173748.fb2
Twarz szeroka i różowa jak płat wędzonej szynki spojrzała na Campiona ze studni wejścia piwnicznego. W świetle latarki elektrycznej dojrzał tęgiego mężczyznę o szerokich plecach, potężnej klatce piersiowej i wydatnym brzuchu. Pod czarnym, sztywnym melonikiem widać było siwe wijące się włosy, a ciężkie podbródki spoczywały na błyszczącym kołnierzyku. Sprawiał imponujące wrażenie, jak nowy marmurowy nagrobek.
– Dobry wieczór panu. – Głos miał energiczny, pełen szacunku, ale brzmiała w nim podejrzliwość. – Mamy nadzieję, że nie przeszkadzamy?.
– Głupstwo, nic się nie stało – mruknął Campion. – Co robicie? Zabieracie towar?
W przyjaznym uśmiechu ukazały się dwa białe szerokie zęby.
– Niezupełnie, proszę pana, niezupełnie, chociaż oczywiście do pewnego stopnia. Wszystko w porządku, najpierw trzeba się zająć…
– Ziemią? -podsunął Campion.
– Nie, oproszę pana, drewnem, powiedziałbym. Czy mam przyjemność rozmawiać z panem Campionem? Nazywam się Jas Bowels, do usług o każdej porze dnia i nocy, a to mój syn, Rowley.
– Słucham, ojcze. – W kręgu światła ukazała się druga twarz. Włosy Bowelsa-juniora były czarne, a wyraz twarzy może nieco baczniejszy, ale ogólnie biorąc był jednym z najbardziej prawowitych synów swego ojca, jakich Campion miał okazję kiedykolwiek widzieć. Jeszcze trochę czasu upłynie, a ojciec i syn staną się identyczni – tego był pewien.
Zapanowała chwila pełnego skrępowania milczenia.
– Zabieram ją właśnie – zauważył Bowels-senior nieoczekiwanie. – Widzi pan, wynajmuję u panny Roper piwnicę i trzymałem ją tu jakiś miesiąc albo coś koło tego, kiedy sklep mieliśmy zapchany. A teraz tak sobie pomyślałem, w związku z dochodzeniem i w ogóle, że lepiej ją będzie zabrać do zakładu. Będzie tam efektownie wyglądać. Pan jako dżentelmen przyzwyczajony do takich rzeczy potrafi to zrozumieć.
W tym momencie Campion pomyślał sobie, że Bowels wyraża się o trumnie z wielkim, szacunkiem.
– Wygląda rzeczywiście bardzo dobrze – powiedział ostrożnie.
– Och, bo i tak jest w rzeczywistości, proszę pana – Jas mówił z wyraźną dumą. – To specjalna sztuka. Z kategorii luksusowych. Nazywamy ją z synem,,Królową Mary". Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że każdy dżentelmen, który naprawdę jest dżentelmenem, cieszyłby się, gdyby go w niej pochowano. Zupełnie jakby się na dół pojechało własnym powozem. Ja zawsze powiadam, kiedy mnie ktoś pyta o zdanie, że jak się robi coś ostatecznego, to trzeba to robić dobrze. – Przy tych słowach jego niebieskie oczy zabłysły niewinnie. – Wielka szkoda, że ludzie to tacy ignoranci. Powinni się cieszyć widząc taki piękny okaz na ulicy, ale tak nie jest. Sprawia im to przykrość, dlatego muszę ją wynieść ukradkiem, kiedy nikogo nie ma w pobliżu.
Campionowi zrobiło się zimno.
– Jednak człowiek, którego nazwisko figuruje na tabliczce, nie chciał być w niej pochowany – zauważył.
Małe oczka nie ustąpiły pod jego wzrokiem, ale twarz stała się nieco różowsza, a pełen skruchy uśmiech wykrzywił małe, brzydkie usta.
– Ach, więc widział pan. Trudno, zostałem przyłapany i muszę się przyznać do winy. Wiesz, chłopcze, pan widział naszą tabliczkę z nazwiskiem. O, z pana Campiona to szczwany lis. Z tego, co słyszałem od wujka Magersa, powinienem był się domyśleć.
Pomysł, że Lugg jest czyim wujkiem, był wystarczająco denerwujący, ale komplement i błysk pochlebstwa w oczach był jeszcze mniej miły. Campion milczał.
Przedsiębiorca pogrzebowy czekał o ułamek sekundy za długo. Wreszcie westchnął.
– Próżność – oświadczył uroczyście. – Próżność. Byłby pan zdumiony, gdyby pan wiedział, jak często słucham o tym kazań w kościele, a mimo to nic a nic mi nie pomogło. Właśnie o próżności, panie C., świadczy ta tabliczka z nazwiskiem, o próżności Jasa Bowelsa.
