173810.fb2 Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

Kana? - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 43

41

Deszcz dawał się Rachel we znaki. Jego uporczywość. Nie przestawał ani na moment. Po prostu spadał z nieba i uderzał w szybę nieprzerwanym nurtem, z którym wycieraczki nie dawały sobie rady. Wszystko było rozmyte. Samochody zatrzymywały się na poboczach autostrady. Na zachodzie, gdzieś nad oceanem, niebo przecięła błyskawica. Po drodze widzieli kilka wypadków, co jeszcze bardziej zdenerwowało Rachel. Gdyby im się przydarzył i straciliby przez to Thomasa, spadłby na nich straszny ciężar odpowiedzialności.

Obawiała się, że jak tylko odwróci wzrok od czerwonego blasku świateł jego samochodu, zgubią go w morzu rozmazanej czerwieni. Bosch zdawał się wiedzieć, co ona myśli.

– Spokojnie – powiedział. – Nie zgubię go. A nawet jeśli, to przecież wiemy, dokąd jedzie.

– Nie wiemy. Wiemy tylko, gdzie mieszka Turrentine. To nie oznacza, że tam są jego książki. Sześć tysięcy książek? Kto by trzymał w domu sześć tysięcy książek? Pewnie ma je gdzieś w magazynie.

Rachel zobaczyła, jak Bosch mocniej chwyta kierownicę i przyśpiesza, zbliżając się do Thomasa.

– Nie pomyślałeś o tym, co?

– No w sumie nie.

– To go nie zgub.

– Mówiłem ci, nie zgubię.

– Wiem. Tylko mi lżej, jak tak powiem.

Wskazała na szybę.

– Jak często tu tak leje?

– Prawie nigdy – odparł Bosch. – W radiu powiedzieli, że to burza stulecia. Całkiem jakby coś się zepsuło, pękło. W Malibu pewnie kanionami spływa woda. Na Palisadach obsuwa się ziemia. A rzeka wylewa. W zeszłym roku mieliśmy pożary. W tym roku pewnie deszcz. Tak czy inaczej, zawsze coś się dzieje. Tak jakby trzeba było cały czas poddawać nas próbom albo coś w tym stylu.

Włączył radio, żeby posłuchać pogody. Ale Rachel natychmiast sięgnęła, wyłączyła je i wskazała na szybę.

– Skup się na tym. Prognoza mnie nie obchodzi.

– Racja.

– Podjedź bliżej. Możesz nawet jechać tuż za nim. I tak cię nie zobaczy w tej ulewie.

– Jak będę tak jechać, to jeszcze go stuknę i co wtedy powiemy?

– Po prostu nie…

– …zgub go. Jasne, wiem.

Następne pół godziny przejechali bez słowa. Autostrada pięła się przez góry. Na szczycie jednej z nich Rachel dostrzegła wielką kamienną budowlę. W tej szarości i mroku wyglądała na jakiś postmodernistyczny zamek. Bosch wyjaśnił, że to Muzeum Getty'ego.

Zjeżdżając w Dolinę, dostrzegli rozbłyskujący kierunkowskaz Thomasa. Bosch wjechał na pas do skrętu trzy samochody za nim.

– Zjeżdża w sto pierwszą. Już prawie jesteśmy na miejscu.

– Znaczy w Canoga Park?

– Tak. Pojedzie tędy na zachód i potem znowu na północ, zwykłymi ulicami.

Bosch zamilkł, skupiając się na prowadzeniu samochodu i obserwowaniu. Po kolejnych piętnastu minutach kierunkowskaz explorera ponownie zamigotał, Thomas skręcił w DeSoto Avenue i ruszył na północ. Bosch i Walling trzymali się za nim na ślimaku zjazdu, tym razem bez osłony innych samochodów.

Na DeSoto Thomas niemal od razu zjechał do krawężnika w miejscu, gdzie nie wolno parkować, Bosch musiał więc przejechać obok, inaczej zdradziłby się, że go śledzi.

