173342.fb2 Godzina ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Godzina ?mierci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 27

Rozdział 26

Może spróbujemy go reanimować? – Może być już za późno – powiedział Dane. – Jak na nieboszczyka, nie wygląda źle. Tak mi przykro, był taki młody.

– Myślę, że wygląda bardzo spokojnie – zauważyła Sherlock. – Myślicie, że powinnam go pocałować? Może ożyje?

– Jak śpiący królewicz? – zapytała Nick. Jay Smith wymachiwał za nimi rękami.

– To nie jest zabawne – szeptał nerwowo. – On nie jest martwy, a wy o tym wiecie. Medytuje. Na litość boską, nie możecie mu przerywać medytacji. Jeśli na to pozwolę, zwolni mnie. O Boże, nie spłaciłem jeszcze debetu na karcie kredytowej za ten garnitur.

Sherlock poklepała go po ramieniu w garniturze od Armaniego.

– Dzień dobry, panie Wolfinger – zawołała, przemykając obok Jaya Smitha, który wyglądał, jakby był bliski płaczu.

– Zwolni mnie, na pewno, wykopie na zbity pysk. Co ja powiem matce? Ona myśli, że gruba ze mnie ryba.

Linus Wolfinger nie ruszał się, leżał nieruchomo i wyglądał jak trup.

Sherlock podeszła do biurka, pochyliła się nad nim i powiedziała mu do ucha:

– Czy wysłał pan trzeci odcinek do Normana Lido z telewizji KRAM?

Linus Wolfinger podniósł się bardzo powoli, siadając na krześle płynnym ruchem, pełnym wdzięku, jak tancerz. Potem wstał i przeciągnął się. Wyglądał jak oferma – sterczące kości, trzy pióra w kieszeni jego białej koszuli, na nogach poszarpane tenisówki.

– Nie – odpowiedział. – Nie wysłałem. Nie wiedziałem o tym, dopóki Frank mi nie powiedział przed chwilą. Bardzo przejął się tym, że ktoś podszył się pod niego i podrobił jego podpis.

– Panie Wolfinger, czym pan się zajmował przez ten rok po zrobieniu dyplomu na uniwersytecie Cincinnati w Santa Barbara? – zapytał Savich.

Linus Wolfinger wyciągnął pióro z kieszeni koszuli, pochylił się w prawo i zaczął stukać nim o blat.

– To było tak dawno temu, agencie Savich.

– Pewnie, całe dwa i pół roku temu – zakpił Savich. – Proszę sobie przypomnieć tamte czasy.

Linus spojrzał na Dane'a.

– Co się panu stało? – zapytał.

– Harley.

– Harley pana potrącił?

– Nie, facet na harleyu. Linus patrzył zatroskany.

– Zawsze uważałam harleya za takie tanie porsche, ale bardziej seksowne. Proszę mnie posłuchać. Wiem, że trochę się pogubiliście i nie odróżniacie swoich głów od tyłków, ale nie wiem nic więcej. To wszystko jest szokujące. Nie muszę wam chyba mówić, że pan Burdock jest wkurzony tym, co się tu dzieje. Media węszą wszędzie, naruszając prywatność wszystkich, a jego w szczególności. A nasi prawnicy skomlą ukryci w swoich biurach.

– Proszę nam powiedzieć, co robił pan podczas tego roku po zrobieniu dyplomu, panie Wolfinger.

Puk, puk, puk, stukało pióro.

– Nic szczególnego – powiedział Linus, wzruszając ramionami. – Włóczyłem się po zachodnich stanach – wiecie, Wyoming, Newada i tym podobne miejsca. Próbowałem odnaleźć siebie.

– Co pan przeżył przez ten rok? – zapytał Savich.

– Niewiele. Byłem sam, nie jadłem wiele, po prostu jeździłem po okolicy.

– Powiedział pan, że zjeździł Wyoming – wtrąciła Nick.

– Moim ulubionym miejscem jest kanion Bryce, na wyżynie Kolorado. Był pan tam? Co pan o nim myśli?

– Cudowne miejsce – powiedział Linus, kiwając głową.

– Spędziłem tam dobrych kilka tygodni. Co jeszcze mogę dla państwa zrobić?

Savich nie mógł kontynuować rozmowy z Linusem, bo drzwi gwałtownie otworzyły się i wbiegł Jon Franken, czerwony ze złości.