Campion był zaintrygowany, ale nie dał się omamić. Nic nie powiedział i położył ostrzegawczo rękę na dłoni panny Roper, która już zaczerpnęła tchu, żeby coś powiedzieć.
Jas wyraźnie posmutniał.
– Trudno, muszę panu wszystko wyznać – rzekł wreszcie. – Kiedyś w tym domu mieszkał pewien dżentelmen za którym obaj z moim chłopcem, przepadaliśmy, prawda, Rowley?
– Tak, ojcze. – W głosie młodego Bowelsa brzmiało przekonanie, ale w oczach malowała się wyraźnie ciekawość.
– Był to pan Edward Palinode – ciągnął Jas z wyraźną ulgą. – Wspaniałe nazwisko na nagrobek. Oznaczał się imponującą postawą, nawet mnie trochę przypominał. Tęgi, wie pan, szeroki w barach. Tacy zawsze pięknie wyglądają w trumnie. – Jasne oczy patrzyły na Campiona raczej w zamyśleniu niż z wyrachowaniem. – W pewien zawodowy sposób kochałem tego człowieka. Nie wiem, czy pan mnie dobrze rozumie?
– O, bardzo dobrze – mruknął Campion i od razu miał ochotę zakląć ze złości na siebie. Jego ton zdradził go, co spowodowało, że przedsiębiorca miał się teraz bardziej na baczności.
– Rzadko jeden człowiek rozumie zawodowe ambicje drugiego człowieka. To ambicja artysty – ciągnął z godnością. – Siadywałem w kuchni tej damy i nasłuchiwałem, jak padają bomby, a żeby zachować równowagę umysłową, rozmyślałem o swojej pracy. Patrzyłem na pana Edwarda Palinode i myślałem sobie: „Jeśli umrze przede mną, wyprawię mu wspaniały pogrzeb" i taki miałem zamiar.
– Ojciec naprawdę miał taki zamiar – przytwierdził nagle Rowley, jak gdyby milczenie Campiona działało mu na nerwy. – Ojciec to prawdziwy artysta w swoim fachu.
– Daj spokój, chłopcze. – Jas najwidoczniej był zadowolony z tej pochwały, ale ciągnął dalej: – Niektórzy ludzie rozumieją tego rodzaju rzeczy, inni nie. Pan zrozumie do czego zmierzam. Postąpiłem źle i do pewnego stopnia zrobiłem z siebie wariata. Cóż, czysta próżność, ot co.
– Wierzę panu całkowicie – zgodził się Campion, który aż się trząsł z zimna. – Chce mi pan powiedzieć, że zaryzykował pan. Prawda?
Radosny uśmiech rozjaśnił twarz Bowelsa, i po raz pierwszy w oczach jego zabłysły przebiegłość i ożywienie.
– Widzę, że znaleźliśmy wspólny język, proszę pana – powiedział zrzucając z siebie komediową pozę jak zbędne ubranie. – Podczas całego wieczoru, jaki spędziłem z poczciwym starym Luggiem, myślałem sobie: „Ten, u kogo pracujesz, to musi być równy chłop". Tak sobie-myślałem, ale nie byłem pewien, widzi pan. Tak, oczywiście, zaryzykowałem-. Kiedy pan Palinode umarł, byłem pewien, że dostanę to zamówienie. Prawdę mówiąc, zacząłem to swoje arcydzieło, kiedy po raz pierwszy zachorował. „Czas nadszedł", powiedziałem sobie, „zacznę teraz, a jeśli on nie będzie gotów, zatrzymam ją". Nie wiedziałem co prawda?
na jak długo, – Roześmiał się z prawdziwym rozbawieniem. – Próżność, nic tylko próżność. Wziąłem wymiary w przybliżeniu, a ten stary nudziarz nie chciał jej. Jest się z czego śmiać, doprawdy. On widział, jak mu się przyglądam, rozumie pan.
Było to znakomite przedstawienie i Campionowi było bardzo żal, że musi je zepsuć.
– Sądziłem, że tego rodzaju… rzeczy robi się na miarę – zaryzykował.
Jas znalazł się na wysokości zadania.
– Owszem, proszę pana, i owszem – zgodził się ochoczo. – Ale my, starzy fachowcy, potrafimy ocenić klienta na pierwszy rzut oka. Tak naprawdę to ją zrobiłem na swoją miarę. „Nie jest tęższy niż ja", powiedziałem sobie. „A jeśli jest, to pal go diabli!''. To piękna sztuka. Mocny dąb. Fornir z hebanu. Gdyby przyszedł pan rano do mego zakładu, to pokazałbym ją panu w pełnym świetle.
