173810.fb2
Siedziałem w mercedesie z dwiema kobietami, włączyłem klimatyzację i studziłem je. Rachel wciąż była w barze i gadała z Cherie Dei przez telefon, organizując przybycie posiłków. Domyślałem się, że agenci spadną z nieba w helikopterach i wezmą Clear siłą. Trop był świeży.
Próbowałem pogadać z dziewczynami – trudno mi było myśleć o nich „kobiety”, pomimo że robiły, co robiły, i były wystarczająco dorosłe. O mężczyznach pewnie wiedziały wszystko, co tylko można, natomiast o świecie nie miały zielonego pojęcia. Dla mnie były po prostu dziewczynkami, które źle wybrały albo zostały porwane i pozbawione kobiecości. Zaczynałem rozumieć, co powiedziała wcześniej Rachel.
– Czy Tom Walling kiedykolwiek zachodził do przyczep i brał którąś z dziewczyn? – zapytałem.
– Nie widziałam – odparła Tammy.
– Ktoś powiedział, że on pewnie jest pedałem albo coś – dodała Mecca.
– Ale czemu?
– Bo żył jak jakiś pustelnik – rzekła Mecca. – Nigdy nie skusił się na numerek, choć Tawny by mu postawiła, na koszt firmy, tak jak innym kierowcom.
– Dużo jest tych kierowców?
– Stąd był tylko on – wtrąciła szybko Tammy, najwyraźniej nie podobało jej się, że Mecca przejmuje inicjatywę. – Większość przyjeżdża z Vegas. Przeważnie pracują w kasynach.
– Skoro tam są kierowcy, kto by wynajmował Toma, żeby zajeżdżał po niego na dół i przywoził z powrotem?
– Nikt tak nie robił – powiedziała Mecca.
– No, czasami – uzupełniła Tammy.
– Aha, czasami. Chyba jakiś głupi. Ale przeważnie dzwoniłyśmy po Toma, jeśli klienta ktoś tutaj podrzucał, a on zostawał dłużej albo wynajmował od starego Billingsa przyczepę i potrzebował transportu z powrotem, bo tamten już dawno pojechał. Wozy z kasyna nie czekają długo. Chyba że jesteś jednym z tych, co wysoko grają, a wtedy…
– A wtedy co?
– A wtedy po pierwsze nie jechałbyś do Clear.
– W Pahrump mają ładniejsze dziewczyny – dodała Tammy beznamiętnie, jakby była to ściśle biznesowa niedogodność, nic osobistego.
– Tam jest trochę bliżej, a numerek więcej kosztuje – powiedziała Mecca. – Więc do Clear przyjeżdżają klienci, dla których liczą się koszty.
Powiedziała to jak prawdziwy ekspert od marketingu. Próbowałem naprowadzić rozmowę z powrotem na właściwy tor.
– Czyli Tom Walling przeważnie przyjeżdżał i odwoził klientów do Las Vegas czy skąd tam się wzięli.
– No właśnie.
– No właśnie.
– A ci goście, klienci, mogą być zupełnie anonimowi. Nie sprawdzacie dokumentów? Jak przyjeżdżają, mogą podać nazwisko, jakie tylko zechcą.
– No tak. Chyba że nie wyglądają na dwadzieścia jeden lat.
– Aha, no, tym młodszym to sprawdzamy dokumenty.
Zaczynałem rozumieć, jak to mogło działać, jak Backus wybierał sobie klientów odpowiednich na ofiary. Klient, który starał się ukryć tożsamość i fakt, że pojechał do Clear, nieświadomie stawał się doskonałą ofiarą. Wpisywało się to także w znane fakty o demonach popychających go do kolejnych zbrodni. Profil psychologiczny w dossier Poety wskazywał, że zaburzenia Backusa wiązały się z jego relacją z ojcem, człowiekiem, który na pokaz utrzymywał nieskazitelny wizerunek agenta FBI, bohatera i dobrego człowieka, w środku jednak był potworem, który znęcał się nad żoną i synem do takiego stopnia, że ona uciekła, bo mogła, syn zaś, który nie mógł uciec, musiał wycofać się w świat fantazji, gdzie zabijał swego prześladowcę.