Stanął jak wryty, gdy zobaczył cztery osoby stojące i patrzące na niego. Wyprostował się, wziął głęboki oddech.

– Chciałem powiedzieć, że słyszałem, że ci idioci z KRAM ostatniej nocy wyemitowali trzeci odcinek „Superagenta”. Dlaczego zgadzasz się na coś takiego?

– Dzień dobry, panie Franken.

– Och, daruj sobie – burknął Jon Franken. – Dlaczego to zrobiłeś?

– Nie zrobiłem. Ktoś im to przesłał, twierdząc, że to od Franka.

– Gówno prawda! – wybuchnął Jon i zanurzył palce w swoje pięknie ułożone włosy. W przeciwieństwie do Linusa Wolfingera, Jon Franken wyglądał jak model, miał styl i dobry gust. Wyglądał bardzo hollywoodzko w swoich lnianych spodniach, granatowej koszuli i włoskich mokasynach włożonych na gołe stopy. Był elegancki. I był wkurzony nie na żarty.

Nie wyglądał też, jakby bał się Linusa Wolfingera, który w każdej chwili mógł kazać go wyrzucić na zbity pysk.

Linus Wolfinger nie przestawał stukać tym cholernym piórem.

– Przepraszam za to wtargnięcie – zwrócił się Jon do Savicha. – Ale właśnie się o tym dowiedziałem. Belinda do mnie zadzwoniła. Co, do diabła, się stało? Proszę, powiedzcie mi, że nie było żadnych morderstw.

– Jeszcze nie – odparła Sherlock.

– Dobrze. Może ktoś tylko próbował wprowadzić zamęt – powiedział Jon i ponownie przeczesał włosy długimi palcami. Był tak dobrze ostrzyżony, że wróciły na swoje miejsce.

Wolfinger wyraźnie ożywił się po tej wypowiedzi.

– Może Jon ma rację. Może to była kolejna zaplanowana zmyłka dla policji, by wszyscy wpadli w panikę. Co o tym myślicie?

– Myślę, że może pan mieć rację – osądził Savich. – Dane, usiądź, zanim się przewrócisz.

Dane podszedł do jednego z dwóch bardzo niewygodnych krzeseł stojących w tym wielkim, prawie pustym biurze, i usiadł. Lewe ramię podtrzymywał prawą dłonią.

– Co się panu stało? – zapytał Jon.

– Harley – odpowiedział Linus.

– Co?

Nie czekając na odpowiedź, Jon Franken zaczął chodzić w tę i z powrotem.

– To musi się kiedyś skończyć. Musicie zatrzymać tego maniaka. Wszyscy są naprawdę tym wykończeni.

– Powiedział nam pan, panie Franken, że Weldon DeLoach ma około trzydziestki – odezwał się Savich. – Gdy zobaczyliśmy go na tym nagraniu, wszyscy przyznaliśmy, że wygląda starzej, przynajmniej na czterdzieści.

Jon wzruszył ramionami.

– Tak mi powiedział. Żyje bardzo intensywnie, więc nie drążyłem tematu. To miasto jest naprawdę okrutne dla niektórych ludzi, a Weldon jest jednym z nich. Pewnie tego nie rozumiecie, bo to brzmi jak dowcip, ale to prawda. Ludzie, którzy pracują w telewizji, młodo umierają, bo praca daje im w kość, osiemnaście godzin na dobę to norma. Wiele osób śpi tutaj na parkingu, na siedzeniu samochodu, w przyczepach. Kiedyś znalazłem jednego gościa, który padł w łóżku Scully na planie „Z archiwum X”; nie zdążył się nawet dobrze ułożyć, bo stopy zwisały mu z łóżka. A wracając do Weldona, nigdy nie miałem powodu, by mu nie wierzyć. Mówicie, że jest o wiele starszy, niż mi powiedział?

– Ma czterdzieści jeden lat, prawie czterdzieści dwa – powiedziała Sherlock. – Zna go pan od ośmiu lat, tak?

– Tak, ale nigdy nie przywiązywałem wagi do takich szczegółów. Kogo to obchodzi?

– Wiele rzeczy mogło od tego zależeć – odparła Sherlock. – Jeszcze tego nie wiemy.

Savich zwrócił się do Linusa Wolfingera.

