173748.fb2 Jak najwi?cej grob?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Jak najwi?cej grob?w - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

6. Nocna opowieść

Campion, wyrwany nagle ze snu, usiadł podpierając się łokciem,

– Z boku, mój kochany, jest przełącznik – usłyszał cichy głos panny Roper. – Przekręć go. Mam list dla ciebie.

Zapalił światło, zauważył, że zegarek na nocnym stoliku wskazuje za piętnaście trzecią, a kiedy podniósł głowę ujrzał na środku pokoju przekomiczną postać. Na jasnoróżową wełnianą piżamę miała narzucony krótki płaszcz, a na głowie czepek z wstążek. Panna Roper tuliła do piersi syfon z wodą sodową, butelkę szkockiej whisky, opróżnioną do połowy, i dwie duże szklanki. Między palcami trzymała delikatnie błękitną kopertę.

List był napisany na urzędowym policyjnym papierze, dużymi literami, jak gdyby go pisał bardzo śpieszący się uczeń.

Szanowny Panie!

Dotyczy zmarłej R u t h Palinode. Raport sir Dobermana gotów był dziś o 0.30. Wewnętrzne organa zawierają dwie trzecie grama hioscyjarniny w dostarczonym materiale, co świadczy o przyjęciu znacznie większej dozy, podane} zapewne w postaci hydrobromidu hioscyjaminy, na co nie ma dowodu, jeśli przyjętyzestal podskórnie czy doustnie. Dawka stosowana w medycynie – jedna setna do jednej pięćdziesiątej grama.

Dotyczy zmarłego Edwarda Bon C h r e t i n Palinode. Planowana natychmiastowa ekshumacja. Cmentarz Belvedere, Wilswich N., godz. 4 rano. Prosimy o przybycie, ale nikt się nie obrazi, jeśli Pan nie przyjdzie,

C. Luke, Insp. Dziel. Kom. Pol.

Campion przeczytał to dwukrotnie i złożył list. Miły chłopak z tego Charlie'ego Luke'a. „Planowana natych- miastowa ekshumacja…" Tak,, niech przeprowadzi tę ekshumację i niech im gładko pójdzie.

W tym momencie panna Roper podała mu szklaneczkę do połowy napełnioną płynnym bursztynem.

– A to po co? Żeby uspokoić moje nerwy?

Ku jego zdumieniu ręka jej zadrżała.

– To chyba nie są jakieś złe wiadomości? List przyniósł policjant, więc pomyślałam sobie, że może to pańskie prawo jazdy, a pan tu leży i martwi się o nie.

– Moje co?.

Zażenowana przymknęła oczy.

– Pomyślałam sobie, że powinien pan mieć jakiś papier czy coś w tym rodzaju, co chroniłoby pana, gdyby… gdyby…

– Gdybym został otruty7 – spytał uśmiechając się do niej.

– Och, za whisky ręczę – zapewniła nie zrozumiawszy jego intencji. – Mogę na to przysiąc. Butelkę trzymam pod kluczem. No cóż, teraz tak trzeba. A teraz, niech pan patrzy – piję. – Rozsiadła się wygodnie w nogach jego łóżka i pociągnęła spory łyk. Campion sączył swój alkohol powoli iż mniejszym entuzjazmem. Nie przepadał za whisky i na ogół nie miał zwyczaju pić w łóżku, w środku nocy.

– Czy policjant obudził panią? – spytał. – Bardzo mi przykro. Nie było powodu do takiego pośpiechu.

– Nie, jeszcze się kręciłam po domu – powiedziała ogólnikowo. – Chcę z panem porozmawiać, panie Campion. Po pierwsze, czy na pewno w tym liście nie ma złych wieści?

– Nic, czego bym się nie spodziewał – odparł zgodnie z prawdą. – Obawiam się, że wkrótce dowiemy się, iż panna Ruth została otruta, to wszystko.