Zdałem sobie sprawę, że czegoś tu brakuje. Ofiara, która miała samochód – Lloyd Rockland. Jak on mógł pasować do tej układanki, skoro nie potrzebował kierowcy?
Otworzyłem teczkę pozostawioną przez Rachel w samochodzie i wyciągnąłem zdjęcie Rocklanda. Pokazałem je kobietom.
– Któraś z was rozpoznaje tego gościa? Nazywał się Lloyd.
– Nazywał? – zapytała Mecca.
– Tak, nazywał. Lloyd Rockland. Nie żyje. Poznajecie go?
Żadna z nich nie poznawała. Nie zdziwiło mnie to. Rockland zniknął w roku 2002. Próbowałem wymyślić wytłumaczenie, które pozwoliłoby wpasować go w tę teorię.
– Podajecie tam alkohol, prawda?
– Jeśli klient sobie życzy, to możemy – odparła Mecca. – Mamy koncesję.
– No tak, a co się dzieje, jeśli facet przyjeżdża samochodem z samego Vegas i napije się za bardzo, żeby wracać?
– Może się przespać – wyjaśniła. – Albo może wziąć pokój, jeśli za niego zapłaci.
– A gdyby chciał wracać? Jeśli musi wracać?
– Może zadzwonić tutaj i burmistrz to załatwi. Kierowca zawiezie go z powrotem jego samochodem, a potem złapie jakieś auto z kasyna albo coś i wróci. Tak to działa.
Kiwnąłem głową. W mojej teorii też to działało. Rockland mógł się upić, musiałby wtedy zostać odwieziony przez kierowcę – Backusa. Tylko że nie trafił z powrotem do Vegas. Wiedziałem, że muszę poprosić Rachel, żeby sprawdziła poziom alkoholu w szczątkach zidentyfikowanych jako Rockland. Byłoby to kolejne potwierdzenie.
– Szefie, będziemy tu siedzieć cały dzień? – zapytała Mecca.
– Nie wiem – odparłem, patrząc na drzwi przyczepy.
Rachel starała się mówić półgłosem, bo przy drugim końcu baru siedział Billings Rett, udając, że zagłębił się w krzyżówkę, gdy tymczasem wiedziała, że próbuje podsłuchać i zrozumieć wszystko, co ona mówi i co dobiega ze słuchawki.
– Szacunkowy czas przylotu? – zapytała.
– Będziemy w powietrzu za dwadzieścia minut i kolejne dwadzieścia lotu – oznajmiła Cherie Dei. -Więc siedź i czekaj.
– Rozumiem.
– Rachel, ja cię znam. Wiem, co będziesz chciała zrobić. Trzymaj się z dala od przyczepy podejrzanego, dopóki nie przyjedziemy tam z ekipą kryminalistyczną. Niech oni zrobią, co do nich należy.
Rachel omal nie powiedziała Dei, że tak naprawdę jej nie zna, że nie rozumie jej ani trochę.
– Rozumiem – odparła.
– A co z Boschem? – zapytała następnie Dei.
– A co z nim?
– Chcę go od tego odsunąć.
– To będzie trochę trudne, bo to on znalazł to miejsce. Wszystko to zawdzięczamy jemu.
– Rozumiem, ale i tak byśmy do tego doszli. Zawsze dochodzimy. Podziękujemy mu, ale potem trzeba go będzie odstawić na boczny tor.
– Sama mu to powiedz.
– Pewnie. No to wszystko ustalone? Muszę ruszać do Nellis.
– Wszystko ustalone. Do zobaczenia za niecałą godzinę.
– Rachel, ostatnia rzecz. Dlaczego nie ty prowadziłaś samochód?
– To było przeczucie Boscha, on chciał prowadzić. A co za różnica?
– Oddałaś mu kontrolę nad przebiegiem zdarzeń, tylko tyle.
– To jest mądrzenie się po fakcie. Myśleliśmy, że może trafimy na jakiś ślad związany z zaginięciami, a nie na…
– W porządku, Rachel. Nic nie mówiłam. Muszę jechać.