– Obejrzę ją teraz.
– O nie, proszę pana – odmowa była grzeczna, lecz stanowcza. – W świetle latarki ani tak z daleka nie można jej w pełni ocenić. Pan mi wybaczy, ale to niemożliwe, nawet gdyby pan był samym królem Anglii. Nie mogę również wnieść jej do domu, ponieważ któreś ze starszych państwa mogłoby zejść na dół, a tego najmniej bym sobie życzył. Nie. Teraz nam pan wybaczy, a na rano pięknie ją wypoleruję. A wtedy pan nie tylko powie: „Możesz z niej być dumny, Bowels", ale wcale nie zdziwiłbym się, gdyby pan dodał jeszcze: „Odstaw ją na bok, Bowels. Kiedyś w przyszłości wykorzystam ją, jeśli nie dla samego siebie, to dla przyjaciela". – Jego twarz była uśmiechnięta, oczy wesołe, ale pod sztywnym rondem czarnego melonika perliły się kropelki potu.
Campion obserwował go z zaciekawieniem.
– Zaraz zejdę na dół – powiedział. – Niech, mi pan wierzy, o tej porze nocy interesy idą najlepiej.
– W ten. sposób pana nie wykorzystamy. – Riposta Bowelsa była błyskawiczna. – Bierz ją, chłopcze. Bardzo pana przepraszam. Musimy ją przenieść na drugą stronę ulicy, dopóki jest ciemno.
Zachowywał się wspaniale. Ani cienia paniki czy niepotrzebnego pośpiechu. Zdradzał go tylko pot.
– Czy Lugg jest u was?
– W łóżku, proszę pana. – Niebieskie oczy znowu patrzyły z dziecięcą niewinnością. – Siedzieliśmy sobie, gadali, popijając co nieco i rozmawialiśmy o mojej nieboszczce żonie, i biednego Magersa wytrąciło to zupełnie z równowagi. Położyliśmy go do łóżka, żeby sobie wypoczął.
Znając możliwości Lugga w dziedzinie picia alkoholu, jak również jego ograniczoną uczuciowość, Campion był zdziwiony. Nie dał tego jednak poznać po sobie i zrobił ostatnią próbę.
– Mam swojego człowieka w domu-zaczął. -Jest na służbie. Powiem mu, żeby wam pomógł.
Przedsiębiorca okazał dużą przytomność umysłu. Udał, że się waha, i powiedział wreszcie:
– Nie, proszę pana. To bardzo miło z pańskiej strony, naprawdę bardzo miło. Ale ja i mój syn jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Gdyby nie była pusta, a to co innego. Dobranoc panu. Uważam za wielki zaszczyt, że mogliśmy pana poznać. Mam nadzieję, że zobaczymy się rano. Pan mi wybaczy, że robię tak osobistą uwagę, ale nie należy stać długo w otwartym oknie w cienkim szlafroku, bo mogę pana widzieć wtedy, kiedy pan mnie nie będzie widział, jeśli, się dość jasno wyraziłem. Dobranoc panu. – I zniknął bezszelestnie w ciemności.
– To bardzo dobry człowiek – szepnęła panna Roper, kiedy zamykając okno obserwowała dwie postacie idące ze swym ciężarem powoli.po schodach. Bardzo go cenią na naszej ulicy, ale ja niezupełnie potrafię zrozumieć, co jest w nim w środku.
– A ja się zastanawiam, co jest w środku „Królowej Mary" – mruknął z roztargnieniem Campion.
– Ależ, Albercie, przecież to trumna. I nie było w niej ciała!
– Naprawdę nie było? Może tylko jakieś niewielkie obce ciało – powiedział Campion wesoło. – A teraz, cioteczko, ponieważ najwidoczniej zwalczyliśmy początkową nieśmiałość i możemy rozmawiać od serca, nie wolno dłużej ignorować smrodu, który dolatuje z ciocinej sutereny. No powiedz mi, kochanie, prawdę, co się tam gotuje?
– A niech cię wszyscy diabli! – odparła ze zniecierpliwieniem. – To tylko panna Jessica. Ona to lubi, a innym nie szkodzi. Nie pozwalam jej tego robić za dnia, ponieważ plącze mi się pod nogami i to paskudztwo naprawdę bardzo śmierdzi. Teraz nawet bardziej niż zwykle.
Campion zastanawiał się chwilę. Panna Jessica to była ta stara kobieta z parku, w kapeluszu z tektury na głowie.
– Ładną ma pani tutaj menażerię – powiedział. – Co ona robi?
– Pitrasi jakieś dziwne rzeczy -powiedziała panna Roper zdawkowo. – Ale to nie są lekarstwa. Ona to je.
– Co takiego?