– Oczywiście, że została otruta. Mam nadzieję, że nie po to nas budzili, żeby nas o tym zawiadamiać – mówiła spokojnie. – To jeden przynajmniej pewnik; ostatecznie nie jesteśmy głupcami. A teraz niech pan posłucha, chciałabym panu coś powiedzieć. Absolutnie jestem po pańskiej stronie. Jestem panu więcej niż wdzięczna i naprawdę może pan na mnie polegać. Niczego nie zamierzam przed panem ukrywać. Słowo daję.

Tego rodzaju zapewnienia mogłyby wydawać się podejrzane u kogokolwiek innego, ale w jej ustach brzmiały całkowicie szczerze. Jej mała ptasia twarz pod zabawnym czepkiem była bardzo poważna.

– Jestem o tym przekonany – zapewnił ją.

– Och, bywają różne drobne sprawy, które człowiek zachowuje dla siebie. Ale ja tego nie zrobię. Teraz, kiedy udało mi się pana tu ściągnąć, będę z panem absolutnie, uczciwa.

Uśmiechnął się do.niej łagodnie.

– Cioteczko, co takiego masz na sumieniu? Może tę młodą osobę, która przebiera się na dachu?

– Na dachu? A więc ten małpiszon tak to robi. – Była zdziwiona, a zarazem sprawiło jej to widoczną ulgę. – Wiedziałam, że gdzieś się przebiera, ponieważ w zeszłym tygodniu Clarrie zauważył ją na Bayswater Road strasznie wystrojoną, a tego samego wieczora spotkałam ją wracającą w starym ubraniu. Miałam nadzieję, że nie robi tego na czyichś oczach. Na szczęście to nie jest tego rodzaju dziewczyna, biedny dzieciak.

Nie było zupełnie jasne, dlaczego się nad nią lituje.

– Pani ją lubi? – spytał.

– Strasznie jest miła. – Uśmiech starszej kobiety był serdeczny i rozbawiony zarazem. – Odebrała takie okropne wychowanie. Ci starzy ludzie wcale nie rozumieją dziewcząt. Zresztą jakim cudem mieliby rozumieć? Jest po uszy zakochana: przypomina mi rozwijający się pączek. Gdzieś o tym czytałam, ale gdzie? Chciałam powiedzieć, że taka uwaga nie jest w moim stylu. Ale ona jest jak pączek róży: jeszcze kolczasty, ale już ukazuje się odrobina różowego koloru. Clarrie powiada, że ten chłopak jest dla niej bardzo miły. Chyba boi się jej dotknąć.

– On również jest bardzo młody, prawda?

– Nie taki znowuż młody, ma dziewiętnaście lat. Wysokie, kościste chłopaczysko w przyciasnym pulowerze, w którym wygląda jak obdarty ze skóry królik. Mnie się wydaje, że to on, wedle swego gustu, wybrał jej to nowe ubranie. Ona oczywiście za nie zapłaciła. Ale sama nie potrafiłaby kupić sobie nawet kostiumu kąpielowego. Z tego, co mi opowiadał Clarrie, cały ten ubiór musiał wymyślić chłopak. – Znowu łyknęła whisky i zachichotała. – Powiada, że wyglądała komicznie. Z pewnością mnóstwo falbanek, a wszystko trochę za ciasne. To sprawka chłopca. Jeździ też z nim na motorze.

– Gdzie ona go poznała?

– Licho wie. Nigdy o nim nie mówi. Czerwieni się na odgłos motoru i wydaje jej się, że nikt się niczego nie domyśla – urwała. – Pamiętam dobrze, ja też taka kiedyś byłam – powiedziała ze smutkiem, który dodawał jej uroku. – A pan? Och, pan jest jeszcze za młody na wspomnienia, ale i to przyjdzie pewnego dnia.

