadać? Złożyć rękę w jego wielkich dłoniach i wszystko mu wyznać? Jasne, jakby kiedykolwiek wcześniej to robiła.

Podniosła oczy wyżej: łagodny kształt ołtarza rozmazywał się w mglistym świetle, a cienie miękko czaiły się za jego krawędziami.

Może ksiądz Michael Joseph chciał, żeby posiedziała tutaj całkiem sama. Przyszło jej nawet do głowy, że chciał, żeby ona raczej porozmawiała sobie z Bogiem, a nie z nim. Ale ona nie czuła potrzeby modlitwy. Może była gdzieś w głębi jej serca, ale tam stanowczo nie zamierzała zaglądać.

Tak wiele się wydarzyło, a jednocześnie tak niewiele. Nieznane jej kobiety nie żyły. A ona tak. Przynajmniej na razie. On miał tyle możliwości, tyle oczu i uszu; ale teraz była bezpieczna.

Zdała sobie sprawę, że teraz, siedząc w ciszy i ciemności kościoła, nie była już tak przerażona jak jeszcze dwa i pół tygodnia temu. Stała się bardziej czujna. Przyglądała się twarzom ludzi mijających ją na ulicy. Jedne ją przerażały, inne nie robiły na niej żadnego wrażenia, tak jak ona nie robiła wrażenia na nich.

Czekała. Spoglądała na ukrzyżowanego Chrystusa i doznała dziwnego uczucia bólu, pomieszanego z nadzieją. Czekała dalej. Powietrze jakby się poruszyło, ale nadal panowała martwa cisza, nie słychać było choćby szeptu dochodzącego z konfesjonału.

Tymczasem w konfesjonale ksiądz Michael Joseph powoli i głęboko odetchnął, aby odzyskać równowagę. Nie chciał nigdy więcej widzieć tego mężczyzny. Kiedy ten zatelefonował do księdza Binneya i powiedział, że może przyjść tylko późno w nocy, przepraszał, ale twierdził, że grozi mu niebezpieczeństwo i że musi się wyspowiadać, a ksiądz Binney zgodził się. Mężczyzna powiedział księdzu Binneyowi, że musi widzieć się z księdzem Michaelem Josephem, i tylko z nim – ksiądz Binney zgodził się i na to.

Ksiądz Michael Joseph bał się, bo wiedział, dlaczego ten mężczyzna znowu tutaj przyszedł. Podczas poprzedniej spowiedzi udawał skruszonego, cierpiącego człowieka, który chce przestać zabijać i szuka duchowego wsparcia. Kiedy zjawił się tutaj drugi raz, przyznał się do kolejnego morderstwa, i przyszło mu to z taką łatwością, jakby wcześniej sobie wszystko przygotował, mówił płynnie i bez zająknięcia, ale ksiądz wiedział, że nie żałuje on za grzechy, że… no właśnie – co? Ksiądz nie mógł pojąć, że mężczyzna chciał napawać się świadomością, że ksiądz nie może zrobić nic, by go powstrzymać. Oczywiście ksiądz Michael Joseph nie mógł powiedzieć księdzu Binneyowi, dlaczego nie chciał widzieć tego grzesznika. Tak naprawdę nigdy nie wierzył w ludzkie zło. Aż do strasznych wydarzeń z 11 września i do spotkania z tym człowiekiem. Po raz pierwszy przyszedł dziesięć dni temu, potem w ubiegły czwartek i dziś w nocy znowu. Ksiądz przeczuwał, że ten człowiek był zły, nie miał wyrzutów sumienia, i był pozbawiony ludzkich uczuć. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek naprawdę czegoś żałował. Raczej nie. Ksiądz usłyszał, jak mężczyzna naprzeciw niego głęboko odetchnął, a następnie przemówił łagodnym, jednostajnym głosem:

– Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem.

Wszędzie rozpoznałby ten głos, nawet w snach go słyszał. Nie wiedział, czy jest w stanie go znieść. Wreszcie przemówił cienkim, słabym głosem:

– Wyznaj swoje grzechy.

Zaczął modlić się do Boga, aby nie usłyszeć wyznania o kolejnym morderstwie.

Mężczyzna zaśmiał się szyderczo, a ksiądz Michael Joseph w tym śmiechu usłyszał obłęd.

– Ja też witam księdza. Wiem, co ksiądz myśli, i to prawda. Owszem, zabiłem tego żałosnego fiuta. Udusiłem go garotą. Wie ksiądz, co to jest garota?

– Wiem.

– Próbował włożyć ręce pod obrożę, poluzować ją, uwolnić się i złagodzić nacisk, ale drut był tak rozkosznie mocny. Nic nie mógł zrobić. Trochę go poluzowałem, by dać mu nadzieję.