– Nie bądź niemądry, mój kochany. Ciągle mnie denerwujesz. Mieliśmy i tak dosyć emocji na dzisiaj. To nazwisko na trumnie wyprowadziła mnie zupełnie z równowagi, dopóki pan Bowels nie wytłumaczy} wszystkiego. Uważam, że Edward Palinode nie powinien był tak go zawieść. Jego pogrzeb nie bardzo się udał, ale już nic na ten temat nie mówiłam. Nie trzeba ranić ludzi, jak jest już po wszystkim i pozostaje tylko spłacić rachunki.
– Ale wracając do panny Jessiki – Campion udał, że jest skruszony – co takiego ona tam destyluje?
– Nie destyluje, nigdy nie pozwoliłabym na coś takiego w moim domu. – Była wściekła i oburzona, – To byłoby nielegalne. Jeśli nawet zdarzyło się morderstwo w moim domu, to wcale nie oznacza, że pozwalam łamać prawo. – Jej cienki głos aż zadrżał z irytacji. – Ta stara. kobieta po prostu jest trochę stuknięta. Wierzy w nowoczesne metody odżywiania, i tyle. Pozwalam jej robić, co chce, chociaż doprowadza mnie do wściekłości, kiedy chce jeść trawę i posyła przygotowane przez siebie pożywienie ludziom, którzy dwa albo trzy lata temu chcieli ją zabić. „Może pani robić, co chce", mówię jej,,,a jeśli już tak bardzo chce pani karmić głodnych, to piętro niżej ma pani własnego brata, któremu kości sterczą przez samodziałowe ubranie. Niech pani jemu to da i oszczędzi sobie fatygi". A ona powiada, że jestem ograniczona.
– Gdzie ona jest teraz? Mogę pójść i zobaczyć się z nią?
– Kochany, możesz robić, co chcesz. Już ci to mówiłam. Gniewa się teraz na mnie, bo uważa mnie za filisterkę, którą zresztą jestem, więc nie pójdę z tobą. Jest zupełnie niegroźna i najmądrzejsza z całej trójki. W każdym razie potrafi dbać o siebie. Idź na dół. Trafisz po zapachu.
Uśmiechnął się i skierował na nią promień latarki.
– Doskonale. A teraz idź i piękniej we śnie.
Natychmiast poprawiła swój koronkowy czepek na głowie.
– Och, śmiejesz się. Brzydki z ciebie chłopak! Zostawiam ci ten cudowny dom do dyspozycji i tych wszystkich wariatów. Mam ich po dziurki w nosie. Zobaczymy się rano. Jak będziesz grzeczny, to przyniosę ci filiżankę herbaty do łóżka.
Wyszła drobnym krokiem, zostawiając go samego w zastawionym meblami pokoju. Węch zaprowadził go do schodów wiodących do sutereny i węch omal nie kazał mu się cofnąć. Panna Jessica chyba coś garbowała – powietrze było aż gęste. Powoli zszedł w ciemność.
Na dole znalazł się wobec licznych par drzwi, z których jedne były uchylone. Prowadziły – jak sobie przypomniał – do głównej kuchni, gdzie wcześniej, wieczorem, siedział i rozmawiał z Clarrie'em Grace. Teraz kuchnia była ciemna, ale regularne chrapanie dobiegające z fotela, umieszczonego przy piecu, świadczyło, że policjant Corkerdale był nieczuły zarówno na głos obowiązku, jak i groźbę uduszenia.
Powietrze było ciężkie od odoru dziwnego i drażniącego. Przypominało woń smoczej jaskini.
Jakiś odgłos dolatujący od drzwi z prawej' strony sprawił, że się zdecydował i otworzył je ostrożnie. Pomieszczenie było nieoczekiwanie duże: była to jedna z owych przestronnych kuchni, z białą kamienną podłogą, dla których minione generacje wielkich żarłoków potrafiły znaleźć zastosowanie. Z umeblowania znajdował się tu tylko drewniany stół wmurowany w ścianę, na nim stalą gazowa płytka, dwa piecyki naftowe i zdumiewający zbiór blaszanych puszek po syropie, z których większość najwidoczniej była używana jako utensylia do gotowania.
Ubrana w rzeźnicki fartuch krzątała się tu panna Jessica Palinode. Zanim się zorientował, że go usłyszała, nie odwracając się powiedziała:
– Proszę wejść i zamknąć drzwi. Przez chwilę proszę mi nie przeszkadzać. Zaraz skończę.
Miała głos dźwięczny, miły, świadczący o odebranym starannym wykształceniu, bardziej zdecydowany niż u starszej siostry. Raz jeszcze zdumiał go nie ulegający wątpliwości autorytet tej rodziny. Poczuł znowu owe na poły dziecięce uczucie strachu, jakiego doświadczył po raz pierwszy, kiedy obserwował ją przez swoją miniaturową lunetę. Jeśli w ogóle istniały czarownice, to jedną z nich miał przed sobą.