Siedząc w łóżku ze szklanką w ręku, świadomy powolnego mijania późnych godzin nocnych, Campion miał nadzieję, ze taki czas nie nadejdzie. Po chwili znowu zaczęła mówić z przejęciem, pochyliwszy się do przodu:

– Mój drogi, jak już wspomniałam, jest jeszcze pewna drobna sprawa, która ciągnie się od dawna, i doszłam do wniosku, że powinnam o tym powiedzieć, żebyś nie był zaskoczony… Halo? – Ostatnie słowo zostało skierowane do drzwi, które właśnie cicho się otworzyły. Na progu ukazała się szczupła wojskowa sylwetka, odziana w elegancki, znakomicie uszyty niebieski szlafrok z szamerowaniami.

Kapitan Alastair Seton stał, wahając się, na progu. Zaczął przepraszać próbując ukryć zażenowanie:

– Proszę mi wybaczyć. – Wyraźnie wymawiał każde słowo, a głos jego miał nieco mocniejszy timbre, niż Campion się spodziewał. – Właśnie przechodziłem koło drzwi i zauważyłem światło, ale byłem pewien, że hm, pokój jest pusty…

– Przestań – roześmiała się Renee – po prostu poczułeś whisky. – Wejdź. Tam stoi szklaneczka do zębów.

Przybysz uśmiechnął się przekornie, co nie było pozbawione wdzięku. Traktuje ją jak matkę, pomyślał Campion i spojrzał uważnie na pannę Roper. Nalewała właśnie whisky na wysokość dwóch palców – najwidoczniej ustaloną porcję.

– Weź, proszę. Świetnie, żeś przyszedł, bo będziesz mógł dokładnie opowiedzieć panu Campionowi, jak zachorowała panna Ruth. Tylko ty jeden, oprócz lekarza, widziałeś ją wtedy. Mów cicho. Jest nas tu wystarczająco dużo. Gdyby ktoś jeszcze się tu pojawił, butelki na długo nie starczy.

Dzięki niej poufna rozmowa nabrała charakteru spotkania towarzyskiego, z czego była wyraźnie dumna, a co zarazem starała się ukryć.

Kapitan rozsiadł się wygodnie w fotelu z ciemnego dębu, kształtem przypominającym jakiś nordycki tron.

– Ja jej nie, zabiłem – oświadczył z wstydliwym uśmiechem, jak gdyby chciał sobie zaskarbić przychylność.Campiona.

– Nie znałeś jej, Albercie – wtrąciła spiesznie Renee, jak gdyby chciała sama pokierować sytuacją. – Była to duża tęga kobieta, największa w rodzinie i nie tak inteligentna jak reszta. Wiem, co Cłarrie myśli, ale moim zdaniem on się myli.

– Cholerna z niej była dziwaczka,-mruknął kapitan Seton nad szklanką i roześmiał się pogardliwie, prychając jak kot.

– W każdym razie nie dlatego ją zabili – ciągnęła, nie zwracając na niego uwagi. – Irytowała wszystkich, wiem o tym, ale nie dlatego, że była mało inteligentna. Ta biedna kobieta była chora. Doktor powiedział mi o tym na dwa miesiące przed jej śmiercią. „Renee, jeśli ona nie będzie dbać o siebie, bardzo łatwo może dostać ataku apopleksji", powiedział do mnie, „a wtedy będziesz miała przy niej mnóstwo roboty. Będzie tak jak z jej bratem."

Campion wyprostował się gwałtownie.

– Przecież pan Edward umarł na atak serca.

– Tak powiedział lekarz – w słowach panny Roper brzmiało powątpiewanie, a zarazem ostrzeżenie, głowę przekrzywiła na bok jak gil. – Ale nadal nie wiemy, jak było naprawdę. Tego dnia, przed śmiercią, panna Ruth wcześnie rano wyszła z siatką po zakupy. Poprzedniego wieczoru była u nich jakaś awantura, ponieważ słyszałam, jak krzyczeli na nią w pokoju pana Lawrence'a. Nikt jej nie widział aż do jej powrotu około wpół do pierwszej. Ja byłam w kuchni, wszyscy wyszli, a kapitan spotkał ją we frontowym hallu. A teraz ty opowiadaj, mój kochany.