Dei się rozłączyła. Rachel nie mogła, bo aparat wisiał na tylnej ścianie, za barem. Uniosła słuchawkę i pokazała ją Rettowi, który odłożył ołówek i podszedł. Wziął słuchawkę i odwiesił ją na widełki.
– Dziękuję, panie Rett. Za jakąś godzinę wyląduje tu kilka helikopterów. Pewnie tuż przed pana przyczepą. Agenci będą chcieli z panem pogadać. Bardziej urzędowo niż ja. Przypuszczalnie przepytają prawie każdego w tym mieście.
– Kiepsko będzie z biznesem.
– Pewnie tak, ale im szybciej ludzie zechcą współpracować, tym szybciej oni się zwiną i odlecą.
Nie wspomniała ani słowem o hordach dziennikarzy, którzy pewnie zlecą się tutaj, kiedy FBI publicznie ogłosi, że właśnie w małym miasteczku uciech na pustyni przez ostatnie lata ukrywał się niezauważony przez nikogo Poeta, i tu wybierał swe ostatnie ofiary.
– Jak agenci zapytają, gdzie jestem, powie im pan, że poszłam do przyczepy Toma Wallinga, okay?
– Zdaje się, że mówiono pani, że ma pani tam nie iść.
– Panie Rett, powie im pan to, o co proszę, czy nie?
– No powiem.
– Tak na marginesie, był pan tam u niego od czasu, kiedy przyszedł i powiedział, że wyjeżdża na trochę?
– Nie, jakoś mi się nie złożyło. Zapłacił czynsz, więc myślałem, że nie powinienem tam zaglądać i wtykać nos w nie swoje sprawy. Tutaj, w Clear, nie ma takich zwyczajów.
Rachel kiwnęła głową.
– Dobrze, panie Rett, dziękuję za współpracę.
Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie miał wyboru albo że jego udział był minimalny. Rachel odwróciła się od baru i ruszyła do drzwi. Ale dochodząc do nich, zawahała się. Sięgnęła pod bluzę i zdjęła zapasowy magazynek do sig sauera z paska. Zważyła go w dłoni, po czym wsunęła do kieszeni bluzy. Potem wyszła i wsiadła do mercedesa Boscha.
– I jak? – powiedział. – Dei mocno wkurzona?
– Ależ skąd. Właśnie znaleźliśmy coś przełomowego w tym śledztwie, czemu miałaby być wkurzona?
– Nie wiem. Niektórzy mają taką zdolność, że wkurzają się bez względu na to, co się im przyniesie.
– Będziemy tu siedzieć cały dzień? – zapytała Mecca z tylnego siedzenia.
Rachel obróciła się, by spojrzeć na obie kobiety.
– Jedziemy na zachód, pod ten grzbiet skalny, żeby obejrzeć jedną przyczepę. Możecie pojechać z nami i zostać w samochodzie albo pójść do baru i poczekać. Jedzie tu więcej agentów. Prawdopodobnie przesłuchają was tutaj i nie będziecie musiały jechać do Vegas.
– Dzięki Bogu – powiedziała Mecca. – To ja zaczekam tutaj.
– Ja też – dodała Tammy.
Bosch wypuścił je z samochodu.
– Tylko macie czekać tutaj! – zawołała za nimi Rachel. – Jak pójdziecie do swojej przyczepy albo gdzieś indziej, i tak się nie wywiniecie. Tylko się zdenerwują.
Nie dały po sobie poznać, że usłyszały to ostrzeżenie. Rachel obserwowała, jak wchodzą po pochylni do baru. Bosch wsiadł z powrotem i wrzucił wsteczny.
– Jesteś pewna? – zapytał. – Agentka Dei zapewne kazała ci siedzieć i czekać na ekipę.
– Powiedziała też, że jak przyjedzie, to w pierwszej kolejności odeśle cię stąd. Chcesz na to poczekać czy wolisz obejrzeć tę przyczepę?
– Nie bój się, jadę. Ja nie mam kariery, którą należałoby się przejmować.
– Chrzanić taką karierę.