– Chyba patrzył na mapę – powiedziała Rachel. – Miał zapalone światło i spuszczoną głowę.

– Dobra.

Bosch wjechał na stację benzynową, okrążył dystrybutory i zatrzymał się przed wyjazdem, patrząc w lewo na explorera Thomasa. Czekał. Po minucie Thomas ruszył. Bosch zaczekał, aż go minie, zasłaniając sobie twarz trzymaną przy lewym uchu komórką – na wypadek gdyby Thomas patrzył na niego i mógł w tym deszczu coś dostrzec. Przepuścił jeszcze jeden samochód i wyjechał.

– Musi być blisko – doszła do wniosku Rachel.

– Tak.

Lecz Thomas, zanim skręcił w prawo, przejechał kilka przecznic. Bosch zrobił to samo, ale przedtem zwolnił.

– Valerio – Rachel odczytała w półmroku znak. – To tutaj.

Bosch, skręciwszy, dostrzegł światła stopu w aucie Thomasa.

Zatrzymał się trzy przecznice dalej, na środku drogi. Ulica była ślepa.

Szybko zjechali do krawężnika, kryjąc się za zaparkowanym samochodem.

– Ma zapalone światło – powiedziała Rachel. – Pewnie znowu patrzy na mapę.

– Rzeka – odparł Bosch.

– Co?

– Mówiłem ci, Valerio przecina całą Dolinę. Ale rzeka tak samo. Pewnie próbuje dojść, jak przejechać na drugą stronę. Rzeka przecina tutaj wszystkie ulice. Jego adres pewnie jest na Valerio po drugiej stronie.

– Nie widzę tu żadnej rzeki. Ogrodzenie i sam beton.

– No, nie nazwałabyś tego rzeką. Ściśle rzecz biorąc, to nie rzeka. To spływ z kanionu Aliso albo Browna. Wpływa do rzeki.

Czekali. Thomas nadal stał.

– Przy takich burzach rzeka często wylewała. Niszczyła wtedy jedną trzecią miasta. Dlatego postarali się ją uregulować. Zamknąć. Ktoś wpadł na pomysł, żeby obudować ją kamieniami, zabetonować. Tak zrobiono i od tego czasu domom podobno nic nie grozi.

– To się chyba nazywa postęp.

Bosch kiwnął głową i ponownie chwycił kierownicę.

– Jedzie.

Thomas skręcił w lewo, jego samochód na moment znikł im z oczu. Bosch ruszył spod krawężnika i pojechał za nim. Thomas podjechał na północ do Saticoy i skręcił w prawo. Przejechał przez mostek ponad strumieniem. Kiedy przejeżdżali, Rachel zajrzała do betonowego kanału i zobaczyła wzburzony nurt.

– O rany. A myślałam, że to ja mieszkam w Rapid City*.[Rapid (ang.) to między innymi bystrzyna, wartki nurt.]

Bosch nie odpowiedział. Thomas skręcił na południe w Mason i wrócił na Valerio, lecz po drugiej stronie betonowego kanału. W Valerio również skręcił w prawo.

– Ta też się kończy ślepo – oznajmił Bosch.

Pojechał prosto Mason, mijając Valerio. Rachel wpatrzyła się w deszcz i zauważyła, że Thomas wjeżdża na podjazd wielkiego piętrowego domu, jednego z pięciu na ślepym odcinku ulicy.

– Wjechał na podjazd – powiedziała. – To tam. Jezus Maria, to ten dom!

– Który dom?

– Ten, co był na zdjęciu w przyczepie. Backus był tak pewny siebie, że nawet, cholera, zdjęcie zostawił.

Bosch zjechał do krawężnika. Nie widzieli stąd domu na Valerio. Rachel odwróciła się i zajrzała w pobliskie okna. We wszystkich panowały ciemności.

– Pewnie jakaś awaria prądu.

– Pod twoim siedzeniem jest latarka. Weź ją.

Rachel sięgnęła i wyciągnęła ją.

– A ty?