Kapitan słysząc te czułe słowa przymrużył oko i wykrzywił wąskie usta.

– Od razu się zorientowałem, że coś jej dolega – zaczął powoli. – Trudno było tego nie zauważyć. Wyobraźcie sobie, ona krzyczała.

– Krzyczała?

– No, bardzo głośno mówiła. – Sam ściszył głos wypowiadając te słowa. – Była czerwona na twarzy, wymachiwała rękami i chwiała się na nogach. Ponieważ akurat byłem na miejscu, oczywiście zrobiłem, co tylko w mojej mocy. – Z namysłem zaczął sączyć whisky. – Zaprowadziłem ją do tego konowała obok. Musieliśmy oboje kapitalnie wyglądać. Wydawało mi się, że przyglądają nam się ze wszystkich okien w mieście. – Roześmiał się sam do siebie, ale w jego oczach nadal malowała się uraza.

– Miał pan wielki kłopot, ale postąpił pan szlachetnie – powiedział Campion.

– Właśnie to chciałam powiedzieć – przytwierdziła z zapałem Renee. – To było bardzo szlachetne z jego strony. Nawet mnie nie wezwał. Po prostu zrobił, co trzeba. To zupełnie do niego podobne. Doktor był w swoim gabinecie, ale nic jej nie pomógł.

– Nie, nie, moja "droga, niezupełnie tak było – rzuciwszy przepraszające spojrzenie w stronę łóżka, kapitan wrócił do poprzedniej relacji. – Muszę być dokładny. Rzecz przedstawiała się następująco: kiedy tak szliśmy ulicą – wyglądałem jak policjant prowadzący pijaną kobietę, ponieważ ona głośno krzyczała -zobaczyliśmy naszego doktora, który akurat zamykał drzwi swego gabinetu. Koło niego stało jakieś wielkie chłopisko, na dobitek wszystkiego zalane łzami. Właśnie obaj śpieszyli się, o ile zdołałem zrozumieć, do porodu… – urwał zażenowany. Widać było, że scena ta stanęła mu znów przed oczami z całą wyrazistością i że wspomina ją z pewnym rozbawieniem.

– Tak więc wszyscy staliśmy u wejścia do gabinetu doktora. Byłem zupełnie bezradny; ściskałem w ręku swój zielony kapelusz, który kolorem pasował do mojej twarzy. Doktor był wyraźnie zaniepokojony informacjami, jakich udzielił mu ten drągal. Moja towarzyszka była w wiosennym kostiumie – czymś w rodzaju sari z worka po cukrze i flanelowej spódnicy, prawda Renee?

– To z pewnością były dwie suknie, mój drogi, a nie spódnica. Oni wszyscy dziwacznie się ubierają. Są wyżsi ponad stroje.

– Panna Ruth była poniżej – zauważył kwaśno kapitan. – Kiedy zaczęła rozpinać całe mnóstwo agrafek, sytuacja stała się alarmująca. A przy tym wykrzykiwała jakieś liczby…

– Jakie znowuż liczby? – spytał zaniepokojony Campion.

– No, liczby. Ona była rodzinną znakomitością matematyczną. Czyż Renee panu o tym nie mówiła? Policja mnie ciągle wypytywała: „Co mówiła"?, a to co słyszałem, brzmiało jak wzory matematyczne. Widzi pan, ona wtedy nie była w stanie dokładnie wymawiać słów. Z tego zorientowałem się, że jest poważnie chora, a nie że zwariowała.