Bez odrażającej tektury jej włosy w lokach nie były pozbawione wdzięku. Czekał w milczeniu, a ona nadal potrząsała puszką stojącą na gazie. Z pewną ulgą stwierdził, że nie była wszechwiedząca, a po prostu wzięła go za Corkerdale'a.
– Doskonale wiem, że teraz powinien pan być na posterunku w ogrodzie – zauważyła. – Ale panna Roper zlitowała się nad panem i zaprosiła do kuchni. Ja nikomu nic nie powiem o tym, ale z kolei spodziewam się, że pan nic nikomu o mnie nie powie. Nie robię tu nic karygodnego, tak że pańska nieśmiertelna dusza, jak również nadzieje na awans nie są bynajmniej zagrożone. Po prostu gotuję jedzenie na jutro i pojutrze. Rozumie pan?
– Niezupełnie – odparł Campion.
Natychmiast odwróciła się i spojrzała z ową przenikliwością, jaką zauważył u niej przedtem, po czym znowu zajęła się swoją puszką.
– Kim pan jest?
– Mieszkam tu. Poczułem dziwny zapach i zszedłem.
– Zapewne nikt pana nie uprzedził. Nieudolność ludzka w tym domu jest wprost zdumiewająca. No, ale głupstwo. Przykro mi, jeśli pana.zaniepokoiłam. Teraz, kiedy pan wie, o co chodzi, może pan iść spokojnie do łóżka.
– Nie sądzę, bym potrafił zasnąć – powiedział Campion zgodnie z prawdą. – Czy mogę w czymś pani pomóc?
Potraktowała jego ofertę z całą powagą.
– Nie, raczej nie. Całą najgorszą robotę już zrobiłam. Zaczynam zawsze od tego, a do zmywania wystarczy jedna osoba. Jeśli pan zechce, może pan później powycierać.
Jak grzeczne dziecko, postanowił czekać cierpliwie. Kiedy wreszcie doszła do wniosku, że zawartość puszki gotowała się wystarczająco długo, zdjęła ją i zgasiła gaz.
– To dla mnie rozrywka -zauważyła. – Ludzie tak się męczą szykując sobie jedzenie. Albo też robią z tego cały rytuał, przed którym wszystko inne musi ustąpić. Śmieszni są. Mnie to daje odprężenie i doskonale sobie z tym radzę.
– Widzę to – powiedział. – Pani jest bardzo energiczna. A to świadczy, że pani racjonalnie się odżywia.
Spojrzała znowu na niego i uśmiechnęła się. Był to ten sam niezwykle miły i rozbrajający uśmiech, jakim obdarzył go jej brat. Miał wrażenia, że nagle zupełnie nieoczekiwanie stała się jego przyjaciółką.
– To święta prawda – zgodziła się z nim. – Poprosiłabym, żeby pan usiadł, gdyby było na czym. Ale żyjemy w spartańskich czasach. A może ten koszty się-nadał, gdyby pan go odwrócił?.
Byłoby grubiaństwem odmówić takiej propozycji, chociaż zetknięcie z ostrym jak nóż brzegiem kosza przez cienki materiał szlafroka odczuwał jak torturę. Kiedy usiadł, znowu uśmiechnęła się do niego.
– Miałby pan ochotę na filiżankę herbaty z pokrzywy? Zaraz będzie gotowa. Smakuje podobnie jak brazylijska łierba matę i ma podobne właściwości.
– Dziękuję pani – Campion zrobił wesołą minę, choć wcale, wesołości nie czuł. – Nie bardzo jednak rozumiem, co takiego właściwie pani robi?
– Gotuję. – Roześmiała się jak młoda dziewczyna. – Może pana dziwić, że we własnym domu robię to w środku nocy, ale mam znakomite wyjaśnienie. Czy słyszał pan kiedy o człowieku nazwiskiem Herbert Boon?
– Nie.
– Widzi pan. Mało kto o nim słyszał. I ja też bym nie usłyszała, gdybym przypadkiem nie natrafiła na jego książkę na straganie. Kupiłam ją, przeczytałam A dzięki niej moje życie stało się znośne. Czy to nie nadzwyczajne?
Ponieważ najwidoczniej oczekiwała odpowiedzi, mruknął coś grzecznie.
Jej oczy, o niespotykanym, zielonkawobrązowym kolorze, i wyraźnych tęczówkach patrzyły na niego z widocznym zainteresowaniem.