– Czas na lekcję geografii, Linus. Kanion Bryce jest w stanie Utah, a nie w Wyoming. Więc co pan robił podczas tego roku?

Jon Franken popatrzył na Linusa.

– Nie wiesz, gdzie jest kanion Bryce? Jezu, Linus, ty powinieneś wiedzieć wszystko.

Savich marzył, by Jon Franken już sobie poszedł. Linus uśmiechnął się i dalej stukał swoim piórem.

– Tamta agentka powiedziała mi, że bardzo podoba jej się to miejsce i że znajduje się ono w Wyoming. Nie chciałem, żeby wyszła na nieuka. To nie byłoby zbyt grzeczne, prawda?

Jasna cholera, pomyślał Dane. Politycy w Waszyngtonie mogliby się od nich uczyć manipulacji.

Telefon komórkowy Dane'a zadzwonił w chwili, gdy Nick zapinała mu pasy na tylnym siedzeniu wynajętego przez Savicha dużego, granatowego forda taurusa. Zostawił go na parkingu studia, ponieważ media, dzięki Bogu, nie mogły się tam dostać. Przez dobre trzy minuty nie wypowiedzieli słowa. Sherlock, Savich i Nick patrzyli na niego w oczekiwaniu.

– No dobra – powiedział Dane. – Oddzwonię do pana w ciągu godziny. – Zakończył rozmowę, spojrzał na Savicha i potrząsnął głową. – To był pan Latterley, dyrektor domu dla emerytowanych policjantów Lakeview. Powiedział, że Weldon DeLoach dzwonił dzisiaj rano. Mówił, że dziś późnym popołudniem chce zobaczyć się z ojcem, i że powiedzieli mu, że jego ojciec spadł z wózka i zrobił sobie krzywdę.

– Ale nikt nam nie powiedział, że Weldon wcześniej dzwonił – zauważyła Sherlock.

– Racja – mruknął Dane. Oparł głowę o siedzenie i zamknął oczy. – Nikt nam o tym nie powiedział. Oczywiście zostawiłem w domu opieki moją wizytówkę.

Savich milczał. Wyjechał ze studia na zakorkowany, ryczący klaksonami Pico Boulevard.

– Najpierw najważniejsze sprawy – zdecydował.

Z powodu potężnego korka przejazd do szklanego domu Franka Pauleya na Mulholland Drive zajął im czterdzieści pięć minut. Otaczające wzgórza były bardzo wyschnięte.

Fifi Ann w stroju francuskiej pokojówki otworzyła drzwi i spojrzała na rękę Dana na temblaku.

– Ktoś pana pobił, agencie?

– Tak, harley.

– A to niebezpieczni skurwiele – skomentowała Fifi Ann, schylając się i poprawiając czarne, siatkowe rajstopy.

– Chcielibyśmy się widzieć z panią Pauley – powiedziała Sherlock.

– Proszę za mną – powiedziała Fifi Ann, prostując się i odwracając.

Belinda piła kawę nad błękitnym basenem, ubrana w bardzo skąpe, bladoróżowe bikini.

Obaj panowie przez dobre kilka sekund stali jak wryci, gapiąc się na nią.

Sherlock podeszła do niej i powiedziała.

– Piękny kostium, Belindo.

– Ładny, prawda? – Belinda odstawiła filiżankę i podniosła się, lekko przeciągając. Bardzo dobrze wiedziała, jakie wrażenie robi na mężczyznach. Uśmiechnęła się szeroko do Sherlock. – Lubię różowy. A moja skóra wygląda w nim cudownie.

– Wszystkie odzienie różowego pasują do moich rudych włosów. Czy nie jesteśmy szczęściarami?

Belinda roześmiała się, wzięła zwiewną chustę i owinęła się nią.

– Tak lepiej – uznała Nick. – Teraz panowie mogą oddychać, a ich puls spadł poniżej dwustu.

– No dobrze, Belindo – powiedziała Sherlock, przysuwając bliżej krzesło. – Proszę mi powiedzieć, dlaczego nie zadzwoniła pani do mnie bezzwłocznie, gdy minionej nocy zdała sobie pani sprawę, że ogląda trzeci odcinek?

Belinda milczała prawie minutę. Po czym wstała, podeszła do krawędzi basenu i zanurzyła stopę w wodzie. Powoli odwróciła się, patrząc na każdego z nich i nawet nie próbując się usprawiedliwiać, odezwała się:

– Chciałam zobaczyć, co się stanie.