– Lekarz powinien był ją wpuścić do gabinetu – stwierdziła Renee. – Wiemy, że jest człowiekiem bardzo zajętym, jednak…

– Doskonale go rozumiem – kapitan Seton z uporem starał się być bezstronny. – Przyznaję, że wtedy uważałem jego zachowanie za niezwykłe, ale sam był cholernie zdenerwowany. Nie, on po prostu wiedział, że chora jest bardzo blisko swego domu: właściwie wszystko jedno, gdzie nastąpi atak, który przepowiadał. Spojrzał na nią uważnie i powiedział do mnie:,,0, Boże. Tak, no tak. Niech pan ją zaprowadzi do jej pokoju i przykryje kocem. Zaraz przyjdę, jak tytko będę mógł". Niech pan pamięta o tym – dodał kapitan z tym swoim kpiącym uśmiechem zwracając się do Campiona – że to zapłakane chłopisko, o dobrą stopę wyższe niż my obaj i o trzydzieści lat co najmniej młodsze, dało nam wyraźnie do zrozumienia, że lekarz pójdzie z nim, a nie ze mną. O ile dobrze pamiętam, oświadczył to całkiem stanowczo. Wobec tego zrezygnowałem i odprowadziłem do domu moją chwiejącą się ślicznotkę, której pojawiła się piana na ustach, torując sobie drogę przez gęstniejący tłum. W jej pokoju usadowiłem ją na jedynym fotelu, gdzie nie leżały książki, narzuciłem na nią stos starych ubrań i pobiegłem na dół do kuchni, po Renee.

– Gdzie przewrócił garnek, który postawiłam akurat na blasze, a ja poszłam do niej – powiedziała panna Roper uśmiechając się do 'kapitana z wielką czułością. – To taki dobry chłopak.

– Cokolwiek by o "mnie ludzie mówili – dokończył za nią kapitan i spojrzał na nią prowokacyjnie, śmiejąc się przy tym.

– Wypij lepiej i nie bądź taki łasy na komplementy – skarciła go. – Kiedy ją zobaczyłam, wydawało mi się, że drzemie. Nie bardzo podobał mi się jej oddech, ale wiedziałam, że wkrótce przyjdzie doktor, i pomyślałam, że najlepiej będzie, jak sobie wypocznie. Przykryłam ją więc jeszcze jednym kocem i wyszłam.

Kapitan z westchnieniem wysączył do końca swoją szklaneczkę.

– Kiedy ponownie ktoś do niej zajrzał, była jedną nogą na tamtym świecie – stwierdził. – Żaden kłopot. Dla wszystkich, z wyjątkiem mnie oczywiście.

– Och, nie mów tak, to brzmi okropnie! – Różowe kokardy na czepku panny Roper zadrżały. – Spotkałam pannę Evadne, która akurat wchodziła do domu, i obie poszłyśmy na górę. Była chyba druga po południu. Panna Ruth nadal spała, ale strasznie jęczała przez sen.

– Czy panna Evadne pani pomogła? – spytał Campion;

Renee spojrzała mu w oczy.

– No nie. To znaczy tyle, ile możną się było po niej spodziewać. Powiedziała coś do siostry, ale kiedy ta się nie odezwała, rozejrzała się po pokoju, wzięła jakąś książkę z półki, czytała ją przez chwilę i wreszcie powiedziała mi, żebym posłała kogoś po lekarza, jakbym sama o tym nie pomyślała.

– Kiedy lekarz przyszedł?

– Gdzieś koło trzeciej. Po odebraniu dziecka musiał najpierw wpaść do domu. Mnie powiedział, że po to, żeby się umyć, ale}a myślę, że musiał wytłumaczyć się żonie ze spóźnienia na lunch. Panna Ruth nie żyła już wtedy.

Przez chwilę panowała cisza, wreszcie odezwał się kapitan:

– Stwierdził skrzep. Ostatecznie czegoś takiego właśnie się spodziewał. Trudno go w tym przypadku winić.

– A jednak ktoś to zrobił – tę uwagę uczynił Campion i był zdumiony, że oboje przyjęli natychmiast postawę obronną.

– Ludzie zawsze lubią gadać -stwierdziła Renee, jak gdyby to ją oskarżał. – Taka jest ludzka natura. Każda nagła śmierć powoduje komentarze. „Ale szybko się zawinęła, co?", powiadają i dodają: „Czy cię to nie zdziwiło? Masz chyba nerwy ze stali?" Albo: „Może to i dla ciebie ulga". Mdło mi od tej gadaniny. – Krew napłynęła jej do twarzy, oczy błyszczały gniewnie.