Jechaliśmy drogą gruntową, którą wskazał nam Billings Rett. Ciągnęła się na zachód od osady Clear przez milę, pod górę. Potem wyrównała i skręciła za czerwonawopomarańczową skałę, która wyglądała dokładnie tak, jak Rett ją opisał – jak rufa wielkiego, tonącego pasażerskiego liniowca, uniesiona nad wodę pod kątem sześćdziesięciu stopni. Zupełnie jak w filmie. Wspinacz, o którym wspomniał, wszedł na sam wierzchołek i w odpowiednim miejscu nabazgrał na skale białą farbą napis „Titanic”.
Nie zatrzymaliśmy się, by podziwiać skałę albo ten malunek. Objechałem ją i dotarłem do skrawka płaskiego terenu, gdzie na betonowych bloczkach spoczywała mała przyczepa. Obok niej na czterech flakach stał wrak samochodu, a przy nim – beczka po ropie, służąca do palenia śmieci. Po drugiej stronie znajdował się spory zbiornik paliwa i agregat prądotwórczy.
Aby nie zniszczyć potencjalnych dowodów, zatrzymałem się przed tym wszystkim i zgasiłem silnik. Zauważyłem, że agregat milczy. Wszędzie było tak cicho, że sceneria wydawała się złowroga. Miałem wrażenie, że trafiłem na koniec świata, w samo jądro ciemności. Zastanawiałem się, czy to tutaj Backus zabierał swoje ofiary, czy tu kończyły życie. Prawdopodobnie. Czaiło się tu zło.
Rachel przerwała ciszę:
– No, będziemy tak się przyglądać czy tam zajrzymy?
– Czekałem, aż zdecydujesz.
Otworzyła drzwiczki i zrobiłem to samo. Spotkaliśmy się przed maską samochodu. Dopiero wtedy zauważyłem, że przyczepa ma pootwierane okna – ktoś, kto wyjeżdża na dłużej, raczej by tak nie zrobił. A potem poczułem odór.
– Czujesz?
Skinęła głową. W powietrzu wisiała śmierć. Cuchnęło o wiele gorzej, o wiele mocniej niż w Zzyzx. Instynktownie wiedziałem, że nie znajdziemy tutaj zakopanych tajemnic mordercy. Nie tym razem. W tej przyczepie były zwłoki, przynajmniej jedne, wystawione na działanie powietrza i rozkładające się.
– Swoim ostatnim uczynkiem – powiedziała Rachel.
– Co?
– Ta kartka. Napisał tak na kartce.
Pokiwałem głową. Miała na myśli samobójstwo.
– Sądzisz?
– Nie wiem. Sprawdźmy.
Powoli zbliżyliśmy się, nie mówiąc już ani słowa. Odór wzmógł się; oboje wiedzieliśmy, że trup kogoś lub czegoś już długo leży w przyczepie.
Podszedłem do rzędu okien po lewej stronie drzwi. Przykładając do siatki złożone dłonie, próbowałem zajrzeć w ciemność. Puknięcie rękoma w siatkę jakby włączyło alarm – wewnątrz zaczęło brzęczeć stado much. Obijały się o siatkę, próbując się wydostać, zupełnie jakby widok miejsca zbrodni i ten smród były nawet dla nich nie do zniesienia.
Okno nie zostało niczym zasłonięte, ale pod tym kątem niewiele mogłem zobaczyć – w każdym razie żadnych zwłok ani nic takiego. Wyglądało to na mały salonik z kanapą i fotelem. Na stole leżały dwa stosiki książek w twardych oprawach. Za fotelem stała biblioteczka wypełniona książkami.
– Nic – powiedziałem.
Cofnąłem się od okna i powiodłem wzrokiem wzdłuż przyczepy. Zobaczyłem, że Rachel wpatruje się w drzwi, a potem w klamkę. Przyszło mi wtedy do głowy, że coś tu jednak nie pasuje.
– Rachel, dlaczego on ten list do ciebie zostawił w barze?
– Co?
– No, list. Zostawił go w barze. Czemu? Czemu nie tutaj?
– Chyba chciał mieć pewność, że to ja go znajdę.
– Gdyby nie zostawił go tam, też byś tutaj przyjechała. I znalazła go tutaj.
Pokręciła głową.
– O co ci chodzi? Nie bardzo rozumiem, co…
– Rachel, nie otwieraj drzwi. Zaczekaj.
– O czym ty mówisz?