Nick prawie przewróciła się na kwitnącą na różowo bugenwillę.

– Co takiego?

Belinda wzruszyła ramionami.

– Cóż, nigdy nie wierzyłam w to, że pierwsze dwa odcinki były wzorem dla tych zabójstw. Pomyślałam, że to było w najlepszym wypadku naciągane, że policja i FBI uczepili się ich, bo przypomniały prawdziwe zbrodnie, których nie potrafili rozwiązać. Posłuchajcie, moja rola w tym serialu jest naprawdę dobra. To dla mnie poważny krok naprzód. Wycofanie programu oznacza dla mnie tyle, że nikt mnie nie zobaczy, i że będę mieć kłopoty z dostaniem kolejnej dobrej roli. Oczywiście pani, Sherlock, wiedziała, że skłamałam detektywowi Flynnowi i inspektorowi Delionowi dziś rano, gdy powiedziałam im, że wzięłam tabletki nasenne, zanim program się zaczął i po prostu zasnęłam przed jego końcem.

– Oczywiście – przyznała Sherlock. – Byli na panią wściekli. Myślę, że detektyw Flynn zajmie się tym – strzeliła palcami – i aresztuje panią za składanie fałszywych zeznań. A więc teraz pani twierdzi, że tak jak ten głupiec Norman Lido z kanału dziewiątego, chce zobaczyć, co się stanie.

– Chciałam, by ludzie mnie zauważyli, by przekonali się, że jestem dobrą aktorką i że wolą oglądać mnie, a nie tego durnia Joego Kleypasa, który zawsze drapie się po brzuchu, licząc, że kobiety zwrócą uwagę na jego mięśnie. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej nabieram przekonania, że to Joe wysłał trzeci odcinek do kanału ósmego. On bardzo cieszył się na tę rolę. Wiedział, tak samo jak ja, że „Superagent” to dla nas przepustka do wielkiej kariery. Przestał nawet popijać, tak się przejął rolą. Potem wszystko tak się potoczyło. To niesprawiedliwe.

Zanurzyła stopy w wodzie, wzruszyła ramionami, ale nie spojrzała na nich.

– Będzie mi naprawdę przykro, jeśli umrze więcej osób, ale kto wie, może i tak by umarli.

– Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać tego, co zrobiłaś – powiedziała ostrym tonem Sherlock. – To było naprawdę poniżej poziomu. – Podniosła się z fotela, podeszła do Belindy stojącej na brzegu basenu, spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała: – Bardzo mnie pani rozczarowała, Belindo. – To mówiąc, Sherlock zepchnęła ją do wody i nie oglądając się, wróciła do pozostałych.

Usłyszała za sobą plusk wody, kaszel, a później śmiech.

– Świetny strzał, Sherlock – krzyknęła za nią Belinda. Sherlock wciąż nie odwracała się, by na nią spojrzeć.

– Myślę, że już czas, byśmy pojechali nad jezioro Niedźwiedzie – zdecydowała. – Weldon powiedział im, że będzie w domu opieki późnym popołudniem.

– Detektyw Flynn pojechał tam razem z Gilem Rainy i sześcioma innych agentami – poinformował Dane. – Jeśli pojawi się wcześniej, zatrzymają go.

– Chcę jechać z wami – powiedziała Nick. – Muszę w końcu zobaczyć Weldona DeLoacha. – Zwróciła się do Savicha. – Ma około czterdziestki. Czy to nie interesujące? Dlaczego skłamał o swoim wieku?

– Kto wie? – odparł Savich. – Może dziesięć lat temu myślał, że to niezbędne. W końcu Hollywood to miasto dla młodych ludzi.

– Może – mruknął Dane. – Ale mógł mieć inny powód, by skłamać. Bardzo chcę osobiście go o to zapytać.

Sherlock odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na Belindę Gates, wciąż zanurzającą nogi w odległym końcu basenu. Nad nią powiewała jej biała chusta.

– Miałam zamiar pokazać pani jeszcze jedno zdjęcie Seana, jak kąpie się w basenie u swojej babci – zawołała Sherlock. – Dillon trzyma go na rękach i też ma na sobie kąpielówki. Trudno powiedzieć, który jest bardziej słodki. Ale go pani nie pokażę, Belindo.

Belinda znowu się roześmiała.