– Dam sobie radę. Idziemy.

Rachel otworzyła drzwi, ale potem popatrzyła na Boscha. Chciała coś powiedzieć, ale zawahała się.

– Co? – zapytał. – Uważaj na siebie? Nie bój się, będę uważał.

– Właściwie tak, uważaj. Ale miałam powiedzieć, że w torbie mam drugi pistolet. Może ty…

– Dzięki, Rachel, ale tym razem wziąłem swój.

Skinęła głową.

– Powinnam się domyślić. A jak się teraz zapatrujesz na wsparcie?

– Jak chcesz, to zadzwoń po nich. Ale ja nie czekam. Idę tam.

Wysiadłszy z mercedesa, poczułem na twarzy i karku chłód deszczu. Postawiłem kołnierz kurtki i poszedłem z powrotem do ulicy Valerio. Rachel wysiadła i bez słowa szła obok mnie. Kiedy doszliśmy do rogu, schowaliśmy się za murem otaczającym narożną posesję i wyjrzeliśmy w ślepą ulicę, by popatrzeć na ciemny dom, przed którym Ed Thomas zaparkował samochód. Ani śladu Thomasa ani nikogo innego. Wszystkie okna frontowe były ciemne. Lecz nawet w tej szarości widziałem, że Rachel miała rację. Był to dom ze zdjęcia, które zostawił dla nas Backus.

Słyszałem rzekę, choć jej nie widziałem. Kryła się za domami. Lecz jej wściekła siła była niemal namacalna nawet z tej odległości. Przy takich burzach tamtędy, po gładkich betonowych powierzchniach, spływa woda z całego miasta. Wije się przez Dolinę i między górami do centrum. A stamtąd podąża na wschód, do oceanu.

Przez większą część roku był to zaledwie strumyk. Bardziej miejski żart niż rzeka. Lecz burza budziła węża i dawała mu moc. Stawał się rynną dla całego miasta, w jego grubym kamiennym ocembrowaniu dudniły miliony, miliony litrów wody, pędząc z potworną siłą i impetem. Wspomniałem chłopca, którego rzeka porwała, kiedy byłem dzieckiem. Nie znałem go, tylko o nim słyszałem. Czterdzieści lat później nadal pamiętam jego imię. Billy Kinsey bawił się na nabrzeżu rzeki. Pośliznął się i po chwili zniknął. Ciało znaleziono zaczepione o most dwanaście mil dalej.

Matka od zawsze i często mi powtarzała… Kiedy pada…

– …trzymaj się z dala od kanału.

– Co? – szepnęła Rachel.

– Myślałem o rzece. Uwięzionej między tymi ścianami. Kiedy byłem dzieckiem, mówiliśmy na to „kanał”. Kiedy pada jak dzisiaj, nurt jest bystry. Groźny. Kiedy pada, trzeba trzymać się z daleka od kanału.

– Ale my idziemy do domu.

– To to samo, Rachel. Bądź ostrożna. Trzymaj się z dala od kanału.

Spojrzała na mnie. Chyba rozumiała, co mówię.

– Dobrze, Bosch.

– Może ty zajdziesz od frontu, a ja od tyłu?

– Dobra.

– Bądź przygotowana na wszystko.

– Ty też.

Dom stał o trzy posesje stąd. Szybko obeszliśmy mur pierwszej z nich, potem poszliśmy na skróty przez podjazd następnej. Prześliznęliśmy się wzdłuż frontów dwóch następnych domów, aż dotarliśmy do tego, przed którym stało auto Thomasa. Rachel ostatni raz kiwnęła do mnie głową i rozdzieliliśmy się, jak na komendę wyciągając broń. Rachel podeszła od frontu, podczas gdy ja ruszyłem podjazdem na tył. Półmrok i bębnienie deszczu oraz szum potoku dawały mi wizualną i dźwiękową osłonę. Poza tym podjazd był obsadzony przysadzistymi bugenwillami, które czas jakiś nie były przycinane ani regulowane. Lecz we wnętrzu domu panowały ciemności.