– Nie słyszę skruchy w twoim głosie, żadnych wyrzutów sumienia, ale zadowolenie z popełnionego zła. Zrobiłeś to dla przyjemności…

– Ale nie znasz jeszcze całej historii, ojcze – odpowiedział mężczyzna niskim, poważnym głosem.

– Nie chcę już niczego słuchać.

Mężczyzna roześmiał się głębokim, dźwięcznym śmiechem. Ksiądz Michael Joseph milczał. W konfesjonale było zimno i duszno, ciężko się oddychało, cały zlany był zimnym potem, a sutanna przyklejała się do skóry… Czuł woń własnego potu, strachu i obrzydzenia do tego potwora.

Dobry Boże, spraw, aby to monstrum teraz odeszło i nigdy nie powróciło.

– Kiedy tylko poczuł, że poluzowałem drut wystarczająco, aby mógł oddychać, znowu zacisnąłem go mocno, tak szybko, że przeciął jego palce aż do kości. Umarł z rękami zaciśniętymi wokół własnej szyi. Proszę o rozgrzeszenie, ojcze. Czytał ksiądz gazety? Jak nazywał się ten mężczyzna?

Ksiądz Michael Joseph wiedział, o kogo chodzi. Widział relację w telewizji, czytał o tym w gazecie.

– Zamordowałeś Thomasa Gavina, działacza na rzecz chorych na AIDS. Zrobił wiele dobrego dla naszego miasta.

– Spal ksiądz z nim?

Nie był zaszokowany, po ostatnich dwunastu latach nic nie było w stanie go zaszokować, ale był zaskoczony. Mężczyzna nigdy wcześniej nie mówił takich rzeczy. Ksiądz milczał.

– Nie zaprzeczy ksiądz? Nie ma potrzeby, wiem, że ksiądz z nim nie spał, bo nie jest gejem. Ale on niestety musiał umrzeć. Nadszedł jego czas.

– Nie udzielę ci rozgrzeszenia bez żalu za grzechy.

– Dlaczego mnie to nie dziwi? Thomas Gavin był tylko kolejnym żałosnym facetem, którego należało usunąć z tego świata. I wie ksiądz, co jeszcze? On wcale nie był prawdziwy.

– Co to znaczy, że nie był prawdziwy?

– Właśnie to, co powiedziałem. On nie żył tak naprawdę. Egzystował w swoim własnym, małym świecie. A ja pomogłem mu opuścić ten nędzny świat. Wie ksiądz, że w zeszłym roku zaraził się AIDS? Właśnie się o tym dowiedział. Wariował. A ja go uratowałem, wyzwoliłem. To najlepsze, co mogłem zrobić. Pomogłem mu w samobójstwie.

– To było bestialskie morderstwo z zimną krwią. Było prawdziwe, a mężczyzna z krwi i kości nie żyje. Przez ciebie. Nie próbuj usprawiedliwiać tego, co zrobiłeś.

– To była przenośnia, nie usprawiedliwienie. Jesteś surowy, ojcze. Dostanę pokutę? Może odmówię milion razy „Zdrowaś Maryjo”? A może kara chłosty? Nie chcesz, żebym błagał, abyś wstawił się za mną u Boga i błagał o wybaczenie?

– Nawet milion „Zdrowaś Maryjo” nic ci nie pomoże. – Ksiądz pochylił się, przysunął bliżej tak, że niemal dotknął złego i poczuł jego oddech. – A teraz posłuchaj: to nie jest sakramentalna spowiedź. Myślisz, że obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi, że nic nie wyjdzie poza ten konfesjonał. To nieprawda. To nie jest prawdziwa spowiedź: nie żałujesz za swoje grzechy, nie pragniesz duchowego rozgrzeszenia, a mnie nie obowiązuje tajemnica spowiedzi. Omówię to z moim biskupem. Jeżeli się ze mną nie zgodzi, jestem gotowy porzucić kapłaństwo, jeżeli będzie trzeba. Wtedy wyjdzie na jaw, co zrobiłeś. Nie pozwolę, abyś dalej zabijał.

– Naprawdę wydałbyś mnie glinom? Zaangażowałeś się w tę sprawę, ojcze. Chyba wkurzyłeś się nie na żarty. Nie przypuszczałem, że wykorzystasz lukę w swoim przyrzeczeniu milczenia. Chciałem zmusić cię do błagania i wstawienia się za mną, ale okazałeś się bezsilny. Ale czy można przewidzieć czyjeś zachowanie?

– Resztę swojego marnego życia spędzisz w zakładzie dla obłąkanych.

Mężczyzna stłumił wybuch śmiechu i, próbując przybrać poważną minę, powiedział:

– Sugeruje ksiądz, że jestem niepoczytalny?