– Coś mi się tu nie podoba.
– To może zajrzyj od drugiej strony, może przez inne okna będzie coś widać.
– Dobra, zajrzę. Ale ty poczekaj.
Nie odpowiedziała. Obszedłem przyczepę z lewej strony, przeszedłem nad dyszlem i zajrzałem na tył. Ale potem zatrzymałem się i podszedłem do beczki ze spalonymi śmieciami.
Była w jednej trzeciej wypełniona zwęglonymi odpadkami. Na ziemi leżał kij od szczotki, osmalony na jednym końcu. Uniosłem go i pogrzebałem w popiołach, tak jak pewnie robił to Backus, kiedy palił się tam ogień. Chciał mieć pewność, że wszystko się spaliło.
Chyba palił tu głównie papiery i książki. Nie zauważałem nic szczególnego, dopóki nie natrafiłem na poczerniałą, nadtopioną kartę kredytową. Nic nie dało się na niej odczytać, ale pomyślałem, że może kryminolodzy powiążą ją z którąś z ofiar. Grzebałem dalej i znalazłem kawałki stopionego czarnego plastiku. A potem spostrzegłem książkę, z wierzchu całkowicie spaloną, w środku jednak kartki były częściowo nienaruszone. Uniosłem ją w palcach i ostrożnie otworzyłem. Wyglądało to na wiersze, choć nie miałem pewności – wszystkie kartki były nadpalone. Pomiędzy dwiema znalazłem na wpół spalony paragon za książkę. Na górze widniał napis „Book Car”, reszta była zwęglona.
– Bosch? Gdzie ty jesteś?
To była Rachel. Zniknąłem jej z pola widzenia. Włożyłem książkę z powrotem do beczki, wsadziłem tam też kij od szczotki. Podszedłem do tylnej ściany przyczepy, do kolejnego otwartego okna.
– Poczekaj moment.
Rachel czekała. Zaczynała się niecierpliwić. Nasłuchiwała odległego warkotu helikopterów. Wiedziała, że gdy tylko je usłyszy, okazja minie bezpowrotnie. Odsuną ją od śledztwa, może nawet ukarzą za to, jak postępowała z Boschem.
Znów popatrzyła na klamkę. Pomyślała o Backusie, o tym, czy to rzeczywiście mogła być jego ostatnia gra. Czyżby wystarczyły mu cztery lata na pustyni? Czy zabił Terry'ego McCaleba i wysłał jej GPS tylko po to, żeby w rezultacie doprowadzić ją tutaj? Pomyślała o liściku, który zostawił, pisał w nim, że dobrze ją wyszkolił. Zaczęła w niej wzbierać złość, która popchnęła ją do otwarcia drzwi i…
– Tam jest ciało!
To Bosch wołał z drugiej strony przyczepy.
– Co? Gdzie?
– Chodź tutaj. Stąd widać. Jest tam łóżko i zwłoki. Sprzed dwóch, trzech dni. Nie widać twarzy.
– Okay, coś jeszcze?
Czekała. Nic nie powiedział. Położyła dłoń na klamce. Obróciła się.
– Drzwi nie są zamknięte na klucz.
– Rachel, nie otwieraj ich! – zawołał Bosch. – Wydaje mi się… wydaje mi się, że tam jest gaz. Czuję coś jeszcze oprócz trupa. Coś, co nie jest oczywiste. Coś ukrytego.
Rachel zawahała się, ale potem przekręciła klamkę do oporu i uchyliła drzwi o kilka cali.
Nic się nie stało.
Powoli otworzyła drzwi na oścież. Nic się nie stało. Muchy zobaczyły otwór i wyleciały na zewnątrz. Odgoniła je od oczu.
– Bosch, wchodzę.
Weszła do przyczepy. Jeszcze więcej much. Były wszędzie. Odór uderzył w nią z pełną mocą, otoczył ją. Poczuła skurcz żołądka.