Ktoś mógłby obserwować mnie przez okna, a ja bym o tym nie wiedział.

Podwórze za domem było zalane. Pośrodku wielkiej kałuży stały dwie pordzewiałe podpory huśtawki, w kształcie wielkich liter A, huśtawek jednak nie było. Za nimi ciągnął się sześciostopowy mur oddzielający posesję od kanału. Widziałem, że woda, oszalała, wzburzona, już zbliżała się do krawędzi. Przeleje się jeszcze dzisiaj. Dalej w górę rzeki, gdzie kanał był płytszy, pewnie już przedostała się przez wał.

Skupiłem się z powrotem na domu. Od tyłu znajdował się zabudowany ganek, który nie miał rynien, deszcz więc spływał po jego ścianach kaskadami tak grubymi, że całkiem zasłaniały widok. Backus mógł sobie tam siedzieć w fotelu bujanym i bym go nie zobaczył. Szpaler bugenwilli ciągnął się wzdłuż balustrady ganku. Przykucnąłem poniżej jego krawędzi i szybko podkradłem się do stopni. Wszystkie trzy pokonałem jednym skokiem i wpadłem do środka. Oczy chwilę się przyzwyczajały. Po prawej stronie werandy stała biała rattanowa kanapa. Koc okrywał kształt nie do pomylenia – człowiek siedział prosto, choć wspierał się o lewą poręcz. W półprzysiadzie podszedłem bliżej i sięgnąłem na podłogę po róg koca. Powoli go ściągnąłem.

Był to starszy człowiek. Wyglądał, jakby nie żył co najmniej od wczoraj. Odór dopiero się pojawiał. Oczy miał otwarte i chodziły po nich owady, skórę – koloru białej farby w sypialni nałogowego palacza. Wokół szyi miał ciasno zaciśnięte – zbyt ciasno – plastikowe kajdanki. Charles Turrentine, jak mniemam. Sądziłem także, że to on był owym starszym panem na zdjęciu, które zrobił Backus. Został zabity i pozostawiony na werandzie jak sterta starych gazet. Nie miał nic wspólnego z Backusem, był po prostu środkiem prowadzącym do celu.

Uniosłem glocka i wszedłem tylnymi drzwiami do domu. Chciałem ostrzec Rachel, ale robiąc to, pewnie zdradziłbym i swoją pozycję, i jej. Musiałem po prostu iść naprzód, coraz głębiej w mrok, aż napotkam albo ją, albo Backusa.

Drzwi były zamknięte. Postanowiłem, że obejdę dom i dołączę do Rachel od frontu. Ale kiedy obróciłem się, znów spojrzałem na ciało i do głowy wpadł mi pewien pomysł. Podsunąłem się do kanapy i poklepałem starszego człowieka po spodniach. I to było to. Usłyszałem brzęk kluczy.

Rachel była otoczona. Sterty książek stały pod wszystkimi ścianami przedpokoju. Stanęła między nimi z pistoletem w jednej ręce, latarką w drugiej i zajrzała do salonu po prawej. Jeszcze więcej książek. Wypełnione po brzegi półki na każdej ścianie. Tomy piętrzyły się na stoliku do kawy, stolikach przy sofie i każdej poziomej powierzchni. Sprawiały, nie wiedzieć czemu, że dom wyglądał na nawiedzony. Nie było to miejsce do życia, lecz posępny, mroczny loch, gdzie mole książkowe przeżerały słowa wszystkich autorów.

Próbowała iść dalej, nie zwracając uwagi na narastający lęk. Wahała się jednak, czy nie zawrócić, nie wyjść z domu, zanim ktoś ją zauważy. Lecz potem usłyszała głosy i wiedziała, że musi działać.

– Gdzie jest Charles?

– Siadaj, powiedziałem.