Kapitan wstał i odstawił na miejsce szklaneczkę. Podbródek miał zaczerwieniony.

– W każdym razie to nie ja zabiłem tę ordynarną flądrę – powiedział z hamowaną zjadliwością. – Owszem, sprzeczałem się z nią, przyznaję, i nadal uważam, że miałem do tego prawo, ale to nie ja ją zabiłem!

– Sza! – Renee starała się uspokoić wojaka z całą stanowczością swego autorytetu. – Postawisz dom na nogi, mój kochany. Wiemy, że to nie ty.

Kapitan, szczupły, opanowany już, w wytwornym a la król Edward VII szlafroku, skłonił się najpierw jej, potem Campionowi i nawet u niego gest ten był teatralny.

– Dobranoc – powiedział sztywno. – Serdeczne dzięki.

Stara kobieta zamknęła za nim drzwi, a potem powiedziała:

– Stary wariat. Teraz kiedy tak wszystko się potoczyło, żyje w ciągłym napięciu i jedna szklaneczka wyprowadza go z równowagi – urwała i popatrzyła z powątpiewaniem na swego rzekomego bratanka. – Chodziło o pokój – wyjaśniła. – Starzy ludzie są jak dzieci. Potrafią być bardzo zazdrośni. Jak żeśmy się tu sprowadzili, dałam mu ładny pokój, który chciała mieć Ruth. Mówiła, że to był jej pokój w dzieciństwie, a kiedy się przekonała, że nic u mnie nie wskóra, zaczęła jego molestować. O to tylko chodziło. Naprawdę. Wcale nie kłamię. To jest zbyt błahe, żeby o tym wspominać. – Spojrzała na niego z takim poczuciem winy, że się roześmiał. – Za długo to trwało – przyznała. – Cały czas, jak tu mieszkaliśmy. Sprawa wybuchała, potem cichła i znowu wszystko zaczynało się od początku. Sam pan dobrze wie, jak to bywa w takich sporach. Ale chociaż wygadywał różne niestworzone rzeczy o niej, pierwszy pośpieszył z pomocą, kiedy zobaczył, że naprawdę coś jej dolega. Taki już jest. Bardzo porządny, dobry człowiek, jak się go bliżej pozna. Głowę bym za niego dała.

– Tego jestem pewien – zgodził się z nią.- Ale, ale, czy to właśnie jest ta wielka tajemnica, którą mi pani chciała wyznać?

– Co takiego? Ja i kapitan? – Odrzuciła głowę do tyłu i rozbawiona zaczęła się głośno, serdecznie śmiać. – Mój drogi – powiedziała poufale – mieszkamy pod jednym dachem od trzydziestu lat. Nie potrzeba wcale detektywa, żeby doszukiwać się w tym jakiegoś sekretu. Potrzeba raczej wehikułu czasu. Nie, chciałam panu powiedzieć o schowku na trumny.

Senny Campion.był całkowicie zaskoczony.

– Co takiego? – spytał.

– Być może nie chodzi wcale o trumny, – Panna Roper wlała mniej więcej łyżkę alkoholu do swojej szklanki, dodała trochę wody (tyle, ile przystoi damie) i ciągnęła wyniośle dalej: – W każdym razie o coś w tym stylu.

– O ciała? – podsunął z nadzieją w głosie.

– Och, nie, koteńku. – W głosie jej brzmiała wymówka. – Może po prostu o drzewo albo może o te ohydne krzyżaki, jakich używają. Nigdy nie zaglądałam do wewnątrz. Nie miałam okazji. Widzi pan, oni zawsze przychodzą w nocy

Campion uniósł się na łokciu.

– Może pani wreszcie wyjaśni, o czym pani mówi.