Wzrok zaraz przyzwyczaił się do półmroku po jaskrawym świetle na zewnątrz i zobaczyła zdjęcia. Piętrzyły się na stołach, były przyklejone taśmą do ściany i lodówki. Zdjęcia ofiar, żywych i martwych, łkających, błagających, budzących litość. Stół kuchenny przyczepy został zamieniony w biurko. Z boku stał laptop podłączony do drukarki i trzy oddzielne stosiki fotografii. Podniosła największy z nich i zaczęła je kartkować; rozpoznała niektóre twarze – zaginionych mężczyzn, których zdjęcia przywiozła ze sobą do Clear. Ale to nie były rodzinne zdjęcia jak w teczce, tylko fotografie zabójcy i jego ofiar. Ludzi, których oczy patrzyły błagalnie w obiektyw, prosząc o zmiłowanie i litość. Rachel zauważyła, że wszystkie ujęcia są z góry, jakby fotograf – Backus – stał w pozycji dominującej, spoglądając na ofiary, które błagały o darowanie życia.
Kiedy nie mogła już dalej patrzeć, odłożyła fotografie i wzięła drugą kupkę. Tu było mniej zdjęć, w większości przedstawiały kobietę z dwojgiem dzieci chodzącą po centrum handlowym. Odłożyła je i już miała przełożyć aparat przyciskający trzeci stosik zdjęć, gdy do przyczepy wszedł Bosch.
– Rachel, co my tu robimy?
– Bez obaw. Mamy pięć, może dziesięć minut. Wycofamy się, gdy tylko usłyszymy helikoptery, i pozwolimy, żeby zajęli się tym kryminolodzy. Chcę tylko sprawdzić, czy…
– Nie chodzi mi o to, kto będzie pierwszy, my czy inni agenci. Nie podoba mi się to, że zostawił otwarte drzwi. Coś mi tu nie…
Urwał, zerknąwszy na zdjęcia.
Odwróciła się z powrotem do stołu i uniosła aparat, spoczywający na trzeciej kupce zdjęć. Na fotografii była ona. Przez moment zastanawiała się, gdzie zostało zrobione, ale potem się zorientowała.
– On cały czas był ze mną – powiedziała.
– Co takiego? – zapytał Bosch.
– To jest na O'Hare. Tam się przesiadałam. Backus był tam i śledził mnie.
Szybko przewertowała resztę fotografii. Było ich sześć, wszystkie z tamtego dnia podróży. Ostatnie ujęcie przedstawiało Rachel i Cherie Dei, witające się przy transporterze z bagażami. Cherie trzymała w ręce kartkę z napisem BOB BACKUS.
– Śledził mnie.
– Tak samo jak Terry'ego.
Bosch sięgnął na tackę drukarki i palcami obu rąk uniósł zdjęcie za krawędzie, tak żeby nie zostawić odcisków. Było to najwyraźniej ostatnie zdjęcie, jakie wydrukował tu Backus. Przedstawiało fronton niewyróżniającego się niczym piętrowego domu. Na podjeździe parkowało kombi. Obok drzwi kierowcy stał starszy mężczyzna, patrzył na kluczyki, jakby zastanawiał się, który pasuje do samochodu.
Podsunął zdjęcie Rachel.
– Kto to jest?
Patrzyła na nie przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem.
– A dom?
– Pierwszy raz go widzę.
Bosch starannie odłożył zdjęcie do podajnika, tak aby ekipa dochodzeniowa znalazła je dokładnie tam, gdzie leżało przedtem.
Rachel przeszła mu za plecami i podeszła korytarzykiem do zamkniętych drzwi. Po drodze minęła otwarte drzwi łazienki. Było tam czysto, jeśli nie liczyć walających się wszędzie zdechłych much. W wannie dostrzegła dwie poduszki i koc, ułożone jak do spania. Przypomniała sobie zebrane o Backusie informacje i poczuła wzbierające w piersi obrzydzenie.
Wyszła z łazienki i podeszła do zamkniętych drzwi na końcu korytarzyka.
– To tutaj je widziałeś? – zapytała.
Bosch obrócił się i patrzył, jak podchodzi do drzwi.
– Rachel…
Rachel nie zatrzymała się. Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Usłyszałem metaliczny brzęk, który nie kojarzył mi się z żadnym typem zamka. Rachel znieruchomiała i zesztywniała.
– Harry? Rzuciłem się ku niej.
– Co jest?
– Harry!