Dźwięk dobiegł ją nie wiadomo skąd. Bębnienie deszczu na zewnątrz, wzburzony nurt pobliskiej rzeki i piętrzące się wszędzie książki, wszystko to powodowało dezorientację, nie wiadomo było, skąd dobiega dźwięk.

Usłyszała kolejne dźwięki, kolejne słowa. Przeważnie tylko szmery, od czasu do czasu zrozumiałe słowo, przesycone gniewem lub strachem.

– Myślałeś…

Pochyliła się i położyła latarkę na podłodze. Jeszcze jej nie włączyła i nie chciała teraz tego robić. Wsunęła się w ciemniejszy kąt przedpokoju. Pokoje od frontu już wcześniej sprawdziła, wiedziała więc, że głosy dobiegają gdzieś z głębi domu.

Przedpokój prowadził do holu, z którego w trzy strony odchodziły drzwi. Wchodząc tam, usłyszała dwa męskie głosy, teraz już wyraźnie dobiegające z prawej strony.

– Pisz to!

– Nic nie widzę!

Szczęknięcie. Odgłos darcia. Ściągane z okna zasłony.

– A teraz widzisz? Piszesz albo zaraz wszystko skończymy!

– Dobrze! Dobrze!

– Dokładnie tak, jak mówię. Raz w północnej, głuchej dobie…

Wiedziała, co to. Poznała słowa wiersza Edgara Allana Poe.

Wiedziała więc, że to Backus, choć głos miał inny. Znów wykorzystywał poezję, wrócił do morderstwa udaremnionego przed wieloma laty. Bosch miał rację.

Przeszła do pokoju po prawej. Okazał się pusty. Pośrodku stał stół bilardowy, całkowicie zastawiony stertami książek. Zrozumiała, co zrobił Backus. Udało mu się zwabić tutaj Thomasa, ponieważ mieszkaniec tego domu, Charles Turrentine, kolekcjonował książki. Wiedział, że dla takiego księgozbioru Thomas przyjedzie.

Zaczęła się odwracać, by się wycofać, sprawdzić sąsiedni pokój. Zanim jednak zdążyła ruszyć się choćby o parę cali, poczuła na szyi dotyk zimnej lufy.

– Cześć, Rachel – powiedział Robert Backus swym operacyjnie zmienionym głosem. – Cóż za niespodzianka.

Zamarła i natychmiast zdała sobie sprawę, że nie da się go w żaden sposób wykiwać – ten człowiek znał wszystkie gierki i wszelkie podstępy. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. A był nią Bosch.

– Cześć, Bob. Dawnośmy się nie widzieli.

– Istotnie. Czy mogłabyś odłożyć tutaj broń i pójść ze mną do biblioteki?

Rachel odłożyła sig sauera na stosik książek na stole do bilardu.

– Wydawało mi się, że cały ten dom to jedna wielka biblioteka.

Backus nie odpowiedział. Poczuła, jak chwyta ją z tyłu za kołnierz, przyciska broń do pleców i popycha w tamtym kierunku. Przeszli do następnego pokoju. Był niewielki, stały w nim dwa drewniane krzesła o wysokich oparciach, zwrócone w stronę dużego kamiennego kominka. Nie buzował w nim ogień, Rachel słyszała wodę skapującą z komina do paleniska. Na pewno rozlewała się tam w kałużę. Okna po obu stronach kominka były zalane deszczem; nic przez nie nie widział.

– Przypadkiem jest akurat tyle krzeseł, co trzeba – powiedział

Backus. – Usiądź, dobrze?

Szarpnięciem podprowadził ją do jednego z krzeseł i wcisnął w nie. Szybko obmacał, czy nie ma przy sobie innej broni, potem cofnął się i rzucił jej coś na kolana. Rachel spojrzała na drugie krzesło i zobaczyła Eda Thomasa. Jeszcze żył. Nadgarstki miał przymocowane plastikowymi zatrzaskowymi kajdankami do poręczy krzesła. Dwie pary kolejnych, złączonych razem, wiązało jego szyję do oparcia. Został zakneblowany płócienną serwetką, twarz miał czerwoną z wysiłku i braku powietrza.