– Uważam tę książeczkę za fascynującą – powiedziała. – Widzi pan, jej tytuł jest tak banalny, że-w pierwszym odruchu ma się ochotę odsunąć ją na bok. Brzmi on: „Jak żyć za jednego szylinga i sześć pensów". Została napisana w roku tysiąc dziewięćset siedemnastym. Od tamtej pory ceny podskoczyły. Ale nadal to brzmi cudownie, nie uważa pan?
– Wprost nie do wiary.
– Zdaję sobie z tego sprawę. I dlatego jest to takie nadzwyczajne, że mimo absurdalności, jest tak realne,
– Nie rozumiem..
– No, chodzi mi o temat tej książki. Weźmy na przykład takie tytuły, jak „Wieczna radość", albo „Rewolucja twórcza", albo „Cywilizacja i jej minusy", czyż brane dosłownie nie są równie absurdalne? Oczywiście, że tak. Przyszło mi to na myśl, kiedy bardzo chciałam wiedzieć, jak się utrzymać za bardzo małą sumę.
Campion poruszył się niespokojnie na swoim koszu. Miał wrażenie, że prowadzi rozmowę z kimś-na drugim końcu tunelu. Istniała również możliwość, że przemienił się w Alicję z Krainy Czarów.
– Wszystko, co pani mówi, jest bez wątpienia bardzo ciekawe – stwierdził ostrożnie. – Ale czy pani to w pełni realizuje?
– Niezupełnie. Boon mieszkał na wsi. Również miał mniej wyszukany gust. Obawiam się, że zanadto wrodziłam się w matkę.
Campion przypomniał sobie ze zdumieniem Teofilę Palinode, poetkę słynną w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dostrzegł naw-et podobieństwo. Podobna smagła, żywa twarz, kiedyś patrzała na niego z frontispisu małego czerwonego tomiku leżącego na komodzie babki. Panna Jessica bardzo była podobna do matki, miała nawet takie same loki.
Te rozmyślania przerwał mu jej donośny głos:
– W każdym razie robię prawie wszystko – oświadczyła. – Pożyczę panu tę książkę. Daje.odpowiedzi na tyle ludzkich problemów.
– Mam nadzieję, że tak jest istotnie – przytaknął jej. – A co jest w tym naczyniu? – zmienił temat.
– W tej puszce? To, co tak brzydko pachniało, jest o, tam. To wywar na bolące kolano dla sąsiada – kupca kolonialnego. A tu bulion ze szczęki jagnięcia. Nie kupiłam całego łba, za drogi. Boon powiada „dwie dolne szczęki za farthinga", ale on mieszkał na wsi i to w nieco innych czasach. Dzisiejsi rzeźnicy są bardzo nieżyczliwi.
Siedział patrząc na nią ze zdumieniem.
– Czy pani naprawdę musi to robić?
Twarz jej stężała nagle, uświadomił sobie, że ją rozczarował.
– Zastanawia się pan, czy jestem aż tak biedna, czy też po prostu szalona?
Tak ścisła diagnoza jego stanu umysłu była zaskakująca. Jej niezwykła intuicja była zarówno przerażająca, jak i godna podziwu. Pomyślał, że uczciwość nie zawsze powinna być jedynym narzędziem polityki.
: – Bardzo przepraszam – powiedział pokornie. – Naprawdę nie rozumiem tego wszystkiego. Niech mi pani pożyczy książkę Boona.
– Dobrze. Z przyjemnością.
Spojrzał na dziwacznie zastawiony stół a potem znowu na inteligentną dumną twarz. Jego zdaniem była młodsza od panny Evadne o jakieś piętnaście lat.
– Czy puszki po syropie zamiast garnków to też pomysł Boona? – spytał.
– Och tak. Ja sama nie jestem zbyt praktyczna. Po prostu jestem posłuszna autorowi. Może dlatego osiągnęłam raczej dobre rezultaty.
– Mam nadzieję, że tak jest. – Zrobił przy tym tak ponurą minę, że ona widząc to roześmiała się. Znów wyglądała o wiele lat młodziej.
– Mam mniej pieniędzy niż reszta rodzeństwa, nie dlatego że jestem najmłodsza, ale dlatego, że zawierzyłam memu bratu Edwardowi i zgodziłam się, żeby ulokował wedle swego uznania większą część mego spadku. – Zabrzmiało to bardzo po wiktoriańsku. – Miał zawsze mnóstwo pomysłów i pod tym względem bardziej przypominał naszą matkę i mnie samą niż Lawrence i moja starsza siostra Evadne, ale nie był specjalnie praktyczny. Stracił wszystkie nasze pieniądze. Biedaczysko, bardzo mi go było żal. Nie podam panu dokładnie mego obecnego dochodu, ale liczyć go można w szylingach. Jednak dzięki łasce Boskiej i przenikliwości Herberta Boona nie jestem wcale biedna. Pan może sądzić, że to bardzo dziwny sposób, ale to jest mój własny sposób, a ja nikomu nie wyrządzam krzywdy. A czy teraz nadal sądzi pan, że jestem pomylona?