Odwróciła się do mnie w ciasnym, wyłożonym boazerią korytarzyku. Popatrzyłem poza nią i zobaczyłem zwłoki na łóżku. Mężczyzna leżał na wznak, twarz miał zakrytą czarnym kowbojskim kapeluszem. W prawej dłoni trzymał pistolet. Rana od kuli znajdowała się w górnej, prawej części klatki piersiowej.
Wokół nas roiły się muchy. Usłyszałem jakiś głośniejszy syk, wcisnąłem się głębiej i na podłodze spostrzegłem lont. Poznałem, to lont chemiczny, splecione sznury nasycone chemikaliami, które palą się w każdych okolicznościach, nawet pod wodą.
Lont spalał się szybko. Nie mogliśmy go zgasić. Ciągnął się po podłodze, a potem znikał pod łóżkiem. Rachel pochyliła się i wyciągnęła rękę, żeby go wyszarpnąć.
– Nie! Może wybuchnąć! Nic się nie da zrobić, musimy uciekać.
– Nie! Nie możemy stracić tego miejsca! Trzeba…
– Rachel, nie ma czasu! Uciekamy! Szybko!
Pchnąłem ją w korytarz i stanąłem tak, żeby nie mogła wrócić. Zacząłem się cofać ze wzrokiem utkwionym w ciało na łóżku. Kiedy wydawało mi się, że już się poddała, odwróciłem się. Wciąż czekała. Przepchała się przede mnie.
– Potrzebne nam DNA! – wrzasnęła.
Patrzyłem, jak wpada do pokoiku i wskakuje na łóżko. Wyciągnęła rękę i zabrała kapelusz z ciała, ukazując szarą, zniekształconą rozkładem twarz. Potem zeszła z łóżka i skoczyła ku drzwiom.
Nawet w takiej chwili podziwiałem jej przytomność umysłu i to, co zrobiła. Na wyściółce kapelusza na pewno będą komórki naskórka, zawierające DNA zwłok. Minęła mnie z kapeluszem i pobiegła do wyjścia. Spuściłem wzrok, zobaczyłem, że płomień na loncie już znika pod łóżkiem. Pobiegłem za nią.
– To był on? – krzyknęła przez ramię.
Wiedziałem, o co jej chodzi. Czy trup na łóżku należał do człowieka, który pojawił się na łodzi McCaleba? Czy to był Backus?
– Nie wiem. Uciekamy! Szybko! Szybko!
Wyskoczyłem przez drzwi dwie sekundy po Rachel. Już biegła przez pustynię, prosto przed siebie, w stronę Titanica. Popędziłem za nią. Zrobiłem może pięć kroków, kiedy wybuch rozdarł za mną powietrze. Fala uderzeniowa trafiła mnie z pełną, ogłuszającą siłą i przewróciła na ziemię. Przypomniałem sobie z ćwiczeń, że trzeba się skulić i przetoczyć, to pozwoliło mi się oddalić od eksplozji o kolejne kilkanaście stóp.
Czas rozpadł się i zwolnił bieg. W jednej chwili uciekałem ile sił w nogach, w następnej klęczałem na czworakach, próbując podnieść głowę. Coś na moment przesłoniło słońce, zdążyłem unieść wzrok, by zobaczyć w powietrzu, dziesięć metrów nad sobą, karoserię przyczepy. Całe ściany i dach. Wydawały się płynąć, niemal zawisać w powietrzu. A potem zwaliły się z łoskotem dziesięć jardów przede mną, poszarpane aluminiowe krawędzie były ostre jak brzytwy. Uderzając, wydały odgłos jak pięć samochodów zderzających się w karambolu.
Spojrzałem w niebo, czy leci coś jeszcze, i zobaczyłem, że jest czyste. Obróciłem się tam, gdzie kiedyś stała przyczepa, i ujrzałem płomienie i bijący w niebo gęsty czarny dym. Na fundamencie nie zostało prawie nic. Wszystko pochłonął wybuch i ogień. Zniknęło łóżko i ciało. Backus znakomicie to zaplanował.