– Bob, możesz sobie to darować – powiedziała Rachel. – Już dopiąłeś swego. Nie musisz…

– Załóż kajdanki na prawą rękę i przypnij do krzesła.

– Bob, proszę cię. Może…

– Rób, co mówię!

Przypięła się do poręczy. Przełożyła koniec przez zapadkowe zapięcie.

– Ciasno, ale nie za ciasno. Nie chcę, żeby zostały ślady.

Kiedy skończyła, kazał jej położyć lewą rękę na drugiej poręczy. Podszedł, chwycił ją za przedramię i spiął przegub drugą parą kajdanek. Cofnął się, by podziwiać efekt swej pracy.

– No i już.

– Bob, tak dobrze nam się kiedyś pracowało. Dlaczego to robisz?

Spojrzał na nią z góry i uśmiechnął się.

– Nie wiem. Ale o tym porozmawiamy później. Na razie chcę skończyć z detektywem Thomasem. I on, i ja czekaliśmy na to dosyć długo. A ty, Rachel, pomyśl tylko: będziesz mogła popatrzeć. Cóż za niezwykła okazja.

Backus odwrócił się do Thomasa. Podszedł do niego i wyszarpnął knebel z ust. Potem sięgnął do kieszeni po scyzoryk. Otworzył go i jednym szybkim ruchem przeciął plastik więżący prawą rękę Thomasa.

– Na czym to stanęliśmy, panie Thomas? Trzeci wers, jak się zdaje.

– Raczej koniec pieśni, powiedziałbym.

Rachel rozpoznała głos Boscha za plecami. Lecz kiedy odwróciła się, by nań spojrzeć, oparcie krzesła okazało się zbyt wysokie.

Trzymałem pistolet bez ruchu, zastanawiając się, jak sobie najlepiej z Backusem poradzić.

– Harry – odezwała się spokojnie Rachel. – Ma pistolet w lewej ręce i nóż w prawej. Jest praworęczny.

Wycelowałem i powiedziałem mu, żeby odłożył broń. Usłuchał bez wahania. To mnie zastanowiło: chyba trochę za szybko przeszedł do planu B. Była tu jeszcze jakaś broń? Jeszcze jeden morderca w tym domu?

– Rachel, Ed, wszystko w porządku?

– W porządku – odparła Rachel. – Każ mu się położyć, Harry. W kieszeni ma plastikowe kajdanki.

– Rachel, gdzie twój pistolet?

– W tamtym pokoju. Harry, każ mu się położyć!

Postąpiłem jeszcze jeden krok w głąb pokoju, potem zatrzymałem się i przyjrzałem Backusowi. Znów się zmienił. Nie przypominał już faceta, który przedstawił się jako Shandy. Nie miał brody, nie nosił czapki na siwych włosach. Twarz i głowę miał gładko ogoloną. Wyglądał całkiem inaczej.

Zrobiłem następny krok, lecz tym razem też się zatrzymałem. Pomyślałem nagle o Terrym McCalebie, jego żonie, córce i adoptowanym synu. Pomyślałem o naszej wspólnej misji, o tym, jaka to strata dla świata. Ilu złoczyńców będzie chodzić na wolności przez to, że zabrakło McCaleba? Wezbrał we mnie gniew, jak rzeka za oknem. Nie chciałem kłaść Backusa na ziemi, skuwać go i przyglądać się, jak odjeżdża radiowozem, by żyć za kratami jako znana i podziwiana sława. Chciałem zabrać mu wszystko, co zabrał mojemu przyjacielowi i każdej pozostałej ofierze.

– Zabiłeś mojego przyjaciela – powiedziałem. – I za to cię…

– Harry, przestań – odezwała się Rachel.

– Przykro mi – odparł Backus. – Ale sporo pracowałem. Jak się nazywał ów pana przyjaciel?