– Właśnie staram się – w głosie jej brzmiał wyrzut. – Wynajęłam jedną z moich piwnic – tę małą, która wychodzi na podjazd przed domem, i właściwie znajduje się poza domem – panu Bowelsowi, przedsiębiorcy pogrzebowemu. Prosił mnie o to jak o specjalną przysługę, a ja nie chciałam mu odmówić, bo to zawsze lepiej żyć w zgodzie z ludźmi tego rodzaju. Czy nie mam racji?

– Na wypadek, gdyby potrzebny był pani szybki pogrzeb, co? To zresztą pani sprawa. Kiedy to było?

– Och, wiele lat temu. W każdym razie miesięcy. On jest bardzo spokojnym lokatorem. Nigdy nie sprawia kłopotów. Ale pomyślałam sobie, że może kiedyś pan zauważy, że ta piwnica jest zamknięta, otworzy ją pan i będzie się zastanawiał, czy to są moje rzeczy. To mogłoby zrobić dziwne wrażenie. – Była całkowicie poważna, jej duże okrągłe oczy patrzyły na niego łagodnie. – Zresztą może go pan i jego syna usłyszeć dziś w nocy, tam, w dole – dokończyła.

– On tam jest?

– Jeśli go nie ma, to wkrótce będzie. Wpadł do mnie, kiedy pan poszedł do panny Evadne, uprzedzić, żebym się nie przestraszyła, jeśli usłyszę hałas tak między trzecią a czwartą nad ranem. To bardzo uważający człowiek, o staroświeckich manierach.

Campion przestał jej słuchać. Charlie Luke z całą stanowczością napisał, że ekshumacja Edwarda Palinode ma się odbyć o czwartej nad ranem, na cmentarzu Wilswich. Nie był pewien, czy jest zupełnie rozbudzony, kiedy nagle przyszło mu do głowy wyjaśnienie.

– Oczywiście, oni go nie chowali – Dowiedział triumfująco.

– Rzeczywiście, firma „Bowels i Syn" nie chowała go. – Wyglądała na zaniepokojoną. – Ależ mieliśmy z tym kłopot. Pan Edward takie wydał polecenie w swoim testamencie, bardzo to było nieroztropne z jego strony. Nic go nie obchodziło, że uraził czyjeś uczucia. Umarli nie zwracają na takie rzeczy uwagi. Ale zostało to napisane czarno na białym:,,Spędziwszy wiele ponurych nocy w odrażającej piwnicy, nasłuchując huku dział przeciwlotniczych i bomb nieprzyjacielskich, wraz z Bowelsem, który przez cały czas obserwował mnie i przymierzał w wyobraźni do jednej z tych swoich tandetnych trumien przeznaczonych na mięso armatnie, oświadczam, że jeśli umrę przed nim, nie życzę sobie, by to on chował moje ciało czy ktokolwiek z jego podłej firmy". -Ta, z talentem wygłoszona oracja zakończona została patetycznym gestem. – Brzmi to zupełnie jak rola – wyjaśniła. – I takie przy tym podłe.

– Trzeba przyznać, że miał charakter – zauważył Campion.

– Nadęty stary idiota – powiedziała z przekonaniem. – Pełen był nadzwyczajnych pomysłów, ale źle wychowany nawet w grobie. Ten mądrala przepuścił pieniądze całej rodziny. No i teraz wszystko pan wie, mój drogi. Jeśli usłyszy pan jakiś hałas, to będzie to przedsiębiorca pogrzebowy.

– Będę tego całkowicie pewien – stwierdził Campion i wstał z łóżka, żeby włożyć szlafrok.

– Pójdziemy się rozejrzeć? – Była wyraźnie podniecona. Przyszło mu do głowy, że od początku do tego właśnie zmierzała. – Nigdy nie lubiłam go szpiegować – szepnęła z przekonaniem – ponieważ nie miałam żadnego pretekstu, a zresztą z mego pokoju nic nie można dostrzec. Ostatni raz był tu jakieś trzy, cztery miesiące temu.

W drzwiach Campion się zatrzymał.

– A co z Cokerdale'em? – spytał.