Wstałem, ale chwiałem się, bo bębenki w uszach wciąż miałem porażone, podobnie zmysł równowagi. W uszach słyszałem łoskot, jakbym szedł przez tunel pomiędzy pędzącymi z obu stron pociągami. Chciałem zakryć je dłońmi, ale wiedziałem, że to na nic się nie zda. Ten odgłos odbijał mi się echem od wewnątrz.
Rachel przed wybuchem była zaledwie jard przede mną, teraz jednak nigdzie jej nie widziałem. Potykałem się wśród dymu, już prawie zacząłem myśleć, że jest pod karoserią przyczepy.
Lecz w końcu ją wypatrzyłem, leżała na lewo od zwęglonej skorupy. Nieruchoma wśród piachu i kamieni. Obok niej spoczywał czarny kapelusz, jak zwiastun śmierci. Szybko do niej podbiegłem.
– Rachel?
Opadłem na kolana, najpierw tylko jej się przyjrzałem. Leżała twarzą w dół, włosy miała rozrzucone. Nagle przypomniała mi się moja córka, to, jak delikatnie odgarniałem włosy z jej twarzy. Robiąc to, zauważyłem, że mam krew na wierzchu dłoni, i wtedy zdałem sobie sprawę, że pewnie odniosłem jakieś drobne obrażenia. Postanowiłem, że później będę się tym martwił.
– Rachel?
Nie wiedziałem, oddycha czy nie. Wyglądało, że moje zmysły działały na zasadzie domina. Utraciłem słuch, przynajmniej na jakiś czas, ale koordynacja pozostałych też szwankowała. Poklepałem ją delikatnie po policzku.
– No, Rachel, zbudź się.
Nie chciałem jej odwracać w obawie, że ma jakieś ukryte obrażenia. Klepnąłem ją jeszcze raz w policzek, tym razem mocniej.
Położyłem jej dłoń na plecach w nadziei, że poczuję unoszenie się i opadanie – oddech, jak u mojej córki.
Nic. Przyłożyłem ucho do pleców, ale to było guzik warte, zważywszy na moją głuchotę. Lecz odruchy działały szybciej niż logika. Już myślałem, że nie mam wyboru, że muszę odwrócić ją na plecy, kiedy ujrzałem, że jej palce drgają, a potem zwijają się w pięść.
Rachel znienacka uniosła głowę z piasku i jęknęła. Na tyle głośno, że to usłyszałem.
– Rachel, nic ci nie jest?
– Ja… ja… w przyczepie są dowody. Musimy je zabrać.
– Rachel, nie ma żadnej przyczepy. Już nie.
Z wysiłkiem obróciła się i usiadła. Wytrzeszczyła oczy na widok płonących szczątków przyczepy. Widziałem, że ma rozszerzone źrenice. Doznała wstrząśnienia mózgu.
– Coś ty zrobił? – zapytała oskarżycielskim tonem.
– To nie ja. Tam była bomba. Kiedy otworzyłaś drzwi sypialni…
– Aaa.
Poruszyła głową w przód i w tył, jakby ścierpła jej szyja. Spostrzegła leżący obok niej czarny kapelusz.
– A to co?
– Jego kapelusz. Złapałaś go, zanim uciekłaś.
– DNA?
– Mam nadzieję, chociaż nie wiem, czy do czegoś się nada. Wpatrzyła się ponownie w dymiący fundament przyczepy.
Znajdowaliśmy się za blisko. Czułem na twarzy gorąco. Ale nie byłem pewien, czy ona powinna wstawać.
– Rachel, lepiej połóż się z powrotem. Wydaje mi się, że masz wstrząs mózgu. A może jeszcze coś poza tym.
– Tak, to chyba dobry pomysł.
Położyła głowę z powrotem na ziemi i po prostu popatrzyła w niebo. Stwierdziłem, że to nie jest zła pozycja, i zrobiłem to samo. Zupełnie jakbyśmy leżeli na plaży. Gdyby była noc, moglibyśmy liczyć gwiazdy.
Zanim usłyszałem, jak nadlatują helikoptery, najpierw je poczułem. Basowa wibracja w piersi kazała mi spojrzeć na południe i zobaczyłem dwa wojskowe śmigłowce przelatujące nad wierzchołkiem Titanica. Uniosłem rękę i anemicznie pomachałem.