– Terry McCaleb. Także twój kolega, a ty…

– Właściwie to zamierzałem się nim zająć. Tak, on mógłby mnie uwierać jak kamyk w bucie. Ale…

– Bob, zamknij się! – wrzasnęła Rachel. – Buty to ty mógłbyś mu czyścić! Harry, to zbyt niebezpieczne. Powal go! I to już!

Opanowałem wściekłość i skupiłem się na chwili obecnej. Odsunąłem wspomnienia o Terrym McCalebie. Postąpiłem ku Backusowi, zastanawiając się, co mówi Rachel. Powal go? Czy ona chce, żebym go zastrzelił?

Kolejne dwa kroki.

– Kładź się – rozkazałem. – Z daleka od broni.

– Co tylko pan każe.

Odwrócił się, jakby odchodził od broni i szukał miejsca na położenie się.

– Może nie tu, tu jest kałuża. Kominek przecieka.

Nie czekając na moją odpowiedź, zrobił krok w stronę okna. I nagle to zobaczyłem. Wiedziałem, co zrobi.

– Backus, stój!

Ale moje słowa go nie powstrzymały. Odbił się stopami i zanurkował głową naprzód w okno. Rama, osłabiona latami nasłonecznienia i ulew, takich jak dzisiaj, wyleciała lekko jak hollywoodzka dekoracja. Kiedy przelatywał przez nią, sypnęły się drzazgi i odłamki szkła. Szybko podbiegłem do otworu i natychmiast zobaczyłem rozbłysk lufy drugiej broni Backusa. Plan B.

Dwa trzaski jeden po drugim, usłyszałem, jak pociski świszczą koło mnie i uderzają w sufit. Skryłem się przy ścianie i na ślepo dwa razy szybko strzeliłem. Potem padłem na podłogę, przetoczyłem się pod oknem i wstałem po drugiej stronie. Wyjrzałem, Backus znikł. Na ziemi zauważyłem małego, dwustrzałowego derringera. Zapasową broń stanowił mały, dwustrzałowy pistolecik; teraz był nieuzbrojony, chyba że miał jeszcze plan C.

– Harry, nóż! – krzyknęła z tyłu Rachel. – Przetnij to!

Podniosłem nóż z podłogi i szybko przeciąłem jej więzy. Plastik łatwo ustępował. Potem odwróciłem się do Thomasa i włożyłem mu scyzoryk w prawą dłoń, żeby mógł się sam uwolnić.

– Przepraszam, Ed – powiedziałem.

Dłuższe przeprosiny mogłem odłożyć na później. Odwróciłem się z powrotem do Rachel, która stała przy oknie i wyglądała w ciemność. Podniosła pistolet Backusa.

– Widzisz go?

Podszedłem do niej. Trzydzieści jardów po lewej było koryto rzeki. Zerknąłem tam i zobaczyłem, jak nurt niesie wyrwany z korzeniami dąb. Potem coś się ruszyło. Dostrzegliśmy, jak Backus wyskakuje zza osłony bugenwilli i zaczyna wspinać się na ogradzający kanał płot. Gdy już przechodził na drugą stronę, Rachel uniosła broń i strzeliła dwa razy. Backus opadł na żwirową ścieżkę obok kanału. Ale potem zerwał się na równe nogi i zaczął biec. Chybiła.

– Nie przedostanie się przez rzekę. Jest uwięziony po tej stronie. Biegnie do mostu w Saticoy.

Wiedziałem, że jeśli do niego dotrze, umknie. Przejdzie na drugą stronę i zniknie w dzielnicy mieszkaniowej na zachodnim brzegu albo wśród biurowców przy DeSoto.

– Ja biegnę – powiedziała Rachel. – Ty masz samochód i będziesz tam szybciej. Dorwiemy go przy moście.

– Jasne.

Popędziłem do drzwi, przygotowując się do pościgu w deszczu. Po drodze wyciągnąłem z kieszeni telefon i rzuciłem Thomasowi.

– Ed! – krzyknąłem przez ramię. – Dzwoń na policję. Potrzebne nam wsparcie.