Słowa padły jak strzał i były całkowitym zaskoczeniem. Czekała na odpowiedź. Campion również nie był pozbawiony wdzięku. Uśmiechnął się rozbrajająco.
– Nie – odparł. – Jest pani racjonalistką. Chociaż nigdy bym się tego nie spodziewał. A to jest herbata, nieprawdaż? Gdzie pani zdobywa pokrzywę.
– W Hyde Parku – wyjaśniła krótko przez ramię. – Dużo tam różnych zielsk… chciałam powiedzieć ziół… jeśli tylko umie się szukać. Kilka razy się pomyliłam. Z roślinami trzeba być ostrożnym. Przechorowałam się parę razy, ale teraz już chyba znam się na nich dobrze.
Mężczyzna siedzący na odwróconym koszu spojrzał z powątpiewaniem na szary parujący płyn, który mu podała w słoiku po dżemie.
– To bardzo smaczne – powiedziała. – Pokrzywę piję całe lato. Niech pan spróbuje, a jeśli nie będzie panu smakować, nie pogniewam się. Musi pan jednak przeczytać tę książkę. Rada bym wiedzieć, że nawróciłam kogoś na moją wiarę.
Okazał najlepsze chęci, ale płyn miał obrzydliwy smak.
– Lawrence też tego nie lubi – wyznała śmiejąc się – ale pije. Pije również herbatę z krwawnika, którą przyrządzam. Bardzo się tym interesuje, ale jest o wiele bardziej konwencjonalny niż ja. Nie pochwala zupełnie tego, że nie potrafię wydawać pieniędzy, chociaż nie wiem, co by zrobił, gdybym potrafiła, bo sam nic nie nią.
– A jednak lubi pani sześciopensówki- mruknął Campion. Powiedział to nie odruchowo, ale jakby wbrew sobie, jak gdyby zmusiła go do tego czarami. Z jej triumfującej miny wywnioskował ze zdumieniem, że tak było.
– Widziałam pana tam wczoraj pod drzewem – odezwała się. – Pan jest detektywem. Dlatego tak szczerze z panem rozmawiam. Pan mi się podoba, jest pan inteligentny..
Campion był tak wstrząśnięty, że łyknął trochę herbaty z pokrzywy. – Czy zależy pani na tych sześciopensówkach? – zaryzykował.
– Nie, ale nigdy nie odmawiam. A ona tak się z tego cieszy. Poza tym bardzo mi się przydają. To również podejście racjonalistyczne, prawda?
– Całkowicie. Wracając jednak do pani bardziej magicznych talentów, czy potrafi widzieć pani za plecami? – Myślał, że ją wywiódł w pole,, ale ona odpowiedziała po chwili namysłu:
– Mówi pan o Klytii i jej chłopcu, który pachnie benzyną? Wiedziałam, że stoją za mną. Słyszałam, jak szeptali. Ale nie obejrzałam się. Oboje uciekli z pracy albo udawali, że mają coś do załatwienia. Mogą ich za to zwolnić. – Obrzuciła go przebiegłym spojrzeniem. – Powinnam im pożyczyć moją książkę. Ale Boon nie daje wskazówek, jak odżywiać.dzieci. To byłoby trudne zadanie.
– Jest pani bardzo dziwną kobietą – stwierdził Campion.
– Darzę sympatią Klytię. Sama byłam kiedyś zakochana, jeden jedyny raz. Było to uczucie platoniczne. Ale wkrótce się przekonałam, że ów miły inteligentny pan wykorzystuje je po to, żeby dręczyć swoją żonę. Ponieważ jestem rozsądna, a nie samobójczo, wielkoduszna, wycofałam się. Jednak nadal czuję się na tyle kobietą, że mnie bawi Klytia. Czy to wszystko ma pomóc panu w odkryciu, kto otruł moją siostrę Ruth?
Przez chwilę miał wzrok spuszczony, wbity w podłogę.
– Czyż tak nie jest? – powiedziała.
– Pani musi to wiedzieć – powiedział powoli.
– Ale nie wiem. – Robiła wrażenie zdumionej własnym wyznaniem. – Nie wiem. Każdy, kto żyje w tak wielkiej samotności jak ja, staje się wyczulony na zachowanie spotykanych- ludzi. Ale jednak zapewniam pana, nie mam pojęcia, kto otruł Ruth. Muszę również przyznać, że jestem mu nawet wdzięczna. Sam by się pan o tym dowiedział, więc wolałam to panu powiedzieć.