– Och, nim nie musimy się przejmować. Śpi w kuchni.

– Co takiego?

– Słuchaj, Albert – użyła jego imienia z pewnego rodzaju wyzwaniem, co natychmiast wyczuł – nie bądź niemądry i nie próbuj biedakowi zaszkodzić. To był mój pomysł. Nie chciałam, żeby się natknął na Bowelsa. „Wszyscy są w domu, powiedziałam, a pańskim zadaniem jest strzec tych, co są w domu. Przyjdzie pan i posiedzi sobie w cieple, w wygodnym fotelu". Oczywiście posłuchał mnie. Przecież nie zrobiłam nic złego, prawda?

– Zdemoralizowała pani porządnego policjanta – powiedział od niechcenia Campion. – Chodźmy, pani poprowadzi.

Minęli szeroki podest, a potem zeszli po schodach. W domu panowała względna cisza. Rodzina Palinode'ów spała, podobnie jak żyła – w doskonałej obojętności dla wszystkiego, co jej nie dotyczyło. Dolatujące z jednego pokoju grzmiące chrapanie przypomniało Campionowi, że źródła gęgającego głosu Lawrence'a należałoby pewno szukać w adenoidach.

Na parterze panna Roper stanęła. Idący za nią mężczyzna zatrzymał się, ale jego uwagę zwrócił nie hałas, lecz zapach. Z sutereny sączyła się cienka smużka odrażającej woni. Wciągnął głębiej powietrze i z trudem powstrzymał kaszel.

– Dobry Boże, a to co takiego?

– Och, nic ważnego, gotuje się. – Celowo starała się to zbagatelizować. – Czy pan ich słyszy?

Dopiero teraz usłyszał jakiś hałas, dość odległy i stłumiony, jakby chrobot czegoś, co przywodziło na myśl puste drewno.

Chociaż w dolatującym z sutereny zapachu nie było nic, co by przypominało kostnicę, połączenie tego wraz z odgłosem było niezwykłe. Aż drgnął, kiedy go dotknęła.

– Tędy – szepnęła – pójdziemy do salonu. Tam jest okno znajdujące się akurat nad zejściem do piwnicy. Niech się pan trzyma blisko mnie.

Bezszelestnie otworzyła drzwi salonu i znaleźli się w dużym mrocznym pokoju, słabo oświetlonym blaskiem lampy, znajdującej się w odległym końcu Apron Street.

Okno z wykuszem, zajmujące większą część frontowej ściany pokoju, było przecięte u góry wenecką żaluzją. Hałas dobiegał teraz znacznie wyraźniej i kiedy czekali bez ruchu, u dołu środkowej szyby dojrzeli błysk światła.

Campion ostrożnie ruszył poprzez archipelag mebli i spojrzał sponad ostatniej bariery – było to kilka pustych doniczek po paproci, przymocowanych drutem do żardiniery. '

Nagle za oknem ukazała się trumna. Zachwiała się w chwili, gdy ktoś ją podnosił z dołu, by wydobyć z otwartych drzwi piwnicy. Na ten widok Renee wstrzymała oddech w niemym okrzyku i w tym momencie Campion zapalił latarkę elektryczną, której dotąd, powodowany ostrożnością, nie chciał używać.

Szeroka biała smuga jak reflektor oświetliła drewniane pudło. Ponurość tego bezgłowego kształtu potęgowała jeszcze gładkość i czerń drewna, które lśniło niby pianino, szerokie, dostojne, połyskujące fornirem.

Płachta, która okrywała trumnę, opadła, i ujrzeli mosiężną tabliczkę z nawiskiem. Litery były tak wyraźne, że zdawały się krzyczeć:

Edward Bon Chretin Palinode

urodzony 4 września 1883

zmarł 2 marca 1946

W ciszy dusznego pokoju stali oboje wpatrując się w trumnę, aż wreszcie, obróciwszy się łagodnie, zniknęła im z pola widzenia, a z wąskiej przestrzeni pod nimi dobiegł ich odgłos kroków.