– Nie tylko niepoczytalny. Uważam, że jesteś socjopatą. Z nikim się nie liczysz. Potrzebujesz pomocy, chociaż wątpię, by ktokolwiek był w stanie poradzić coś na twoją przypadłość. Przerwiesz to szaleństwo?

– Chce mnie ksiądz zastrzelić?

– Nie jestem taki jak ty. Ale chętnie popatrzę, jak ktoś inny cię powstrzymuje. Czas położyć temu kres.

– Obawiam się, że nie mogę pozwolić, żeby ksiądz zawiadomił policję. Staram się trzymać nerwy na wodzy, bo ksiądz nie zachowuje się tak, jak powinien. No dobra, jestem umiarkowanie wkurzony, że nie zachowuje się ksiądz jak należy.

– Co to znaczy: że nie zachowuję się jak należy?

– To nieważne, przynajmniej dla księdza. Ale dał mi ksiądz coś, czego nie doświadczyłem nigdy wcześniej.

– Co takiego?

– Niesamowitą frajdę. Nigdy się tak dobrze nie bawiłem. No, może z wyjątkiem tego…

Poczekał, aż ksiądz Michael Joseph spojrzał na niego przez kratkę konfesjonału. Wystrzelił bez ostrzeżenia, prosto w czoło księdza. Rozległ się cichy odgłos strzału, użył tłumika. Powoli opuścił pistolet, a ksiądz Michael Joseph osunął się po drewnianej ścianie konfesjonału i mógł zobaczyć jego twarz. Nie było na niej śladu zaskoczenia, tylko przebłysk czegoś dla niego niezrozumiałego. Może współczucia? Nie, chyba nie o to chodziło. Co prawda ksiądz nim gardził, ale teraz nie był w stanie zrobić już nic. Nie pójdzie na policję, nie będzie też miał możliwości podjęcia tak radykalnych kroków, jak porzucenie stanu kapłańskiego. Jego usta zostały na wieczność zamknięte. I tajemnica spowiedzi jest zachowana.

Teraz to już nie było zmartwienie księdza. Jego wrażliwe sumienie nie będzie go już dręczyło. Czy niebo istnieje? Jeżeli tak, może ksiądz Michael Joseph patrzy teraz na niego z góry i dalej jest bezradny. A może jego dusza wciąż gdzieś tutaj krąży i zdumiona patrzy na jego ciało.

– Żegnaj ojcze, gdziekolwiek jesteś – powiedział wstając. Kiedy wychodził z konfesjonału, zamykając za sobą wąskie drewniane drzwi, przypomniał sobie wyraz twarzy księdza – wyglądał, jakby zwyciężył. Ale to nie miało sensu. Na czym polegało jego zwycięstwo? Poczciwy ksiądz kupił los za tysiąc dolarów. Ale nie wygrał złamanego centa.

W kościele nie było nikogo, nie żeby się kogoś spodziewał. Panowała tu martwa cisza. Przyjemnie byłoby w tej chwili usłyszeć śpiew chóru kościelnego. Ale nie, był tu sam. Tylko jego kroki odbijały się echem o chłodną posadzkę.

Z czego cieszył się ten cholerny ksiądz? Przecież był martwy, na litość boską.

Pospiesznym krokiem opuścił kościół św. Bartłomieja, przystanął na moment, by odetchnąć świeżym nocnym powietrzem i spojrzeć w górę na rozgwieżdżone niebo. Piękna noc, właśnie taka, jak powinna być. Księżyc nie świecił zbyt mocno, w sam raz. Będzie dziś bardzo dobrze spał. Po drugiej stronie ulicy, pośrodku chodnika, dostrzegł siedzącego pijaczynę opartego o młody dąb; jego głowa spoczywała na piersi i wyglądało to dość nienaturalnie, ale kogo to obchodzi? Ten facet na pewno niczego nie słyszał.

Policja nie ma żadnych wskazówek i teraz będzie wiele pytań bez odpowiedzi. Wielka szkoda, że ksiądz pokrzyżował mu trochę plany. Ale teraz jest już po wszystkim.

Tylko wyraz twarzy księdza nie dawał mu spokoju. Dręczyło go to.

Pogwizdując, szedł ulicą, z góry oświetlony światłem latarni, aż do miejsca, w którym zaparkował samochód, właściwie z trudem wcisnął go pomiędzy dwa inne samochody. To była dzielnica mieszkaniowa i miejsc do zaparkowania było bardzo mało. Ale czego się spodziewać? Przecież to San Francisco.

Musiał jeszcze zajrzeć w jedno miejsce. Miał nadzieję, że ona jest w domu, nie w pracy.