– Była bardzo męcząca, prawda?
– Nie bardzo. Rzadko ją widywałam. Niewiele miałyśmy wspólnego. Przypominała raczej brata mego ojca.
Był geniuszem matematycznym i chyba trochę pomylony.
– Pani jest zadowolona, że siostra nie żyje? – Celowo był brutalny, ponieważ zaczął się jej bać. Była taka miła, a jednak przerażająca i zupełnie nie do rozszyfrowania.
– Mam swoje powody. – rzekła. – Widzi pan, rodzina Palinode'ów przypomina rozbitków w malej, zagubionej na oceanie łodzi. Jeżeli jedna osoba z załogi wypije swój przydział wody – tak na marginesie mówiąc, ona nie była alkoholiczką – reszta musi albo patrzeć, jak umiera z pragnienia, albo dzielić się z nią własną racją. A my nie bardzo mamy czym się dzielić. Nawet mimo pomocy Herberta Boona.
– Czy tylko tyle ma mi pani do powiedzenia?
– Tak. Reszty musi się pan dowiedzieć sam. To nie będzie specjalnie interesujące.
Mężczyzna w szlafroku wstał i odstawił swój słoik po dżemie. Górował nad nią wzrostem: była bardzo niska i zachowała ślady minionej urody. Jego wrażliwa twarz była niezwykle poważna, a dręczące go pytania stały się ważniejsze niż tajemnica morderstwa.
– Dlaczego? – wybuchnął nie panując nad sobą. – Dlaczego?
Zrozumiała go w lot. Jej szarą twarz zabarwił rumieniec.
– Nie mam talentów – powiedziała spokojnie. – Jestem niema. Nie potrafię nic robić ani pisać, ani nawet opowiadać. – Ą kiedy mrugając oczami patrzył na nią starając się zrozumieć monstrualność tego, co mu mówiła, ciągnęła cicho: – Poezje mojej matki przeważnie były bardzo kiepskie. Odziedziczyłam trochę inteligencji po ojcu i potrafię to docenić. Matka napisała jednak jeden wiersz, w którym moim zdaniem zawarta jest pewna myśl, chociaż wiele osób uważałoby go za pozbawiony sensu.
Oto on:
Chyba nie ma pan ochoty na jeszcze jedną herbatę?
Dopiero po półgodzinie wrócił do swego pokoju i dygocąc położył się do łóżka. Książka pożyczona przez pannę Jessikę leżała na kołdrze. Była tandetnie wydana, miała okropnie pozaginane rogi, dziwaczną okładkę i sterczały z niej kawałki papieru z nieaktualnymi od dawna ogłoszeniami. Otworzył ją na chybił-trafił i przeczytane zdania jeszcze mu się kołatały po głowie, kiedy zamknął oczy:
„Twaróg (pozostałość kwaśnego mleka pozostawionego przez nieporządne panie domu w butelce albo blaszance).
.Można poprawić jego smak dodając posiekanej szałwi, szczypiorku czy też rzeżuchy. Ja sam, ponieważ nie jestem specjalnie łakomy, egzystowałem znakomicie na tej mieszaninie, spożywanej wraz z niewielką ilością chleba dnie całe, odmieniając sobie smak dodatkiem poszczególnych ziół.
Energia. Należy oszczędzać energię. Tak zwani naukowcy powiedzą wam, że energia to tylko ciepło. Nie zużywaj jej wobec tego więcej niż trzeba w danym momencie. Ja oceniam jedną godzinę snu jako odpowiednik jednego funta wysoko kalorycznego pożywienia. Bądź, czytelniku, pokorny. Bierz, co ci dają, nawet jeśli dar ofiarowany jest z pogardą. Dający znajdzie nagrodę we własnej duszy – czy to dlatego, że jest cnotliwy, czy dlatego, że się chce popisać. Zachowuj spokój. Martwienie się i litowanie nad sobą zużywa tyle energii (tzn. ciepła), ile poważne rozmyślania. W ten sposób będziesz wolny i nie staniesz się ciężarem dla krewnych czy społeczeństwa. Twój umysł również będzie lżejszy i bardziej skłonny do kontemplacji i cieszenia się urokami natury i wynalazków człowieka, co jest nic nie kosztującym luksusem, na jaki inteligentny człowiek z łatwością może sobie pozwolić.
Kości. Dużą, pożywną wołową kość goleniową można kupić za pensa. Wracając do domu od rzeźnika człowiek roztropny w przydrożnym żywopłocie znaleźć może goździka, albo, jeśli ma trochę szczęścia, czosnek…"
Campion przewrócił się na brzuch.
– O Boże – jęknął.